Była noc. Wracałem do domu. Praca jak zwykle zabrała mi większość mojego czasu. Dziwie się jak moja rodzina to jeszcze wytrzymuje. Może lepszym pytaniem byłoby, jak długo to jeszcze wytrzymają, moja żona, moje dzieci. Powinienem zmienić swoje priorytety, nie chce zostać sam na resztę życia. Powtarzam to sobie za każdym razem kiedy wracam do domu samotnie, ale nie umiem się zmienić. Pierwsze efekty mojej obojętności są już widoczne. Żona od jakiegoś czasu nadużywa alkoholu, znalazłem ją, pijaną na kanapie parę dni temu, dzieci to widziały, jak mogłem do tego dopuścić?
Większość drogi miałem już za sobą. Księżyc świecił jasno, ale przez mgłę niewiele widziałem. Za około 40 minut miałem dotrzeć do domu. Nie dotarłem… Jechałem szybko, tak jak miałem w zwyczaju. Nagle z lasu wyskoczyła sarna albo jeleń, nie ważne, kiedy próbowałem hamować, wpadłem w poślizg, uderzyłem w drzewo. To wszystko co pamiętam sprzed wypadku.
Po jakimś czasie obudziłem się. Leżałem w pokoju. Na moją twarz padało delikatne, fioletowe światło lampy stojącej obok łóżka. Pomieszczenie wyglądało niesamowicie, a jednocześnie niepokojąco. Łóżko na którym leżałem miało bardzo wygodny materac, jego nogi były powykrzywiane niczym macki ośmiornicy, podobnie inne meble dookoła były zbudowane tego samego nieznanego mi materiału. Miałem wrażenie, że wszystko tutaj wije się jak stado oślizgłych węży. Kolor pomieszczenia był jednolity, czarny, a wszystkie meble emanowały fioletem. Dziwnie się czułem, jakbym był w brzuchu jakiegoś futurystycznego stwora. Zaskakujący był też fakt że nic mnie nie bolało, nie czułem nic, nawet draśnięcia, przecież dopiero co miałem wypadek. Leżałem sam na łóżku, w jakimś dziwacznym, mrocznym pokoju. Zauważyłem, że mój ubiór jest inny niż ten, w którym prowadziłem samochód. Jechałem w niebieskiej koszuli i jeansach, a tymczasem miałem na sobie garnitur, który wydawał się droższy niż mój samochód. Musiałem się dowiedzieć o co tu chodzi.
Wyszedłem z pokoju. Znalazłem się w pustym, równie ciemnym i tajemniczym korytarzu. Na ścianach wisiały lustra z obramówką wyglądającą tak samo jak meble z mojego pokoju. Byłem sam ze sobą. Pusty korytarz, mnóstwo drzwi i moje odbicie. Szedłem przed siebie. Mijałem kolejne pokoje, jednak każdy z nich był zamknięty. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się energicznie. Moim oczom ukazał się mężczyzna, mojego wzrostu, zaczesanymi włosami, w czarnych okularach i garniturze podobnym do mojego.
- Witaj Ben.- przywitał się nieznajomy.
- Sss….Skąd mnie znasz, i i gdzie ja w ogóle jestem, co to za miejsce?
- Spokojnie, masz dużo czasu, nie denerwuj się
- Kim ty jesteś?
- Jestem właścicielem tego hotelu, miło mi że nas odwiedziłeś.
- Hotelu!?
- Powiem obsłudze żeby nie podawała tak mocnych trunków nowym gościom, nic nie pamiętasz, haha.
- Wypadek… Pamiętam jedynie wypadek.
- Przejdźmy się.
Właściciel hotelu zaprowadził mnie krętymi schodami na dół. Do czegoś co przypominało restaurację. Za ladą stał facet, którego twarzy nie mogłem dojrzeć. Kolejna sala która nie różniła się wystrojem od poprzednich. Te same węże okalały każdy mebel, każdą ozdobę w pomieszczeniu. Nie słyszałem do tej pory nic poza własnymi myślami i słowami właściciela, nawet stukania szklanek którymi posługiwał się barman. Po chwili wysoka blondynka podała nam dwa napoje, nic się nie odezwała i odeszła. Zasłaniała się włosami, nie mogę opisać jak wyglądała jej twarz.
- Powiesz mi wreszcie o co tu chodzi!? Jak się tu znalazłem!? – Krzyknąłem na mężczyznę który siedział naprzeciw mnie.
- Jakie to dla ciebie typowe.
- Co?
- Twoja żona opłakuje właśnie męża, który nie miał dla niej nawet chwili od lat, a ciebie interesuje wyłącznie sytuacja w której się znalazłeś
Miał racje, nie myślałem o najbliższych, zastanawiałem się tylko o co tu chodzi.
- A tobie kurwa co do tego!? Skąd tyle o mnie wiesz…. Zaraz… powiedziałeś, że… opłakuje? Czy ja, ja nie żyje?
- Hahahaha, znowu to robisz
- CO ZNOWU?
- Może nie żyjesz, może nie, kogo to obchodzi? Zastanów się co pozostawiłeś po sobie. Trochę pieniędzy? Hah, zaraz się skończą, twoja żona będzie samotna z trójką dzieciaków, ciekawe co zrobi jeśli nie będzie w stanie się nimi zająć, teraz już często zagląda do kielicha, a jak ciebie zabraknie to…
- TY GNOJU!- Rzuciłem się na niego z pięściami, ale nie zdążyłem go chwycić, straciłem grunt pod nogami, upadłem.
- Moim celem jest zajmowanie się należycie takimi gnidami jak ty, ciekawi mnie jak będziesz szczekał, kiedy się obudzisz.- Wyszeptał mi na ucho mężczyzna z szerokim uśmiechem na niewyraźnej twarzy, po czym kopnął mnie tak, że straciłem przytomność.
…
Głowa bolała mnie jakby ktoś przez kilka godzin okładał mnie pięściami, a tak naprawdę dostałem tylko raz. Nie mogłem tego pojąć. Siedziałem pod ścianą, zdaje się tego samego korytarza, na którym znajdowałem się wcześniej wychodząc z pokoju. Czułem wyraźny spadek temperatury. Zacząłem dygotać z zimna. Do tego ta męcząca cisza, która wyostrzała tylko moją czujność. Ponownie widziałem tylko swoje odbicie, w lustrach porozwieszanych na bocznych ścianach tego chorego korytarza. Postanowiłem ruszyć przed siebie. Czułem jak marznął mi palce u rąk i stóp, ale nie mogłem się zatrzymać. Nie wiem ile tak szedłem, żadnych schodów, wszystkie drzwi zamknięte, czułem się obserwowany. Do tego ten materiał z fioletową poświatą, jakby pełzał, cały czas był w ruchu. W każdym kolejnym lustrze wyglądałem coraz żałośniej.
- Uciekasz przede mną? - nie wiadomo skąd, usłyszałem ten głos, należał do właściciela tego chorego hotelu, o ile można tak to nazwać.
- Gdzie jesteś?! Pokaż się?!
Odpowiedziała mi cisza. Szedłem dalej, przyspieszając kroku. Nagle usłyszałem trzask. Niektóre drzwi się otworzyły. Dobiegał z nich płacz. W pokojach, widziałem cienie postaci. Jedna trzymała butelkę, inna odpychała mniejsze cienie, ostatnia którą dostrzegłem zwisała z sufitu. Zrozumiałem o co chodzi. Poczułem ucisk w gardle. Łzy zaczęły spływać mi na garnitur. Zerknąłem na kolejne lustro, był tam, stał zamiast mnie i patrzył mi w oczy. Nie miał okularów. Nie potrafię opisać tego spojrzenia. On nie miał zwykłych oczu. Nikt nie chciałby tego widzieć. Zniszczyłem lustro w afekcie. Moja pięść krwawiła, widziałem wbite w nią odłamki szkła. Krew kapnęła na drogie buty w których się obudziłem. Upadłem pod ścianę. Pełen bólu i zrezygnowania zawołałem.
- Dlaczego mi to robisz?!
- Robię co? Wyciągnąłem cię ze zniszczonego samochodu, dałem pokój, dałem ubranie, zaprosiłem na drinka, a ty? Co dałeś mi w zamian? Nienawiść. Bo powiedziałem ci prawdę o tobie. Myślisz, że każdy zawsze będzie dla ciebie dobry?
- Ja…. Ja przepraszam…
- Na to już za późno.
- Co teraz będzie?
- To zależy od ciebie.
- Nie rozumiem.
- Wiej!
Nagle usłyszałem głośny krzyk, ziemia zatrzęsła się pode mną, czym prędzej wstałem, czułem, że coś chce mnie dopaść, biegłem dalej co sił w nogach. To coś było tuż za mną. Nagle, wszystkie drzwi się otworzyły, zaczęły trzaskać, lustra spadały ze ścian, ogromny huk. Czułem napływające łzy, zmęczenie, nie dawałem rady biec. Coś mnie złapało, upadłem. Kawałek podłogi rozstąpił się. Z otworu wyłoniło się coś co chwyciło mnie za rękę, jakby pnącza, które przypominały mi macki znajdujące się na wszystkich meblach w tym miejscu. Przytwierdziły mnie do podłogi Myślałem, że to mój koniec. Leżałem na środku pustego korytarza, coś trzymało moją zakrwawioną rękę, w której wciąż tkwiły kawałki szkła. W tym momencie usłyszałem kroki. To znowu był on. Kucnął nade mną, złapał mnie za włosy, podniósł mi głowę i patrzył prosto na mnie. Pot spływał mi po czole, nie wiedziałem czego się spodziewać, zauważyłem toporek w jego drugiej ręce. To już pewne, to mój ostatni dzień. Przestałem myśleć o sobie, byłem martwy już kiedy uderzyłem samochodem w drzewo, to co było potem to tylko agonia, ale on miał racje, co z moją żoną, dziećmi, jak oni będą teraz żyć, nie myślałem o nich wcześniej, nie potrafiłem się opamiętać i wyrwać z tej pętli własnych obowiązków, nic im nie zostawiłem. Nic. Właściciel uśmiechnął się do mnie.
- I co mam z tobą zrobić Ben?
- Wiem, że mnie zabijesz, pomóż tylko mojej rodzinie. ONI NIE MOGĄ TRAFIĆ NA BRUK! BŁAGAM CIĘ! ZRÓB COKOLWIEK.
- Chyba powinienem przestać nazywać mój dom hotelem, a zacząć szpitalem, hah. Pomogę im. Znam najlepsze wyjście…
Mężczyzna wstał, dalej się uśmiechał, ścisnął swój toporek, wziął zamach i jednym uderzeniem odciął moją rękę która była przytwierdzona do podłogi. Krzyczałem z bólu, on stał niewzruszony. Wiłem się po ziemi jak dzieciak nad którym znęcają się rówieśnicy. Czemu nie zabije mnie od razu?! Właściciel hotelu wyjął z kieszeni zapalniczkę. Podgrzewał ostrze toporka patrząc na mnie.
- Błagam nie… - Jęknąłem.
Złapał mnie za ramię przy którym nie było już dłoni. Przyłożył rozgrzane ostrze do rany. Ponownie wrzasnąłem z całych sił. Czemu on mi to robi? Dlaczego po prostu mnie nie zabije? Mężczyzna złapał mnie za kark i podniósł jakbym nic nie ważył. Ciągnął mnie chwilę po podłodze.
- To najlepsze co mi przyszło do głowy. – Szepnął mi do ucha.
Wrzucił mnie przez jedne z otwartych drzwi i zatrzasnął je za mną.
Poczułem trawę pod palcami jednej ręki. Ciągle przeszywał mnie ogromny ból, ale po chwili zebrałem w sobie trochę siły. Podniosłem głowę. Dom. Mój dom.
Rodzina przywitała mnie gorąco. Podobno tydzień nie było mnie w domu. Znaleziono tylko samochód wbity w drzewo. Zmyśliłem jakąś historyjkę o porwaniu. Nikt by mi nie uwierzył w to co naprawdę się wydarzyło. A jednak piszę to teraz dla was. Czasem jak patrzę w lustro widzę go, uśmiecha się, ma dobre zamiary, ale nie omieszka się użyć drastycznych metod aby doprowadzić was do porządku. On tylko obserwuje i czeka na was w swoim hotelu.
[Opowiadanie pierwotnie zamieściłem na innej stronie, więc niech nikogo nie dziwi możliwość, że czyta je po raz drugi, po prostu zależy mi na opinii szerszej ilości osób, chce wiedzieć co poprawić aby było lepiej.]
Dodaj komentarz