Gdy dopada cię śmierć

Jak zwykle siedziałem na swojej ulubionej ławce i co robiłem? Myślałem. Wszędzie ciemno, ludzi brak, więc to dobra pora na myślenie. A nad czym się tak znowu zastanawiałem? Ano nad tym, jaki ze mnie nieudacznik. Kobity nie mam, dzieci nie mam, rodziny nie mam. Nawet zwierzaka nie mam. Nic. Siedzę tylko i piszę te swoje opowiadania, na zamówienie. Tak, na zamówienie. Wbrew pozorom wielu ludzi pragnie opowiadań, a to o sobie, a to o znajomym, aby podarować mu je na urodziny, a to nawet o własnym zwierzaku. Nie brałem wiele za jedno „dzieło”, ale miałem tyle zamówień, że mogłem się z tego utrzymać. Jednak znajomi nadal mówili mi przy każdej sposobności, „Przecież ty nic nie robisz, tylko piszesz te swoje opowiadania. To nie jest prawdziwa praca”.
Ech...
Wszystkiego się odechciewa.
Spojrzałem w gwiazdy. Niebo było doskonale czyste. Świeciły jasno, srebrzystym światłem. Dawały swego rodzaju ukojenie, ale dlaczego? Bo pokazują, że nawet w ciemności istnieje światło? Możliwie, ale co jest moim światłem? Czy napisałem kiedyś opowiadanie o gwiazdach? Tak. Co w nim było światłem dla bohatera? Człowiek. Powiadają, że wewnątrz człowieka ukryte jest światło, które po jego śmierci wzbija się w niebiosa w postaci gwiazdy. Ludzie instynktownie boją się ciemności. I nieważne ile razy ktoś będzie mówił, że się jej nie lęka, to jest to nieprawda. Gdy wyląduje sam, w nocy, w ciemnym lesie, będzie się bał. Zacznie szukać fizycznego blasku, który ochroni go przed niebezpieczeństwem mroku. To samo tyczy się wnętrza człowieka. Wszyscy szukają tego światła. Wszyscy szukają drugiego człowieka, uciekając przed samotnością. Czy ja przed nią uciekałem? Próbowałem, jednak zostałem odrzucony, bowiem moja dusza jest ciemna. Życie bez nikogo, dla nikogo, sprowadza mrok. Czy ktoś kiedyś go rozjaśni? Nie miałem bladego pojęcia.

Tak rozmyślając, nadal siedziałem na ławce. Nagle zauważyłem biegnącego w moją stronę czarnego kota. Podbiegł i dał susa na moje kolana. Zdziwiłem się, ale gdzieś w głębi, gdzieś tam, byłem szczęśliwy. Pozwoliłem mu się rozgościć.
– Witaj kotku – rzekłem spokojnie. – Też jesteś samotny? Chcesz dotrzymać mi towarzystwa?
Kot miauknął jakby na potwierdzenie moich słów.
– Możesz posiedzieć ze mną. Będzie mi bardzo miło.
Zwierzak położył się, a ja zacząłem go delikatnie głaskać. Lubiłem je, koty. Z reguły również były samotnikami, ale od czasu do czasu potrzebowały towarzystwa człowieka.
– Jesteś taki jak ja mój mniejszy bracie, tak - pokiwałem głową. - Jak ja.
Gdy tylko to powiedziałem stało się coś dziwnego. Zwierz usiadł, poruszył uszami i co...? Zamienił się w kobietę? Tak, bez wątpienia była to kobieta, lecz nie zwyczajna. Miała na sobie skąpy czarny strój. „Bez kitu” – pomyślałem. Doskonale podkreślał jej kobiece kształty. Po przelotnym rzuceniu okiem wiedziałem, że niczego jej nie brakowało. Spojrzałem na twarz. Pełne usta pomalowane czarną szminką. Widać lubiła czerń. Mały zadarty nosek. Włosy okalające twarz, również czarne jak noc, sięgające prawdopodobnie do samego początku pośladków. Był jeszcze jeden element przykuwający uwagę. Oczy, tak oczy pełne mroku? Spojrzałem dokładniej. Było w nich coś, coś pięknego. W mroku krył się blask. Nie mogłem w to uwierzyć. Doskonały piękny kontrast jak, jak... gwieździste nocne niebo. Tak, byłem zahipnotyzowany, jednak moją uwagę przyciągnęło coś jeszcze. Wielkie kościste skrzydła? „Skrzydła?” – pomyślałem. Przeraziłem się nie na żarty. Już miałem coś powiedzieć, gdy poczułem przeraźliwy ból. Okazało się, że kobieta przebiła mój brzuch ostrą kością jednego ze skrzydeł. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, zacząłem odpływać, umierać? Ostatnimi przebłyskami świadomości widziałem, jak oblizuje moją krew.
Potem nie widziałem już nic.

***

Obudziłem się. Czułem na sobie, jakiś ciężar. Otworzyłem oczy i wtedy wszystko sobie przypomniałem. Ławka, kot, kobieta. To nie był sen. Siedziała mi na kolanach i... całowała mnie? Tak. Całowała mocno, drapieżnie i w taki sposób, jakby coś wtłaczała? Przesyłała? Nie wiedziałem jak to określić.
W końcu przerwała i rzekła:
– W końcu się obudziłeś. – Uśmiechnęła się promiennie.
Spojrzałem na siebie. Powróciły kolejne wspomnienia. Przebicie skrzydłem. Śmierć? Nie zastanawiałem się dłużej. Napiąłem wszystkie mięśnie i zrzuciłem ją z siebie. Co robi rozsądny facet w takiej sytuacji? Tak, spieprza. Zacząłem uciekać w te pędy.
– Ej, ej, zaczekaj. Dlaczego uciekasz?! – Usłyszałem za sobą zawiedziony głos.
– Zabiłaś mnie, babo ty! – odpowiedziałem w biegu.
– No, ale, ale... Ja tylko chciałam spróbować twojej duszy.
„Spróbować duszy?”. – Pomyślałem. Wariatka jakaś.
Biegłem ile sił w nogach. Spojrzałem za siebie. Kobieta wzbiła się w powietrze i zaczęła mnie gonić. Skręcałem w różne uliczki, próbując ją zgubić, lecz na próżno.
– Zostaw mnie w spokoju! – krzyknąłem do niej.
– Noooo, ale twoja dusza była taka smaczna, jesteś odpowiednim kandydatem. No, choć do mnie.
– Nie!
Odpowiednim kandydatem? Niby do czego?
Zauważyłem, że się zbliża. Wydarłem się wniebogłosy:
– Policja! Policja! Goni mnie latający babsztyl!
– Ej, to nieładnie tak mówić! – Usłyszałem w odpowiedzi naburmuszony głos. – Zresztą, krzycz sobie, krzycz. Nikt cię tu nie usłyszy, a ja zaraz cię dopadnę!
Uciekałem najszybciej, jak mogłem, jednak nadal była coraz bliżej. Jeszcze chwila i...
– Ha! Mam cię! – powiedziała tryumfalnie i pikując, przewróciła mnie na ziemię. Siedziała na mnie okrakiem z rozłożonymi szeroko kościstymi skrzydłami. Widziałem dokładnie wszystkie jej wdzięki, jednak nie to było najważniejsze.
Szybko na tyle na ile mogłem, obróciłem się na plecy i rzekłem:
– Nie zabijaj mnie po raz kolejny.
– Nie zamierzam kochanieńki. Zamierzam cię wykorzystać.
– Jak to wykorzystać? – spytałem przerażony.
– No normalnie, do tego, tam tego, do barabara – odparła z szelmowskim uśmiechem i nie zastanawiając się dłużej, zaczęła mnie rozbierać.
Zacząłem się szarpać i drzeć:
– Ludzie! Ludzie! Skrzydlata wariatka mnie gwałci! Ludzie! Porządnego obywatela co podatki płaci, gwałcą!
– Ej no, co jest z tobą, chłopie? – spytała zaskoczona.
– Jak co jest? – odezwałem się jakby automatycznie, lekko już uspokojony.
– No, co co jest? Głupi jesteś, czy jak? Masz przed sobą piękną kobietę i co? Nic? Nie podobam ci się? – zarzuciła mnie pytaniami.
Spojrzałem na nią jeszcze raz. Doprawdy była piękna.
– Tego... Tego nie powiedziałem – rzuciłem speszony i odwróciłem wzrok.
– Ojjjjj, zawstydziłeś się kochasiu? – spytała zaintrygowana.
Milczałem. Nadal miałem odwróconą twarz, lecz kątem oka zauważyłem błyski światła w jej oczach.
Nachyliła się do mojego prawego ucha:
– Powiem ci coś. Lubię takich – rzekła i przygryzła je tak, abym to poczuł.
– Ale... Ale, jak mamy to zrobić? Przecież ja nawet nie wiem, kim jesteś?
– Pytasz, kim jestem? Jestem Aniołem Śmierci – mówiąc to, polizała moje ucho.  
Aniołem Śmierci? To żart? Niech mi ktoś powie, że to żart. Czego ode mnie chce Anioł Śmierci? Od takiego nikogo? Przeraziłem się. Na powrót chciałem uciec. Wyczuła to, gdyż przytrzymała mnie skrzydłami.
– Nigdzie nie pójdziesz słodziaku – powiedziała aksamitnym głosem.
– Czego tak w ogóle chcesz? – spytałem
– Chcę dziecka.
„Co? Jakiego dziecka? Chyba oszalała” – pomyślałem.
– No patrzcie państwo, patrzcie. Babie się dziecka zachciało. Ludzie! Ludzie! Skrzydlata Anielica chce mi dzieciaka zrobić! I jeszcze pewnie będę musiał płacić alimenty! Ludzie! – krzyczałem. Nikt, nikt nic nie słyszał.
– Ejjjjjjj no, nie baba, nie baba – rzekła znów naburmuszona i uderzyła mnie małą piąstką w klatkę. – Możesz mi mówić Shini – powiedziała niezwykle delikatnie, tak, jakby miała się zaraz rozpłakać.
Zdziwiło mnie to niezmiernie. Jeszcze żadna kobieta przez mnie nie płakała i nie zamierzam tego zmieniać. Anioł Śmierci czy nie, mimo wszystko jest kobietą.
– Co się stało? – spytałem czule.
– Nic, po prostu... po prostu tam skąd pochodzę, wszyscy uważają mnie za gorszą. Za gorszego Anioła – rzekła, a do jej oczu zaczęły napływać łzy.
– Dlaczego? – spytałem zaskoczony.
– No jak to dlaczego? Bo jestem Aniołem Śmierci, a śmierci nikt nie lubi. Poza tym boją się mnie. Mam kościste skrzydła. Inne anioły mają piękne pióra, nawet te upadłe. Jestem taka samotna. Próbując twojej duszy, wiedziałam, że również jesteś samotny, że szukasz światła. Myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz – mówiła, a łzy płynęły po jej pięknej twarzy.
No nie, tak nie może być. Płacze, Anioł Śmierci płacze, leżąc na mnie. Jestem zerem, jako mężczyzna. Moja głowa opadła całkowicie na ziemię. Zamyśliłem się, przypomniałem sobie wszystko i powiedziałem tylko:
– Rozumiem.
– A tak naprawdę Śmierć jest najbardziej ludzka. Musi być ludzka.
– Jak to? – spytałem zaciekawiony.
– Śmierć rozumie, czym jest największa tajemnica ludzkości, czyli śmierć. Wie, że to wcale nie koniec, lecz dopiero początek. Pewnie zastanawiasz się, czemu śmierć ma być ludzka? Dlaczego chcę mieć dziecko z człowiekiem? Sekret tkwi w tym, że Śmierć potrzebuje ludzkiego pierwiastka. Światła jego duszy. Dzięki temu będzie mogła odnaleźć każdego człowieka, gdy nadejdzie jego czas. Wbrew temu, co wszyscy mówią, nie jest ona brutalna, nie jest straszna. W tym przypadku ja nie jestem. Dla mnie wszyscy są równi. Potrafię ich zrozumieć, gdyż w połowie, też jestem człowiekiem. Potrafię ich „dostrzec”. Wiesz, ile razy rozmawiałam z ludźmi przed ich śmiercią? Bo gdy już przychodzę, nie boją się mnie. Rozmawiają ze mną, jak równy z równym, bo tacy właśnie jesteśmy. Ciągłość Śmierci musi zostać zachowana, dlatego potrzebuję dziecka. Twojego dziecka. Człowieka z dobrą duszą.
To, co mówiła, było niewiarygodne. Słuchałem jak zahipnotyzowany. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
– Ale przecież moja dusza jest ciemna. Nie ma w niej światła.
– Nie wiesz, że im większa ciemność, tym jaśniejsze światło, gdy w końcu się pojawi?
Nigdy tak o tym nie myślałem. Czyżby to ona była tym światłem? Tym, które sprawi, że moje rozbłyśnie jasnym blaskiem? Czy zniknie samotność? Półczłowiek czy nie, dusza to dusza. Jej jest wyjątkowo jasna. Widać to przez oczy. Świecą jasnym blaskiem gwiazd na mrocznym niebie. Dlaczego w ogóle te ciała niebieskie świecą? Bo nie są samotne. Zawsze jakieś jest „obok”. Chyba już zrozumiałem.
– Shini? – szepnąłem.
– Tak?
– Chcesz tego dziecka?
– Tak! – powiedziała rozemocjonowana, łzy zastąpił blask, a na twarzy zagościł uśmiech.
– W takim razie rób, co musisz.
– Oho? Nie pożałujesz – rzekła pięknym delikatnym głosem, nachyliła się nade mną i pocałowała. Chyba po moich słowach musiała się nieźle nakręcić, gdyż całowała mnie jak zwierze. Nasze języki się spotkały, widać bawiła się w najlepsze. Jej krągłe pełne piersi ocierały się o mój tors. Poczułem, jak mój przyjaciel budzi się ze snu. W końcu przerwała pocałunek zadowolona:
– Nie tylko twoja dusza smakuje dobrze – rzekła, oblizując usta. – Przekonajmy się, jak reszta. – Uśmiechnęła się drapieżnie i z prędkością błyskawicy pozbawiła mnie ubrań.
– Hola hola kocico, wstrzymaj konie. To nie miał być szybki numerek? – zapytałem zdziwiony.
– Chyba żartujesz – odparła oburzona. – Co ty myślisz? Że Anioł Śmierci gwałci i wykorzystuje mężczyzn – mówiąc to, puściła do mnie oczko. – Daj się trochę zabawić. – W jej oczach dostrzegłem wielką żądzę i pragnienie. Wiedziałem, że nie będę mógł się temu przeciwstawić. Poddałem się jej całkowicie.
Dostrzegła to w moich oczach i z zadowoleniem robiła, co chciała. Całowała, a raczej smakowała każdy skrawek mojego ciała. „Ona naprawdę ma jakiś fetysz „próbowania”. – Pomyślałem. Nie powiem, że nie było to przyjemne. Było wręcz boskie. Czułem usta kobiety doskonale. Podobało jej się, jak reaguje moje ciało. Schodziła coraz niżej i niżej.
– Jesteś bardziej umięśniony, niż myślałam, kochanieńki – rzekła nagle.
Nie powiedziałem nic. Byłem całkowicie „zniewolony” przez przyjemność.
W końcu dotarła do lędźwi.
– No no, z początku myślałam, żeś miękki, a tu proszę, twardy jak skała. Chyba ci się jednak podobam – powiedziała zadowolona.
– Ale... Ale, mój „interes” – zaprotestowałem w przebłysku świadomości.
– Teraz to także mój „interes” – mówiąc to, przystąpiła do działania.
Bawiła się w najlepsze, a ja odpływałem. Zaczynałem ciężko oddychać i łapały mnie skurcze, w okolicach lędźwi. Shini nie zważając na to, przyspieszyła. Potem znowu. Ledwo co się trzymałem.
– Matko Boska, ludzie! Lu...!
Byłem na granicy finiszu, jednak w tym momencie przerwała.
– Nie tak szybko, skarbie, nie tak szybko. Ty masz mi tu dzieciaczka dać, pamiętasz? Chodź do mnie – rzekła uwodzicielsko.
Byłem w niej. Pracowała biodrami. Szybko i coraz szybciej. Po chwili zaczęła ciężko oddychać.
– Dotknij mnie – poprosiła.
Moim dłoniom nie trzeba było dłużej powtarzać, same wiedziały gdzie powędrować. Do jędrnych piersi. Dotykałem je delikatnie z wyczuciem. Brodawki jeszcze bardziej stwardniały. Wiedziałem więc, że jej się podoba. Widziałem, jak podczas szybkich ruchów poruszają się dwie pełne półkule, oraz piękne długie i czarne jak noc włosy. Istna symfonia dla oczu.
Po chwili dalszej „pracy” osiągnęliśmy szczyt. Poczułem swoje skurcze, poczułem jej skurcze. Jej jęki i moje gardłowe dźwięki zgrały się w jedną melodię.
Było po wszystkim.

Leżeliśmy na ziemi, na środku drogi, w objęciach.
– Dziękuję – rzekła Shini.
– To ja dziękuję. Otworzyłaś mi oczy, tylko nadal nie rozumiem jednej rzeczy.
– Jakiej, kochanieńki? – spytała i popatrzyła na mnie.
– Dlaczego wybrałaś mnie? Kogoś, kto jest tak samotny?
– „Dlaczego” – pytasz? To proste. Ktoś, kto jest samotny. Człowiek, który jest samotny, najlepiej dostrzeże drugiego człowieka. Najbardziej doceni jego obecność. Rozumiesz? Ktoś, kto zna wielu ludzi, nie docenia obecności drugiego człowieka tak bardzo. Nie odczuwa, tak intensywnie straty jednego, gdyż na jego miejsce ma tysiące innych. Poza tym, ktoś, kto jest samotny, najlepiej zrozumie innych, bowiem empatia rodzi się w cierpieniu. Samotność to cierpienie. Człowiek jest istotą społeczną, tak było, odkąd pamiętam i tak będzie. Nawet największy samotnik, bez względu no to, jak by się upierał, że lubi samotność, ma kilku przyjaciół, gdyż ich potrzebuje. Bez tego więdnie i umiera za życia, a to gorsze niż śmierć. Dlatego chcę, aby moje dziecko to pojęło. Aby było Śmiercią, z sercem tak jak jego matka, tak jak jego ojciec.
– Śmierć z sercem. Czy to możliwe?
– Tak, Śmierć z sercem, to Śmierć niepowodująca cierpienia. Śmierć przynosząca ukojenie, w długiej podróży zwanej życiem. Gdy twoja podróż dobiega końca, Śmierć, twój przyjaciel zabiera cię do „domu”. Mieć serce, to nie pragnąć cierpienia najbliższych, a dla Śmierci najważniejsi są ludzie, gdyż jest ich częścią.

Teraz już wiedziałem. Samotność nie jest zła. Daje siłę, otwiera nas na drugiego człowieka. Pozwala dostrzec jego światło. Pozwala go pragnąć. Pozwala rozpalić światło w sobie, bo w końcu...

w największej ciemności pojawia się najjaśniejsze światło.

                                                                                                                                                                                              Shogun

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne i erotyczne, użył 2801 słów i 16177 znaków, zaktualizował 13 wrz 2020.

2 komentarze

 
  • Użytkownik papcio

    Jak zawsze genialny.

    7 wrz 2020

  • Użytkownik Shogun

    @papcio Dziękuję bardzo.

    7 wrz 2020

  • Użytkownik zonaNiczyja36

    Tomasz, czy to o opowiadanie jest o mnie...

    12 sie 2020

  • Użytkownik Shogun

    @zonaNiczyja36 Witam, chyba zostałem z kimś pomylony.
    Pozdrawiam.

    12 sie 2020