Ucieczka cz.II

Na cmentarzu byłyśmy około godziny. Nie chciałam tyko przynieść kwiatów i wrócić do domu. Michel zasługiwał na więcej. Może dla niektórych to nie zrozumiałe, że poświęcam mu aż tak dużo czasu. Nie tylko chodząc na cmentarz, ale i rozmawiając z nim w myślach. To dla mnie oczywiste, że chce podzielić się z nim swoimi refleksjami. To nie jest tak, że gdy ktoś odchodzi zapominamy o nim, wymazujemy z pamięci tak jakby nie mógł już istnieć. Zwłaszcza gdy ktoś znika tak niespodziewanie i o dużo za wcześnie niż powinien wspominanie go jest czymś normalnym. Śmierć Michela nie spowodowała, że przestał być moim bratem, że przestał być moim przyjacielem. Michel zawsze będzie obecny w moim życiu i zawsze będzie osobą, której będę powierzać swoje problemy i dobre chwile. Ludzie mogą postrzegać mnie na różny sposób. Mogą myśleć, że nie powinnam rozdrapywać ran, że powinnam skupić się na swoim dalszym życiu i na niczym innym. Ale czy pogodzenie się z jego odejściem nie byłoby uśmierceniem go po raz drugi?
-Chcesz żebym posiedziała z tobą po powrocie? - zapytała Ann gdy siedziałyśmy już w autobusie. Ostatnim razem też o to spytała.  
-Spędź resztę dnia z Adamem. - odpowiedziałam jej to co wtedy.  
Siedzenie ze mną tego dnia nie miało najmniejszego sensu. Miałam zamiar zamknąć się w pokoju, a  ostatecznie pójść na spacer. Chociaż pierwsza opcja była bardziej prawdopodobna.  
-Nie muszę widywać się z nim codziennie. Poza tym nie powinnaś być dzisiaj sama.  
-Powinnam.
-Właśnie! - wrzasnęła co zbiło mnie z tropu. - Miałam powiedzieć ci coś ważnego. To znaczy to nie takie ważne co dziwne.
Zastanawiało mnie co takiego chciała mi przekazać. Jej milczenie bardzo mnie niecierpliwiło, przez co zaczęłam stukać palcami o kolano. Ann patrzyła na mnie tak jakby czekała na moją reakcję albo pozwolenie. Jej nad wyraz niebieskie oczy świdrowały mnie nieprzyjemnie.  
-Mów. - oznajmiłam gdy w pełni dotarło do mnie, że czekała aż coś powiem.  
-No tak. Przyjaciółka mojej mamy jest sąsiadką pani Cyli. Ostatnio widziała jak staruszka się wyprowadza.  
-Nie wyprowadziła się. Jechała na wycieczkę. - sprostowałam.  
Ann pokręciła przecząco głową.  
-Kto zabiera meble na wakacje? A to nie wszystko. Dzień po tym w jej domu pojawił się mężczyzna. Widziałam go kiedyś niedaleko biblioteki. Wysoki, dziwnie ubrany.  
Zabrała meble? Czy to oznaczało, że pani Cylia okłamała mnie i wcale nie zamierzała wrócić? Mężczyzna, o którym mówi Ann to pewnie ten sam, który był w bibliotece gdy odbierałam pierścień na przechowanie. Tylko co on robił w jej mieszkaniu? Sprzedała mu je? A może ją zabił albo gdzieś przetrzymuje? Nie, to nie ma sensu.  
-Nie rozumiem. Pani Cylia mówiła mi, że wyjeżdża na długą wycieczkę. Ofiarowała mi nawet na przetrzymanie pewną rzecz bojąc się, że ktoś może ją ukraść. Miałam oddać jej po powrocie.  
-Co takiego ci dała? - spytała ciekawa.  
-Jakieś badziewie. - wyznałam.  
Nagle wnętrze autobusu wypełniło się bladoniebieskim światłem, które przybierało na sile. Ku mojemu zaskoczeniu wydobywało się z mojej torby i sprawiło, że przestałam widzieć cokolwiek poza nim.  
Nie miałam pojęcia co się dzieję i zaczynałam panikować. Po omacku zaczęłam szperać w mojej torebce próbując odnaleźć źródło tego dziwnego zjawiska chociaż nie wiedziałam czego tak właściwie mam szukać. Nie miałam w niej nic co mogłoby aż tak świecić.  
-Chodź do nas. - usłyszałam kilka głosów nałożonych na siebie.  
Nie brzmiały jednak przerażająco tak jak w horrorach. Były nawet przyjemne i przyjazne. Mimo to czułam, że oszalałam. Skąd dobiegały te dźwięki? Dlaczego je słyszałam? I gdzie miałam niby iść?
W pewnym momencie autobus zatrząsł się tak jakby ktoś wskoczył na dach. A raczej tak jakby spadło na niego coś bardzo ciężkiego. Byłam przerażona, a moja ręka nadal wędrowała po wnętrzu torebki. W końcu natrafiła na coś czego nie rozpoznałam. Przynajmniej w pierwszym momencie. Po chwili jednak dotarło do mnie, że to coś co nie należy do mnie. Ten materiał i kształt... Pudełko, które podarowała mi pani Cylia. Tyle, że ja wcale nie zabierałam go ze sobą. Zostawiłam go w szufladzie w moim pokoju. Jakim więc cudem miałam to przy sobie?
-Nie bój się. - znów usłyszałam głosy.  
-Ann! - wrzasnęłam, ale zrozumiałam, że moja przyjaciółka nie siedzi obok mnie. Zniknęła.  
-Załóż go, załóż! - krzyczały tajemnicze postacie, a ja zupełnie nie wiedziałam o co chodzi.  
Strach ogarniał moje ciało choć wmawiałam sobie, że to nie dzieję się naprawdę. Nie mogło się dziać. Przecież takie rzeczy nie mają miejsca. W sumie, jakie rzeczy? To było tak dziwne, że nie mogłam tego nigdzie dopasować. Koniec świata? Magia?  
Nie istniało żadne racjonalne wytłumaczenie tego co aktualnie się działo. Nie mogło to być więc nic innego niż sen. Tak, to musi mi się śnić, pomyślałam.  
Podświadomie wsunęłam na palec pierścień, który znajdował się w pudełku. Zrobiłam to tylko dlatego żeby się obudzić. Przynajmniej myślałam, że tak to zadziała. Nie mogłam być jednak do końca pewna co się stanie.  
Moje oczy ogarnęła ciemność, a wokoło zapanowała kompletna cisza, która była aż nie do zniesienia. Miałam wrażenie, że opadam w dół. Tak jakbym skakała z klifu-trzy lata temu we wakacje spróbowałam ze znajomymi. Moje ciało z każdą sekundą przyspieszało. Zaczęłam machać rękami na oślep szukając czegoś czego mogłabym się chwycić. Panika, która mi towarzyszyła przez cały lot pogłębiła się jeszcze bardziej gdy uderzyłam coś w zimnego i twardego.  
-Co to ma być? - zapytałam samą siebie rozglądając się po okolicy.  
Wylądowałam w samym środku lasu, przynajmniej tak mi się wydawało, na ogromnym kamieniu otoczonym przez kwiaty. Drzewa i wszystko wokół było niesamowicie kolorowe i sprawiało wrażenie ciepła. Zapach soczewicy i mokrej trawy wypełniał mój nos, a ja mimo upadku czułam się dobrze. Zsunęłam się z płaskiego głazu. Stałam na niewielkiej polanie, która była idealnie okrągła.  
Przez korony drzew przebijało się delikatne słońce, które otulało liście i trawę u mych stóp swoim blaskiem. Poza tym panowała tutaj dziwna cisza. Żadnych odgłosów zwierząt czy szumu wiatru.  
-Umarłam?  
Opanował mnie strach i jednocześnie ciekawość. To miejsce było tak piękne i tajemnicze, że nie miało prawa istnieć. Przynajmniej nie w okolicy, której mieszkałam. Nie słyszałam nigdy o tym lesie. Gdyby taka informacja obiła się mi o uszy na pewno bym tu przyszła wcześniej. Miałam więc dziwne wrażenie, że jestem bardzo daleko od domu, od cywilizacji, a może od całego świata?  
Nie pozostało mi nic innego oprócz ruszenia się z miejsca. Może idąc, w którąś stronę znajdę kogoś lub coś co podpowie mi gdzie jestem i jak mam się stąd wydostać?
-Tylko, w którą stronę iść?
Zamknęłam oczy i okręciłam się trzy razy. Zatrzymałam się i zdecydowałam, że pójdę przed siebie. Gdybym zaczęła się zastanawiać prawdopodobnie stałabym tu godzinami.  
Ku mojemu zdziwieniu stałam naprzeciw ścieżki, której kłaniały się drzewa. Tej ścieżki jeszcze przed chwilą tu nie było. To miejsce naprawdę jest dziwne. Bez dłuższego rozmyślania co tak właściwie się stało ruszyłam.  
Mimo wysokości drzew i ich bujnych koron ścieżka była bardzo jasna, wyłożona maleńkimi, białymi kamykami, które w świetle mieniły się na różne kolory. Skoro istniała ta dróżka to musiała prowadzić do konkretnego miejsca. Miałam tylko nadzieję, że nie podążam bardziej w głąb niż do wyjścia. Z tego miejsca jednak nie mogłam stwierdzić czy dobrze idę. Musiałam po prostu iść i za dużo nie myśleć. Sprawa skompilowałaby się jeszcze bardziej i w końcu zgubiłabym się na dobre. Tego raczej wolałam uniknąć.  
Nigdy nie byłam dobra z rozeznania w terenie. Nie miałam okazji tego jakoś dokładnie sprawdzać, ale w nowych miejscach miałam zawsze większe problemy z odnajdywaniem się niż inni. Na wycieczkach szkolnych trzymałam się przeważnie blisko nauczycieli. Czasem byłam przez to wyśmiewana, ale potrzebowałam po prostu poczucia bezpieczeństwa.  
Dlatego pewnie zawsze zawracałam gdy chciałam uciec z domu. Bałam się zgubić i to było powodem, że wracałam do domu.  
Okolica wyglądała bajecznie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak kolorowego miejsca. Poza tym biorąc pod uwagę porę roku jaka panowała tutaj i tą która panowała u mnie w miasteczku było tu dziwnie. Gdy wychodziłam z domu zbierało się na deszcz, a tu najwyraźniej było odwrotnie.  
Kolor liści też mnie zastanawiał. Były przepięknie zielone, a przecież była jesień. Wszystko tutaj było wiosenne. Natomiast ciepło słońca sugerowało, że jest już lato. Te wszystkie czynniki sprawiały, że coraz bardziej chciałam dowiedzieć się gdzie jestem. To miejsce było niezwykle tajemnicze. Jeśli to dobre słowo by opisać jak to wszystko wygląda.  
Zatrzymałam się. Przede mną pojawiła się jakaś dziewczyna. Ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę w brzoskwiniowym kolorze. Oczy miała nienaturalnie duże przez co nie wyglądała jak człowiek, a raczej jak postać z bajki. Były też przesadnie niebieskie. Z odległości jaka nas dzieliła wyglądały jak namalowane, a nie prawdziwe. Uśmiechała się do mnie, co nie wiedząc czemu przyprawiało mnie o dreszcze.  
-Co...robisz...tutaj? - zapytała robiąc nienaturalne przerwy między słowami tak jakby nie znała dobrze mojego języka.  
W jej głosie wyczułam coś dziwnego. Chyba nie była do końca zadowolona, że mnie tu spotkała.  
-Nie wiem. - odpowiedziałam z trudem gdyż jej wzrok stał się przenikliwy i chłodny.  
Zrobiła krok do przodu, a ja mimowolnie cofnęłam się do tyłu. Przyjrzała mi się uważnie po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie.  
-Czekaj! - zawołałam wiedząc, że ona może jest w stanie mi pomóc stąd wyjść. Wyglądała na kogoś kto zna ten las całkiem dobrze.  
Przystanęła, ale nadal stała do mnie plecami. Jej zachowanie było podejrzane i nie zachęcało mnie żeby pytać ją o cokolwiek. Jednak świadomość, że może być jedyną osobą, którą mogę tu spotkać była silniejsza.  
-Jak mogę się stąd wydostać? - próbowałam zachować przyjazny ton żeby pokazać jej, że nie mam złych zamiarów i wcale nie chce tu być.  
Odwróciła delikatnie głowę w bok.  
-Jeszcze...nie...możesz. - odpowiedziała i rzuciła się biegiem wzdłuż ścieżki.  
Widząc, że ucieka przede mną ruszyłam za nią. Mój umysł funkcjonował zupełnie inaczej niż powinien. Po usłyszeniu takiej odpowiedzi każdy poszedłby pewnie w inną stronę. Dlaczego więc pobiegłam w tym samym kierunku co ona?  
Nieznajoma była bardzo szynka. Z trudem utrzymywałam ją w zasięgu wzroku. Ścieżka wiła się na wszystkie strony i stawała się coraz szersza, ale bardziej wyboista co nie ułatwiało mi biegu. Kilka razy o mało się nie przewróciłam.  
Po kilku minutach wyczerpującego pościgu znalazłam się w jakiejś wiosce. Dziewczyna zniknęła, a ja stałam pośrodku tego dziwnego miejsca.  
Domy znajdowały się na drzewach i pod nimi. Wokół pni wiły się schody prowadzące do wyższych mieszkań. Dosłownie wszystko wyglądało jak w bajce. Podobnie jak na polanie wszędzie było kolorowo i odczuwało się szczęście mieszające się z powagą. Z każdego miejsca, domu byłam obserwowana przez tysiące par oczu. Roiło się tutaj od istot podobnych do dziewczyny, której nie udało mi się dogonić. Ale było również sporo osób wyglądających normalnie, tak jak ja.  
Każdy z nich porzucił swoje dotychczasowe czynności i przystanął by mi się przyjrzeć. Słyszałam obce głosy, których nie rozumiałam. Czułam się dziwnie stojąc w centralnej części obrzucona tyloma ciekawskimi spojrzeniami. Nie dostrzegłam w ich oczach złości, a raczej zainteresowanie, co trochę mnie uspokoiło. Ale czy na pewno powinno?
-Kim jesteś? - usłyszałam pytanie zza pleców.  
Odwróciłam się szybko i przed moimi oczami ukazał się mężczyzna w średnim wieku. Był okropnie wysoki i chudy. Wyglądał jednak na sympatycznego i przynajmniej mówił normalnie.  
-Jestem Ali.  
-Moi mili, przywitajcie Ali! - krzyknął.  
Zewsząd słychać było oklaski, co mnie trochę speszyło i zastanawiało.  
-Witaj Ali! - odezwali się wszyscy wokoło.  
-Gdzie jestem? - zapytałam mężczyzny, który mnie przedstawił.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Jego mina sugerowała, że powinnam to wiedzieć skoro już tu jestem.  
-Nie wiesz? - jego zdziwienie było aż przesadne.  
Wokoło słyszałam szepty. Nie tylko on nie dowierzał.  
-Proszę mi wybaczy, ale sądzę, że ten sen jest dość dziwny. - oznajmiłam co spowodowało jeszcze większe poruszenie.  
Rozejrzałam się. Teraz nie patrzyli już na mnie zaciekawieni, ale raczej byli zmartwieni moją postawą.  
-To nie jest sen. To świat, w którym każdy może znaleźć dla siebie miejsce gdy rzeczywistość staje się przytłaczająca. To świat Arieni.  
-Arieni? Nigdy o tym nie słyszałam.  
-Nie każdemu jest to dane. Ale skoro masz pierścień Cyli to musiała uważać, że zasługujesz żeby się tu znaleźć. - odparł spokojnie.  
Spojrzałam na swoją dłoń i pierścień, który miałam założony. To on mnie tu sprowadził?  
-Jak mogę się stąd wydostać?
Westchnął smutno tak jakby liczył, że zechce tu zostać. Ale jak mogłam pozostać w moim śnie? Chciałam się obudzić, naprawdę.  
-Wystarczy, że go zdejmiesz.  
Chwyciłam za niego i chciałam to zrobić, ale ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się by zobaczyć kto to. Była to ta sama dziewczyna, którą spotkałam w lesie.  
-Tutaj...nie...ma...cierpienia. Zawsze...możesz...tu...wrócić. - szepnęła.  
Po jej słowach bez zastanowienia ściągnęłam pierścionek. Zerwałam się widząc, że znów jestem w autobusie i wszystko jest takie samo jak wcześniej. Ann przysypiała obok mnie, a kobieta przede mną nadal czytała gazetę.  
Odetchnęłam z ulgą, że mogłam się obudzić z tego snu. Miałam wrażenie, że czym dłużej tam byłam zaczynałam wierzyć, że może to dziać się naprawdę. Co było niedorzeczne.  
Ann otworzyła oczy i spojrzała na mnie z uśmiechem.  
-Też jesteś tak dziwnie zmęczona? - zapytała.  
Moja przyjaciółka wysiadła kilka przystanków przede mną przez co dalej musiałam jechać sama. Nie przeszkadzało mi to. Miałam taki mętlik w głowie, że nie miałam ochoty na pogaduszki z Ann, która zawsze była gadatliwa. Czasem ta cecha była bardzo przydatna. Gdy moje myśli za bardzo dawały mi się we znaki jej gadanie było pomocne. Dzięki temu mogłam skupić się tylko na jej słowach, a wtedy mój umysł się uspokajał. Ann mimo wielu wad była najwspanialszą osobą jaką teraz miałam przy sobie. Myślę, że właśnie to jaka była wścibska tak bardzo mnie przy niej trzymało. Potrafiła wyciągnąć ze mnie wszystko dzięki czemu czułam się lepiej. Nawet gdy zapierałam się, że nie chce nic mówić.  
W pewnym momencie przypadkiem zerknęłam na gazetę, którą czytała jakaś kobieta. Nagłówek mówił o samobójstwie młodego chłopaka. Nie to jednak mnie zamurowało. Na zdjęciu był Tom. Przyjaciel mojego brata. Ten sam, który jeszcze niedawno wysłał mi list. Ten sam, który pisał, że odnalazł swoje miejsce i życzy mi tego samego.  
-Przepraszam, czy mogłabym przeczytać ten artykuł? - zapytałam kobietę szturchając ją delikatnie w ramię.  
-Proszę bardzo. - oznajmiła z uśmiechem podając mi gazetę.  
Szybko odnalazłam wpis, który mnie interesował i zaczęłam czytać.  

Samobójstwo to wstrząsnęło całym miasteczkiem. Tom Ryeli, dwudziestopięcioletni chłopak skoczył z wieżowca. Sekcja zwłok potwierdziła jego tożsamość i jednocześnie zaprzeczyła wcześniejsze spożycie alkoholu czy narkotyków. Spekulacji na temat jego śmierci jest mnóstwo. Jedni twierdzą, że to przez sektę, do której prawdopodobnie należał. Inni uważają natomiast, że to przez poczucie winy po śmierci swojego przyjaciela zepchnęło go na tą drogę.  

Nie mogłam czytać więcej. Pośpiesznie oddałam gazetę jej właścicielce i wysiadłam na pierwszym lepszym przystanku żeby ochłonąć. Informacje, które właśnie przeczytałam nie mogły do mnie dotrzeć. Nie mogłam uwierzyć, że Tom posunął się do czegoś takiego. Wątpiłam jednak, że to przez wypadek, w którym zginął mój brat. Tom przeżywał wtedy naprawdę ciężki okres i nie myślał o samobójstwie. Z listu, który od niego otrzymałam wynikało, że zaczął sobie radzić. Jednak nie potrafiłam stwierdzić co spowodowało jego śmierć. Nie znałam jego obecnej sytuacji tak dobrze by to wiedzieć albo chociaż się domyślać.  
Szłam przez miasto nie przejmując się deszczem, błotem i obijającymi się o mnie ludźmi. Myślałam tylko o jednym. O rodzicach Toma. Przywołując obraz mojej mamy i mojego taty w pierwszych chwilach po usłyszeniu o wypadku. Potrafiłam wyobrazić sobie jak czują się państwo Ryeli. Wiedziałam, że ich życie kompletnie się załamało. Znałam ich. Byli najbardziej pogodnymi osobami jakie poznałam. Zawsze uśmiechnięci, pełni energii i życzliwości do ludzi. Do tego Tom był ich jedynym synem.  
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer mamy.  
-Możesz po mnie przyjechać? - zapytałam od razu gdy odebrała.  
-Gdzie jesteś?
Wytłumaczyłam jej dokładnie gdzie będę na nią czekać i usiadłam na jednej z mokrych ławek. Deszcz przybrał na sile tak jakby niebo płakało. Tak jakby Michel rozpaczał, bo jego przyjaciel nie dał rady, poddał się. Spojrzałam w stronę chmur, które były granatowe i zbierały się nad moją głową.  
-Zaopiekuj się nim. - szepnęłam.  
Jakiś facet zatrzymał się przy mnie i patrzył podejrzliwie. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Miałam dziwne wrażenie, że już go wcześniej widziałam. Przypominał mi tego mężczyznę z mojego snu. Tego, który ze mną rozmawiał. Gdy tak się mu przyglądałam dotarło do mnie, że to nie tylko przypadkowe podobieństwo. On był identyczny.  
-Ali... - przemówił.  
Zmroziło mnie na dźwięk mojego imienia. Jeśli znał moje imię, jeśli wyglądał tak samo... Czy ten sen był tylko snem? Nie, nie chciałam o tym myśleć. W mojej głowie i tak panował duży chaos. Nie potrzebowałam dodatkowych myśli, które tylko by mnie rozpraszały.  
-Ali, wsiadaj! - usłyszałam głos mamy stłumiony odgłosem silnika.  
Wstałam szybko z opuszczoną głową i zajęłam miejsce pasażera. Mama patrzyła na mnie dziwnie. Nie mogłam stwierdzić czy było to zmartwienie. Jej oczy od dawna tak wyglądały.  
-Co tu robiłaś? - zapytała ruszając.  
-Musiałam wysiąść.  
Na tym nasza rozmowa miała się zakończyć, ale musiałam powiedzieć jej to o czym się dowiedziałam. Chyba, że już czytała gazetę.  
-Tom nie żyje. - wyznałam smutno.  
Nie zareagowała. Nienawidziła tego imienia. Nienawidziła jego osoby. Mimo iż policja uznała, że nie zawinił w żaden sposób dla niej i tak był mordercą.  
-Zabił się. - dodałam próbując zwrócić jej uwagę.  
-I bardzo dobrze. - wydusiła.  
Wiedziałam doskonale o jej nienawiści. Wiedziałam jak ogromna była. Jednak jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły. Brzmiały tak nieludzko. Nie spodziewałam się tego po niej. Nie mogłam uwierzyć, że ona wiedząc jaka to tragedia dla rodziny potrafiła wypowiedzieć takie zdanie.  
-Nie powinnaś tak mówić. - stwierdziłam pogardliwie.  
-Nie? Powinnam więc rozpaczać, że zabójca mojego syna nie żyje? - spytała zdziwiona.  
Jej głos pozbawiony był jakichkolwiek uczuć, co mnie poruszyło.  
-Mamo, on nie zabił Michela. To był wypadek. Nikt nie każe ci rozpaczać, ale mówienie, że dobrze się stało jest bezczelne i poniżej poziomu.
Nic nie powiedziała po moich słowach. Nawet gdy podjechałyśmy pod dom milczała jak zaklęta. Była za na mnie za to co powiedziałam.  
Tata był już w domu. Widząc nas w drzwiach w dziwnych humorach spojrzał na mnie pytająco.  
-Ty też uważasz, że samobójstwo Toma jest dobre? - zapytałam ze złością.  
Zaskoczyłam go i to dobitnie. Przeniósł wzrok na mamę, która odwieszała kurtkę do szafy. Zauważyłam, że w ręku ma gazetę, w której był artykuł informujący o śmierci Toma. Musiał go przeczytać.  
-Żadna śmierć nie jest dobra. - skomentował sprawiając, że poczułam się lepiej.  
Chociaż on potrafił spojrzeć na to z innej strony. Schował swoją urazę i smutek. Zachował się jak człowiek. Bez uprzedzeń.  
-Czy ci się to podoba czy nie wybieram się na pogrzeb. - oznajmiłam odwracając się w stronę mamy.  
-Jadę z tobą. - zaproponował tata, co mnie zaskoczyło.  
Rodzice Toma też pojawili się na pogrzebie Michela choć wiedzieli, że nie są mile widziani. Przynajmniej przez moją mamę, która chciała odseparować się od wszystkiego co miało związek z z Tomem.  
Mama nic nie mówiąc poszła do salonu. Nie chciałam poruszać z nią więcej tego tematu. Po jej dzisiejszych słowach wiedziałam, że nie ma sensu.  
Poszłam do swojego pokoju gdzie planowałam spędzić resztę tego smutnego dnia. Coś mnie jednak ciekawiło. Otworzyłam torbę. Był tam. Naprawdę chciałam wiedzieć jakim cudem znalazł się tutaj skoro schowałam go do szafki.  
Wzięłam pudełko do ręki i o dziwo mogłam je otworzyć bez przeszkód. Moim oczom ukazał się pierścionek pani Cyli, któremu nie mogłam wcześniej dobrze się przyjrzeć. Był naprawdę piękny. Wykonany chyba ze złota z granatowym diamencikiem. Podobało mi się to, że był taki delikatny, a nie okazały i ciężki.  
Schowałam go z powrotem gdyż nie należał do mnie. Miałam zamiar oddać go właścicielce i zapytać czy miała podobny sen. Może mogła wyjaśnić mi co tak właściwie się stało. A jeśli nie to chciałam zapomnieć o całej sprawie i nigdy do tego nie wracać.  
-Słucham?- odparłam odbierając telefon od Ann.  
-Czytałaś dzisiejszą gazetę? - zapytała przejęta.  
Westchnęłam smutno dając jej do zrozumienia, że wiem już o tym co się wydarzyło.  
-Nie mogę w to uwierzyć. - wyznała.  
-Ja też.
Co więcej mogłam jej powiedzieć? Nie mogłam znaleźć żadnych słów przez zaskoczenie, które mi towarzyszyło. Na pewno przeżywałam to bardziej niż Ann, która z Tomem miała znikomy kontakt.  
-A jak reakcja rodziców?
-Tata przyjął to jak człowiek, a mama? Szkoda gadać.  
Tym razem Ann westchnęła. Pewnie przeczuwała co mogę jej powiedzieć.  
-Moli tego nie zniesie. - stwierdziła.  
Moli... To imię coś mi mówiło. Nie mogłam jednak przywołać odpowiedniego wspomnienia, które wyjaśniałoby mi kim ona jest.  
-Przypomnij mi kim jest Moli. - poprosiłam.  
-Przecież to dziewczyna Toma. To znaczy była dziewczyna. Byli ze sobą aż do wypadku.  
Coś mi świtało. Faktycznie Tom miał dziewczynę zanim stało się to co się stało. Nie rozumiałam jednak dlaczego Ann uznała, że Moli będzie rozpaczać skoro nic już ich nie łączyło. Mógł jej towarzyszyć smutek, to oczywiste, ponieważ byli kiedyś ze sobą połączeni. Zresztą, co ja mogłam wiedzieć?
-A potem co się z nimi działo? - zapytałam ciekawa.  
-On chciał to zakończyć, bo nie miał zamiaru wciągać jej w to wszystko co się wtedy działo. Moli zaproponowała inne rozwiązanie.  
-Jakie?
Byłam naprawdę ciekawa. Nie miałam pojęcia co miało miejsce cztery lata temu w życiu Toma. Byłam wtedy skupiona na żałobie i staraniu się by normalnie funkcjonować.  
-Obiecała mu, że będzie na niego czekać tak długo aż się nie pozbiera. Tom zgodził się na to i zapewnił, że zrobi wszystko by do niej wrócić.  
-I czekała na niego tak długo?
-A on się zabił, to okropne. Z tego co wiem to ostatnio nawet zaczęli się spotykać. Więc wyobraź sobie jak ona musi się teraz czuć.  
Nawet nie miałam co próbować. Mój smutek po odejściu Michela i jej po śmierci Toma różniły się i to znacząco. Nie potrafiłam wczuć się w jej sytuację mimo iż wiedziałam jak to jest stracić kogoś ważnego.  
-Nie mogę uwierzyć, że jej to zrobił. Mógł chociaż nie aranżować spotkania, nie dawać jej nadziei, że niedługo znów będą razem. - dodała.  
-Może chciał spędzić z nią ostatnie chwile.  
-W takim razie zachował się jak egoista.  
Ann miała trochę racji, ale nie mogłam się z nią w pełni zgodzić. Nie popierałam decyzji Toma, ale wiedziałam jak jego życie wyglądało po wypadku. Panował w nim chaos. Tom najzwyczajniej w świecie się zagubił i nie mógł liczyć na wielką pomoc od bliskich. Oni sami nie wiedzieli jak mu ulżyć. On sam nic im nie mówił. Dlatego też jego decyzje były takie, a nie inne. Po tych czterech latach, trudnych latach, nie wytrzymał napięcia jakie w nim panowało. Spotkanie z Moli było pewnie testem czy ma szanse na normalne życie. Nie zdał tego egzaminu. Postanowił pewnie to zakończyć mając nadzieję, że Moli będzie miała okazję ma szczęście z kimś innym. Może to nie było najlepszym rozwiązaniem. Skoro na niego czekała to była w stanie mu pomóc, pociągnąć w odpowiednim kierunku.  
Nie chciałam jednak oceniać go zbyt pochopnie. Nie wiedziałam co siedziało w jego głowie i jakie miał plany na przyszłość. Może myśl o samobójstwie przyszła nagle i nie miał okazji tego przemyśleć. Może działał chwilą impulsu i tak to się skończyło. Tego już nikt się nie dowie. Uznałam więc, że nie ma sensu mówić o nim niepotrzebnych rzeczy, które mogłyby postawić go w złym świetle.  
-Ali, dobrze się czujesz? - zapytała Ann po chwili ciszy.  
Nie miałam pojęcia do czego odnosiło się to pytanie. Do rocznicy śmierci Michela czy do samobójstwa Toma?
-Bywało lepiej. - taka odpowiedź była pewnie dla niej mało satysfakcjonująca, ale jedyna, na którą mogłam się zdobyć.  
-Jeśli chcesz to mogę przyjechać.  
-To nie jest dobry pomysł.  
-Zgaduje, że jutro nie będzie cię w szkole skoro to dzień pogrzebu Toma.  
Nie musiałam odpowiadać na to pytanie. Odpowiedź była tylko jedna i oczywista. Nie mogłam nie pójść. Czułam się zobowiązana by pożegnać przyjaciela mojego brata tak jak się należy. Choć nie rozumiałam do końca tych słów.  
-Michel chciałby żebym tam była.  
-Doskonale to rozumiem. Jest ktoś kto cię zawiezie? Bo wiesz, jeśli nie to Adam chętnie zostanie twoim szoferem.
­-Tata chce ze mną jechać.  
Mimo iż nie miałam wielkiej ochoty pogadałam z Ann nieco dłużej niż zwykle. Czułam, że ona przecież też mnie potrzebuje. Wypytałam więc o kilka spraw pozwalając jej na barwne odpowiedzi, które były niemal tak długie jak wypracowanie. W jej głosie czułam ulgę, że mogła się mi wygadać i podzielić się ze mną ważnymi spostrzeżeniami na temat różnych osób.  
Dzięki jej słowom znowu odrzuciłam dziwne myśli i mogłam skupić się na życiu typowego nastolatka z problemami i mnóstwem wrogów, o których należy wspomnieć od czasu do czasu. Przecież Ann nie istniała tylko by wspierać mnie. Istniała by być wspieraną, wysłuchaną. Miałam zamiar od teraz częściej powodować takie długie rozmowy.  
Nie zwróciłam uwagi na to, że nadszedł wieczór. Dopiero gdy skończyłam rozmawiać z Ann dostrzegłam, że zrobiło się całkiem późno. Mimo to nie miałam ochoty spać. Choć po tak ciężkim dniu pełnym nieprzyjemnych wrażeń powinnam zasnąć od razu. Mogłam spodziewać się jednak, że nie będzie mi łatwo zasnąć. Zwłaszcza dziś.  
Gdy tylko zamykałam oczy widziałam Michela i Toma razem. Wybierali się na imprezę. Po chwili dotarło do mnie, że to wspomnienie. Uśmiechnięci, pełni energii na zbliżający się wieczór. Właśnie tak wyglądali tego dnia gdy widziałam swojego brata po raz ostatni. Michel był wtedy bardzo przystojny. Powiedziałam mu, że może w końcu znajdzie sobie dziewczynę. Tom śmiał się z niego, że jest taki nieśmiały i, że jeśli dalej taki będzie to zostanie sam. Ale były to przyjacielskie docinki, których żaden z nich nie traktował poważnie.  
Mama miała duże wątpliwości co do tego żeby jechali sami. Proponowała im chyba z tysiąc razy, że ich zawiezie i pojedzie po nich gdy tylko zadzwonią. Nie zgodzili się gdyż Tom chciał pokazać swoim znajomym nowe auto. Michel popierał swojego przyjaciela. Zawsze to robił. Tom był jak jego przyszywany brat, z którym może robić niemal wszystko.  
Czułam, że gdyby zdecydowali się na przyjęcie propozycji od mamy nic by się nie stało. Siedzieliby teraz razem w pokoju obok i graliby w te durne gdy, w których się bili albo strzelali do siebie nawzajem. Duże dzieci, tak ich nazywałam. Nie zwracali na to jednak najmniejszej uwagi.  
Może gdyby nie tamto wydarzenie Michel kończyłby teraz jakieś studia albo planowałby ślub ze swoją dziewczyną, której nie zdążył poznać. Kto wie, może wraz z Tomem byłabym świadkiem na tej uroczystości i pękałbym z dumy, że mój brat tak dorósł. Wszystko byłoby inne i nie ma co się oszukiwać.  
Faktem jest też to, że tego już nikt nie zmieni. Michel nie zrobi już tych wszystkich rzeczy jakie miał w planach na najbliższe kilka lat. Nie wróci tu. Nie przytuli mnie i nie powie, że mam się nie martwić, bo straszy brat czuwa. Oczywiście odczuwałam jego obecność, ale to nie to samo. On nawet nie będzie mógł uczestniczyć w moim dalszym życiu. Nie będzie w stanie doradzić mi, którą drogę powinnam wybrać, a gdy się zgubie nie zawróci mnie na właściwy tor. Zostaje po nim tylko pusty pokój, w którym nadal śmierdzi fajkami, co zawsze mu wypominałam. Palił tam tylko czasami, a gdy wchodziła mama rzucał peta na podłogę przez co w dywanie zrobiło się kilka dziur.  
-Ali, przestań. - powiedziałam sama do siebie dobrze wiedząc do czego zmierzają te wspomnienia.  
Nie chciałam spędzać nocy płacząc i wrzeszcząc jaki ten świat jest okrutny i niesprawiedliwy. Było to przecież zbyt oczywiste. A nie ma sensu tracić czasu na coś co już wiem, na coś czego nie mogę w żaden sposób zmienić.  
Siedząc tak i nie mogąc uspokoić swoich myśli wpadłam na pewien pomysł. Nie wiedziałam właściwie czy oszalałam i zaraz nie zbłaźnię się przed samą sobą. Jednak coś mnie bardzo ciekawiło i postanowiłam to sprawdzić.
Wstałam i podeszłam do biurka. Wysunęłam pierwszą szufladę, w której miałam najpotrzebniejsze rzeczy. Przesunęłam kilka kartek i sięgnęłam po pudełeczko. Szybkim ruchem otworzyłam je i wyciągnęłam pierścionek.  
-Jeśli to był sen to nic się nie wydarzy.  
Wsunęłam pierścionek na palec bez wahania. Znów miałam wrażenie, że spadam. Tym razem jednak nie panikowałam jak przedtem. Starałam się zachować spokój. Dobrze wiedziałam co oznacza to dryfowanie w czymś nie znanym. Przeczuwałam, że wyląduje tam gdzie ostatnio. I tak się stało...
Tym razem upadek był delikatniejszy. Tak jakbym zwyczajnie się położyła. Zsunęłam się z wielkiego głazu. Polana była równie piękna jak wtedy, co bardzo cieszyło moje oczy. Panował tu dzień, ale nie chciałam się w to zagłębiać.  
Ścieżka była widoczna od razu. Uspokoiło mnie to, bo nie musiałam jej szukać. Ruszyłam więc w jej kierunku chcąc dotrzeć do miasteczka, w którym byłam poprzednim razem. Chciałam się czegoś dowiedzieć mimo iż nadal nie wierzyłam, że może to dziać się naprawdę. Nie miałam jednak nic do stracenia, a było tu lepiej niż w moim pustym pokoju.  
Gdy dotarłam do wioski nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Uśmiechali się tylko do mnie przyjaźnie i dalej zajmowali się swoimi czynnościami. Wzrokiem próbowałam odszukać tajemniczej dziewczyny albo mężczyzny, który mnie powitał. Byli jednymi, do których mogłam się teraz zwrócić z moimi pytaniami.  
Nigdzie nie mogłam ich znaleźć więc spacerowałam wokoło domków podziwiając ich wygląd. Były niewielkie i zlewały się z kolorem drzew. Wydawały się jednak bardzo przytulne i czyste. Wszystko tutaj było zadbane, niemal idealne. Nie można było nie poczuć szczęścia jakie unosiło się w powietrzu. Tak jakby to miejsce pozbawione było problemów i negatywnych emocji. Dziwnie się przez to czułam. Dawno nie postrzegałam życia w tak kolorowy i pozytywny sposób. Nawet przed śmiercią Michela nie byłam jakoś uradowana moim istnieniem. A tutaj? Miałam wrażenie, że to wszystko co było wcześniej nie miało znaczenia.  
-Ali! - z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny, który już znałam.  
Odwróciłam się i zobaczyłam go z jakimiś plecakiem wypchanym po brzegi. Tak jakby wrócił albo wybierał się na wycieczkę.  
-Dzień dobry. - przywitałam się kulturalnie i nagle wszystkie pytania jakie chciałam mu zadać zniknęły.  
Podszedł do mnie bliżej i uśmiechnął się serdecznie.
-Postanowiłaś wrócić? - zapytał ucieszony.  
-Nie dawało mi spokoju to co miało tu miejsce. Chciałam sprawdzić czy to prawda.  
-Oczywiście ten świat jest jak najbardziej prawdziwy. - zapewnił bez wahania.  
-To trochę dziwne.  
Przytaknął zgadzając się z moja opinią.  
-Chodź, wytłumaczę ci co nieco. - zaproponował i ruszył w przeciwnym kierunku.
Szłam za nim rozglądając się wokoło. Wszędzie panował gwar. Dzieci biegały od domu do domu i śmiały się głośno. Patrząc na ich beztroskę sama chciałam wrócić do czasów dzieciństwa. Wszystko było wtedy łatwiejsze.  
-To co widzisz to jedna z naszych wiosek. W świecie Arieni jest ich trzydzieści. Wszystkie są do siebie podobne. Jest też coś na kształt stolicy. - wyjaśnił siadając na jednej z żółtych ławeczek obok wysokiej latarni.  
Usiadłam obok niego próbując ułożyć w głowie jakieś konkretne pytanie, które mogłabym zadać, ale nic nie przychodziło mi na myśl.  
-Pewnie zastanawiasz się jak to możliwe, że istnieje taki świat równolegle do tego, w którym żyjesz. Muszę cię rozczarować. To miejsce istnieje od wieków i nikt nie wie jak dokładnie powstało. Nawet rodowici mieszkańcy nie znają jego historii, choć powinni.  
-Przyznam panu rację. Jak mogą żyć gdzieś nic nie wiedząc o tym miejscu?  
-Na pewno wróciłaś tu tylko z ciekawości?
Jego pytanie kompletnie mnie zaskoczyło. Zabrzmiało to tak jakby przeczuwał, że jest coś co mnie męczy.  
-Skąd zna pan panią Cylię? - zapytałam zmieniając temat.  
-Bywała tutaj bardzo często od wielu lat. Miała tu nawet swój dom. Spędziła tu wiele cudownych chwil w swoim życiu. Poza tym była naprawdę mądrą kobietą i dzieliła się z tą mądrością z innymi.  
W jego głosie wyczułam dziwny smutek.  
-Czy to, że nie ma teraz pierścienia oznacza, że nie może tu wrócić?
-Nie musiała ci go dawać. Skoro to zrobiła musiała uważać, że zasługujesz na to w pełni.  
-Muszę jej go oddać. Miałam tylko go przechować dopóki nie wróci z wycieczki.  
Mężczyzna posmutniał i nie wiedziałam dlaczego. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą wydawało mi się, że nie istnieją takie uczucia było to trochę dziwne. Coś mi nie pasowało. Spojrzałam na niego uważnie czekając na to, że wyjaśni mi o co chodzi.  
-Ona już nie wróci?  
-Jak to? Postanowiła zamieszkać gdzie indziej?  
Słowa Ann o przeprowadzce pani Cyli mogły okazać się prawdą. Tylko czemu staruszka mi o tym nie powiedziała? Poza tym jeśli to była wyprowadzka to dlaczego nie zabrała pierścionka ze sobą?
Widząc wzrok mężczyzny dotarło do mnie, że pani Cylia wcale się nie wyniosła. Ona nie wróci, bo już jej nie ma.
-To niemożliwe! - wrzasnęłam.
Kolejna śmierć, o której dowiedziałam się w przeciągu kilku godzin. To było dla mnie zbyt wiele.
-Ali, każdy z nas kiedyś odejdzie. - próbował mnie uspokoić.  
-Proszę nie mówić tak oczywistych rzeczy.  
-Wiedziała co się szykuje i dlatego postanowiła ofiarować ci swój cenny skarb. Choć wcale nie musiała.  
-Po co mi go dała?
Wstałam i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem. Pani Cylia nie wiedziała o mnie zbyt wiele żeby stwierdzić, że potrzebuje takiego miejsca. To, że przesiadywałam u niej w bibliotece nie oznaczało, że się jakoś szczególnie zwierzałam.  
-To miejsce istnieje po to by móc do niego uciec. Każdy z nas trafił tutaj z jakiejś przyczyny. Jedni chcieli zniknąć, inni wyjechać czy tak jak ty uciec od czegoś. To właśnie tu można zacząć nowe, szczęśliwe życie. Co prawda różni się tu niemal wszystko od tego co mamy na co dzień, ale czy to właśnie nie jest piękne?
Zatrzymałam się poruszona. Od tak dawna planowałam znaleźć miejsce, do którego mogłabym się udać by oderwać się od rzeczywistości. Czy pani Cylia mogła to odgadnąć? Czy wiedziała, że chce zniknąć tylko nie wiedziałam dokąd się udać?
-Więc mam przenieść się tu na stałe?
-To nie jest konieczne. Możesz żyć w swoim świecie, a tu zaglądać jeśli tylko będziesz chciała. Pierścień jest łącznikiem. Możesz wejść i wyjść kiedy zapragniesz.  
-To takie proste?
Pokręcił przecząco głową co mnie zdziwiło.  
-Jest coś o czym należy pamiętać. Jeśli za bardzo zatracisz się tym świecie nadejdzie dzień, w którym cię pochłonie i staniesz się taka jak niektórzy tutaj. Nie będzie możliwości powrotu do realnego świata. Widziałaś pewnie, że nie wszyscy wyglądają jak ludzie, prawda? Po części są to prawdziwi mieszkańcy tego świata, a inni stali się tacy, bo nie umieli odróżnić gdzie jest ich prawdziwy dom.  
Przywołałam sobie obraz dziewczyny, którą spotkałam w lesie. Czy była taka od zawsze? Czy może zatraciła się w tym wszystkim i zapomniała gdzie tak naprawdę toczy się jej życie? Ciekawiło mnie to i obiecałam sobie, że gdy pojawię się tu jeszcze kiedyś zapytam o to. Nie wiedziałam do końca czy powinnam, ale spróbować nie zaszkodzi.

PrincessOfWriting

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 7124 słów i 38199 znaków, zaktualizowała 26 paź 2016. Tagi: #ucieczka #runaway #sen #sad

1 komentarz

 
  • Okolonocny

    Świetne opowiadanie. Aż żałuję że nie mam czasu ani siły żeby przeczytać je w całości :)

    1 gru 2016