(Przed)Ostatnia wieczerza

Długo mnie tu nie było więc wracam z czymś mocniejszym :3 Życzę miłej lektury ;)
*******************************************************************************************************************

Wypiłem ostatnie krople kawy z brązowego kubka i odstawiłem go na biurko. Podciągnąłem rękaw i mrugając kilkukrotnie, przypatrywałem się w zegarek. Godzina dwudziesta oznaczała, iż muzeum czas zamknąć. Wstałem więc z dużego, wygodnego fotela lepszej jakości i sprawdzając, czy mam klucze, wyszedłem na korytarz. Szedłem tak pośród wielkich obrazów i solidnie dopracowanych ram, aż dotarłem do schodów.
- Piotr jesteś tam? - powiedział znajomy mi głos.
- Tak, już schodzę Marto — odpowiedziałem z niechęcią.
- Chodź szybko, bo marznę.
- To, po jaką cholerę stoisz w progu pieprzonych drzwi? - mruknąłem pod nosem.
Gdy byłem już na dole, drzwi powoli się domykały, a w gęstej ciemności widziałem oddalający się biały płaszcz. Pięknym uczuciem był brak przymusu patrzenia na jej brzydką i starą twarz. To głównie przez nią miewałem złe sny i koszmary. Podszedłem do drzwi i zamknąłem je na klucz. Odwracając się na pięcie, tanecznym krokiem podbiegłem do dębowego biurka. Zasiadłem na małym krzesełku i włączając alarm, gwizdałem jeden z radiowych przebojów pod nosem. Rozejrzałem się po całym holu i wstając, dostrzegłem kątem oka, małą karteczkę. Wsunąłem rękę do kieszonki swojej jasnobłękitnej koszuli i wyciągnąłem z niej okulary. Po nałożeniu tych denek od słoika na nos przypatrywałem się zostawionej mi wiadomości.
"Piotrze, na strychu jest nowa wystawa. Uważaj na nią i miej głównie na to oko. Ludzie się skarżyli, że widzieli tam kogoś szwendającego się pomiędzy eksponatami. Wszystko zostało zgłoszone policji, która będzie w nocy patrolować ulice wokół muzeum. Być może ktoś chciał coś wynieść ze sobą. Bądź ostrożny, Marta."
Po przeczytaniu tego liściku zdziwiły mnie dwa fakty. Pierwszy, od kiedy ta kobieta się tak o mnie martwi, oraz drugi, dlaczego nowa wystawa jest na strychu? Nie rozmyślałem nad tym długo i rozrywając kartkę, wrzuciłem ją do śmieci i wyruszyłem do biura stróża. Jak zwykle po zamknięciu, zrobiłem obchód po parterze i pierwszym piętrze, nie myśląc nawet o sprawdzeniu strychu. Nie miałem chęci ani siły, by wdrapywać się po kolejnych schodach. Będąc w biurze, rozsiadłem się wygodnie przed monitorem od komputera i szybko przeleciałem wzrokiem każdy obraz z kamer. Wszystko wyglądało tak samo, jak przed moim wyjściem. Znalazłem więc gazetę i zabrałem się do czytania. Wchłaniając kolejne linijki tekstu, coraz bardziej odczuwałem zmęczenie. Nagle rozbudził mnie dziwny, powolny stukot zza ściany. Zatrzymałem oddech i wsłuchując się w martwą ciszę, próbowałem usłyszeć coś więcej niż bicie swojego serca. Przekręciłem głowę w stronę monitora i zobaczyłem jak obraz jednej z kamer na parterze, cały się trzęsie. Po krótkiej chwili straciłem widok z tej kamery na rzeźby. Natychmiast zerwałem się z fotela i wyciągnąłem paralizator. Jeśli to sprawka włamywacza, to musiałem dać mu radę. Cichym krokiem zszedłem po schodach i skręcając na szerokim korytarzu zerknąłem na zepsutą kamerę. Nikogo oprócz mnie nie było w tym pomieszczeniu. Strach przeleciał po plecach i skończył się po paru sekundach. Zwykła awaria postawiła mnie na nogi. Jednak gdy już miałem się cofać, moją uwagę przykuło coś dziwnego. Jeśli straciłem obraz, to kamera albo się popsuła, albo zabrakło prądu. W jednym i w drugim wypadku czerwona kontrolka nie świeciłaby się dalej. Nagle kamera zaczęła się poruszać. Przekręciła się w zupełnie inną stronę i stanęła w bezruchu. Wystraszony patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Do mojej głowy wdarła się myśl, że to mogła być zwykła podpucha i ktoś chciał się mnie pozbyć z gabinetu, gdyż kamerą można sterować tylko i wyłącznie z mojego biura.
Niewiele myśląc, zebrałem się w garść i wbiegłem po schodach na górę. Kończąc na ostatnim schodku, zobaczyłem ślady stóp, które ciągnęły się aż po same drzwi gabinetu stróża. Powoli zbliżyłem się do swojego siedliska i łapiąc za zimną gałkę, przekręcałem tak, jakbym trzymał w ręku bardzo delikatne szkło. Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się na całą szerokość. W środku pokoju nikogo nie było, podszedłem do biurka, by zerknąć na kamery i łapiąc za myszkę, poczułem coś dziwnego w dotyku. Cała moja dłoń była pokryta białym pyłem. Wyczyściłem ją o spodnie i zasiadając na fotelu, wystraszył mnie widok zgaszonego światła na korytarzu. Ciemność stała w progu i gapiła się na mnie swoimi oczami. Nie wiedziałem, co takiego się dzieje, przecież nie gasiłem światła, ponieważ to tylko utrudniłoby mi pracę. Zajrzałem do szuflady i złapałem za latarkę. Strumień światła był moją nadzieją w tym labiryncie mroku. Skierowałem blask na drzwi i to było chyba najgorsze, co zrobiłem tej nocy. W progu stała naga kobieta, na oko trzydzieści lat. Była bardzo wychudzona i brudna. Ciemne, długie włosy zakrywały jej piersi, a opuszczona głowa nadawała jej sporo grozy. Wystraszony zrobiłem krok w tył, wpadając w starą szafę z książkami.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - spytałem drżącym głosem.
Kobieta dalej stała jak stała i nie wyglądało na to, aby chciała ze mną rozmawiać lub nawet się ruszyć. Po krótkiej chwili wydała z siebie dziwny, ochrypły i równocześnie przerażający dźwięk. Był on cichy i stonowany, co bardzo wzburzyło krew w tymczasowym klimacie.
- Pytam ponownie, co pani tutaj robi?
Tym razem kobieta podniosła głowę i patrzyła się na mnie. Niestety patrzyła tylko jednym okiem, gdyż w miejscu na drugie jedyne co było, to wielka dziura. Dopiero po przyjrzeniu się jej, mogłem zauważyć, iż cała była w białym pyle. Dalej nie mogłem zrozumieć, skąd on się wziął na mojej ręce i jej ciele. Nagle kobieta zrobiła krok w tył i zaczęła powoli się odwracać, odchodząc gdzieś w ciemny zakątek. Sparaliżowany strachem, podbiegłem, zatrzymując się w progu i wychylając głowę za framugę. Latarką podświetlałem podłogę, gdzie mogłem dostrzec białe ślady stóp. Było ich mnóstwo. To nie były ślady, tylko tej jednej kobiety. Wywnioskowałem to po tym, że ślady stóp różniły się wielkością. Od malutkich dziecięcych, po dość duży rozmiar. Ściskając paralizator oraz latarkę szedłem z ogromną niechęcią w stronę schodów prowadzących na strych. Gdy do nich doszedłem, zatrzymałem się na chwilę, ponieważ latarka przestawała działać. Uderzyłem w nią parę razy, a ta nagle zgasła. Dreszcze przeleciały po moich plecach, a gęsia skórka nie znikała od dłuższego czasu. Z trudem próbowałem opanować oddech, lecz mój lęk urósł na sile. Usłyszałem, jak ktoś biega po korytarzu, nie jedna, nie dwie, lecz spora grupa osób. Tupanie, szmery i ciche śmianie się dopadły mój zmysł słuchu. Nie wiedziałem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Stałem tak dalej przed cholernymi schodami, sparaliżowany i odrętwiały i mocnym uderzeniem w latarkę udało się ją naprawić. Światło ukazało mi dwie pary stóp stojące tuż obok mnie. Powoli przesuwałem strumień światła, aż w końcu zatrzymałem się i zacząłem krzyczeć. Wokół mnie stała grupa, może dziesięciu osób. Różnego wzrostu, mieli na sobie białe stroje, aż po samą ziemię. Każdy z nich na głowie miał biały worek z wyciętymi otworami na oczy. Stali tak w bezruchu, gapiąc się na mnie bezpowodu. Ręce trzymali złożone jak do modlitwy, aż nagle najniższy z nich zrobił krok w moją stronę i mocnym ruchem zerwał mój łańcuszek z krzyżem. Gdy tylko krzyżyk spotkał się bliżej z podłogą, wszyscy rzucili się na mnie i zaczęli mnie szarpać. Ktoś z całej siły próbował mnie dusić, inny znów wgryzał mi się w nogę, a kolejny próbował wydłubać oczy. Udało mi się uwolnić nogę i zamaszystym ciosem kopnąłem jednego, po czym wstałem z ziemi i odsunąłem się o krok. Światło na korytarzu z powrotem się zapaliło. Stałem tak zdezorientowany, gdyż na całej długości korytarza, byłem tylko ja. Zdenerwowany wróciłem do gabinetu i wyciągając mały kluczyk, otworzyłem skrzyneczkę pod biurkiem. Stwierdziłem, że głupie żarty czas zakończyć i przy następnym ataku, postrzelę jednego drania. Wyszedłem zdecydowanym krokiem i pokonując schodek za schodkiem, stanąłem przed uchylonymi drewnianymi drzwiami od strychu. Stare, zniszczone drzwi dostały ode mnie trochę uczuć, po kopnięciu w celu szybszego otworzenia ich. Wparowałem do środka i przekraczając próg, znów światło za mną zgasło. Wspomogłem się latarką, a blask światła pokazał mi przed sobą coś o dużym rozmiarze i ciekawym kształcie. Dziwna rzecz była przykryta białą płachtą, a ciągłe wrażenie poruszania się jej odtrącało myśl zrzucenia tego na ziemię. Jednak ciekawość wygrała z emocjami i zrzucając ten materiał, ujrzałem coś okropnego. Pod płachtą był długi stół z białym obrusem. Na nim leżało ciało pozbawione wnętrzności. Rozerwany brzuch uwidocznił połamane żebra, a w plamach krwi pływały resztki wątroby. Po okaleczonej twarzy rozpoznałem, że to ta kobieta, która była wcześniej u mnie. Poświeciłem wyżej i zobaczyłem grupę tych postaci, które mnie zaatakowały. Śnieżna biel ich płaszczy, była właśnie zalana krwią, a gdzieniegdzie można było dostrzec kawałki ludzkiej skóry. Po lewej stronie siedziało ich sześciu, tak samo, jak po prawej, a pomiędzy nimi pół nagi mężczyzna z wielką czaszką kozła na głowie, która zasłaniała jego twarz. W ręku trzymał zabrudzony krwią kielich, z którego wydawać by się mogło, iż pił. Wszyscy siedzieli tak w bezruchu i patrzyli się na mnie jak na swoją następną ofiarę. Czyżby przyszedł czas na...ostatnią wieczerze?
Nagle głośny dźwięk sprawił, iż ocknąłem się w swoim biurze. Zaśliniony i spocony podniosłem głowę z blatu i zacząłem się nerwowo rozglądać. Zegarek pokazywał północ, wszystko było normalne tak jak wcześniej. Uświadomiłem sobie pełen szczęścia, że czytając gazetę, musiało mi się przysnąć i to wszystko mi się śniło. Wstałem z fotela w celu zapalenia papierosa, gdy po chwili dostrzegłem, iż na moim stole stoi mały, zabrudzony kielich z czerwoną cieczą w środku. Wyszedłem szybko, aby tylko nie myśleć o tym, co widziałem i co mi się śniło. Wyobraźnia lubi łączyć fakty i tworzyć nowe dziwne historie. Gdy doszedłem do schodów, światło w jednej sekundzie zgasło. Zatrzymałem się i poczułem chłód na karku. Gdy już próbowałem się uspokoić, usłyszałem skrzypienie drzwi na strychu oraz cichy śmiech zza moich pleców.

VastoLorde

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 2070 słów i 11111 znaków.

1 komentarz

 
  • heaven

    świetne!

    17 sty 2016

  • VastoLorde

    @heaven Dziękuje :)

    18 sty 2016