Suffer - 3

Biegłyśmy spłoszone, wypadając w końcu z ciemnej uliczki. Przyjaciółka byłą roztrzęsiona, ja wiele razy widziałam takich typów i wiem jak sobie z nimi radzić.  

- Uspokój sie, już go nie ma... - Głaskałam Ally po ramieniu. Trzęsła się jak galareta - Ally!

- Co? - pisnęła.

- Ogarnij tyłek, gość zniknął. Ja ide jednak do domu, wracaj na lekcję - powiedziałam, odchodząc i wkładając słuchawki do uszu.

Troche źle zrobiłam zostawiając ją samą, ale byłam zmęczona. Postanowiłam jednak wrócić do domu i zdrzemnąć się , w swoim własnym łóżku co nieczęsto robie.

Idąc, znów zobaczyłam oczami wspomnień tego gościa. Gdy tylko na niego wpadłam, uderzył mnie smród alkoholu i potu. Facet wyglądał na ćpuna i dosyć niezrównoważonego freaka.  

Ale... jakby tak nie śmierdział... Był nawet przystojny.  

Miał naprawdę męskie rysy twarzy, co w dzisiejszym świecie zdarza sie nieczęsto. Chłopaki wyglądają jak bardzo męskie dziewczyny i są zbyt tchórzliwi aby zdecydować się jakąkolwiek poderwać.

I chyba dlatego właśnie nie mam chłopaka. Bo żaden nie jest dla mnie odpowiedni.  

Postanowiłam odrzucić te myśli, bo zawsze wprowadzają mnie w dziwny stan. Niby nie pragnę miłości i książkowych romansów, ale gdy już sie w to zagłębie, to przychodzi moment, kiedy zaczynam sie zastanawiać

"Czy to ze mną jest coś nie tak, czy to świat już taki jest?"

Parsknęłam pod nosem, poprawiając zakryte kapturem włosy. Odgarnęłam je z twarzy i skręciłam za kolejny róg. Do mojego domu już blisko.  

Po 5 minutach, skromny jednorodzinny domek był już w zasięgu mojego wzroku. Marzyłam tylko o tym, aby paść na swój tapczan i nie wstawać aż do godzin nocnych.  

Weszłam przez frontowe drzwi i przystanęłam w progu, w niewielkim, staroświecko urządzonym salonie. Niebieska, skórzana kanapa z fotelami, stolik i kwiecisty dywan. Przez okno wpadało słońce, pod nim stała szafka z różnymi pierdołami.  

Idąc w stronę kuchni, wyczułam że jestem sama w domu. Na szczęście mamy nie ma, a Robert jest w szkole. Dobrze, zdążę się nacieszyć spokojem.  

Szybko otworzyłam jedną z ciemnych, dębowych szafek. W środku znajdowało sie pieczywo.

Potem znalazłam w lodówce ser topiony i na szybko zrobiłam sobie talerz najprostszych w świecie kanapek. Zabrałam go na górę i schowałam się w swoim pokoju, na wypadek jakby mama wróciłam.  

W moim pokoju, na pierwszy rzut oka padała wnęka, którą całą zajmowało łóżko. Ściany tam były jednocześnie szafkami i trzymałam tam większość swoich rzeczy.  

Oprócz tego, czerwone ściany pokrywały przypadkowe obrazy w ramkach i światełka choinkowe.  

Na jednej ze ścian były drzwi garderoby, na drogiej dwa okna. Stały tam również niewielka biała kanapa i stolik. Zwykle tam z Ally spędzamy wieczory.  

Postawiłam we wnęce talerz i otworzyłam laptopa leżącego pod poduszką. Chowam go przed ludźmi, to co tam mam to raczej moja prywatna sprawa.

Szybko zjadłam jedną kanapkę, potem drugą, i trzecią. Byłam bardzo głodna więc pewnie dlatego smakowały tak wybornie choć to tylko ser i chleb.

Postawiłam talerz na podłodze,  to ostatnie co pamiętam. Potem się zdrzemnęłam, po tak ciężkiej nocy to wybawienie.  

Pierwszy raz od dwóch dni śpie w swoim łóżku. To dobre uczucie, wrócić do domu. Jestem tu rzadkim gościem, ze względu na matkę.  

Obudziły mnie otwierane drzwi. Zanim podniosłam głowę, wyczułam że to Robert wrócił ze szkoły.  

To niewysoki chłopak, ale jednak umięśniony i postawny. Inteligentny i cwany, jak czegoś chce. Potrafi opanować nawet mamę, której nie przeszkadza jego wygląd. Lubi go, w przeciwieństwie do mnie. Chyba za bardzo przypominam jej ojca, to jedyny powód który mogę wymyślić. Tak naprawde, nie mam pojęcia dlaczego ta kobieta pała do mnie taką nienawiścią.  

Robert jest ode mnie młodszy o rok, jednak wygląda bardziej męsko niż inni kolesie z jego rocznika. Jest wytatuowany i sprawia wrażenie groźnego. Życie ma jednak beztroskie, nic go nie obchodzi. Jest gościem bez problemów.  

Ma krótkie brązowe włosy, najczęściej postawione do góry. Lekki zarost i wydatne kości policzkowe.  

Jest typem rockmana. Nosi skórzaną kurtkę, ciemne spodnie i ciężkie trepy. W takim stroju, właśnie stał przede mną, czekając na moją reakcję.  

Nie wiem czy on to wie, ale jest dla mnie ideałem faceta. Własny brat!

- Nie spodziewałem się ciebie tutaj - powiedział, opierając sie o ścianę i podpierając ją jedną nogą.

- Święto dzisiaj, matki nie ma - mruknęłam, unosząc sie na łokciach.

- No, rano poszła do taty. Chyba opieprz zebrał - Rob sie uśmiechnął - Spałaś u niego?

- Tak, ale wygonił mnie rano - Zaczęłam wstawać z łóżka - Przed awanturą, żeby mnie przy tym nie było.  

Rob patrzył jak podchodzę do kanapy i biorę z niej zgniłozieloną torbę.

- Która wogóle godzina? - spytałam.

- 16. Mama kończy pracę - stwierdził chłopak.  

- Ja pierdole, musze sie zbierać... - Poczułam, że zaczynam panikować.

- Hope! - Usłyszałam głos brata i zastygłam.

- Dlaczego ty nie możesz normalnie żyć?! Uciekasz od matki zamiast sie jej przeciwstawić. Nie rozumiem tego... - rozłożył ręce.  

- Nie mam wyboru, Rob. Jestem na to za słaba.

- Może zbyt mało odważna żeby spróbować?

- Zamknij sie, albo ta mało odważna skopie ci jaja - uraczyłam go uśmieszkiem, zanim pocałowałam chłopaka w policzek i zniknęłam na dole.

Z torbą na ramieniu, wybiegłam z domu. Uciekłam przed matką do znajomego mi miejsca.  

Szłam do pracy. Mojego jedynego zajęcia, z którego mam jakieś pieniądze. Myślicie że mama coś mi daje? Ta, marzenie!

Autobusem dojechałam na przedmieścia. Idąc z przystanku, sprawdziłam jeszcze raz torbę czy aby nie zapomniałam niczego.

Były kilka ciuchów, drugi telefon, portfel, ipod ze słuchawkami i jakieś jedzenie na czarną godzinę.

Mój typowy zestaw gdy planuje zniknąć na dłużej.  

A instynktownie przeczuwałam, że ten wypad tak sie skończy.  

Weszłam do starego, ceglanego domku z którego było słychać muzykę. Światłą w oknach sie paliły. Mieszka tu moj kumpel i pracodawca, Chris. Byli u niego znajomi, z tego co widziałam.

Gdy weszłam do chatki, jak zwykle uderzył mnie zapach stęchlizny i myszy. Nigdy nie powiedziałam Chrisowi, jak wnerwiające są smrody tutaj.

Ale to w końcu mój  drugi dom.  

Chris Warner siedział akurat na kanapie, w towarzystwie dwóch lasek. Typowy widok.

Chłopak lubi seks. Z takimi dupami jak tamte. A ze mną kiedyś liczył na coś poważniejszego. Odmówiłam, wiedząc że będzie sypiał na boku z innymi. Jest dobrym przyjacielem, ale na chłopaka sie nie nadaje.  

- Hope! - krzyknął, widząc mnie. Od razu odrzucił dwie dziewczyny i podszedł do mnie.

Jest wiele wyższy niż ja i ma karmelowe oczy. Zarost i mnóstwo tatuaży. Jest w moim typie, ale już dawno dałam mu kosza.  

Chris ma wygolone boki i postawione włosy na górze. Ubiera się w moim guście.  

Miał na sobie czarne rurki, tego samego koloru koszulkę i trampki.

Objął mnie i powitał ciepło.

- Muszę tu dzisiaj przenocować, jeśli nie masz nic przeciwko? - spytałam. Trochę krępowała mnie obecność tylu nieznajomych osób, dziwnie sie czułam w tym towarzystwie.

- Jasne, czemu nie... Tylko najpierw mam dla ciebie robote.

Chris poprowadził mnie do jednego z pokoi. Domek był mały, ale na szczęście wszystko sie tu mieściło.  

Miał składzik na zioło, broń i takie rzeczy. Tym sie zajmuje, on i ja też.  

- Trzeba to przekazać do faceta - mówił, wygrzebując z sterty pakunków jedną sztuke. Trawa, zapakowana w folie.

-Masz adres i śpiesz sie, potem zabieram cię na impreze - Na końcu zdania sympatycznie ię uśmiechnął. Ja, w środku rozpromieniłam się. Życie poza domem jest naprawde fajne.  

Wzięłam od kumpla karteczkę, a zawiniątko schowałam głęboko do torby. Wyszłam z chatki i ruszyłam drogą do ulicy.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1491 słów i 8032 znaków.

Dodaj komentarz