Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Wyznawca

“Wyznawca” - by Horror Ziom


- Cześć, mam na imię Adrian – przedstawił się nieznajomy, wyciągając rękę w jej stronę.
- Agnieszka – powiedziała, ściskając jego dłoń.  
     Miała wrażenie, że już go gdzieś widziała. Wysoki, szczupły, miał kruczoczarne krótkie włosy oraz głęboko osadzone, niebieskie oczy. Pełne usta a obok nich niewielka blizna, ledwo widoczna z daleka. Podszedł do niej podczas cotygodniowego spotkania Klubu Miłośników Horrorów i Grozy, które odbywały się w małej salce, na zapleczu osiedlowej biblioteki. Klub liczył osiem osób razem z nią. Skupiał nastolatków z pobliskiego liceum, jednak raczej tych, którzy umieli od czasu do czasu oderwać wzrok od komórki by poczytać. Widocznie Adrian był nowy, bo zauważyła go tutaj pierwszy raz. Ale to uczucie... uczucie że już go gdzieś widziała, nie mogło jej opuścić. Zostało jeszcze pięć minut do rozpoczęcia spotkania.
- Jestem tu nowy. Jakie horrory lubisz? - spytał bez ogródek
- Raczej takie nastrojowe, mroczne i tajemnicze. Wiesz, jakieś owiane złą sławą miejsce np. las albo jaskinia, gdzie grasują różne duchy lub inne złe moce – wysiliła się na słaby uśmiech.
- A takie o sektach lub z motywami okultystycznymi?
- Też mogą być. Ale raczej specjalnie religijna nie jestem, więc celuję w inną tematykę.
- Jasne – rzucił
- Możemy zaczynać? - spytał Błażej, “przewodniczący” Klubu. Dzisiaj mamy do omówienia dwie nowe pozycje, które pojawiły się na rynku.
     Usiedli na krzesłach ustawionych w krąg, tak by mogli się widzieć nawzajem. Błażej zaczął mówić, lecz ona nie mogła się w ogóle skupić na tym co chciał przekazać innym. Cały czas myślała o Adrianie, I o tym, że już go gdzieś widziała. Tylko gdzie? Może w szkole? Raczej nie. Albo na osiedlu? Może...Wciąż zerkała ukradkiem w jego stronę, a on wydawał się jej nie zauważać. Wpatrywał się w Błażeja, który dalej się produkował na temat dwóch nowych książek, Dziś przyszło mniej ludzi niż zwykle, więc nie siedzieli w ciasnym kręgu. Adrian zajął miejsce dwa krzesła dalej, a ona dalej się na niego gapiła. Miał w sobie coś magnetycznego, przyciągającego jej uwagę. Jednak w sumie prezentował się zupełnie zwyczajnie. Czarna bluza z kapturem, dżinsy, jakieś takie nijakie buty...
- A Ty co o tym sądzisz, Agnieszko? - zapytał nagle Błażej
- Eeee...- zarzęziła
- No właśnie, widzę, że tylko patrzysz się na naszego nowego kolegę. A tak w ogóle to chciałbym wam przedstawić Adriana. Nowego członka Klubu. Tylko bez skojarzeń – puścił oko do zgromadzonych. Agnieszka zarumieniła się. Rzeczywiście wpatrywałą się w niego I robiła to całkowicie nieświadomie...
- Siema ludzie! – powiedział Adrian. Fajnie tu być. Nie wiedziałem, że w ogóle taki Klub istnieje. Zwłaszcza na tym osiedlu...
- Otóż jest. Ostatnia ostoja kultury, w tym opuszczonym przez Boga miejscu, gdzie status społeczny wyznacza komórka, ciuchy i siłka... - dorzucił Błażej. Sam był raczej typem nerda, z długimi, tłustymi włosami, okularami i brzuchem, a bywalcy lokalnej siłowni wzbudzali w nim strach.  
- Czyli jest jeszcze nadzieja. - Adrian uśmiechnął się.
- Ale nie ma nadziei na to, że Agnieszka coś dzisiaj powie. Hehe... - zachichotał “przewodniczący”. - Zresztą nieważne. Słuchajcie, musimy powoli kończyć. bo mam jeszcze do ogarnięcia pewne sprawy.     
- Co zrobić, życie – podsumował Grzesiek, który już zrywał się z krzesła. - Trzymajcie się!

Ubierali się w milczeniu, pożegnania były raczej zdawkowe. W ogóle atmosfera jakoś siadła. Zazwyczaj gadali, wygłupiali się, aż pani Grażynka, bibliotekarka, sama musiała ich wyganiać. Tym razem tak nie było...Może to przez to Adriana, a może...
Zresztą nieważne. Idzie do domu, coś jeszcze poczyta i przygotuje się do snu. Babcia, z którą mieszkała, pewnie jak zwykle już dawno zasnęła przed telewizorem. Dochodziła dwudziesta. Do bloku, w którym mieszkała miała jakieś 10 minut piechotą. Trzeba się zrywać.
     Było już ciemno, jak to bywa jesienią. Wiatr wył dosyć upiornie, zrobiło się zimno. Nawet bardzo zimno jak na październik. Otuliła się ciaśniej płaszczem, podniosła też kołnierz.
Nieźle pizga – powiedziała sama do siebie. Ulica była wyludniona, z daleka było tylko słychać szczekanie psa. Nagle usłyszała dzwonek telefonu, zatrzymała się by odebrać.
     I wtedy zobaczyła kogoś po drugiej stronie ulicy. Nieruchomą postać stojącą przodem do niej, w czarnym, długim płaszczu, sięgającym do kostek. Z pochyloną głową, ze spoczywającym na niej kapturem. Ten ktoś patrzył na swoje stopy. Rękawy płaszcza miał tak długie, że nie było widać dłoni.
- Jeezu... - szepnęła, nie mogąc powiedzieć nic więcej. Atmosfera momentalnie się zagęściła, a wszelkie odgłosy otoczenia ucichły. Telefon już nie dzwonił. Jakby znaleźli się w innym wymiarze...
     Czarna postać podniosła głowę do góry, lecz nie zobaczyła jej twarzy. Kaptur był dziwnie szpiczasty a jego wnętrze zionęło czernią. Wytrzeszczyła oczy, rozchylając jednocześnie lekko usta. Chciała w tym momencie odwrócić się i uciec, jak najdalej od tego przerażającego widoku. Obrazu, który sprawił, że jej serce zaczęło bić jak szalone, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Miała wrażenie, że są tylko oni dwoje na świecie, a przerażający kapturnik przed nią zaraz się na nią rzuci, by rozszarpać ją pazurami, które skrywał w rękawach płaszcza. Zamknęła oczy, bo tylko to była w stanie teraz zrobić...
     Ale gdy je otworzyła, postaci już nie było. Pies dalej szczekał a gdzieś w oddali było słychać śmiech osiedlowych pijaczków. Telefon wciąż dzwonił. Czy to jej się przywidziało? Chyba nie, bo serce łomotało jej w piersi, a ręcę jej się trzęsły. Złapała lewą ręką za prawą, by trochę opanować drżenie, I w końcu odebrać ten telefon. Po chwili się udało. Dzwoniła babcia.
- Agniesia gdzie jesteś?! - podniesionym głosem zaczęła. Już prawie 22...
- Która? - zszokowana odparła Agnieszka
- 21:56 dokładnie. Wracaj szybko do domu, martwię się. - powiedziała już spokojniej babcia Krysia
- Tttak, ju-już idę. Zaraz będę. Pa – rozłączyła się.
     Chryste jak to możliwe? Przecież od biblioteki miała ledwie 10 minut drogi a skończyli jakoś przed dwudziestą...Kiedy minęły prawie dwie godziny? Co ona powie babci? Dobra, coś wymyśli...
     Wróciła najszybciej jak mogła. Babci sprzedała historyjkę, że była się jeszcze pouczyć u koleżanki z klasy. Ta chyba to łyknęła. Agnieszka, po wejściu do domu, swoje pierwsze kroki skierowała do łazienki. Tam w lustrze zauważyła, że jest bardzo blada. Ale, że babcia tego nie widziała? W sumie wzrok już nie ten, co kiedyś...  Agnieszka szybko się umyła. Na szczęście ręce już jej tak nie drżały. Gdy wyszła z łazienki zauważyła, że babcia już śpi. Może to i lepiej. Czas odpocząć - pomyślała.     
     Sen przyniósł ukojenie. Nic jej się nie śniło, ale rano nie obudziła się wypoczęta. Wstała, umyła się, ubrała po czym zaczęła przygotowywać śniadanie. Babcia dalej spała - nie ma sensu jej budzić. Po tym jak zrobiła sobie kanapki i usiadła przy stole, sięgnęła po coś do czytania. Akurat pod ręką było wczorajsze wydanie “Faktu”. Babcia uwielibała te pokrętne i dziwaczne historie, teoretycznie, ż “życia wzięte”. Co za bzdury...

     Oczywiście zaczynało się od obecnej polityki, potem było o historii człowieka, którego zaatakowało zgniłe jajo. Jeszcze na dodatek był wywiad z facetem, któremu UFO podpowiedziało numery w toto lotka... Co za kretynizmy! Przewracała stronę za stroną by w końcu trafić na artykuł, który zajmował dwie strony. Jego tytuł brzmiał:

          “DEMONICZNY KULT SIEJE POSTRACH WŚRÓD NASTOLATEK”

     Dalej można było przeczytać:
     
     “Niedawno w okolicy osiedla mieszkaniowego “Koleżeństwo” znaleziono zwłoki dwóch dziewcząt z pobliskiego liceum. Ciała były okaleczone, oraz pozbawione oczu, które najprawdopodobniej zostały wyłupione. Także ich usta zostały zaszyte czarnymi nićmi. Każda z nich miała na szyi zawieszone małe kartki papieru, z tym samym krótkim tekstem:

     “ZGRZESZYŁAM. MUSIAŁAM ZAMILKNĄĆ. WIDZĄCY.

Policja szuka sprawców tej bestialskiej zbrodni. Kult “Widzących” jest już znany policji, gdyż dopuścił się kilku równie brutalnych morderstw na północy kraju. Poniżej publikujemy portret pamięciowy jednego z wyznawców, który najprawdopodobniej przebywa w mieście, podejrzanego o współudział w morderstwach”
     Agnieszka spojrzała na podobiznę kultysty-mordercy I zamarła. To był Adrian! Te same oczy, usta, krótkie włosy I malutka blizna w okolicy ust. Teraz już wiedziała skąd znała jego twarz. Babcia wczoraj rano pokazywała jej ten artykuł, przestrzegając ją by uważała na siebie bo znaleziono te dwie dziewczyny. Ona zerknęła ledwie pobieżnie na jego podobiznę, po czym rzuciła szybkie: “tak, tak babciu...” po czym wybiegła do szkoły.  
     Teraz skamieniała. “ I co ja mam teraz zrobić?” - spytała samą siebie. “Chyba muszę zgłosić to na policję. No, ale muszę najpierw iść do szkoły. Jeszcze mnie zgarną, że jestem na wagarach. Nie, no pójdę, zgłoszę, najwyżej zełgam, że mam lekcje na późniejszą godzinę. Ale co im powiem? Że raz go widziałam, ale i tak nie wiem gdzie mieszka, jak się nazywa, bo Adrian to niekoniecznie musiało być jego imię... Dobra, powiem cokolwiek - będę miała przynajmniej czyste sumienie”.
     Myśli gnały jak szalone, a krew pulsowała w skroniach, gdy szła chodnikiem w kierunku komisariatu. Akurat dzisiaj wszystko wokół spowijała gęsta mgła, taka że można było ją nożem kroić. Do tego było jakoś zimniej. Jakby wszystko wokoło sprzysięgło się przeciwko niej, aby tylko nie dotarła na policję... I nie złożyła zawiadomienia. “Zrobię to, choćby nie wiem co się działo!” - pomyślała - “Ofiary zasługują na sprawiedliwość”.
- Cześć – usłyszała za sobą męski głos, gdy tak intensywnie rozmyślała o całej sytuacji. Błyskawicznie odwróciła się. Za nią stał Adrian...
- Co tam? - zagadnął. Ubrany był cały na czarno, na głowie miał lekko szpiczasty kaptur, na ramionach miał czarny płaszcz z nieco przydługimi rękawami. - Dokąd idziesz?
     Jej oczy momentalnie stały się czujne i uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak głos ugrzązł jej w gardle. Nie mogła się zdradzić, że o nim wie...
A wiesz, do szkoły – udało jej się w końcu wydusić z siebie kilka słów. Muszę lecieć, bo inaczej spóźnię się na sprawdzian. Wiesz, jak to je...
     Już miała się odwrócić, gdy jego lewa ręka wysunęła się I chwyciła ją za  prawy nadgarstek. Agnieszka otworzyła usta by krzyknąć. Zanim jednak zdążyła pomyśleć, wycedził przez zęby:
- Wiem. Że mnie przejrzałaś... Obserwuje Cię od dawna... Ale nie martw się... Nic Ci nie zrobię... Musisz... Tylko... Zrozumieć.... Dlatego muszę... Ci... Coś... Pokazać... Coś... Bardzo... Ważnego...
     
     Jego głos był niesamowicie niski I magnetyzujący. Sprawiał, że jednocześnie bała się go I na dziwny sposób wręcz pragnęła by mówił dalej. Ale nie mogła od niego uciec.  
Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Musisz tylko pójść ze mną. Chodź.
     Poszli więc. On z prawej, ona po lewej. Zanim ruszyli, puścił ją I wsunął palce swej lewej ręki pomiędzy palce jej prawej. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że są parą. Nie była w stanie mu się sprzeciwić. Nagle zupełnie bezwiednie zaczęła iść. Wszystko co się teraz działo, był z jednej strony dziwaczne, ale z drugiej na swój sposób normalne. Weszli na jedno z osiedli.
     Minęli kilka bloków, a mgła zdawała się zagęszczać. Co ciekawe, nie zauważyła żadnych ludzi. Nikt ich nie mijał. Nikogo nie mogła prosić o ratunek. Ale czy ktokolwiek byłby w ogóle w stanie jej pomóc...?
     W końcu zatrzymali się przed jednym z bloków. Adrian otworzył drzwi. Zamiast iść na górę po schodach, czy do windy, skierowali swoje kroki do piwnicy.  
To już niedaleko – wyszeptał
     Chwilę kluczyli zatęchłym podziemnym korytarzem, aż w końcu dotarli do drzwi jednej z komórek. Były lekko uchylone. Adrian otworzył je szerzej I zapraszającym gestem, nakazał jej wejść. Agnieszka zobaczyła niewyraźne światło, które dawały płomienie świec. Weszła do środka i zamarła...
     W piwnicy siedział po turecku mężczyzna, z opuszczoną głową, a jego siwe włosy opadały w dół. Siedział w kręgu utworzonym z świec.  
- On Ci wszystko wyjaśni. Musisz tylko posłuchać. - głos Adriana brzmiał jakby z oddali.
     Wtedy mężczyzna uniósł głowę, zaś Agnieszka wstrzymała oddech I zasłoniła usta dłonią aby nie krzyknąć. Jego oczy...zamiast nich ziały pustką dwa oczodoły, zaś usta...usta były zaszyte czarną jak smoła nicią. Jak niby on ma coś...
Jesteś wreszcie! - usłyszała w głowie ten sam niski I magnetyzujący głos, ale tym razem nie należał do Adriana. - Musisz nam pomóc w wypełnieniu naszej misji. Misji ocalenia...
     Agnieszka w tym momencie jakby na moment odzyskała świadomość I możliwość kontroli nad swoim ciałem. Odwróciła się I chciała wybiec, ale Adrian mocno ją przytrzymał.
- Wiem co zrobiłaś – powiedział oschle. - Razem z tymi dwoma co już nie żyją. WIEM!
     Nagle przed oczyma Agnieszki rozbłysło jasne światło I ujrzała tamtą scenę sprzed dwóch tygodni. Jessica I Karina, dwie najbardziej popularne dziewczyny w szkole, naśmiewały się z jednego otyłego chłopaka, który jeździł na wózku. Oczywiście wszystko zarejestrowały komórką, żeby później wrzucić filmik do internetu.
- Jezu jaki spaślak – rzuciła Jessica
- Weź schudnij, ja pierdolę... - dodała po chwili Karina
     Agnieszka widziała to wszystko z boku. Jednak postanowiła się dołączyć. Poczuć się na chwilę lepiej, śmiejąc się z innego, by na chwilę nie być tylko trzymającą się boku kujonką, ale kimś...
- No, laski, musicie to wrzucić na Fejsa – powiedziała
- HEHEHE, no rejczel – z uśmiechem odpowiedziała Jessica.
     Wszystkiemu towarzyszyły salwy śmiechu zgromadzonego wokół zbiegowiska. Tak, one poczuły się lepiej, ale jak on się czuł? Skulony, upokorzony, ze łzami napływającymi do oczu...
     Agnieszka obudziła się z tej surrealistycznej retrospekcji. Dalej była w piwnicy, razem z Adrianem I tym człowiekiem. Poczuła się tak źle, że jedyne co chciała, to skończyć ze sobą...
     Nagle uszłyszała jakieś odgłosy z korytarza. Kroki, a potem głośne wołanie:
Gówniarze znowu pijecie w piwnicy?! - głos starszej kobiety zaczął rozbrzmiewać w korytarzu. - Zabierać się stąd, bo wezwę Straż Miejską!
     To dla Agnieszki była szansa, bo zdezorientowany Adrian na chwilę rozluźnił uścisk swych diabelnie silnych dłoni. Odepchnęła go, I wybiegła na korytarz. Ruszyła w kierunku, z którego dochodził głos.  
     - Cholerne małolaty! - krzyczała dalej stara dozorczyni – Ile razy posprzątam, oni znowu się złażą! Ile można?!
     
     Agnieszka biegła, podążąjąc za skrzeczeniem starej. Nagle wyrosła przed nią mała staruszka, odziana w fartuch jak z mięsnego.
Oni tam są! - krzyknęła do niej, po czym ją wyminęła, lekko popychając na ścianę I biegnąc dalej.
     Dobiegła do schodów prowadzących na parter. Chwilę potem była już przy drzwiach wejściowych do bloku, by sekundę później być już na dworze...
     Mgła zniknęła, a ona jak na dopingu, zyskała siłę by biec dalej, aż dotrze w bezpieczne miejsce -  do ludzi, do policji, żeby tylko z dala od tych szaleńców...Nie zatrzymywała się nawet na chwilę, wsiadła do najbliższego autobusu, byle tylko dojechać do centrum miasta I tam wtopić się w tłum...
     Resztę dnia przesiedziała w kawiarni, starając się dojść do siebie I zapomnieć. Wysępiła papierosa od jakiegoś przechodnia, żeby tylko opanować nerwy...W końcu, gdy zobaczyła, że zegar na telefonie wskazał 16:00, postanowiła wrócić do domu.
     Powrót okazał się szybszy I względnie krótszy niż dotychczas. Wszystko zaczynało wyglądać normalnie. Co prawda było trochę zimno, a mgła zdawała się zagęszczać, lecz czuła w głębi spokój.
- Udało mi się – powiedziała na głos – Udało mi się...
     Zatrzymała się na chwilę by odetchnąć rześkim, jesiennym powietrzem, I gdy je wciągała, postanowiła zamknąć oczy. To było właśnie to.
     Gdy je otworzyła, przed oczyma ujrzała postać w szpiczastym kapturze. Z jego wnętrza ziała tylko czerń, a ona przerażona próbowała krzyczeć lecz nie zdążyła, gdyż ciemność błyskawicznie zalała jej twarz...

     Krystyna, której wnuczka już dawno powinna być w domu, zapaliła kolejnego papierosa na balkonie.     
Skaranie boskie z tą dziewczyną. Ile można się szwendać? No nieważne, dzwonię do niej. - powiedziała sama do siebie. Zaczęła szukać telefonu. W mieszkaniu panował bałagan , więc nie było to łatwe zadanie.
- Kiedy ta dziewczyna się opamięta? - ciągnęła dalej swój monolog – Mogłaby tu w końcu posprzątać.
     Dźwięk dzwonka wyrwał kobietę z jej rozmyślań – No wreszcie! - rzuciła w przedpokoju
     Otworzyła drzwi od mieszkania a jej oczom ukazał się makabryczny widok. Jej wnuczka leżała w poprzek wycieraczki a jej oczy ziały pustką. Jak wydłubane, zaś usta zaszyte czarną nicią...Oczy rozszerzone do granic możliwości z przerażenia chwilowo wstrzymały staruszkę od krzyku, lecz gdy odzyskała tę możliwość, zaczęła wrzeszczeć, jak mogła najgłośniej. A gdy zbiegli się inni mieszkańcy I zobaczyli dlaczego stara Gurszakowa krzyczy, wszystko zrozumieli...

HorrorFan33

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 3223 słów i 17959 znaków. Tagi: #horror #creepypasta

1 komentarz

 
  • Istota

    Czemu i jest pisane zawsze od wielkiej litery?

    19 mar 2023