Bywa, że nasze najgorsze strachy budzą się dopiero po północy.
Bywa też, że nie zasypiają wcale.
Prolog
Sobota, dziesiątego maja, 13:12
Sukces drapieżnika zależy nie od tego, jak szybko goni zdobycz, lecz jak sumiennie potrafi zainscenizować polowanie.
Mężczyzna skrupulatnie przygotowywał się do tego, co zamierzał zrobić. Nie czuł się z tym zbyt dobrze, ale nie miał wyboru. Zresztą - nie był to jego pierwszy raz. Ani drugi. Najważniejsze to uwinąć się tak szybko, jak to możliwe. Ale nie szybciej. Działać w sposób zdecydowany, jednocześnie wtapiając się w tłum. Pozostawać pewnym siebie, lecz nie wzbudzać zainteresowania.
Na szczęście po pandemii mógł bez oporów wdrożyć dodatkowe środki ostrożności, które wcześniej wzbudziłyby niezdrową sensację.
Głód narastał. A on miał niedobory. Nie pójdzie na polowanie z gołymi rękami.
Naciągnął pospolitą czapkę wędkarską z szerokim rondem. W stroju wujka wybierającego się na ryby, udał się w kierunku dyskontu. Starannie opracowana przez niego trasa omijała punkty, w których zamontowane były kamery. Zarówno te drogowe, umieszczone na skrzyżowaniach, jak i wchodzące w skład monitoringu firmowego. Pamiętał również o rejestratorach w samochodach. Z tego powodu omijał chodniki i przejścia dla pieszych. Wzrok miał wpuszczony w ziemię.
W końcu dotarł na miejsce i wszedł do sklepu.
Włożona do lewego buta wkładka o wysokości centymetra symulowała nierówność kończyn. Dzięki temu nie musiał świadomie pilnować, żeby utykać i maskować swój naturalny sposób poruszania się. Specjalny płócienny plecak symulował lekkie przygarbienie, a obszerny kombinezon wędkarski maskował detale sylwetki. Rondo czapki osłaniało twarz i kolor włosów. Kamery nie zarejestrują żadnych charakterystycznych szczegółów.
Uspokojony podjętymi środkami ostrożności, mężczyzna od razu skręcił w alejkę po lewej stronie. O tej porze w sobotę ruch był bardzo duży. Podobnych do niego było kilku, a personel w tym amoku nie zapamięta niepozornego klienta. Właśnie dlatego wybrał tę godzinę.
Doskonale wtapiał się w tłum. Miał w tym wprawę. Tak jak go przeszkolono, sprawnie omijał innych kupujących. Po minucie zatrzymał się niby mimochodem przed stoiskiem z olinowaniem i sprzętem dla miłośników wspinaczki, robotników wysokościowych i amatorów żeglarstwa. Sięgnął po standardowy zwój liny i przeszedł do sekcji z akcesoriami budowlanymi. Wrzucił do koszyka kilkanaście kotew mocujących do dybli i ruszył w kierunku ostatniego działu. Potrzebował więcej rzeczy: butli z propanem do ręcznego palnika, noży do tapet, strzykawek, igieł, szpikulców do lodu i całej reszty. Nie mógł jednak pozwolić sobie na to, by wszystko nabyć w jednym sklepie.
Chwycił pakunek z dziesięcioma metrami kwadratowymi złożonej folii budowlanej. Zadowolony udał się do kasy. Nie za wolno, ale i nie za szybko.
Kasjer jedynie ogólnikowo zarejestrował, że klient miał na twarzy maseczkę - taką samą, jaką każdy musiał nosić w tych tak popularnych czasach, o których wszyscy już chcieliby zapomnieć. Nabił wszystko na kasę i przyjął gotówkę. Mężczyzna w czapce wędkarskiej miał przygotowane banknoty, których nie wypłacił z bankomatu, lecz nabył na drodze ulicznej wymiany. I to koniecznie w miejscach bez kamer. Część z tych pieniędzy, podarowanych dłonią w rękawiczce, pochodziła z budki z kebabem, ciastkarni i stacji benzynowej na zadupiu tak ciasnym, że nie była objęta monitoringiem.
Kasjer przyjął banknoty, wydał resztę i zajął się obsługą kolejnego klienta. O normalnie wyglądającym jegomościu z infekcją - lub lekką paranoją - zdążył zapomnieć, jeszcze zanim ten dotarł do drzwi wyjściowych.
Po opuszczeniu budynku mężczyzna oddalił się piechotą na południe. Tym razem inną, również starannie zaplanowaną trasą.
Zdjął rękawiczki i schował je do kieszeni.
Odciągnął po kolei dolne powieki i wyjął soczewki kontaktowe. Miały zmienić jego naturalny kolor oczu i spełniły swoje zadanie.
Czuł podekscytowanie.
Rodzącą się żądzę.
Zew krwi.
Już niebawem rozpocznie polowanie.
Dodaj komentarz