Piwnica

Z drewnianego domku na wysokim drzewie, martwe oczy mężczyzny obserwowały małego chłopca bawiącego się w piaskownicy obok domu jednorodzinnego, zbudowanego w amerykańskim stylu.  
         Był pochmurny, jesienny dzień. Okolica była prawie bezludna. Dookoła ciągnęły się bezkresne pola spowite gęstą, szarą mgłą.  
         Chłopiec miał na imię Stupsik. Był siedmiolatkiem o bardzo jasnych włosach i niebieskich oczach, ubranym w różowy dresik. Człowiek w domku na drzewie był jego ojcem. Leżał tam od kilku dni. Stupsik wątpił, żeby można było tak długo spać. Często wołał swojego tatę, żeby zszedł na dół, ale ten nie odpowiadał. Ta sytuacja była dla niego czymś dziwnym i trochę go niepokoiła, ale póki co pogrążał się w zabawie dopóki mógł.
         Lubił powtarzać, że jego tatuś jest „akolikiem”. Bardzo mu się spodobało to słowo, gdy usłyszał je pierwszy raz od mamy. „Akolik”. Było takie śmieszne. Czasami nazywał go „pićkiem”, gdyż zawsze strasznie chciało mu się pić i ciągle widział go jak coś pije, a jak sobie wypił to potem tak śmiesznie mówił i chodził. Czasami się przewracał, a wtedy mówił słowo które również mu się spodobało i wydawało się bardzo zabawne: Kurwa.  
         Tata zawsze mu powtarzał: „Nigdy, przenigdy nie wchodź do piwnicy. Nie zaglądaj tam. Nie otwieraj drzwi.”
         Natomiast swojej mamy nie widział od dłuższego czasu. Była zamknięta w spiżarni. Całe dni krzyczała i waliła pięściami w przeszklone drzwi znacząc je krwawymi śladami, choć ostatnio się uspokoiła. To tata ją tam zamknął. Jak później tłumaczył; była niegrzeczna.
         Stupsik nie chciał żeby tak było. Nie chciał żeby tata leżał i milczał, a mama siedziała zamknięta i krzyczała. Chciał żeby się z nim pobawili. No ale nic… Przynajmniej widział tatę i słyszał mamę. Potrafił się sam ubrać i zrobić sobie kanapkę gdy był głodny, a poza tym miał swój świat zabaw.
         Odkąd pamiętał jego głowę nawiedzały obrazy zielonego trawnika obsypanego kolorowymi papierkami po cukierkach, a wśród nich leżała sobie tajemnicza, złota trąbka. Nie wiedział skąd brały się te wizje. Być może był to często powtarzający się sen, o którym zawsze zapominał tuż po przebudzeniu.
         Stupsik był tak pochłonięty beztroską zabawą w piaskownicy, że nie zauważył mężczyzny w średnim wieku, który zmierzał w jego kierunku. Miał brązowy płaszcz, zarost na twarzy i pasma siwizny w bujnych włosach. Roztaczał wokół siebie woń potu, brudu i alkoholu.
         - Cześć mały. Gdzie twoi rodzice? – zapytał nieznajomy.
         Chłopiec był zaskoczony ale nie wystraszył się. Podniósł głowę i zobaczył przy piaskownicy człowieka przypominającego włóczęgę.
         - Dzień dobry panu! Tata leży tam na górze, a mama siedzi zamknięta w spiżarni.
         Facet w płaszczu spojrzał w górę i zobaczył domek na drzewie. Tam leżał jakiś mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka widać było że to trup, w dodatku z otwartymi oczami.
         „Co tu się wydarzyło?” – zastanawiał się… Ale po chwili przestał i uznał, że mały mówił prawdę, a to oznaczało, że został sam bez opieki.
         Najpierw przeszło mu przez myśl, by zrobić chłopcu krzywdę, ale potem pomyślał sobie, że dom może być pusty i przez nikogo nie
pilnowany, że tylko czeka na ciekawskie ręce które by go przeszukały. Może znalazłby trochę jedzenia, jakąś mocniejszą ciecz, a może nawet pieniądze. O tak… A mały może poczekać. Nie ucieknie.
         - Rozumiem. Baw się dalej, już nie przeszkadzam. – powiedział włóczęga, a potem ruszył powoli i ostrożnie w stronę domu.
         Obracał się i sprawdzał, czy chłopczyk go nie obserwuje, ale ten nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. To dobrze. Bardzo dobrze.
         - Tylko niech pan nie wchodzi do piwnicy! – rozległ się za jego plecami krzyk chłopca.
         Ależ intruz się przestraszył… Przez chwilę zamarł w bezruchu i czekał, czy z domu ktoś nie wyjdzie, albo nie zawoła. Nic. Cisza. Mężczyzna odwrócił się w stronę chłopca.
         - Obiecuję mały że nie wejdę! – odpowiedział ze sztucznym uśmiechem, a potem otworzył drzwi i wszedł do środka.  
         Dom rzeczywiście był pusty. Cichy i pusty. Jeśli matka chłopaka naprawdę była zamknięta w spiżarni, to nie dawała znaków życia. No i była zamknięta, jeśli gówniarz nie kłamał. Ale przypuszczał, że mówił prawdę.
         Zadowolony włóczęga zaczął przeczesywać dom.
         To był jego szczęśliwy dzień.
         Nie dość że znalazł żarcie, ubrania i coś do przepłukania gardła, to jeszcze forsę. Nie majątek, ale wystarczyło żeby porządzić przez kilka dni. No i został mu jeszcze ten dzieciak. Ale to później.
         Gdy już się najadł fasolką po bretońsku i pieczywem, przepił tym, co zostało mu w butelce. Nie była to ilość jego marzeń, ale zrobiło mu się ciepło i przyjemnie.
         Nagle przypomniał sobie o tym, co powiedział mu ten dzieciak: „Tylko niech pan nie wchodzi do piwnicy!”
         Niby dlaczego miałby tam nie wchodzić? A to ciekawe. Skoro zajrzał już w każdy kąt domu, to może i zajrzeć do piwnicy, dlaczego nie? Ale po chwili uświadomił sobie, że zapomniał odwiedzić spiżarnię, więc udał się tam sprawdzić, o co chodziło z matką tego bachora.
         Spiżarnia była zamknięta, a szyba w drzwiach zakrwawiona.
         Po chwili rozległ się wrzask. Za szybą dostrzegł niewyraźną, rozmytą sylwetkę kobiety. Waliła pięściami i wrzeszczała jak opętana.
         „Wariatka.” – pomyślał. W dodatku zamknięta. Żaden problem. Swoją drogą, ciekawa z nich była rodzinka. Ten mały też musiał być jakiś szurnięty, skoro wpuścił obcego do swojego domu.
         Ciekawe co z ich piwnicą… Czyżby mieli tam jakiś ukryty skarb? Zaraz to sprawdzi.
         Piwnica była niedaleko spiżarni. Złapał za klamkę. Drzwi były otwarte… Dziwne… Poczuł niezrozumiałe ukłucie lęku… a potem chora ciekawość wessała go do środka…

         Stupsik nadal był pogrążony w swoim świecie beztroskiej zabawy. Teraz budował czołgi z piasku i wkładał w nie patyki mające służyć za lufy.
         Z jego domu wyszedł Pan Włóczęga. Chłopiec pamiętał, że wcześniej ten człowiek miał posiwiałe włosy, ale teraz były zupełnie białe… Na jasnobrązowym płaszczu, w miejscu krocza, widniała duża plama krwi.
         Mężczyzna minął go obojętnie wolnym krokiem. Z tyłu na wysokości pośladków była kolejna czerwona plama. Stupsik przeraził się tym widokiem.
         - Co się panu stało? – zapytał, a potem w odpowiedzi usłyszał:
         - Nie wchodź do piwnicy.
         Włóczęga odszedł w dal i zniknął we mgle.
         Stupsik miał teraz nowego kolegę, ale to nie był kolega do zabawy, o nie. Odechciało mu się bawić. Jego nowy kolega miał na imię Strach. Strach sprawiał, że wszystko było nie do zniesienia. Strach domagał się jakiejś zmiany.
         Tatuś leżał cicho. Mamusia leżała cicho. Cały dom był cichy i otoczenie było ciche. Pusto i cicho…
         Poczucie samotności uderzyło w niego z potworną siłą. Chciało mu się płakać. Ale jeszcze bardziej chciało mu się wejść do domu i tak zrobił. Podszedł pod drzwi spiżarni. Mama też była cicho, ale czasami krzyczała i uderzała pięściami, a to przynajmniej były jakieś oznaki życia, więc…
         O rany! Piwnica była otwarta! Jak to się stało? Może to ten pan… Stupsik zawsze był posłuszny rodzicom. Nigdy nie otworzyłby tych drzwi. Ale one były już otwarte… Zapraszały do środka… Zdawały się mówić, że zakaz wchodzenia do piwnicy już nie obowiązuje. A on czuł się taki samotny. Nie odczuwał strachu przed piwnicą. Czuł strach przed samotnością. Rodzice byli, ale tak jakby ich nie było.
         Potężny, niewidzialny magnes z wnętrza ciemnego pomieszczenia zaczął przyciągać go do siebie. Dzieciak zszedł po schodach. W pewnym sensie czuł, że dobrze postępuje. Przed nim rozciągała się czarna, brudna i cuchnąca zasłona z jakiegoś niemiłego w dotyku materiału. Poczuł podniecenie.
         Odsunął tajemniczy całun skrywający drugą stronę.
         Oślepiło go mocne, dzienne światło. Przez pewien czas nie mógł otworzyć oczu. Gdy w końcu to zrobił, zobaczył że jest gdzieś na zewnątrz, na świeżym powietrzu, niedaleko lasu. Ujrzał soczyście zielony trawnik. O rany! Był usiany kolorowymi papierkami po cukierkach, a wśród nich leżała sobie tajemnicza, złota trąbka. Wizje, które prześladowały Stupsika przez całe jego krótkie życie, nagle się urzeczywistniły. Czyżby on tu już kiedyś był? Gdy był bardzo mały i nie pamiętał tego?
         Podniósł pozłacany instrument, przyłożył go do ust i dmuchnął. Był zaskoczony głośnym dźwiękiem jaki udało mu się z niego wydobyć i echem jakie za sobą pociągnął.
         Nagle poczuł zapach, jakby ktoś gotował obiad. Niedaleko stała jakaś prymitywna, drewniana chatka. Pomyślał sobie, że ten aromat pochodzi stamtąd i natychmiast poczuł głód. Czuł się jakby był w jakiejś bajce. Podszedł do chatki i otworzył drzwi.
         W środku była stara wiedźma… Mieszała coś w wielkim, brudnym garnku. Szybko odwróciła się w jego stronę. Nie, to nie była czarownica. To była jego zmarła babcia. Serce zaczęło mu tańczyć w bolesnym, oszalałym tempie.
         - Chodź tu gnoju! Wskakuj do kotła! Będzie zupka z dupka! – wrzasnęła.
         Stupsik błyskawicznie zamknął drzwi i uciekł w stronę wyjścia z piwnicy. Nagle usłyszał głośny szelest. Zatrzymał się, odwrócił i zobaczył w oddali, jak drzewa lasu kołyszą się jak na wietrze, choć wiatru nie było, nawet najmniejszego podmuchu. Nie, niezupełnie jak na wietrze. Raczej jakby stado jakichś gigantów przedzierało się przez las zamierzając z niego wyjść.
         „Może usłyszeli trąbkę?” – pomyślał przerażony chłopiec.  
Po chwili usłyszał szczekanie i warczenie. Nieco dalej, po jego lewej stronie stała wataha dzikich psów o ciemnej sierści. Nie wiedział skąd się wzięły. Nie widział ich wcześniej. Ich pyski były zakrwawione. Coś pożerały… Nie wiedzieć czemu zdawało mu się, że były to jakieś części ludzkiego ciała. Wtedy pomyślał o tamtym włóczędze…
         Pobiegł najszybciej jak umiał do czarnej zasłony. Za nią wciąż kryły się błogosławione schody do błogosławionego domu. Ale gdy już znalazł się we własnym domu, nie mógł zamknąć drzwi piwnicy. Były jak mur. Nie dały się nawet poruszyć.  
         Nie widział już tamtego miejsca, tego świata w którym przed chwilą był. Widział tylko mroczne wnętrze piwnicy. Ale tam na dole wciąż słyszał głośny szelest drzew i warczenie psów. Te dźwięki zdawały się wchodzić po schodach. Zmierzały w jego stronę. Przerażony chłopczyk wybiegł z domu i schował się w piaskownicy. Poza strachem znowu była cisza. Samotność i cisza.
         Jednak nie trwała długo.

         Stupsik usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi jego domu, a potem czyjeś kroki… Później ktoś zawołał:
         - Hej, ty na drzewie! Długo masz zamiar tam leżeć?! Złaź stamtąd natychmiast!
         - Już idę, idę!  
         Chłopiec rozpoznał głos własnego ojca. Nie słyszał go od dawna. Wychylił się ostrożnie zza muru piaskownicy na wysokości oczu.
         Jego tata, jego zmarły tata właśnie opuszczał drewniany domek na drzewie, schodząc po drabince. Kolor jego skóry nadal był bardzo niezdrowy. Właściwie martwy jak u nieboszczyka.
         - Nie dadzą człowiekowi poleżeć w spokoju przez kilka dni. – powiedział ojciec Stupsika.
         Ktoś tam był… Ktoś wyszedł z domu i jego tata mówił właśnie do niego. Do kogoś, kogo w ogóle nie powinno tam być. Tamten włóczęga wydawał się o wiele bardziej mile widziany. Ten ktoś wydawał się nieprawdziwy, tak jak piwnica z której musiał wyjść, a jednak mimo to był prawdziwy.
         - Nie ociągaj się gospodarzu! I bez marudzenia! – rzekła tajemnicza istota. – Nie wiesz że gość w dom, to Bóg w dom?
         - Gdzieś tu musi być mój syn…
         - Znajdzie się, a teraz chodźmy do środka. – powiedział przybysz, a potem oboje weszli do domu.
         „Tatuś… tatuś wstał i mówi! Nareszcie!” – pomyślał uradowany chłopczyk. Tylko to się teraz liczyło. Reszta straciła znaczenie. Wyszedł z piaskownicy i ruszył w stronę domu. Otworzył drzwi.
         W środku było gwarno i głośno. Mnóstwo ludzi szwendało się po jego domu, a ściany obrosły jakimś dziwnym, czarnym mchem. Nie wiedział co dokładnie, ale coś z tymi ludźmi było nie tak. Wydawali się być nie na miejscu i nie na czasie. Nie zwracali na niego większej uwagi. Było zbyt ciasno żeby mógł między nimi przejść, mimo to zaczął raczkować między lasem ludzkich nóg. O dziwo nie poczuł, żeby dotknął choć jednej z nich. Dotarł do kuchni. Tam było znacznie mniej tłoczno. Zobaczył swojego tatę, jak rozmawia o czymś ze starym mężczyzną i młodą kobietą.
         - O, przyszedł pan Trąbka. – powiedział jego ojciec.
         Starzec i niewiasta wybuchli śmiechem.
         - Tato… - zaczął Stupsik, ale nie wiedział co powiedzieć dalej.
         - Nie powinieneś być w szkole ty głupia gnido?
         - Przecież ja nie chodzę do szkoły…
         - No właśnie, więc może powinieneś zacząć! Może nauczyliby cię słuchać rodziców!
         - To nie ja otworzyłem piwnicę!
         - Może mi jeszcze powiesz, że to nie ty do niej wszedłeś?
         - Tato, ja…
         - Ale wiesz co? Chyba nie jest źle. Chyba wszystko wróciło do normy.
         - Co ci się stało? Co tu się dzieje?
         - Nic. Dzień jak co dzień.
         Chłopiec miał mętlik w głowie. Nie mógł poskładać własnych myśli. Nie wiedział nawet co powinien w tej chwili czuć.
         Nieoczekiwanie w spiżarni rozległo się wściekłe walenie pięściami.
         - Co to było? – zapytał nieznajomy starzec.
         - Ach! To moja żonka! Całkiem o nie zapomniałem! Zamknąłem ją. – odpowiedział tata Stupsika.
         - No to trzeba szybko wypuścić stamtąd biedaczkę!
         - Ale ona… A z resztą… - rzekł, a następnie podszedł do spiżarni, wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.
         „Mamusia… mamusia…” – myślało stęsknione dziecko.
         Ze środka wyszła matka chłopca. Wychudzona, blada, z brudnymi, posklejanymi włosami zupełnie nie przypominała dawnej, pięknej kobiety, jaką kiedyś była. Jej mocno skaleczone dłonie były całe w strupach i zaschniętej krwi. Synek był załamany tym widokiem.
         - No, myślałam że już nigdy mnie nie wypuścisz. Cała rodzinka znowu w komplecie. A do tego mamy gości. – powiedziała kobieta.
         Poza tym, że prezentowała się fatalnie, wyglądało na to, że jej dawne szaleństwo znikło bez śladu.  
         Stupsik nie ogarniał tego dziecięcego szoku. Jego rodzice znowu tu byli, a oprócz nich pojawili się jacyś ludzie z piwnicy, która nigdy nie miała zostać otworzona, a jednak tak się stało. A przez kogo? Przez tego pana włóczęgę! Nie, przez niego! Przecież to on wpuścił go do domu, prawda? Ale dzięki temu odzyskał rodziców. Powinien się cieszyć… chyba… bo mówili i zachowywali się dziwnie, zupełnie jakby nie byli sobą…        
         Stupsik przez jedną, krótką chwilę nikło zdał sobie sprawę, że to co wcześniej spotkało jego rodziców, miało coś wspólnego z piwnicą… wtedy i teraz...
         W powietrzu wisiało coś dziwnego, coś co wzbudzało lęk przed czymś nieznanym i nieokreślonym, niczym ulatniający się gaz czekający na iskrę…
         Nagle chłopiec zauważył, że w kieszeni fartucha mamy, na wysokości brzucha coś było… Coś dużego i poruszało się. To wyglądało na parodię, jakby mama była w ciąży, a dziecko wściekle kopało…
         - Splinter chyba chce się z wami przywitać. – rzekła kobieta, a następnie z kieszeni wyciągnęła wielkiego, tłustego, brązowego szczura.
         Jego grzbiet był zmiażdżony, podobnie jak głowa. Z dwóch miejsc wyłaziły różowo-czerwone, szczurze wnętrzności.
         - Poznaliśmy się już w pierwszy dzień mojego pobytu w spiżarni. Wydaje mi się, że przywędrował tam z piwnicy jakimś ukrytym przejściem. Wiecie jak nienawidzę i boję się tych gryzoni. Wzięłam młotek i zaczęłam na niego polować. Dostał kilka mocnych ciosów i wiecie co? Obraził się na śmierć! Ale po trzech dniach chyba mu przeszło i wybaczył mi. Podszedł do mnie i tak się zaprzyjaźniliśmy. Staliśmy się sobie bardzo bliscy… - opowiadała matka, a potem zaczęła głaskać zwierzę.
         Pieściła go czule po łebku, aż nagle ten zwyczajnie odpadł, jak część w zepsutej lalce.
         - Ha! Co za sztuczka! Brawo Splinter! – zawołała z radością mama.
         Stupsik miał serdecznie dość tego wszystkiego. Wybiegł z domu na podwórko i usiadł na brzegu piaskownicy.  
         Zaczął przyglądać się głębokiej, wykopanej dziurze znajdującej się za drzewem. Miała tam powstać studnia, ale nigdy do tego nie doszło.  
         Gdy był bardzo mały, tak mały że tego nie pamiętał, doszło do wielkiej tragedii, o której dowiedział się pewnego dnia od taty, gdy ten był pijany.  
         Ojciec powiedział mu, że któregoś lata jego młodsza siostra wpadła do tej dziury. To był nieszczęśliwy wypadek. Dziura była zbyt głęboka, by dziecko mogło przeżyć upadek z takiej wysokości. Nie krzyczało, nie płakało i nie jęczało. To upewniło go w tym, że jego córka nie żyje. Poza tym, nie odważyłby się wyciągnąć jej stamtąd. Bał się widoku jej zmasakrowanego ciała. Nie zniósłby tego. Tata był tak zrozpaczony i załamany, że nie było mowy o żadnym pogrzebie. Można powiedzieć, że pogrzeb dokonał się automatycznie sam. Policja nigdy się o tym nie dowiedziała. Było zbyt dużo mnożących się pytań, które mogłyby wskazać go jako głównego podejrzanego. On sam czuł się winny, że nie upilnował własnej córeczki. Postanowił też, że nigdy nie zakopie tej dziury. Uczepiła się go chora myśl, że skoro wpadła tam przez niego, to nie może jej zakopać, bo to byłoby tak, jakby definitywnie ją zabił i nie dał jej szansy wyjścia. Tak więc dziura pozostała odkryta aż po dzisiejszy dzień.
         „Ach siostrzyczko, gdybyś była teraz ze mną, nie musiałbym przeżywać tego wszystkiego sam…” – rozmyślał Stupsik.
         Po chwili, jak na zawołanie, z dziury wyszła jego siostra. Wyglądała jakby miała tyle lat, ile miałaby dzisiaj. Zupełnie jakby śmierć nie zatrzymała jej biologicznego zegara, albo jakby w ogóle nie umarła… Od stóp do głów była we krwi. Jej połamane ciało było oblepione czarną ziemią. W głęboko rozciętej głowie widać było pękniętą czaszkę, a z niej wystawał fragment mózgu.
         Stupsik oglądał kiedyś horror w telewizji. Bardzo się wtedy przestraszył. Ale to co widział teraz, przekraczało wszelkie granice strachu. Czuł się jakby coś pożerało jego duszę…
         - Stupsik… Stupsik braciszku… tak bardzo za tobą tęskniłam… Dlaczego mnie nie wyciągnęliście? Czy ja wyglądam na martwą? Chodź teraz ze mną. Pokażę ci jak jest tam na dole… - przemówiła dziewczynka.
         Szła w jego stronę, z wyciągniętymi przed siebie połamanymi rękoma. Chłopiec nie mógł się poruszyć, był sparaliżowany. Duszony przez wszystkie lęki, zamknął oczy i oczekiwał najgorszego…
         Siedział tak długo. Bardzo długo. Gdy wreszcie zdobył się na odwagę, otworzył oczy… Dookoła nikogo nie było. Jego siostra zniknęła. Został tylko on sam. Odetchnął z ulgą, ale wciąż jeszcze się trząsł.
         Dzieciak nie wiedział co ma ze sobą począć. Czuł się pusty, samotny i przerażony. Reszty uczuć nie umiał nazwać, choć mógłby powiedzieć, że miał wrażenie jakby odrywał się od ziemi…
         Siedział taki osłupiały, gdy nagle z dawno nieużywanego, drewnianego wychodka stojącego obok domu, usłyszał odgłosy, jakby ktoś tam był. Jemu było już wszystko jedno. Wiedział, że nieładnie jest podglądać, ale chciał oderwać swoje myśli od tego strasznego widoku tragicznie zmarłej siostry, mimo że nie wiedział czego się spodziewać w środku.    
         Otworzył skrzypiące drzwi i ujrzał siedzącą na prymitywnym sedesie kobietę. Jezu, jej twarz była taka piękna! Jak anioła, albo Pani Bóg, gdyby Bóg był kobietą. Była olśniewająco urocza. Straszne wspomnienie o siostrze zniknęło jak ręką odjął. Miała na sobie jakiś królewski strój i miedzianą koronę na głowie. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że jej dłonie i stopy są okrutnie stare i przerażająco zniekształcone. Ale jej cudowna twarz odwracała od nich uwagę. Stupsik poczuł też, że w środku zamiast typowego smrodu panuje rajski zapach kwiatów i perfum całego świata. Mimo iż był tylko dzieckiem, wydawało mu się, że poczuł co to znaczy kochać i pragnąć kobietę. Tego właśnie chciał w tamtej chwili: pragnął jej. Ruszył do przodu z zamiarem wzięcia ją w ramiona. Wtedy dziura w sedesie dosłownie wessała ją do środka, jakby ktoś spuścił wodę.
         - Nie! – krzyknął z rozpaczą w głosie.
         Zatroskany i zawiedziony chłopiec zajrzał do środka. Tam było tak dziwnie jasno. Na powierzchni czystej wody unosiła się czarna róża. Bez namysłu wyciągnął ją stamtąd. Był pewien, że to zostawiona przez nią pamiątka dla niego. Łodyga miała ostre kolce, więc Stupsik oderwał od niej czarny kwiat i schował go do kieszeni. Po chwili dawny smród powrócił z uderzającą siłą i wygnał go ze środka.
         Chłopczyk czuł się potwornie, jak nigdy w życiu. Gdyby był dorosły wiedziałby, że to syndrom złamanego serca, że zakochał się w kobiecie która odeszła. Postanowił wrócić do domu.
         W kuchni rodzice wciąż prowadzili dziwną i niezrozumiałą dla niego pogawędkę z obcymi ludźmi. Nie chciał i nie mógł opowiedzieć im, co mu się przydarzyło. Byli jacyś dziwni i pogrążeni we własnym świecie, podobnie jak on. Z resztą wolał to zachować dla siebie.  
         Tym razem obok mamy siedział jakiś pan, który musiał być bardzo chory. Miał trzy zrośnięte ze sobą głowy, jak u bliźniaków syjamskich, a w tym przypadku raczej trojaczków. Ich twarze były szpetne i zdeformowane.
         W pewnym momencie matka Stupsika poczuła, jakby ktoś zabierał z niej życie. Jej brzuch zaczął rosnąć jak nadmuchiwany balon. Jęczała z bólu i strachu.
         - Ta kobieta jest w ciąży! Zróbcie miejsce, szybko! Zaraz będzie rodzić! – krzyczał trzygłowy dziwoląg.
         Nieznajomi ludzie położyli ją na kuchennym stole i otoczyli ciasnym kręgiem tak, że chłopiec niczego nie widział, tylko słyszał jej bolesne jęki.
         - To ciemność! Ciemność ze spiżarni mnie zapłodniła! – wrzeszczała.
         Spod stóp zebranych dookoła ludzi zaczęła wypływać duża, czerwona kałuża krwi.
         - Udało się! Masz syna! – zawołał jakiś głos, a potem usłyszał swoją mamę:
         - Stupsik, synku, chodź tu! Masz braciszka!
         Chłopiec podszedł bliżej, a ludzie się rozstąpili. Zobaczył mamę siedzącą na zakrwawionym stole z niemowlęciem na rękach.
         - Weź go ode mnie. Zaopiekuj się swoim małym braciszkiem. Teraz już nigdy nie będziesz sam. – powiedziała kobieta.
         Stupsik posłuchał swojej mamy. Jak zawsze. Jego rodzice i reszta dziwnego towarzystwa nagle przestali interesować się nowonarodzonym
dzieckiem i wrócili do swoich spraw.
         Chłopczyk wszedł po schodach i zaniósł bobaska do swojego pokoju na górze. To niemowlę było tak dziwnie ciche i spokojne. Położył je na łóżku.
         Noworodek zaczął rosnąć w błyskawicznym tempie, jak na przyspieszonym filmie. Przerażony Stupsik wybiegł z pokoju i zamknął drzwi.  
         Chciał iść do tamtej Pani Królewny, ale już jej nie było. Zostali tylko mama i tata. Byli jacyś dziwni, ale to byli w końcu jego rodzice.
         Wrócił do kuchni. Ależ był zdziwiony i wystraszony, gdy okazało się, że jest pusta. Cały dom był pusty i panowała cisza.
         Pobiegł w stronę piwnicy.
         Zdążył jeszcze zobaczyć, jak jego rodzice znikają za jej zamykanymi drzwiami. Machali mu i uśmiechali się do niego.
         - Nie! Wróćcie! – zawołał zrozpaczony chłopiec.
         Drzwi zostały zamknięte.
         Próbował je otworzyć, ale bezskutecznie.
         Tamtego dnia, Stupsik był świadkiem oraz uczestnikiem dziwnych, niepojętych i przerażających zdarzeń. Chciał, by ten dzień już się skończył i żeby wszystko wróciło do normy. Chciał znaleźć się w zupełnie innym miejscu niż to. Chciał w spokoju poleżeć gdzieś na trawie, być ogrzewany przez słońce i słuchać swojej ulubionej piosenki: „Crazy.”

         „Tańcz dla mnie do rytmu aż oszalejesz
         Nie myśl że pozwolę na to byś odszedł”  

         Chciał, by to wszystko co się wydarzyło nie było prawdą i pozbyć się tego strasznego uczucia, że przez te wydarzenia wybuchnie mu głowa. Ale na razie pozostał mu tylko jego pokój. Nie było tam trawy, ale było wygodne łóżko, a promienie słońca przechodziły przez okno, choć akurat nie tego pochmurnego dnia. Było też radio z kasetą, na której znajdował się jego ulubiony kawałek.
         Wszedł po schodach i właśnie zbliżał się do drzwi swojego pokoju, kiedy nagle usłyszał dochodzący stamtąd głos:
         - Stupsik… Stupsik braciszku… chodź do mnie pobawimy się…
         Ten głos dziwnie brzmiał… jakby należał do niego samego, a jednocześnie wydawał się zupełnie obcy.  
         Przez stratę rodziców zapomniał o tym, że właśnie tam zostawił to nowonarodzone dziecko, które w dziwny sposób urodziła jego mama. Dziecko, które zaczęło gwałtownie rosnąć…  
         Teraz już nie chciał tam wchodzić, ale nie miał dokąd się udać, nie miał dokąd uciec. Dookoła nie było przyjaciół, ani sąsiadów. Mieszkali na odludziu otoczonym bezkresnymi polami. Poza tym, w jego pokoju czekała na niego ta piosenka, a tylko tego teraz chciał. Wydawało mu się, że jest teraz dla niego jedynym pocieszeniem, nadzieją i ratunkiem, więc chcąc, nie chcąc, musiał tam wejść. Poza tym, może mu się tylko wydawało, że coś usłyszał. Wszyscy przecież odeszli, a po takich przeżyciach wszystko było możliwe.
         Stupsik otworzył drzwi i wszedł do środka. Pokój był pusty. Co za ulga. Usiadł na łóżku. Na półce obok radia stało zdjęcie w złotej ramce. Na nim byli jego rodzice i on sam. Trzymali go na rękach. Wszyscy byli uśmiechnięci i szczęśliwi.
         - Stupsik… nareszcie jesteś… - znowu ten sam głos odezwał się za jego plecami.
         Dreszcz przebiegł mu po całym ciele.
         Obejrzał się za siebie… i serce niemalże stanęło mu w miejscu.
         Zza łóżka wychylił się jego brat bliźniak, sobowtór, a może raczej klon. Te same blond włoski, niebieskie oczka, okrągła buzia, różowy dresik…
         Klon wszedł… nie, spłynął na łóżko jak karmel i teraz siedział tuż obok niego. Sobowtór spojrzał na radio. Mimo ukłucia lęku, Stupsik nabrał nadziei, że jego bliźniakowi chodzi o to samo.  
         Niespodziewanie radio samo się włączyło. Lecz to nie była jego piosenka. Nie znał jej i wcale mu się nie podobała, była zbyt spokojna.

          
         „Chcę sięgnąć twego serca
         Zaczerpnąć w pierś tchu
         Patrzę na ciebie i widzę obojętność
         Zwracam ku tobie wzrok by dostrzec prawdę
         Masz własne życie, kryjesz się w cieniu
         Wybuchniesz i zamilkniesz
         Ciemna noc w tobie barwi twe oczy pustką
         Wnikam w ciebie, dziwne że tego nie wiesz”
  
         Nagle Stupsik przypomniał sobie o czarnej róży od królewny, którą schował w kieszeni. Sięgnął tam ręką i wyciągnął ją. Kwiat rozkruszył mu się w dłoni na wiele cząstek, a te wtopiły się w jego skórę parząc go boleśnie. Chciało mu się płakać z bólu.
         Głowa klona błyskawicznie odwróciła się w stronę chłopca.
         Oczy sobowtóra powiększyły się dwukrotnie.
         Jego jama ustna w nienaturalny i niewyobrażalny sposób rozszerzyła się ogromnie, jak u węża lub anakondy, gdy chce połknąć dużą zdobycz w całości.
         Narodziny strachu w głowie Stupsika były powolne i bolesne.
         Poczuł, że jest na obrzeżach swojego życia, że jest na tym świecie tylko jedną nogą, a drugą zdawał się dotykać miejsca, gdzie jest mrok, bądź jakieś światło. Miejsce, w którym można się spodziewać absolutnie wszystkiego, lub w którym panuje absolutne Nic.
         Z głębi jamy swego brata bliźniaka, usłyszał cichy i spokojny, wręcz melodyjny głos:

         „Chodź w te ramiona jeszcze raz i połóż swoje ciało
         Rytm tego drżącego serca bije niczym bęben
         Bije dla ciebie, krwawi dla ciebie
         Kiedyś miałem niezwykłą różę, która zawsze chciała rozkwitnąć
         Okrutna zima zmroziła pączek i skradła mój kwiat za wcześnie
         Samotność, beznadzieja, by znaleźć koniec czasu
         W całym świecie nie ma wspanialszej miłości od mojej
         Pozwól mi być jedynym który trzyma cię od zimna
         Teraz podłoga nieba jest wyłożona gwiazdami jasnymi jak złoto
         Świecą dla ciebie, świecą dla ciebie
         Płoną dla wszystkich by zobaczyli
         Chodź w te ramiona jeszcze raz i uwolnij ducha”

         Z wielkiej paszczy zaczął wydobywać się syk węża.
         Stupsik zdążył jeszcze spojrzeć na zdjęcie stojące obok radia.

Gibon7

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 5230 słów i 29067 znaków.

3 komentarze

 
  • Gibbon

    cokolwiek jeśli jest coś do skomentowania ale nic na siłę:)

    13 kwi 2016

  • ogonek,

    No i ciekawe co chciałbyś usłyszeć - śmiało...

    13 kwi 2016

  • Gibon7

    wszelkie komentarze i uwagi mile widziane

    12 kwi 2016