Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Finanse Polski po 1990 roku

Jeden z pierwszych premierów III RP zasłynąłnal powiedzeniem, ze "pierwszy milion  trzeba ukrasc". Łacińskie tlumaczenie tego bon motu nadaje się jak ulał na motto, ktore nalezaloby umieszczac na gmachach bankow nowej Polski: "Primum deciem centenum milium clepere necesse est".

W styczniu 1990r rzad polski, a konkretnie owczesny minister finansow,  Leszek Balcerowicz, ustalil kurs zlotowki wobec dolara na poziomie 10 tys starych zl. (czyli 1 nowy zloty). Kurs ten Polska utrzymywala na niezmienionym poziomie przez prawie dwa lata. Jednoczesnie rzad wywolal w 1990r hiperinflacje siegajaca 500% w stosunku rocznym, czyli okolo 10 razy wieksza/ niz inflacja wystepujaca pod koniec 1989r. Polskie banki udzielaly wtedy oprocentowania wkladow w bezprecedensowej wysokosci ok 100% rocznie. Najostrozniejsze oszacowania oprocentowania wkladow za rok 1990 wskazuja na 80%. Wystarczy przypomniec, ze miesieczne oprocentowanie oszczednosci w styczniu 1990r wynosilo od 30% do 40%. W polaczeniu ze stalym kursem zlotowki wobec dolara, tak wysokie stopy procentowe oznaczaly drastyczne pogwalcenie znanego w ekonomii prawa parytetu stop procentowych i kursu wymiany (IRP - Interest Rate Parity: http://en.wikipedia.org/wiki/Interest_rate_parity).

Innymi slowy, powstala wtedy mozliwosc praktycznie nieograniczonego wyprowadzania gotowki w twardych walutach z polskiego systemu bankowego. Wiemy z dokumentow zebranych przez Michala Falzmanna i opisanych w ksiazce Przystawy i Dakowskiego "Via Bank - FOZZ", jak zostaly do rabunku uzyte pieniadze Funduszu Obslugi Zadluzenia Zagranicznego. Rabusiow bylo jednak wiecej. Bagsik i Gasiorowski w swej ksiazce "Jak ukradlismy ksiezyc" pisza, ze ktos w USA pozyczyl im 40mln dolarow i nauczyl mechanizmu tzw. oscylatora, na okreslenie ktorego uzywali wdziecznej nazwy "B.G. Moneytron". Bagsik i Gasiorowski chelpia sie w swej ksiazce, ze dzieki oscylatorowi uzyskali zysk w wysokosci 1800% (tysiac osiemset procent) poczatkowego wkladu. Ponizej powtarzam tekst, ktory napisalem w pazdzierniku 2000r po zakonczeniu dziwacznego procesu sadowego Boguslawa Bagsika i w ktorym komentuje/ niemniej dziwaczny mit, jakoby oscylator mial rzekomo polegac na wozeniu gotowki helikopterem z banku do banku.

W znanym hollywodzkim filmie "Men in black" jeden z bohaterow
posiada urzadzenie, ktore przy pomocy krotkiego blysku swiatla w oczy wymazuje selektywnie pamiec o tym, co sie wie i widzialo o zyjacych wsrod nas przybyszach z kosmosu.  Ogladajac doniesienia telewizyjne z Polski ma sie czesto wrazenie, ze nasza swiadomosc poddawana jest promieniowaniu o znacznie potezniejszym dzialaniu. Dzialaniu, ktore wylacza w naszych mozgach nie tylko pamiec, ale takze wszystkie inne polaczenia miedzy neuronami uniemozliwiajac nam jakakolwiek analize tego, co sie dookola nas dzieje.  Oto na przyklad,  ogladajac dzis scene skazania Boguslawa Bagsika, najpierw uslyszelismy z wysokosci lawy sedziowskiej wyrok -  "9 lat" - a za chwile zobaczylismy jak skazany wychodzi z sadu na ulice.  Zaraz... taki wyrok i mozna isc do domu? Czy nikt nie protestowal, nie krzyczal: "zatrzymac go!"? Nie! Sedziowie, obroncy, prokurator i publicznosc, rozeszli sie spokojnie, a telewidzowie dalej ogladaja nastepna porcje papki. Gdzie cos takiego jest mozliwe? Ano w III Rzeczypospolitej po 10 latach intensywnej budowy liberalnej demokracji i panstwa prawa.

To nie wszystko. Otoz kazde polskie dziecko wie, ze Bagsik poszedl siedziec (napisalem "siedziec"? Przepraszam, przejezyczylem sie) przede wszystkim za tak zwany oscylator, na ktorym, wedlug gazet z lat 1991-92, zarobil ni mniej ni wiecej, tylko 400 milionow dolarow. Oscylator mial polegac na tym, ze Bagsik przewozil helikopterem z banku do banku duze sumy pieniedzy, dzieki czemu uzyskiwal kilkukrotne ich oprocentowanie na raz, co pozwolilo mu zarobic oraz wywiezc za granice $400mln. "Brawo!" - wyrwalo sie dzis komus w przyplywie podziwu na jednej z polskich list dyskusyjnych - "tak wykolowac banki, no, no". Sam Bagsik argumentowal, ze przeciez dzialal uczciwie i nie moze byc mowy o przestepstwie, skoro nic nikomu nie zginelo i nikt sie nie skarzy. Zostawmy te semantyke. Czy ktos z nas zapytal, czy w ogole da sie "zarobic" glupie 400 milionow dolarow,  czyli nieco wiecej niz 0.5% owczesnego Produktu Krajowego Brutto w Polsce,  wozac forse helikopterami?  Chyba mamy prawo nazwac sume $400mln, czyli rownowartosc dochodu z prywatyzacji 200 fabryk wielkosci Wedla, "glupi/a"?  Coz to bowiem jest w porownaniu z tym,  co 9 lat temu odkryl i opisal pewien kontroler NIK, s.p. Michal Falzmann w raporcie "O wyprowadzeniu z polskiego systemu bankowego  46mld dolarow", a wiec sumy ponad 100 krotnie wyzszej?  Nie pamietacie Panstwo Michala Falzmanna? A szkoda, nie wykluczone, ze znowu winne jest jakies telewizyjne promieniowanie.  Jesli tak, to nie pamietacie moze i tego, ze NBP zdolal kilka lat temu odzyskac od jednego z bankow za granica bodajze 86mln dolarow z pieniedzy ukradzionych (chcialem powiedziec "zarobionych", przepraszam za niesforny jezyk) przez Bagsika i jego wspolnika, Gasiorowskiego.  Zalozmy, ze suma $400mln, o zwiniecie ktorej oskarzamy "naszych wybitnych byznesmenow czasu przelomu" to przesada  i skupmy sie na rozwiazaniu latwiejszej lamiglowki matematycznej pt. "Jak Babacki i Gagacki zmiescili  do helikoptera rownowartosc $86mln". Te $86mln, o ktorych na pewno wiemy, ze istnialy i dostaly nog, w przeliczeniu na zlotowki po owczesnym kursie 1$=10,000 zl (dzis 1zl), stanowia sume 860,000,000,000 zl.  Zakladajac, ze panowie Babacki i Gagacki wozili pieniadze w banknotach o olbrzymim nominale 5,000zl, jakie wtedy w Polsce byly w obiegu, daje to liczbe ok. 192 mln banknotow. Taki stosik banknotow drukowanych na dobrym, bankowym papierze o wadze wlasciwej 120gsm, musial wazyc nie mniej niz 100,000kg (100 ton). Gdyby ten papier zapakowac do walizek po 20kg, musialby wypelnic 5,000 walizek.  Jak duzy byl ten helikopter?  A jak wozono te walizki z lotniska do banku? Nawet jesli w jedna taksowke wejdzie 10 walizek, to skad oni brali 500  taksowek na raz? Przeciez my, nieudacznicy finansowi, na jedna taksowke czekamy nieraz wieki.

Zanim nasze mozgi dotknie kolejny blysk telewizyjnego promieniowania, zdajmy sobie sprawe, ze takich sum nie da sie krasc/zarabiac (niepotrzebne skreslic) latajac od banku do banku helikopterami. Do tego, prosze Panstwa, potrzebne sa komputery, telefony, dostep do olbrzymich funduszy oraz organizacja.

Przepraszam za literówki ale to kopia tekstu

AnonimS

opublikował opowiadanie w kategorii felieton, użył 956 słów i 6644 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • MEM

    "Jednoczesnie rzad wywolal w 1990r hiperinflacje siegajaca 500% w stosunku rocznym, czyli okolo 10 razy wieksza/ niz inflacja wystepujaca pod koniec 1989r."  

    To nie rząd ją wywołał. To była po prostu naturalna konsekwencja gospodarki PRL-u, dodatkowo na której koniec uwolniono w końcu ceny produktów konsumpcyjnych i usług (rząd Rakowskiego) i nagle trzeba było płacić tyle, ile dana rzecz była warta, a nie tyle, ile rząd sobie sztucznie ustawił, żeby robić propagandę komunistycznego sukcesu gospodarczego i uniknąć jeszcze większych buntów społeczeństwa. Przecież to nie jest tak, że np. miesiąc po pierwszych wolnych wyborach wyborach, jak za pstryknięciem palca, wszystko nagle było cacy.

    BTW, Twój PiS, jako pierwszy od czasów PRL-u, wprowadził ceny regulowane sztucznie przez rząd. Zapomniałeś już, jak się parę lat temu Beacia z mównicy w Sejmie się darła, że ceny wody nie pójdą do góry? (Masz, przypomnij sobie: youtube. com/watch?v=sfaKmhtu3PI ) I PiS sztucznie cenę utrzymał... Co jest jednym z licznych przykładów tego, że rządzą na styl komunistyczny i dokładnie tak samo się to skończy, jak w 1990 – m. in. hiperinflacją.  

    Kurs sztywny złotówki do dolara ustanowiono zaś właśnie dlatego, żeby inflację zwalczyć. Owszem, dużym kosztem, i społecznym i finansowym. Ale nic nie ma za darmo. Żeby gospodarka złapała oddech i mogła się potem rozwijać, trzeba był dokonać pewnego poświęcenia. Inaczej z bagna byśmy nie wyszli. A uwierz, że choć ta 600-procentowa inflacja jest wielka, to jest to drobiazg w porównaniu z tym, do jakiej wysokości hiperinflacja może dojść.

    Natomiast to, że zdarzały się dzięki temu osoby, które na tym zarobiły, jest częścią tej ceny, którą trzeba było zapłacić, oraz tego, że na dobrą sprawę tworzące się od podstaw państwo miało normalne w takich wypadkach "choroby wieku dziecięcego" przejawiające się poprzez słabość prawa i możliwości jego egzekwowania. Na takie rzeczy praktycznie nic się w takich wypadkach nie poradzi. Owszem, trzeba je zwalczać, ale możliwości w takich wypadkach są bardzo ograniczone. Cudów po prostu nie ma.

    I czymś takim był m. in. sławetny oscylator. Bo zauważ, że na dobrą sprawę transakcje były w pełni legalne. Każdy ma prawo założyć i wycofać lokatę w banku. To, że się udawało tak na tym zarobić, wynikało z tego, że prawo było dziurawe. Czyli znów w tym wypadku wracamy do tworzącego się w chaosie od nowa państwa, które ma problemy wieku dziecięcego.

    "W znanym hollywodzkim filmie "Men in black" jeden z bohaterow  
    posiada urzadzenie, ktore przy pomocy krotkiego blysku swiatla w oczy wymazuje selektywnie pamiec o tym, co sie wie i widzialo o zyjacych wsrod nas przybyszach z kosmosu. Ogladajac doniesienia telewizyjne z Polski ma sie czesto wrazenie, ze nasza swiadomosc poddawana jest promieniowaniu o znacznie potezniejszym dzialaniu. Dzialaniu, ktore wylacza w naszych mozgach nie tylko pamiec, ale takze wszystkie inne polaczenia miedzy neuronami uniemozliwiajac nam jakakolwiek analize tego, co sie dookola nas dzieje."

    Taaak... Zwłaszcza tzw. wolski lud na tę przypadłość cierpi. :p I przykładów na to było dość, prawda? :)

    "Oto na przyklad, ogladajac dzis scene skazania Boguslawa Bagsika, najpierw uslyszelismy z wysokosci lawy sedziowskiej wyrok - "9 lat" - a za chwile zobaczylismy jak skazany wychodzi z sadu na ulice."

    Przecież dobrze wiesz, że nie zawsze ogłoszenie wyroku równa się natychmiastowemu wylądowaniu w celi. Do pudła na odsiadkę w wielu przypadkach dopiero należy się zgłosić. I to Bagsik zresztą potem zrobił. A ponadto zaliczono mu na poczet kary pobyt w areszcie. Czyli albo znów masz tę amnezję, o której tak szeroko się rozpisałeś, przywołując "Men in Black", albo po prostu w żywe oczy bezczelnie kłamiesz (i nie pierwszy raz zresztą; nie jest wstyd?).  

    "Zakladajac, ze panowie Babacki i Gagacki wozili pieniadze w banknotach o olbrzymim nominale 5,000zl, jakie wtedy w Polsce byly w obiegu, daje to liczbe ok. 192 mln banknotow."

    Fajne wyliczanko. Myk tylko w tym, że wtedy w obiegu w Polsce najwyższym nominałem było nie 5 tysięcy a 500 tysięcy zł. A więc kupka była 100 razy mniejsza. :p

    Czyli znów celowe bezczelne kłamstwo celem manipulacji.

    6 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "Nie wiem, jak to tam z tym kursem dolara amerykańskiego było, ale wiem, że przed 1990 rokiem kurs oficjalny NBP miał się nijak do rynkowego. To dopiero było eldorado dla złodziejaszków bliskich władzy."

    Było. :) Ale stanowiło tylko drobną część tego eldorado. I wcale mogło nie być takie proste. Bo kurs czarnorynkowy rósł wraz z inflacją, czyli sprzedaż obcej waluty na czarnym rynku dawała Ci do ręki makulaturę, która za parę miesięcy była nic nie warta, a braki na rynku, system kartkowy, niemożność zainwestowania w jakikolwiek sposób tych pieniędzy (nawet mieszkanie mogłeś mieć góra jedno) powodował, że zamiast zysku z takiej transakcji byłaby strata. Zaś kupno waluty, zwłaszcza w dużej ilości i regularne, w kontrowanym przez władze banku, po pierwsze, obwarowane było ograniczeniami (przecież jednym z ograniczeń przez władzę ilości obcej waluty na rynku – i przy okazji skupienia potrzebnych państwu dewiz – była emisja tzw. bonow PeKaO), po drugie, zwracało na siebie uwagę. No może wierchuszka partyjna była w takich przypadkach bezpieczna, ale już im niżej w hierarchii partii, tym ryzyko większe, bo nie te znajomości i nie te możliwości. Kojarzysz aferę mięsną z lat 60-tych? Od czasu do czasu władza musiała sobie, choćby dla samej pokazówki, wybrać kozła ofiarnego wśród "swoich" trudniącego się lewizną.  

    Najwięcej jednak można było ukręcić dla siebie na wałkach przy rozmaitych przedsiębiorstwach państwowych, zwłaszcza w czasach, gdy na rynku wszystkiego brakowało. A drugim dobrym źródłem pozwalającym się ustawić, były wyjazdy zagraniczne, gdzie w krótkim czasie można było zarobić pieniądze w "twardej walucie", o jakich się przeciętnemu obywatelowi nie śniło. Więc jak ktoś miał partyjne dojścia, żeby sobie wyjechać np. na jakąś placówkę, albo choćby na kontrakt na jakimś dobrym stanowisku, to na pewno mu się opłacało. Było też jeszcze coś, trochę pośrodku. Wrocławski Elektromontaż (nie tylko zresztą on) wysyłał ludzi na kontrakty na budowy po Zachodniej Europie, Północnej Afryce i Bliskim Wschodzie. I co miesiąc przyjeżdżał na takie budowy ktoś powiązany z szefostwem firmy i po prostu wymuszał haracze od robotników danego polskiego przedsiębiorstwa pracujących na takim kontrakcie. A tych były łącznie setki, może nawet tysiące. Jakąś część pensji, oczywiście w obcej walucie, trzeba było odpalić, jeśli się chciało na takie kontrakty dalej jeździć. Gorzej, że w wielu przypadkach ci ludzie mieli pracować tam legalnie, a okazywało się, że pracują "na czarno", bez ubezpieczenia, pozwolenia na pracę itp. Ale to inna, ponura historia. ;)

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "Wiem. Wystarczyło pojechać w delegację służbową na miesiąc do Stanów, żeby z "diet" po powrocie postawić chałupę i czuć się paniskiem."

    W miesiąc to raczej nie. Ale w kilka to na pewno.

    "Aż jakiś nikczemnik, otwierając granicę i urealniając kurs wymiany walut, przeciął sznurek, na którym się to trzymało."

    I umożliwił lepsze przekręty, na większą skalę, i bez groźby czapy jak w przypadku wspomnianej afery mięsnej. :) Więc czy taki nikczemnik? ;)

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "O aferze mięsnej nie wiedziałem."

    You're welcome. ;)

    Zresztą, tak przy okazji, sędzią wydającym wyroki w tamtej aferze był Kryże – tatuś tego PiS-owskiego sędziego Kryże. Faktycznie więc historia zatoczyła koło i wróciło stare. No ale "wolski lud" się cieszy, że przecież kaczor dał i kastę z tych złych sądów pogonił...

    "Zresztą czy przekręty polegające na (cytuję za wiki) "kradzieży mięsa, zamianie towaru lepszego na gorszy, fałszowaniu faktur, wręczaniu łapówek osobom zajmującym się dostawą mięsa, którzy w zamian zapewniali większe dostawy" były jednostkowym złodziejstwem w jednej fabryce w jednym roku, czy społeczną normą?"

    Były społeczną normą (np. youtube. com/watch?v=qq2owZsOnDk ). :) Ale władza (dodatkowo przecież w jakimś stopniu sama skorumpowana na wszystkich szczeblach, więc też i niezainteresowana przesadnym porządkiem) przecież nie mogła posadzić wszystkich. Poza tym bez kombinowania, ludziom żyłoby się jeszcze ciężej, i przez to jeszcze szybciej nastąpiłyby bunty. Więc pacyfikowała dla przykładu jakieś co większe afery, które nie zagrażały ich własnym prywatnym interesom, oraz od czasu do czasu prowincjonalną drobnicę, jak była ta drobnica na tyle głupia, że sama wpadła.

    Na marginesie. PRL zajmował się także czerpaniem zysków z kradzieży. Słyszałeś o tzw. akcji/operacji "Żelazo" i aferze z nią związanej? :)

    "Straszny nikczemnik. Wielu ludzi zjechało przez niego z górnych szczebli na sam dół hierarchii społecznej."

    Ale to był znikomy procent partyjnych elit (który zresztą sam był sobie winien, jeśli sobie nie poradził). Reszta krzywdy nie dała sobie zrobić (wiesz, jak to było w "Psach" – "Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach." ;)). Było tyle miejsca, że starczyło dla wszystkich zainteresowanych (a nawet i dla zwykłych ludzi spoza układów), choć w różnej skali profitów, ale to akurat było zawsze, więc do tego przywykli. Od samego dołu idąc, znajomi cinkciarze po 1989 roku pootwierali sobie legalne kantory.

    Przecież m. in. po to komuna dogadała się z opozycją, inaczej władzę kurczowo by trzymała, jak długo by się tylko dało. To wcale nie jest tak, że Solidarność wywojowała wszystko, co chciała, i jednoznacznie pokonała. Wspólny biznes zjednoczył (a potem powstały już całkiem nowe grupki, żrące się między sobą o władzę, koryto i wpływy, i tak jest do dziś, dlatego np. PiS-owi nie przeszkadza np. towarzysz Piotrowicz, PO ktoś z dawnego PZPR, a Miller z kolei wylądował w Samoobronie, pomimo jednoczesnych wrzasków Leppera na potrzeby wyborców, jak to tacy jak on rozkradli kraj).

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "wcale nie miałem na myśli elit, tylko setki tysięcy drobnych beneficjentów"  

    Oni sobie też jakoś poradzili. Wiesz, jak ktoś dawał sobie radę w takim chorym systemie, jakim była komuna, to tym bardziej poradził sobie w bardziej normalnych (bo nie idealnych) warunkach. ;) Niby skąd się wziął rozkwit drobnej przedsiębiorczości w początkach III RP? To zrobili właśnie ludzie, o których mówisz. Np. rodzice mojego szkolnego kolegi w początkach lat 90-tych, rzucili pracę na państwowej posadce. On o 2 w nocy jechał gdzieś tam po towar, ona go potem, na łóżkach polowych porozkładany, sprzedawała na osiedlu. Po jakimś czasie mieli dwa sklepy spożywcze i zapewniony dostatek.

    Najgorzej na PRL-u wyszły nie takie grupy, które sobie coś tam zakombinowały na takim wyjeździe za granicę, a te, które system PRL stworzył i uzależnił od siebie, jak np. pracownicy PGR-ów. To oni zostali na lodzie. Nie potrafili kombinować inaczej, niż nauczeni w PGR-ach (paliwo się sprzedało na lewo, ze sprzętem na fuchę do prywatnego rolnika się wybrało itp.), a na to możliwości i zapotrzebowanie się skończyło, często byli słabo wykształceni, i byli święcie przekonani, że zawsze tak będzie, jak wtedy, gdy w PGR-ach było dobrze. I nagle to wszystko stracili.

    PS. A biznesy zagraniczne nie zawsze wychodziły. ;)

    To był mój pierwszy rejs. Też mi doradzili. Wziąłem nie jeden, lecz trzy gajerki.  Po 1200 zł każdy. W Dakarze wziąłem za nie 45 zielonych. Kupiłem 21 butelek whisky po 1,8 dolara. Zostało mi 40 centów i towar. W Monrovii whisky szła po 3 dolary.  Obliczyłem, że zarobię 75 dolarów. Więc zaraz po odcumowaniu zaprosiłem kilku w gościnę. Pękły dwie butelki. Na drugi dzień znowu. Potem przyszedł sztorm. Stłukło się 14 butelek. W kabinie śmierdziało jak w gorzelni. Nie będę się rozwlekał: dowiozłem do portu jedną butelkę i 40 centów. Kiedy się zorientowałem, że butelka Coca-Coli kosztuje 40 centów, a na inne przyjemności mnie nie stać, to także ostatni "Jasiu Wędrowniczek" został wysuszony. Aha, zarobiłem naganę! Stary mnie nakrył. Podobno rozpijałem załogę. Moich doradców.

    (...)

    No więc to było dwa rejsy temu. Ryba poszła, oszczędzałem na dietach, zatem w drodze powrotnej, w Las Palmas, rozglądnąłem się za businessem. Nie wydawałem forsy głupio jak inni, w pierwszym sklepie z ciuchami, przy magnetofonach lub rulonach skaju i laminatu. Nie, ja byłem rozsądny. Notowałem ceny, zastanawiałem się. Miałem czas. Staliśmy trzy dni na redzie, mechanicy naprawiali radar, kucharz uzupełniał zapasy warzyw i owoców. Zakupił na statek śliczne pomidory. Takie fajne, równiutkie, jednakowego koloru, wszystkie jak pomarańcze owinięte w bibułkę. Kucharz wspomniał coś o cenie: 4 pesety za kilogram, to jest piętnaście kilogramów za niecały dolar. Wtedy mnie olśniło: pomidory! Była zima, styczeń. Odżałowałem kilku dolarów i zatelegrafowałem do domu. Odpowiedź była pomyślna: w kraju za jeden kilogram pomidorów z inspektów płacono 130 zł. Jeszcze nikt nie wyniuchał takiego businessu. Pomidory były wolne od cła. Założyliśmy z Frankiem i Zenkiem spółkę, zakupiliśmy trzy małe furgonetki pomidorów. Statek wracał pusty, w ładowniach i zerówce znalazło się miejsce na skrzynki. Załoga, która wydała forsę nieracjonalnie, zazdrościła nam trochę. Stąd nasze nieformalne przezwisko – pomidorowy gang. Oni szydzili, my przez całe dwa tygodnie pracowicie przekładaliśmy towar. Nawet niewiele się zepsuło. Byliśmy staranni. I trzeźwi, bo nawet jednej butelczyny nie kupiliśmy na drogę. Potem oni gimnastykowali się z celnikami, a my po prostu zamówiliśmy ciężarówkę i zawieźliśmy towar do mojej piwnicy. Nie mieliśmy nic do oclenia. Ale spotkała nas mała niespodzianka. Pomidory potaniały. Na 60 zł za 1 kilogram. Ale i to się jeszcze kapitalnie opłacało. Pobiegłem do gastronomii, a tu druga niespodzianka. Dawali tylko po 45 zł za kilogram. Postanowiliśmy szukać innego klienta. Po dwóch dniach nadeszły transporty pomidorów z Egiptu. Drogą lotniczą. Po 30 zł za kilogram. W gastronomii dawali już tylko po 25! Nie można było czekać, nastąpiła odwilż i kilka skrzynek się zepsuło. Zmordowani sortowaniem towaru, wyszliśmy z piwnicy i rozglądnęliśmy się za ciężarówką. Na szczęście właśnie jakaś nadjechała, zatrzymaliśmy, szofer się zgodził się na lewy kurs. "Tylko szybko, panowie!" Uwinęliśmy się rzeczywiście szybko. Pot przemoczył nasze ubrania. Kiedy wyszliśmy z ostatnimi trzema skrzynkami na ulicę, ciężarówki już nie było. Po prostu znikła. Jak kamfora. Stał natomiast mój szwagier, odebrał ode mnie skrzynkę i poszliśmy do domu. Sami zjedliśmy te pomidory. Przeważnie jako zagrychę. Żony nie rozmawiały z nami do wyjścia w morze.

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte  

    Gdy byliśmy w piwnicy, do ciężarówki podchodził właśnie milicjant. Kierowca myślał, że pomidory są kradzione, bo byliśmy tacy zdenerwowani. Przestraszył się i dał gazu (...) Ale potem wrócił. Nazajutrz. A towaru nie wyrzucił. Sprzedał po 10 zł kilo i dał nam forsę. Wyszliśmy na swoje...".  – Jan Nogaj "Czterdziestu na afrykańskim szelfie"  

    No i jest jeszcze nieśmiertelny Bareja ze swoimi serialami. W jednym z odcinków "Zmienników" jest scena, w której gość się złości, bo żona wyjechała na wczasy do Bułgarii, a on został z kremem Nivea:

    "Nivea, krem Nivea... Sto sztuk, proszę pana. Sto sztuk! Jedno pudełko, 20 zł. A w Bułgarii? Dwie lewy, proszę pana. A dolar? Trzy lewy. To razem? Nie musi pan liczyć, ja wiem, ile to jest, proszę pana. Udało mi się w Grójcu kupić. W Grójcu. Kupiłem. I przypadek. Przyjeżdżam, żona wyjechała. A w Grójcu PKS się zepsuł, pięć kilometrów od budki telefonicznej.".

    ;)

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "mam przeczucie graniczące z pewnością, że wcale nie wszyscy. I mam przeczucie, że znacznie więcej ludzi tęskniło potem za komunizmem (o ile PRL można nazwać komunistyczną), za utraconym prestiżem i stylem życia niż by wynikało z liczby szłonków partii z rodzinami."

    Wątpię. Ludzie mają może i tendencję do idealizowania przeszłości, choćby dlatego, że byli wtedy znacznie młodsi. Ale czy naprawdę marzy im się powrót do kartek, zarobków miesięcznych na poziomie kilku godzin (bo nawet nie dniówki) za granicą, pałującego ZOMO, czekania dekadami na dach nad głową i panoszącymi się kacykami partyjnymi, którym było wolno wszystko?

    Poza tym "potem tęskniło", to znaczy kiedy? Bo inaczej to pewnie postrzegano w pierwszych latach po upadku PRL-u, gdy np. było olbrzymie bezrobocie, a inaczej postrzegane jest dziś, gdy już jako tako na nogi stanęliśmy. Tym bardziej, że ludzie łatwo przywykają do dobrobytu i przez to go nie cenią, dopóki go nie stracą. Pominąwszy to, że 80% świata posiekać by się dało za nasze warunki życia, a wielu u nas uważa to za biedę, wydaje im się realnym, że można wrócić do PRL-u i mieć jednocześnie ten poziom dobrobytu i swobód, jaki mają dziś. No i się mylą. Kaczyzm zresztą im to powoli udowadnia.

    "I że podział na partyjnych - antypartyjnych wcale się nie pokrywa z podziałem na wygranych i przegranych transformacji i na zadowolonych - niezadowolonych z umownego Balcerowicza."  

    Oczywiście, że się nie pokrywa. :) Ale dziś różnica jest taka, że każdy kowalem swojego losu i o wiele rzeczy ci niezadowoleni mogą mieć pretensje tylko do siebie (A do tego dochodzi jeszcze jakiś element losowości życia człowieka – czy w komunie czy w tzw. kapitalizmie, zawsze może się ślepym przypadkiem noga komuś powinąć. A to chałupa się spali, a to się ktoś rozchoruje albo ulegnie wypadkowi i wyląduje na lichej rencie itp. Czyli ktoś się może czuć przez to pokrzywdzony, tylko, że tak samo czułby się w poprzednim ustroju.), a wtedy po prostu miało się pecha urodzić w takim systemie, jak ten w PRL-u, i skutkiem tego nie można było przeskoczyć różnych rzeczy, nawet gdy człowiek chciał i miał ten potencjał, żeby coś osiągnąć. Zresztą... Widziałeś choćby ten zalinkowany wcześniej fragment starego Dziennika Telewizyjnego, mówiący o aferze spirytusowej? No nakradli się wódy za miliony. I co za te miliony mogli kupić? Zdezelowanego Dużego Fiata na giełdzie za kilkaset tysięcy (i tak kilka razy większe pieniądze niż za nówkę w Polmozbycie), ryzykując tłumaczenie się przed urzędem skarbowym z powodu byle donosu, że facet zarabiający 20 dolców miesięcznie, samochodem się rozbija, a 90% miasta piechotą chodzi? A resztę co? W słoik i zakopać w ogródku, dobrze się jeszcze rozglądając, czy nikt nie widzi i nie doniesie? I tak zresztą inflacja zeżarła.

    Zresztą. Sprawiedliwie i idealnie dla wszystkich nigdy nie będzie bez względu na system.

    "Coś mi się zdaje, że powiedzonko o pierwszym milionie wcale nie pochodzi od Balcerowicza, tylko jest mądrością ludową milionów PRLowców."  

    Może nawet jest jeszcze starsze. Za okupacji naród przecież śpiewał: "Teraz jest wojna, kto handluje ten żyje.". ;)

    Ludzie zwłaszcza w ciężkich czasach – a te u nas są w zasadzie normą ;) – musieli po prostu sobie radzić. Mieli czas wyrobić sobie kietełek do kombinowania.  
    Z jednej strony, zaleta, z drugiej, wada.

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "Nie wiem, ale nie wykluczam. Przecież ZOMO nie lało każdego."

    Tak. Ale liczba takich, którzy tego doświadczyli, rosła od czasów, gdy masowo ludzie zaczęli wychodzić na ulicę, a wychodzić przecież zaczęli już w latach 50-tych. System prędzej czy później każdemu jakoś tam mógł dopiec na tyle, że zmusiłby go do tego wyjścia na protesty. No a wtedy kto by ich pałkami przywitał? Zresztą, żeby tylko z pałkami... Jak władza potrafi strzelać z ostrej amunicji do strajkujących (w zamordyzmie, w którym tak szybko nikt się nie wychyli) z powodu złych warunków życia, to to raczej nie jest miejsce do dobrego życia.

    "A te zarobki na poziomie zachodniej dniówki to właśnie największy "kajf" dla kogoś, kto ma dostęp do tygodniówki."

    W sensie, że ktoś lewizną dorobił sobie na boku i był królem życia wśród tych, co zarabiali tylko państwową pensję? Może trochę, tak. Ale z drugiej strony, i ryzyko, i czasem tylko okazja raz na dłuższy czas, więc potem znów powrót do klepania biedy, a do tego nawet jak się miało pieniądze, był kłopot sobie coś za nie kupić, bo w sklepach liche zaopatrzenie (przecież nawet Pewex – a jaki to był raj ;) – nie dorównywał dzisiejszym sklepowym standardom). Przecież nawet osoby zamożne mogły sobie jedynie pożyć "luksusem na miarę PRL-u", wyżej nie podskoczyły (no a jak ktoś zobaczył Zachód, a potem porównał to z tym, co było u nas, to też chyba zachwycony kontynuacją życia w warunkach PRL nie był).  

    "Jeśli bredzę, to sorry. Jestem pod wrażeniem wczorajszego interview z Romaszewską."

    Powiedziała coś ciekawego, czy tylko wychwalała kaczy długopis? :)

    7 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "same ciekawe rzeczy. Że populiści i prawica to w Polsce synonimy"

    No żeby PiS-owcy prawdę mówili to już świat się kończy... ;)

    8 maj 2021

  • MEM

    @KontoUsunięte "czasami im się coś wymknie."

    ;)

    8 maj 2021