Patologia ogłoszeń o pracę

Zmieniam pracę. Uznałem, że po roku usługiwania ludziom o inteligencji planktonu, pora coś zmienić w swoim życiu. Z racji, że ciągle buduję swoje wykształcenie i nie mogę liczyć na żadne specjalistyczne stanowisko, filtruję swoje oczekiwania względem moich obecnych możliwości. W teorii: Super, w końcu zmiana na lepsze! Może znajdę pracę, która nie będzie odbijać się na mojej psychice! Może będę zarabiać więcej! Otóż, nie tym razem.

W czasach, gdzie w wielu cywilizowanych miejscach pracy wymaga się dziś wysyłania CV elektronicznie, może się wydawać, że nasze społeczeństwo zaczyna dojrzewać do standaryzacji i profesjonalizmu procesu rekrutacji do określonego zawodu. Nic bardziej mylnego.
Ostatnimi czasy zwykliśmy nazywać określoną grupę społeczną mianem "Januszy". Mało kto wie, że cały kult prześmiewczych memów z nosaczami sundajskimi w rolach głównych zapoczątkował ok. 8 lat temu człowiek, który wprowadził nasze społeczeństwo na wyższy poziom świadomości w internecie. Mowa oczywiście o Testovironie, z którego kontrowersyjną twórczością polecam się zapoznać. Ale odbiegam od tematu.  
Wyobraźcie sobie, że szukacie ogłoszeń w internecie i obraliście sobie za cel stanowisko z podobną pensją jak dotychczas. Jak długo musicie scrollować stronę, by natrafić na coś ciekawego i konkretnego, by na sam koniec uświadomić sobie, że to jedno, dobre ogłoszenie zostało wystawione 2 miesiące temu? Jak wyglądają standardowe, casualowe ogłoszenia o pracę? Służę wyjaśnieniem.  
"Praca od zaraz", "Praca na budowie", "Zatrudnię kobietę", "Potrzebny sprzedawca", "Praca na noce", "Dam pracę" oraz mój faworyt: "praca praca praca".
Oczywiście w opisie nie znajdziemy żadnego sensownego rozwinięcia. Nic o lokalizacji, stanowisku, typie umowy, charakterze pracy ani o obowiązkach. Często nie wiadomoc co mielibyśmy w tej pracy robić, bo pracodawca podał tylko swój numer telefonu. Nie wspomnę nawet o choćby szacunkowej
informacji o wynagrodzeniu. Nic. Człowiek dzwoni, wysyła CV, jeśli owa "firma" w ogóle potrafi pobrać załącznik. (przypominam, że w obecnych czasach wiele mniejszych firm, gdy już jest zmuszona nawiązywać współpracę mailowo, każe sobie DRUKOWAĆ MAILE. Przypomina mi to ludzi, którym w sklepie spożywczym zabraknie gotówki i po kilku większych wdechach, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy zdecydują się na płatność kartą, jakby powodowało to plamę na honorze.) Na koniec przyjeżdżasz na rozmowę o pracę, by po trzech minutach chcieć stamtąd wyjść. I tak w kółko. Wynagrodzenie powoduje u ciebie zażenowanie, prowizoryczny rekruter uśmiecha się pod błyszczącym tłuszczem wąsem, kiedy spytasz o umowę o pracę, ubezpieczenie czy inne zapewnienia, będące na porządku dziennym w cywilizowanym miejscu. W ogłoszeniu podawane jest jak najmniej informacji, by jakiś desperat zdecydował się na upokarząjące warunki pracy.  
Ktoś może powiedzieć, że żadna praca nie hańbi. Jasne, każda osoba chętna do pracy jest na wagę złota, w rzeczywistości, gdzie polityka rozdawnictwa tak mocno wchodzi nam do głowy, że u wielu osób narodziła się ideologia o kryptonimie "należy się". A podobno to milenialsi są są roszczeniowi.

Moim wywodem zmierzam do tego, że to my przyzwyczajamy wszystkich Januszy biznesu do degradującego społecznie traktowania przyszłych i obecnych pracowników. Znajmy swoją wartość. Zacznijmy stawiać siebie w centrum. Jeśli sami nie szanujemy siebie i swojego czasu, oni także nie będą mieli powodów by robić to za nas.

1 komentarz

 
  • Użytkownik agnes1709

    W dziesiątkę! :sad:

    4 kwi 2019