Łukasz (I) - Dowcipniś

Łukasz (I) - DowcipniśRozdział I - Dowcipniś  

Jego głowę okrywała przykuwająca wzrok czarna czapka z czerwonym daszkiem i błyszczącą nalepką. Przypomniałem sobie, że nie tak dawno rozglądałem się za podobną podczas zakupów w Złotych Tarasach. Był pierwszą osobą, którą zobaczyłem po przejechaniu przez kontrolę ze Zbyszkiem, kierowcą zakładu. Zaparkował zaraz przy kontrolnej bramie, zgasił auto i dał znak, że już mogę wysiąść. Właśnie wtedy rzucił mi się w oczy nieznajomy z czarno-czerwoną czapką na głowie. W dłoniach trzymał jakiś czarny worek, prawdopodobnie ze śmieciami, bo zmierzał z nim w stronę kontenera, którego bordowy kolor wychylał się zza głównego budynku. Zastanawiałem się czy jest stąd. Za cholerę nie wyglądał. Czarno-czerwona czapka, szara bluza z kapturem, a do tego wysoki jak brzoza. Może po prostu się tu zgubił?  

– Jeszcze będziesz miał okazję do poznania wszystkich, nie martw się. Gdy przyjeżdża ktoś nowy, gapią się jak wół na malowane wrota. Gdybyśmy mieli tu gazetkę to uwierz mi, że byłbyś na stronie głównej, a wywiad z tobą ciągnąłby się jak ser na pizzy pani Basi, naszej kucharki na stołówce – stwierdził Zbyszek, zerkając w stronę nieznajomego. Mimowolnie mu pomachał.  
     – Używa pan dużo metafor, aczkolwiek jedno pytanie nie daje mi spokoju. Dla wszystkich, których pan tu przywozi jest pan tak miły?  
     – Dla tych, którzy mówią do mnie na pan już nie – zaśmiał się. – Jestem miły dla osób, które wyglądają na miłe – dodał po chwili.  
     – Wyglądam na miłego?  
     – Na takiego, który w ogóle nie powinien tutaj trafić.  

Zdziwił mnie swoją odpowiedzią. Rozejrzałem się po ogromnym placu. Pierwsze co rzucało się w oczy, to oczywiście ten wysoki płot. Wątpiłem, by ktokolwiek był w stanie przez niego przejść. Na samej jego górze zauważyłem coś podobnego do drutu kolczastego i przeraziłem się. Odwróciłem swój wzrok od spiralnie skręconych drutów i rozejrzałem się dookoła. Chłopak w czapce już dawno zniknął. Ogromny plac wykonany z betonu gościł tylko nas. Na środku wybudowany był, na oko, czteropiętrowy budynek i zgadywałem, że to ten właśnie jest nazywany tym głównym. W oddali zauważyłem jeszcze mniejszy budyneczek oraz mniejsze i większe budki drewniane, które nie wiem czemu, ale od razu skojarzyły mi się z barakami z Oświęcimia.  

Do dziś pamiętam, jak wujek Mirek zabrał mnie tam ze sobą. Oczywiście jego głównym celem były interesy, bo najpierw zaciągnął mnie do centrum i przez trzy godziny wymieniał uprzejmości z jakimś starym dziadkiem w musztardówkach, ale potem wpadł na wspaniały pomysł, by pokazać gówniarzowi kawałek historii. Nie zabrał mnie tam z dobrego serca. Chyba po prostu chciał podlizać się mojemu ojcowi, a przy okazji pokazać mi, co się może ze mną stać. Lepiej niż wizytę w Auschwitz zapamiętałem jego głupie żarty w moją stronę, gdy odwiedzaliśmy barak z tak zwanymi toaletami. Wzdłuż baraku, po prawej i lewej stronie ciągnął się beton, a w nim dziura koło dziury. Kanalizacja była marzeniem. Marzeniem nigdy nie spełnionym. Więźniowie gołymi rękami musieli po sobie sprzątać. Nie do końca rozumiałem co wtedy chciał mi uświadomić, ale chyba zapomniał, że baraki z toaletą były dość ważnym miejscem dla więźniów. Niemcy nigdy tam nie wchodzili przez zapach. Więźniowie mogli swobodnie wymieniać się informacjami i planami.  

Zbyszek odprowadził mnie do drzwi wejściowych i przekazał komuś, kogo widocznie bardzo dobrze znał. Zmartwiłem się. Przez te kilka godzin w samochodzie naprawdę go polubiłem. Bałem się, że był ostatnią życzliwą osobą, którą przyjdzie mi tu poznać. Środek błyszczał czystością. Tego się tutaj nie spodziewałem. Zazwyczaj takie miejsca kojarzyły mi się z brudem, smrodem i graffiti na każdym możliwym zakątku ściany. Starszy mężczyzna spojrzał na mnie obojętnie i machając ręką wskazał mi kierunek, w który mam się udać. Szedł za mną, pilnował mnie. Myślałem, że skuje mnie w kajdanki. Przeszliśmy długi korytarz i domyśliłem się, że kieruje mnie w stronę schodów. Jego kroki były długie, ciężkie i zmęczone. Jego tempo poruszania się wręcz mnie usypiało. Z każdym krokiem po schodach bałem się coraz bardziej tego, co mnie tu spotka, a z drugiej strony zaczynałem czuć się bezpieczny… Wysoki płot na podwórku przerażał mnie, ale też i fascynował. Nikt nie mógł przez niego uciec, ale też nikt przez niego nie mógł się tu dostać…  

– Imię i nazwisko? – Spytała lekko przy sobie kobieta zza biurka, która mową ciała dawała jasno do zrozumienia, że praca sekretarki ją tu kompletnie wykańcza, po czym z głupim uśmieszkiem dodała: – Słonko, nie mamy całego dnia…  
– Imię po pradziadku, nazwisko po ojcu – odpowiedziałem z podobnym uśmieszkiem.  
– Oho, trafił nam się dowcipniś – zaśmiał się jakiś wysoki mężczyzna, który wynurzył się ze swojego gabinetu. – Zapraszam do siebie.  

Niechętnie poprawiłem plecak na swoim ramieniu i udałem się za nim do gabinetu, z którego wyszedł. Nie był ani mały, ani duży. Na jednej ścianie stał ogromny regał z jakimiś książkami i teczkami, a przed nim biurko wysokiego mężczyzny. Monitor, klawiatura, myszka, spinacz, kubek z długopisami, lampka i teczka, po którą mimowolnie sięgnął. Na środku pomieszczenia stała sofa, na którą obojętnie usiadłem i położyłem swój plecak po drugiej stronie tak, by przypadkiem nie usiadł koło mnie. Na ścianach wisiały różne zdjęcia jakichś dzieciaków. Albo był tak zboczony i wszystkie były jego, albo po prostu były to dzieci stąd. Usiadł na krawędzi swojego biurka, zajrzał do teczki, przerzucił kilka kartek i spojrzał na mnie.  

– Łukasz Kamiński, lat siedemnaście – powiedział i przewracał kartki dalej.  
Przewróciłem oczami i wygodnie oparłem plecy o sofę. Czy naprawdę nie mógł przejrzeć tej teczki przed moim przyjazdem? Wyglądało na to, że pracują tu sami idioci.  
– Tak, to ja – burknąłem obojętnie. – A pan to kto?  
Lekko się uśmiechnął i odpowiedział:
– Jak dla ciebie pan Banaś.  

Przyglądałem mu się uważnie. Zazwyczaj potrafiłem kogoś "przeczytać", lecz z nim miałem problem. Pan Banaś miał na oko czterdzieści pięć, maksymalnie pięćdziesiąt lat. Był wysoki i pomału już siwiał. Wyglądał na zmęczonego, ale na pewno nie na znudzonego. Jego palec zdobiła obrączka, więc pewnie był głową rodziny. Ciekawe jakim jest ojcem. Czy potrafi postawić granice między dziećmi tu, a swoimi w domu? Najważniejsze, by w ogóle przy nich był. Mój ojciec bywał w domu raz na tydzień, przeważnie w niedzielę, bo jak to mówił – niedziela jest dniem świętym i trzeba ją święcić. Przez to oczywiście uważał obiad przygotowany przez gosposię, którą raz na miesiąc pukał po deserkach. Na święcenie dnia świętego przyjeżdżał wujek Mirek z ciocią Moniką. Czasami moja przeklęta siostra Asia się dołączała, ale ona nie umiała rozmawiać o niczym innym niż o firmie. Zanudzała swoimi opowieściami gdzie to była i co takiego znów załatwiła dla "naszej" rodzinnej firmy, a reszta przy stole chwaliła ją jakby przynajmniej znalazła sposób i fundusze na to, by dzieci w ubogich krajach Afrykańskich dożywały piątego roku życia. Reszta oprócz mnie. Ona uważała, że chcę ją wygryźć i przejąć firmę po ojcu, a ja po prostu miałem w dupie jej starania i tą całą cholerną firmę, która odebrała mi jedyną osobę, która naprawdę mnie kochała. Moją matkę.  

– Sąd rodzinny skierował cię do nas za liczne złamania prawa oraz ciężkie pobicie. Na pewno jesteś świadomy tego, dlaczego tu trafiłeś więc pominę tą sprawę. Liczne spożywanie alkoholu w miejscach publicznych, fajki... Dobrze, że nie narkotyki. To gówno by cię kompletnie zniszczyło. Wybacz za mój język, ale czasem muszę nazywać rzeczy po imieniu. Naszym celem jest resocjalizacja, ale przy niektórych dzieciakach naprawdę idzie nauczyć się nowych przekleństw. Z raportów wynika, że gdyby nie to pobicie, to skończyłoby się jedynie na terapeucie.  
– Cóż. Miałem pecha i trafiłem aż tutaj.  
– Trafiłeś tutaj, by nie trafić potem jeszcze gorzej. Nie bierz sobie nas za wrogów, bo nimi nie jesteśmy. Masz szczęście, bo trafiłeś na mnie. Od dziś to ja będę twoim wychowawcą i osobą za ciebie odpowiedzialną. Mam dość alternatywne podejście, ale dzięki niemu dzieciaki, z którymi pracowałem wychodzą stąd i zostają porządnymi ludźmi.  
– Ależ jestem szczęściarzem – powiedziałem obojętnie. Broniłem się, nie chciałem go dopuścić do siebie.  
– Sześćdziesiąt procent z wychowanków takich ośrodków jak ten, po wyjściu z niego wraca na złą drogę. To o dwadzieścia więcej niż w przypadku dorosłych osób, które swoje wyroki odsiadywały w więzieniach. Od nas tylko dziesięć procent dzieciaków po wyjściu wraca tam, skąd tu trafiło. Trafiłeś w dobre ręce.  
– Myśli pan, że będę częścią tych dziewięćdziesięciu procentów?  
– To już tylko zależy od twojej dobrej woli, bo my dołożymy wszystkich starań by tak było. Widzisz, tutaj wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Ja, jako wychowawca i opiekun jestem ojcem, a wy moimi synami. Podniosłeś rękę i to dość okrutnie na członka swojej rodziny. Pamiętaj, że tutaj tego nie tolerujemy – powiedział zimno.  

Zamknął i odłożył teczkę, która zawierała wszystkie informacje o mnie. Mniej więcej wiedziałem co tam może być. Wydawało mi się, że dokładnie wiedziałem, który dokument sprawił, że tak zimno i stanowczo wypowiedział ostanie zdanie. Był to zapewne raport, który sporządził niejaki sierżant Krawczyk. Kiedyś znalazłem go w rzeczach mojego adwokata.


      O godzinie 17:43 dostałem polecenie, by wraz ze swoim partnerem udać się na miejsce rzekomego zabójstwa mężczyzny, które zgłoszone zostało telefonicznie. Dotarliśmy na ulicę Mickiewicza 84 o godzinie 17:49. Drzwi otworzył mi młody i przerażony mężczyzna, który na sobie miał jedynie krótkie spodenki – Łukasz Kamiński. Młody mężczyzna nie był w stanie odpowiadać na pytania. Partner został z Łukaszem Kamińskim na przedpokoju, a ja w międzyczasie rozejrzałem się po domu w poszukiwaniach ciała bądź innych niebezpieczeństw. Po zachowaniu młodego Kamińskiego widać było, że takie zagrożenie faktycznie się tam znajdowało. W kuchni znalazłem leżącego na ziemi mężczyznę. W pierwszej chwili nie dawał znaku życia, więc sprawdziłem puls. W trakcie sprawdzania, mężczyzna dał znak życia chwytając mnie za dłoń. Jego twarz była cała we krwi, tak samo jak jego koszula i reszta garderoby. Zawiadomiłem przez radio ekipę o konieczności przysłania pogotowia ratunkowego. Zawołałem swojego partnera razem z młodym Kamińskim i ustaliłem, że mężczyzna to Mirosław Kamiński, brat ojca Łukasza Kamińskiego. Powiadomiłem również młodego mężczyznę o konieczności pozostania na miejscu. Partner zgłosił, że młody Kamiński na swoich dłoniach miał liczne ślady krwi. Zaczęliśmy zadawać pytania, a ten przyznał się do pobicia oraz zgłoszenia rzekomego zabójstwa na policję. Z jego zeznań wynikało, że myślał, iż mężczyzna nie żyje. Zatrzymaliśmy go i przewieźliśmy na komendę w celu wyjaśnień i rozpatrzenia sprawy pobicia Mirosława Kamińskiego.  

– Będę musiał dokonać przeszukania twoich rzeczy. Prosiłbym cię o wyłożenie wszystkich rzeczy, które masz ze sobą w plecaku. Potem poproszę cię o zdejmowanie po kolei każdej części garderoby w celu dokładniejszego sprawdzenia.  
– No dobrze – powiedziałem niechętnie i sięgnąłem po swój czarny plecak.  

Wyjąłem z niego całą zawartość. Trzy pary jeansów, dwie pary krótkich spodenek i dresy. Kilka T–shirtów, jedną koszulę i dwie bluzy z kapturem. Wziąłem ze sobą ulubioną książkę, z którą nigdy się nie rozstawałem, a reszty nie brałem, bo mieli tutaj bogatą bibliotekę. Odtwarzacz MP3, trochę pieniędzy i zegarek, który kiedyś dostałem od mamy. Nie mieścił mi się już na rękę, bo nosiłem go, gdy miałem pięć lat, ale lubiłem mieć go przy sobie. Po wypakowaniu plecaka, pan Banaś przejrzał go dokładnie jeszcze dwa razy, jakbym Bóg wie co tam miał. Armata, która mogłaby rozpieprzyć to miejsce w siwy dym niestety była za duża jak na ten mały plecak.  

Później nastało to, czego tak bardzo się obawiałem. Wykonywanie rozbierania. Naprawdę nie wiem co za zboczeniec wpadł na ten pomysł. Musiałem po kolei zdejmować swoje rzeczy przed obcym i starym facetem, którego znałem niecałą godzinę. Zaczęło się od trampek. Pan Banaś zdziwił się, że o tej porze roku postanowiłem ze sobą wziąć trampki, a nie buty zimowe. W końcu był początek listopada. Przejrzał trampki tak, jakbym pod podeszwą ukrył przynajmniej kilkanaście działek amfetaminy i całą Arkę Noego. Niechętnie pozbywałem się reszty swojego ubrania. Gdy już stałem całkiem nagi i skrępowany, musiałem wyczyniać różne dziwne manewry. Wydmuchać nos, poprzebierać palcami u rąk i nóg, a na koniec pochylić się i mocno kaszleć. Ciekawe co według pana Banasia mogłem sobie tam schować.  

– No co pan robi?! – oburzyłem się, gdy zaczął przeczesywać mi włosy.  
– Sprawdzam, czy masz wszy.  
– Nie mam – burknąłem i zacząłem się ubierać.  
– No dobrze. Możesz już się ubrać, zaraz do ciebie wrócę.  

Pan Banaś opuścił gabinet, a ja szybko zacząłem ubierać na siebie to, co musiałem kilka chwil przedtem zdjąć. Zabrałem ze sobą mało rzeczy jak na dwanaście miesięcy odsiadki. Zamierzałem wziąć ze sobą kilka rzeczy z domu przy okazji przepustki na święta Bożego Narodzenia.  

Cierpliwie czekałem i w międzyczasie przejrzałem papiery, które były dla mnie. Jakieś regulaminy, plan lekcji i broszura informacyjna. Dobre. Broszura informacyjna dla zakładu poprawczego. Hasło reklamowe? Wyjdziesz od nas lepszym człowiekiem. Mnie interesowało tylko i wyłącznie wyjście stąd. Złapałem w dłoń regulamin zakładu i pomijając wstęp, przeszedłem od razu do swoich praw i obowiązków:  

Miałem prawo do zapoznania się z moimi prawami (jak miło), do zapoznania się z moimi obowiązkami (już nie tak miło), prawo do opieki i warunków pobytu zapewniających higienę i bezpieczeństwo oraz ochronę przed formami przemocy fizycznej i psychicznej. Miałem również prawo do świadczeń zdrowotnych, życzliwego traktowania, podtrzymywania więzi z rodziną (raczej podziękuję). Prawo do prywatności z ograniczeniami wynikającymi z pobytu w zakładzie oraz prawo do składania próśb, skarg i wniosków do właściwego organu.  

Moimi obowiązkami było uczestniczenie w procesie kształcenia i wychowania, przestrzegania regulaminu, który właśnie trzymałem oraz przestrzeganie zasad współżycia społeczeństwa, higieny i dbałości o stan zdrowia. Miałem zakaz samowolnego opuszczania placówki. Musiałem wykonywać prace pomocnicze w zakładzie, odpowiednio zachowywać się wobec personelu oraz innych wychowanków zakładu. Musiałem dbać o czystość w swoim miejscu przebywania oraz dbać o kulturę osobistą i terminowe powroty z przepustek i urlopów.  

Za dobre zachowanie będą przyznawane mi nagrody, takie jak: pochwała, list pochwalny do sądu bądź rodziców, rozmowa telefoniczna na koszt zakładu, dodatkowe widzenie bądź podwyższenie kieszonkowego. Za dobre zachowanie mogłem dostać dodatkowe przepustki po trzy dni oraz wcześniejsze zwolnienie z zakładu.  

Karami za złe zachowanie i złamanie regulaminu może być upomnienie, zawiadomienie rodziców i sądu o zaistniałych sytuacjach, zakaz rozmów telefonicznych oraz zakaz korzystania z przepustek i urlopów do trzech miesięcy. W najgorszym wypadku można zostać przeniesionym do innego zakładu.  

– Widzę, że już zapoznałeś się z naszymi zasadami – powiedział pan Banaś w drzwiach od swojego gabinetu.  
– Owszem, zapoznałem się.  
– Zgadzasz się na nie?  
Spojrzałem na niego i odpowiedziałem:  
– A mam jakiś wybór?  
– Nie – zaśmiał się.  

*****************

Razem z moim nowym wychowawcą szliśmy schodami w górę. Chciał zaprowadzić mnie do mojego nowego pokoju oraz pokazać kawałek budynku. Z nadzieją w głosie oświadczył, że moi nowi koledzy z chęcią pokażą mi budynek i całą okolicę.

– Pokoje wychowanków są na samej górze, na czwartym piętrze. W każdym pokoju jest po trzech wychowanków. Trafiło ci się na Wojtka Szymańskiego i Kacpra Wieczorka.  
– Ah, no tak. Wojtek Szymański i Kacper Wieczorek!
– Znasz ich? – zdziwił się pan Banaś.  
– Oczywiście, że nie! Ale powiedział pan to takim tonem, jakbym rzeczywiście ich znał.  
– Bystry i dowcipny… Jestem pewien, że szybko się tu odnajdziesz.  

Doszliśmy na ostatnie piętro. Najładniejsze i najczystsze piętro ze wszystkich. Było tam… Jakoś tak, nie wiem, rodzinnie? Na ścianach wisiały zdjęcia i plakaty. Drzwi były pootwierane, a z nich zauważyć można było młodszych i starszych chłopaków spędzających czas ze sobą. Grali, czytali, rozmawiali. Szliśmy tak i szliśmy. Dość szybko się domyśliłem, że mój pokój znajdował będzie się na końcu korytarza. Ostatnie drzwi po lewej. Mimo że drzwi były otwarte, pan Banaś i tak w nie zapukał.  

– Dzień dobry, chłopcy. Przyprowadziłem wam nowego kolegę. Jestem pewien, że przyjmiecie go z otwartymi rękami oraz oprowadzicie po budynku i okolicach?  
– No pewnie, panie Banaś – odpowiedział chłopak, który stanął w drzwiach.  
– To nic tu po mnie. Jakbyś czegoś potrzebował to jestem tutaj w pobliżu – oświadczył pan Banaś i zostawił mnie z chłopakiem w drzwiach.  

Chłopak w drzwiach wyglądał mniej więcej na szesnaście lat. Miał krótkie jasne włosy i białą koszulkę na sobie. Podał mi rękę i przedstawił się. To on był Wojtkiem Szymańskim. Gdy wymieniałem uprzejmości z Wojtkiem, do drzwi podszedł chłopak, którego wcześniej już widziałem. Poznałem go po szarej bluzie, a na haczyku przy wejściu zauważyłem czarno-czerwoną czapkę z daszkiem. Uśmiechnął się i podszedł do Wojtka i mnie. Miał urocze dołeczki w policzkach, a jego piękne szare oczy promieniały pozytywnością. Brunet wyciągnął rękę w moją stronę i przedstawił się:  

– Jestem Kacper, miło mi cię poznać.  


##################

Trudno określić gatunek tegoż opowiadania i sądzę, iż jest to jego wielkim plusem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jest tu trochę z dramatu, trochę z kryminału, ciut z miłości i ciut z komedii.  

Moje nowe opowiadanie jest dość wyjątkowe. Dość nietypowe jeśli chodzi o tą stronę. Przez długi czas interesowałem się tematem zakładów poprawczych i materiał, który zebrałem przez ostatnie kilka tygodni pozwolił mi wydać pierwszy rozdział.  

Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się tak szybko. Obiecuję, że będzie ostra jazda!
~ Jabber.  

##################

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 3372 słów i 19353 znaków.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik Kubolo

    Zapowiada się ciekawie! I zapewne tak będzie, bo jak widzę bardzo dobrze przygotowujesz się do pisania tego opowiadania. Jak zacząłem czytać te wszystkie zasady, kary i nagrody, to wybałuszyłem oczy i zastanawiałem się, skąd ty to wszystko wiesz. Ale jak widać pod koniec się dowiedziałem. Podoba mi się główny bohater, taki z dystansem do wszystkich, bystry i dedukcyjny. W paru miejscach brakowało przecinków, ale one mogą się gonić. Czekam na kolejną część. :faja:

    25 mar 2014

  • Użytkownik Samotnik

    Proszę o kolejną część, jak najszybciej ;) Już mi się podoba, chce się więcej ;D

    24 mar 2014

  • Użytkownik Ciafu

    Super! Już nie mogłam się doczekać Twojego powrotu ^^ Co do tej "ostrej jazdy"... Liczę na nią :D

    24 mar 2014

  • Użytkownik love94

    Braciszku, powrót w wielkim stylu :D Problematyką trafiłeś idealnie w mój gust, więc będę cie męczyć i męczyć żebyś dodał kolejną część :D

    23 mar 2014

  • Użytkownik i♥it

    jak dobrze, że wróciłeś :) Fani się stęsknili :P A opowiadanie jest BOSKIE z zniecierpliwieniem czekam na ciąg dalszy  :>

    23 mar 2014