Sklep

Mój dobry kolega ma sklep w jednym z przejść podziemnych Warszawy. Dokładnej lokalizacji nie pamiętam, wiem tylko, że jest to dosyć nieciekawa okolica.
Większość sklepikarzy odpuściła i pozamykała swoje biznesy; został tylko miejski szalet - przeważnie pusty, bo babci klozetowej bardziej opłaca się wpaść dwa razy dziennie i posprzątać to, co rozlali po ścianach klienci, niż ślęczeć tam i dostawać regularnie w mordę.

Ale kolega z jakiegoś powodu nie chciał się przenieść. Ba! Wraz ze znikaniem konkurencji, rozszerzał asortyment. Sam był mężczyzną raczej potężnym, więc chuligani starali się go omijać. Z czasem jednak sflaczał, zaniedbał się - przestał jeść, bo smród uryny przeciskał się pod drzwiami szaletu i odbierał mu apetyt. Wtedy po raz pierwszy został okradziony.

Do sklepu wszedł pan w kominiarce - mimo, że była dość ciepła jesień - i wymachując nad głową maczetą, zażądał zawartości kasy. Kolega uległ, ale jako że zawsze był bardzo spostrzegawczy, wpadł na pomysł jak poradzić sobie z tym problemem.

W ciągu kilku następnych dni, kolega znacząco obniżył sufit. Teraz przeciętnego wzrostu mężczyzna musiał lekko pochylić się, aby nie zawadzić głową o strop. Wprawdzie oznaczało to konieczność rezygnacji z części asortymentu, ale napastnik nie miał jak wziąć zamachu!

Tuż po remoncie wrócił pan z maczetą. Dziwił się bardzo i już miał wyjść, kiedy przypomniał sobie, że można przecież machać na boki. Chlasnął powietrze na odlew i nie musiał nawet nic mówić - kolega oddał zawartość kasy. Lecz nie został stratny, wpadł bowiem na pomysł.

Zmniejszył sklep do osiemdziesięciu centymetrów szerokości, tak że nie było miejsca na wymach. Wprawdzie oznaczało to, że musiał zrezygnować ze sprzedawania kożuchów i kanapek, zabawek dla dzieci, czasopism mniej poczytnych i kilku innych rzeczy, ale jednocześnie był pewny, że będzie już bezpieczny.

W istocie - złodziej przyszedł kilka dni później i strasznie się zdziwił, że nie może już machać swoją maczetą. Spróbował nią pchnąć, ale to tylko rozbawiło mojego kolegę. Przecież maczeta nie ma ostrego czubka! Kolega śmiał się, obserwując ucieczkę złodzieja.

Szczęście nie trwało jednak długo. Złodziej wrócił kwadrans później, niosąc w ręku nóż myśliwski. Tej nocy także udało mu się obłowić.

A kolega... cóż. Pominął od razu kilka kroków tej szarpaniny. Mógł sklep skrócić, żeby złodziej nie miał jak dźgać, ale on wziąłby po prostu krótszy nóż - sklep został więc zmniejszony do wymiarów 10x10x10 centymetrów. Wprawdzie kolega mógł sprzedawać już jedynie trzy pudełka zapałek dziennie, ale chociaż nie ryzykował rabunkiem. Tak przynajmniej mu się wydawało.

Następnej nocy po remoncie, złodziej wrócił; tym razem trzymał w palcach igłę.

JaskiniaTrolli

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 490 słów i 2920 znaków. Tagi: #sklep #napad

Dodaj komentarz