Bądź posłuszny, albo wolny - PROLOG

To był bardzo piękny dzień. Południe. Czarny samochód podjechał pod restaurację, z której wysiadł facet średniego wzrostu. Ulizany do tyłu. Niemniej jednak na Jego twarzy nie malował się uśmiech. Strach i złość, za każdym razem kiedy patrzył na ten budynek. Wszedł wolnym krokiem. Gdy tylko wszedł, od razu usłyszał gwizd. Obrócił głowę w kierunku dźwięku, tam zauważył już faceta, około czterdziestki w garniturze, który palcami pokazywał mu żeby do Niego podszedł. Nie miał wyboru, właśnie po to tu przyszedł. Nie zwlekając zbyt długo, chciał załatwić to jak najszybciej. Dosiadł się do Niego, patrzyli sobie prosto w oczy.  
-Dobrze się spisałeś. - Zaczął z ucieszoną miną facet w garniturze.
-Więc dostanę swoją nagrodę?  
-Dostaniesz, a nawet coś więcej.
Nie był zachwycony gdy to usłyszał. Niemniej jednak spytał o co chodzi
-A więc, co?
-Jak to co? Ja dbam o swoich przyjaciół. - Uśmiechnął się - Jest do odwalenia kolejna robota, w sam raz dla Ciebie.
Uśmiechnął się lekko młodziak. Od razu odpowiedział
-Skończyłem z tym. Chcę dostać tylko pieniądze za swoją robotę i wynosić się z tego miejsca.
-Chłopcze... Pozwól że coś Ci powiem. - Skrzyżował dłonie mężczyzna, które położył na stole - To my Ci powiemy, kiedy z tym skończysz. Póki jest mowa o kolejnej robocie, masz ją bez zastanowienia brać.
-Tamtym razem robota miała być ostatnia!
-Sam więc widzisz, jak bardzo doceniany jesteś tutaj i jak bardzo jesteś nam potrzebny.
No cóż. Zrozumiał w końcu, że tak łatwo nie pójdzie. Jego znajomi mówili mu, aby nie babrał się w ten czarny, brudny interes. Ale oczywiście on musiał być mądrzejszy. Postanowił więc zagrać twardszego. Podniósł ton i z przekonaną miną odpowiedział
-Niestety, proszę powiedzieć swoim przełożonym, że odchodzę. Chcę swoje pieniądze.
Zapadła głucha cisza. Mężczyzna w garniturze ponownie się uśmiechnął, a z kieszonki z garnituru wyciągnął 20 000 $. Rzucił mu na stół
-Przelicz sobie, tylko szybko...! - Powiedział prędko, szło zauważyć że nie spodobał mu się ton Jego rozmówcy. Zawiesił nogę na nogę, tym razem ręce skrzyżował ze sobą i oparł się na siedzeniu.
Z kolei zaś,  tamtemu nie długo zajęło liczenie. Nie pierwsza robota, od tego samego kolesia. Toteż za każdym razem dostawał tyle samo, bądź podobną sumkę... Nabrał wprawy w liczeniu. Gdy już z tym skończył, ucieszony odpowiedział.
-Dziękuję.
-Wynoś się stąd i żebym nigdy nie musiał widzieć Twojej PASKUDNEJ gęby. - Odpowiedział z wielką złością. Jego rozmówca usłyszał przekaz. Szybko się podniósł i wyszedł z restauracji, wsiadł do samochodu i odjechał.
Cały dzień zeszło mu z załatwienia, w tym ponurym mieście. W końcu już nigdy miał tutaj nie wrócić. Gdy chował walizki do bagażnika samochodu, zadzwonił do Niego telefon, któryś już dzisiaj.
-Tak Betty, będę jutro wieczorem. Ubiłem naprawdę mnóstwo siana.  
-Nie lepiej będzie Ci jeszcze raz przenocować? W nocy się gorzej jedzie.
-Właśnie lepiej, nie ma korków, szybciej duuuużo szybciej wrócę.
-No, jak wolisz kochanie. Będę czekać.
-DO jutra, pa.
-Paa.
No i rozłączył się a bagażnik auta zamknął. Gdy wsiadł i przekręcił klucz w stacyjce, zauważył że prawie w ogóle nie ma paliwa. Biedak miał tyle załatwień, że zapomniał o najważniejszym.  
-No nic, zatankuję Cię gdzieś po drodze...
W końcu odjechał. Na Jego szczęście,  stacja benzynowa nie była daleko. Zatankował więc czym prędzej, zapłacił... No i, wyruszył w końcu w drogę. Gdy tylko wyjechał z miasta, światło księżyca biło mu po oczach. Już myślami zapędził się do momentu aż wróci i zacznie balować wraz ze swoją ukochaną. Aż tu nagle tył sam zaczął lekko od siebie skręcać. Nie chcąc dachować samochodem zatrzymał się najszybciej jak tylko mógł. Był środek nocy. Wyjął latarkę, a spluwę schował do swojej kabury. Wjechał do lasu, w którym aż roiło się od dziwnych historyjek. O samobójstwach, aż po duchach włącznie. Co jakiś czas również przebiegały jakieś dzikie zwierzęta które same od siebie dodawały adrenaliny poprzez swoje dźwięki. Szybko podszedł na tyły samochodów, zdenerwowany uderzył w bagażnik.
-CHOLERA!
Krzyknął. Nie bez powodu. Najechał na coś, co przebiło mu obie opony. Postanowił więc pójść wgłąb lasu po pomoc. Ale czy to serio był najlepszy pomysł, skoro aż tak dużo historyjek krąży po tym dziwnym miejscu? Nie lepiej było po prostu przenocować w samochodzie do świtu i poczekać na kogoś, kto mógłby pomóc? Jak zwykle, Kenny postanowił być mądrzejszy.

Dodaj komentarz