Siedzę w pokoju. Jestem zły. Jestem wściekły. Dlaczego to się dzieje? Świat się na mnie uwziął. Chce mnie zniszczyć, zdmuchnąć z powierzchni ziemi. Unicestwić. Każda moja myśl wydaje mi się nic nie znaczącą głupotą. Zapalam papierosa, zaciągam się mocno dymem. Uspokajam się. Trochę.
----
Jedziemy czerwonym samochodem w kierunku jeziora. Jest ciepło, świeci słońce. Jest pięknie. Jestem szczęśliwy. Na miejscu kierowcy siedzi ON, mój ukochany. Obserwuję jak w skupieniu prowadzi samochód. Zauważa to i uśmiecha się do mnie, a na jego policzkach pojawiają się dołeczki. Odwzajemniam uśmiech i nie odciągając jego uwagi od drogi spoglądam za okno. Słuchamy muzyki.
Słyszę klakson, ale dźwięk wydaje mi się dziwny. Widzę niebieski samochód. Krzyk. Następuje uderzenie, a potem ciemność. Tracę przytomność.
Otwieram oczy, widzę białe ściany, aparaturę medyczną i sterylną atmosferę. Jestem w szpitalu, ale jeszcze nie wiem co się stało. Próbuje wstać, ale różne kable uniemożliwiają mi ten manewr. Poddaje się. Zamykam oczy. Zasypiam.
– Proszę się obudzić. Słyszy mnie pan? – niewyraźny głos dobija się do mojego umysłu – Proszę otworzyć oczy. – nadal ten sam głos. Denerwuje się. Nie otwieram oczu. Nie chcę.
Podnoszę powieki. Wysoki mężczyzna w białym fartuchu stoi nade mną i przygląda się dziwnym wzrokiem. Jego oczy są blade, zimne, puste. Wyjmuje z kieszeni notes i coś zapisuje. W końcu się odzywa...
– Jest pan w szpitalu. – mówi, ale to już wiem – Miał pan wypadek. – jaki wypadek? Wypadek! Niebieski samochód, klakson, uderzenie...
– Co z nim?! – pytam.
– Proszę się uspokoić. – wysoki mężczyzna mówi beznamiętnym głosem.
– Co z nim?! – powtarzam – Gdzie on jest?!
– Nie odzyskał jeszcze przytomności. Jego stan jest ciężki. – mówi tym samym tonem.
– Mogę go zobaczyć? – pytam z nadzieją w głosie.
– Może później. Teraz proszę odpoczywać.
Lekarz opuszcza salę, zostaje sam. Czuje się dziwnie. Muszę go zobaczyć, wiem to. Odłączam kroplówkę. Wstaje. Wszystko mnie boli, ale o dziwo nie mam większych obrażeń. Kręci mi się w głowie, przytrzymuje się żółtej ściany. Wychodzę. Pielęgniarka natychmiast mnie zauważa i karci wzrokiem. Widząc mój wzrok, proszący o pomoc, mówi – Oiom, piętro niżej, sala numer dwa. – dziękuję jej gestem. Odszukuje właściwy pokój. Widzę go. Leży podpięty do jakiejś aparatury. Łzy napływają mi do oczu, gdy widzę w jakim jest stanie. Jego głowę pokrywają bandaże, podobnie jak jedną nogę i rękę.
– Co pan tutaj robi? – mówi groźnym tonem kobieta.
– Mogę do niego wejść? – pytam.
– Nie powinien pan.
–Bardzo proszę. Ja, ja muszę.
Kobieta lekko się uśmiecha, podaje mi strój ochronny i mówi – Pięć minut.
Podchodzę, całuję go w czoło. Dłonią głaszczę jego policzek. Siadam. Trzymam jego dłoń. Mówię do niego – Kochanie, proszę obudź się już. Proszę. Jak się obudzisz pojedziemy nad jezioro. Słyszysz. – całuję jego dłoń i przytulam ją do siebie.
– Powinieneś już wracać do swojej sali. – słyszę głos kobiety.
– Czy on mnie słyszy? – pytam kierując wzrok na pielęgniarkę. Jest ładna, ma blond włosy i piękne oczy. Zmienia kroplówkę.
– Trudno powiedzieć. – odpowiada i kładzie mi rękę na ramieniu.
– Mogę tutaj posiedzieć?
Kobieta nic nie mówi, co przyjmuję jako "tak”. Wychodzi i zostawia nas samych. Przypominam sobie słowa lekarza – Jego stan jest ciężki. – mówię do niego dalej – Dasz radę, obudzisz się, wyzdrowiejesz i będzie jak zawsze. – głos mi się łamie – Wiem to. Jesteś silny. Kocham cię. – mówię, a łzy lecą mimowolnie. Nie wiem ile czasu tutaj siedzę. Jestem zmęczony, ale nie mogę go zostawić.
– Musisz już iść. Możesz jutro go odwiedzić. – mówi kobieta o blond włosach.
– Dobrze. – całuje go – Do zobaczenia kochanie. – spoglądam na kobietę – Dziękuję. – wychodzę.
Odwiedzam go drugi dzień. W zasadzie siedzę z nim, mówię do niego. – Pamiętasz nasz ostatni wyjazd? Mówiłeś, że ile byśmy nie byli razem, to dla ciebie zawsze jest mało. Mówiłeś, że wieczność dla nas to za mało. Jak się obudzisz to obiecuję ci, że się nigdy nie rozstaniemy. – całuję go w policzek – Kocham cię.
Minął miesiąc, a on dalej się nie obudził. Martwię się.
– Możemy porozmawiać? – słyszę męski głos. Odwracam się, a przez moje ciało przechodzą dziwne dreszcze. Niepokój.
– Tak. – odpowiadam słabym głosem.
– Ma pan świadomość, że pański chłopak podpisał odpowiednie dokumenty dotyczące podtrzymywania czynności życiowych?
– Wiem. – czuje jak moje nogi nie są w stanie mnie utrzymać.
– Zebrała się odpowiednia komisja, która orzekła, że nie ma sensu nadal podtrzymywać pana partnera przy życiu. Jego mózg umarł. W tej chwili oddycha za niego respirator. Musi pan podpisać zgodę na odłączenie aparatury. – powiedział to spokojnym, pozbawionym emocji głosem.
– Nie. Nie... ja nie... ja... – robi mi się ciemno przed oczami. Osuwam się na ziemię, ale nie tracę przytomności. – Nie dam rady. – mówię niemal szeptem.
– Rozumiem. Proszę to przemyśleć. – wychodzi. Po prostu wychodzi i zostawia mnie siedzącego na podłodze. Zrozpaczonego. Bezsilnego.
Siedzę na podłodze. Myślę. Mam go zabić. Mam pozbawić życia osobę, którą kocham najbardziej na świecie. Nie mogę. Jak miałbym z czymś takim żyć? Patrzę na niego. Leży, spokojny. Jego klatka piersiowa porusza się miarowo. Oddycha. Żyje. Duszno, brakuje mi powietrza, duszę się. Muszę wyjść. Muszę. Wybiegam ze szpitala i bięgnę przed siebie. Nie wiem dokąd. Byle dalej. Biegnę, a łzy płyną niczym rwąca rzeka. Zatrzymuje się. Padam na kolana i płaczę jak małe dziecko kiedy się zgubi i traci z pola widzenia swoją mamę. Krzyczę. Ludzie patrzą na mnie jak na chorego psychicznie. Mam to gdzieś. Mój świat się właśnie zawalił. Czuje się bezsilny. Niewielki podmuch wiatru przewróciłby mnie bez problemu. Czuje się jak liść, który powiew jesiennego wiatru porwie ze sobą. Czuje ból. Mam ochotę rzucić się pod najbliższy samochód, ale wiem, że muszę podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu. Widzę mgłę, której nie ma. Mgła otacza mnie. Nic nie widzę. Jestem sam. Jest mi źle. Cholernie źle.
Czy powinienem porozmawiać z jego rodziną? Nie. On wybrał mnie, tak samo jak ja jego. Jakiś czas temu. Nie sądziłem, że to się kiedykolwiek stanie. To po prostu niemożliwe. Nierealne. To się nie dzieje naprawdę. To sen. Zły sen. Koszmar.
Drżącymi dłońmi wyjmuje paczkę papierosów i zapalam jednego, mocno się zaciągając. Kaszle. Palę dalej, zachłannie, jakby to miało mi w czymś pomóc. Wiem, że nie pomoże. Nic nie może pomóc. Chcę się obudzić. Obudzić z tego pierdolonego snu! Być obok niego. Czuć jego ciepło, zobaczyć jego uśmiech, kiedy patrzy na mnie zaspanymi oczami. Pocałować go i powiedzieć – Dzień dobry kotek. – Podnoszę się z ziemi i wolnym krokiem idę w kierunku szpitala. W połowie drogi zmieniam kierunek i wchodzę do sklepu. Kupuję butelkę wódki. Wracam do domu.
Wchodzę szybkim krokiem, trzaskam drzwiami, zamykam się w swoim pokoju nie odzywając się do nikogo. Włączam muzykę. Głośno. Bardzo głośno. Mama wali do drzwi. Nie otwieram. Krzyczę – Chcę być sam! – mama nie odpuszcza. Wstaję, otwieram drzwi i mówię...
– Mamo, proszę. Chcę być sam. – rodzicielka widząc moją minę, mój wzrok, nie mówi nic i zostawia mnie, tak jak o to prosiłem. Upijam się.
Śni mi się on. Jest szczęśliwy. Śmieje się. Podchodzi do mnie, łapie mnie za ręce i przyciąga do siebie. Przytula. A jego oddech łechce mnie po szyi. Przytulam go mocniej, bojąc się, by nie zniknął. Całuje mnie w szyję i szepce – Jesteś całym moim światem. – robi się strasznie jasno. Znika. Nie ma nic. Jest ciemno.
– Gdzie mam podpisać? – pytam lekarza zimnym głosem. Podaje mi jakąś kartkę, podpisuję bez czytania. Wiem, że jeśli zacznę za dużo myśleć, nie zrobię tego. Proszę tylko, żebym mógł być z nim do końca. Lekarz zgadza się, ale nie jest pewny czy powinienem przy tym być. Ja wiem. Muszę.
Siadam obok ukochanego, ujmuję jego dłoń. Jest ciepła. Całuje go i szepce – Dlaczego? Dlaczego się nie obudziłeś. Nienawidzę cię! – prawie krzyczę. Całuje go jeszcze raz, przytulam. Widzę, że lekarz czeka na mój znak. Składam ostatni pocałunek. – Kocham cię i zawsze będę kochać. – mówię już ciszej, tylko do niego. Daje znak głową, aby odłączył aparaturę.
Następuje cisza. Okropna cisza. Maszyny zamilkły, a klatka piersiowa mojego chłopaka zastyga w bezruchu. Płaczę. Przytulam go i nie potrafię odejść. Przypomina mi się jak niedawno się do mnie uśmiechał w samochodzie. Jak mogłeś mnie tak zostawić – myślę. Jak mogłeś. Po co mam żyć, kiedy ciebie nie będzie. Jego ciało jest nadal ciepłe, jakby żył. Jakby był tutaj. Nie mogę go puścić. Nie chcę go puścić. Wydaje mi się, że dopóki go trzymam jest ze mną. Że nie odejdzie. Ale już odszedł. Odszedł duchem. Odszedł na zawsze. Zostało ciało. Pytam w myślach – Gdzie jesteś teraz? – Całuję go w czoło, gładząc jego włosy. Ciemność. Tracę przytomność.
Kiedy budzę się na szpitalnym łóżku, pierwsze co sobie przypominam, to to, że już go nie ma. Wiem, że niebieski samochód był kierowany przez pijanego mężczyznę. Wyprzedzał i wjechał prosto na nas. Przeżył. PRZEŻYŁ! Zabił moją miłość, zabił jedyną osobę, którą tak kochałem. Zabił część mnie. W mojej głowie pojawia się jedna myśl, której nie mogę wyrzucić. To zła myśl, wiem to. Nic nie poradzę. Ten człowiek zabił kogoś wyjątkowego, musi ponieść konsekwencje. W drzwiach widzę znajomą twarz.
– Zniknij. Ulotnij się. Wypierdalaj! – mówi brat mojego chłopaka, a jego gniew urasta do rozmiarów mojej rozpaczy – Zabiłeś go! Zabiłeś ty pierdolony sukinsynu! To ty powinieneś był zginąć! Jesteś mordercą! – chłopak bierze oddech – Jeśli nie znikniesz, przysięgam ci, że będziesz cierpieć. Bardzo cierpieć.
Nie mam siły rozmawiać. Patrzę na niego i jest mi go żal. Nie wiem jeszcze, że nie żartuje.
----
Gaszę papierosa. Wstaję, podchodzę do biurka, otwieram szufladę. Wyjmuje z niej czarne pudełko i zaglądam do środka. Jest. Jest gotowy do użycia. To dobrze. Zamykam pudełko i odkładam na miejsce. Plan. Plan mam ułożony. Zaplanowałem wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Zrobię to, muszę to zrobić. Chcę to zrobić. Zasypiam.
----
Pada deszcz, jest cholernie zimno. Ciemno. A ja nadal siedzę przy jego grobie, rozmawiając z nim. Mój telefon dzwoni po raz kolejny. Nie wiem, który, przy szóstej próbie połączenia przestałem liczyć. Wiem, że muszę wrócić do domu, ale nie potrafię go tutaj zostawić. Samego, pod ziemią. Nagle świeczka, znicz, który postawiłem obok kwiatów, przewraca się i turla pod górę prosto pod moje nogi. Nie gaśnie. Moje oczy natychmiast zachodzą łzami. To znak. Znak od niego, że słyszy co mówię. Wie o czym myślę. Jest ze mną. Robi się jeszcze zimniej. Słyszę swoje imię. Ktoś mnie woła. Muszę wstać. Muszę wracać. Mówię ciche – Niedługo się zobaczymy skarbie. – odchodzę.
– Wszyscy się o ciebie martwią. Dlaczego tutaj siedzisz tak długo? – pyta mój przyjaciel. Nic nie odpowiadam. Idziemy w ciszy. Słychać wiatr i krople deszczu uderzające o ziemię. Słychać grzmot. Burza. Nie boję się. – Obronię cię. Zawsze i wszędzie. – przypominam sobie jego słowa i czuję się bezpieczny.
----
Budze się. Wychodzę. Idę ulicą, paląc kolejnego papierosa. Mijam ludzi. Drażnią mnie. Zaczyna padać. Wieje silny wiatr. Jest mi to obojętne. Dochodzę do miejsca, w którym to się stanie. Patrzę w okno. Jest. To dobrze. Spoglądam na zegarek. Siódma pięćdziesiąt osiem. Zostało czterdzieści sześć godzin i dwie minuty. Myślę – Zostały ci niecałe dwie doby życia. – Odchodzę.
Siedzę. Patrzę w obrany punkt na ścianie. Wyraz mojej twarzy zapewne jest bezmyślny. Po jego śmierci stało się coś czego nie rozumiem. Stałem się zimny. Tłumię emocje. Działam trochę jak robot, czynności wykonuję mechanicznie. A wszystko co robię prowadzi mnie do nieuniknionego – do śmierci. Przypominam sobie swoje słowa, które powiedziałem nad jego grobem – Niedługo się zobaczymy skarbie.
W pokoju obok siedzi mama, ojciec jest w pracy. Wiem, że jeśli tego nie zrobię, oni zginą. Muszę zniknąć, ale mam lepszy pomysł. Zastanawiam się jak zareagują rodzice. Jak zareagują po wszystkim. Czy będą źli? Czy będą smutni?
Cały czas przed oczami mam jego roześmianą twarz, jego dołeczki gdy się uśmiecha, słyszę jego śmiech. Brakuje mi tego ciepła. Czułości. Ale wiem, że niedługo się zobaczymy i będziemy już zawsze razem. Mój telefon wibruje, nowa wiadomość.
"Zostało ci 46h. Pośpiesz się. Wiesz co się stanie jak nie zrobisz tego co masz zrobić. Czas ucieka.”
Odpisuję jedno słowo: "Pamiętam.”
2 komentarze
Klaudia1268
Jak to czytałam to czułam jakiś strach, niepokój. Ogółem się popłakałam te wszystkie emocje były opisane tak realistycznie... Szacunek
violet
Bardzo osobiste, przeszył mnie dreszcz grozy.