Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Zgubione-znalezione

Zgubione-znalezioneCiszę przerywał cierpki szelest grubych, połyskujących stron. Karina leniwie kartkowała czasopismo, zatrzymując się przy reklamie lakieru do paznokci. Kolorem przypominał świeże papierówki, które rano ułożyła w drewnianej skrzyni, zwieńczając je kawałkiem kartonu z niezgrabnym napisem PROMOCJA. Westchnęła i zebrała leżącą obok gazety paczkę papierosów. Gdy obchodziła ladę, sklep wypełniło uporczywe dzwonienie. Niczym pies Pawłowa, dziewczyna skierowała wzrok w stronę drzwi. Stała w nich młoda kobieta. Zerkając przez ramię, po omacku chwyciła za koszyk i zniknęła między regałami. Karina cmoknęła i upuściła papierosy do kieszeni fartucha. Niechętnie cofnęła się i podparła głowę. Wpatrywała się w kobietę, rytmicznie stukając palcem wskazującym w kość jarzmową. Klientka zgrabnie przemierzała między regałami zatrzymując się przy dziale dziecięcym. Chwyciła kaszkę dla niemowląt i po wnikliwym przestudiowaniu etykiety, udała się w stronę lady. Karina pośpiesznie zeskanowała produkt, wydała resztę i odprowadziła wzrokiem kobietę, pakującą kaszkę do papierowej torby.
     – Wreszcie – szepnęła i sięgnęła po paczkę papierosów, gdy usłyszała dzwoneczek. Tym razem towarzyszył mu trzask otwieranych drzwi. Do sklepu wdarła się ta sama kobieta, twarz miała zupełnie białą, a suche wcześniej czoło teraz zdobiła pajęczyna drobnych kropelek. Poruszała ustami, próbując wydobyć z siebie dźwięk. Wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w Karinę.  
     – Co się stało? – Karina zapytała na bezdechu. W jednej chwili zapomniała o nachalnej chęci zapalenia. Klientka po kilku próbach bezgłośnego wymówienia, w końcu wyksztusiła z siebie coś, co niemal przyprawiło Karinę o zawał serca.
     – Moje dziecko – w jej oczach zaszkliły się łzy. Karina wpatrywała się w klientkę przez dobrą chwilę, mrugnęła dwa razy i chwyciła ją za ramię, wyprowadzając na zewnątrz sklepu.
     – Gdzie było? – wciąż trzymała kobietę za ramię. Klientka wskazała na miejsce obok rowerowego stojaka, a jej ręka nieprzerwanie drżała. Karina znała to miejsce, klienci przywiązywali tu psy, a młode, nieodpowiedzialne matki zostawiały wózki. Karina rozejrzała się po kostce, otaczającej sklep i zawiesiła wzrok na graniczącym z nią fragmentem jezdni. Słyszała o przypadkach, kiedy niezabezpieczone wózki wjeżdżały wprost pod samochód. Klientka opadła na kolana, wyślizgując się z uchwytu i zaniosła się dorodnym płaczem.
     – Pani – Karina uklękła przed kobietą i potrząsnęła jej ramionami – trzeba dzwonić na policję. – Widziała jednak, że żadne słowo do niej nie dotarło. Wstała, zostawiając kobietę i wpadła do sklepu. Nie zwracając uwagi na dzwonienie, chwyciła komórkę, leżącą obok rozłożonej gazety. Wracając, nerwowo wystukiwała numer alarmowy. Stanęła w miejscu gdy zauważyła, że kobieta zniknęła. Zawahała się trzymając palec nad zieloną słuchawką.
     – Halo – krzyknęła i zrobiła kilka kroków w przód. Dostrzegła sylwetkę klientki przed sąsiadującą piekarnią. Kobieta pochylała się nad wózkiem, obtoczonym seledynowym materiałem, którego fragmenty leniwie powiewały na wietrze. Karina podbiegła do kobiety, modląc się w duchu, żeby dziecko było w środku. Spojrzała na twarz klientki. Jak zamek z piasku zmyty przez falę, ból ustąpił miejsca uśmiechowi. Nie zwracając uwagi na Karinę, kobieta wyprostowała się, zwolniła hamulec i zaczęła prowadzić wózek. Karina podążyła jej śladem wciąż trzymając w ręku telefon.
     – Może chce pani usiąść – zapytała, gdy doszły pod sklep.  
     – Dam sobie radę – kobieta wydawała się dopiero zwrócić uwagę na Karinę. – Jeszcze raz dziękuję – krzyknęła i oddaliła się.
     Karina odprowadziła kobietę wzrokiem, kucnęła obok parkingu dla rowerów i między wargi wsadziła papierosa. Szukając w kieszeni zapalniczki, wysyczała:
     – Jaka matka zostawia wózek poza sklepem – odpaliła i głęboko zaciągnęła się papierosem. Histeryczki, dodała pogardliwie w myślach, wypuszczając powolnie chmurę dymu.
                              ***
     Podchodząc do drzwi wejściowych, Anna kucnęła i odłożyła torbę z zakupami. Zwolnioną ręką przekręciła klucz, podniosła zakupy i weszła do mieszkania. Spojrzała w kierunku drzwi łazienkowych, spod których cienką strużką wydobywała się para wodna. W małym, matowym okienku paliło się pomarańczowe światło. W całym mieszkaniu słychać było trzaskanie prysznica, jak i echo nucącego barytonu.  
     – Włosy mu dęba staną, gdy usłyszy co nas dzisiaj spotkało – powiedziała pieszczotliwie, wchodząc do kuchni. Na blacie pozostawiła torbę z zakupami, obok rozłożyła kocyk, na którym położyła dziecko. Podwinęła rękawy i zabrała się za zmywanie pozostałości po śniadaniu.
     Odgłos pasm wody, rozbijających się o kafelki, ucichł. Wkrótce drzwi od łazienki skrzypnęły a w progu kuchni pojawił się Wiktor. Włosy miał wciąż mokre, przepasany był jedynie białym ręcznikiem, w którym przypominał starożytnego greka.  
     – Cześć, kochanie – wchodząc otworzył drzwiczki jednej z kuchennych szafek. – Widziałaś gdzieś moją… – spojrzał w stronę Anny – herbatę.  
     – Mogłeś powiedzieć wcześniej – nie odrywała wzroku od pokrytej pianą szklanki – zanim wyskoczyliśmy do sklepu. – Wskazała na nierozpakowane zakupy, wciąż znajdujące się w papierowej torbie.
     – Wyskoczyliśmy? – mężczyzna zmarszczył czoło, unosząc lewą brew. Zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, rozmowę przerwało ciche mruczenie. Gwałtownym ruchem głowy, mężczyzna wbił wzrok w niemowlę. Malec kierował swoje nieświadome, sarnie oczy raz na Annę, raz na Wiktora. Do wciąż uniesionej, lewej brwi dołączyła prawa. Spojrzał na żonę, potem znowu na malca.  
     – Co to za dziecko? – wydusił z siebie.
     – Przecież to Piotruś – odpowiedziała tak, jakby pytał o kolor, wskazując na pomarańczę. Wiktor patrzył na Piotrusia szeroko rozwartymi, nie rozumiejącymi oczami. Wyglądał, jakby próbował sobie przypomnieć o czymś, co wyleciało mu z głowy. Nie raz zdarzało się, że po powrocie z pracy, żona pytała go czy wyniósł śmieci, lub opłacił rachunki. Zawsze okazywało się, że prosiła go o to przy śniadaniu. Tym razem, nie mógł sobie przypomnieć kim jest Piotruś. Anna podeszła do malca i wpatrując się w jego niezgrabne rączki, dodała: – Nasz synek jest już taki duży. Objęła niemowlę pod pachami i uniosła na wysokość twarzy. Patrzyła w jego małe, ciemne jak węgielki oczy, kołysząc nim raz w prawo, raz w lewo. Wiktor nie odrywając wzroku od dziecka, czuł, jak każdy ruch drobnego ciałka potęgował narastające w nim przerażenie. Anna nuciła ciche, jednosylabowe ty-ty-ty, które melodią przypominało nieskładną kołysankę. Nasz synek, powtórzył w myślach, kierując wzrok na dłonie, unoszące dziecko. Potem na rozchylone wargi żony, aż spoczął na jej oczach. Otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć z nich żadnego dźwięku. Jego serce szarpało niczym schwytany w potrzask drozd.  
     – Dzisiaj nabawił mamusi niezłego stracha – powiedziała pieszczotliwie – wózek odjechał spod sklepu, ale znaleźliśmy się kilka metrów dalej.
     – Kochanie – zaczął drżącym głosem. – Skąd to dziecko?
     – Co ty mówisz – przytuliła dziecko do piersi, nie patrząc na niego. – Nie poznajesz naszego synka?
     Wiktor otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć z nich żadnego dźwięku. Zrobił krok w tył, opierając się o drewnianą futrynę drzwi. Jego wilgotne ciało osunęło się po lakierowanej powierzchni, a nonszalancko związany ręcznik rozluźnił się, upadając na ziemi. Źrenice kobiety błyszczały zaciekle, ukrywając się za pustym, nieobecnym spojrzeniem. Przypominały poświatę samotnej, ulicznej latarni w mglistą, letnią noc. Do Wiktora dotarło, że ujrzał w nich obłęd.

Dodaj komentarz