Materiał zarchiwizowany.

Dywersyfikacja cen gazu.

Wreszcie jest szansa na uniezależnienie się Polski od dostaw rosyjskiego gazu.
"Budowa gazociągu Baltic Pipe idzie zgodnie z planem. Ma zakończyć się w 2022 r. Dzięki tej inwestycji Polska nareszcie uniezależni się od Gazpromu i przestanie przepłacać za rosyjski gaz. Baltic Pipe będzie też przełomem dla całej Europy Środkowo-Wschodniej.
Gazowa niepodległość Polski już za dwa lata!
Wojewoda zachodniopomorski Tomasz Hinc podpisał decyzję lokalizacyjną dla polskiej części rurociągu podmorskiego Baltic Pipe - wynika z komunikatu służb prasowych wojewody. Tymczasem operator gazociągów przesyłowych Gaz-System oraz firma Europie podpisały umowę dostawę rur do budowy podmorskiej części gazociągu Baltic Pipe. Gazociąg ma połączyć polski i duński system przesyłu gazu, dzięki czemu do Polski trafi gaz szelfu norweskiego.

W czasach, gdy Europa Środkowo-Wschodnia należała do bloku komunistycznego i była podporządkowana Moskwie, sieć gazociągów budowano tak, żeby przesyłały gaz wyłącznie z kierunku wschodniego, z sowieckich złóż. Autorzy raportu Instytutu Sobieskiego pisali: "W odpowiedzi na wzrost kosztów utrzymywania kontroli nad Europą Środkowo-Wschodnią w latach 80. opracowano w Związku Radzieckim nową doktrynę strategiczną, która uzyskała nazwę "doktryny Falina" (od nazwiska kierownika Wydziału Międzynarodowego KPZR Walentina Falina). Jej głównym założeniem było zastąpienie coraz bardziej kosztownej gospodarczo i politycznie groźby sowieckiej interwencji militarnej w sytuacji zagrożenia stabilności panowania ("doktryna Breżniewa") utworzeniem nowych form współpracy z państwami satelickimi. Miało to umożliwić Moskwie zachowanie przynajmniej części imperialnych wpływów poprzez mechanizm uzależnienia. Istotną częścią doktryny było utrzymanie monopolu i uzależnienie państw Europy Wschodniej od dostaw rosyjskich surowców energetycznych".

Imperialny układ
Jak zauważają autorzy raportu, zgodnie z doktryną Falina budowa gazociągów łączących Związek Radziecki z Europą Środkowo-Wschodnią była dla tego kraju "inwestycją kluczową" i bardzo przezeń wspieraną. "Po rozpadzie bloku sowieckiego państwa Europy Środkowej i Wschodniej nie potrafiły wykorzystać szansy dywersyfikacji źródeł gazu poprzez wybudowanie infrastruktury umożliwiającej import surowca z kierunku północno-zachodniego (z Norwegii, Holandii czy Danii) lub południowego" - czytamy w analizie Instytutu Sobieskiego. "W efekcie w tej części Europy nadal istnieje stary, imperialny układ gazociągów przesyłowych wschód-zachód, a brak jest sieci tranzytowych północ-południe. Z tego też względu doktryna Falina nadal jest podstawą rosyjskich dokumentów strategicznych".

Efekt był taki, że Polska, Słowacja, Czechy czy Ukraina od początku lat 90. ubiegłego wieku musiały kupować zdecydowaną większość potrzebnego im gazu od Rosji, były zdane na łaskę i niełaskę dominującego dostawcy gazu - rosyjskiego Gazpromu. Ten zaś bezwzględnie to wykorzystywał, zwłaszcza od momentu objęcia władzy w Rosji przez Władimira Putina. Wtedy państwowy Gazprom zaczął stosować politykę "wysokiej ceny", żeby podreperować budżet państwa i postawić je na nogi. W rezultacie Polska, jak i inne kraju naszego regionu, zaczęły słono płacić za rosyjski gaz, więcej niż kraje Europy Zachodniej, np. Niemcy.

Taryfy były postawione na głowie, bo przecież im większa odległość od złóż gazu do odbiorcy, tym większe były koszty jego przesyłu. Zachodnia Europa powinna więc kupować rosyjski gaz drożej niż my. Dlaczego było i wciąż jest na odwrót? Dlatego, że kraje zachodnioeuropejskie mają też innych dużych, obok Gazpromu, dostawców gazu, gazociągi łączące te państwa ze złożami norweskimi, holenderskimi i brytyjskimi na Morzu Północnym czy algierskimi i libijskimi. Dzięki temu Gazprom nie jest ich dominującym dostawcą i nie może narzucać im swoich warunków.
Raport surowcowy: Gaz stracił prawie 30 proc.
2019 rok na globalnych rynkach surowcowych był okresem przewagi strony popytowej, aczkolwiek nie brakowało również surowców i towarów, które zakończyły go na minusie. Najsłynniejszy indeks surowcowy, CRB, wzrósł z okolic 170 pkt. do 185 pkt, czyli zyskał w 2019 roku około 9 proc. więcej »

Ciągle za drogo
Jak bardzo przepłacaliśmy i przepłacamy za rosyjski gaz? Niełatwo to ustalić, bo cena gazu z Rosji jest objęta tajemnicą handlową. Ale z różnych wiarygodnych źródeł wiadomo, że przepłacamy bardzo dużo. We wrześniu tego roku podczas V Ogólnopolskiego Szczytu Gospodarczego w Siedlcach Maciej Woźniak, wiceprezes PGNiG, powiedział, że ceny amerykańskiego gazu skroplonego (LNG) dostarczanego do gazoportu w Świnoujściu są obecnie o 20-30 proc. niższe od cen gazu, który kupujemy od Rosji. W 2012 r. ówczesny komisarz UE ds. energii, Günter Öttinger, powiedział publicznie, odnosząc się do zawyżania cen rosyjskiego gazu dla Europy Środkowo-Wschodniej, że "nie może być tak, iż jedne państwa płacą za gaz z Rosji o 30 proc. więcej niż inne".

Odkąd jednak Polska ma gazoport w Świnoujściu i nie jest skazana już wyłącznie na rosyjski gaz, różnice w jego cenie dla naszego kraju w porównaniu do krajów zachodnich są mniejsze, a bywa nawet, że ich nie ma. Jak poinformowała w zeszłym roku Agencja Bloomberg, powołując się na dane rosyjskiego Federalnego Urzędu Celnego, w 2017 r. średnia cena gazu z Gazpromu wyniosła w przypadku Polski 197 dol. za 1000 m sześc., Niemiec - 192 dol., Francji - 199 dol., a Wielkiej Brytanii tylko 174 dol.

Dlaczego Brytyjczycy płacili najmniej? Dlatego, że są najmniej uzależnieni od jednego, największego dostawcy, którym w Europie jest Gazprom; mają wciąż duże własne wydobycie gazu, pokrywające ponad 40 proc. ich potrzeb, a większość dostaw "błękitnego paliwa" z zagranicy stanowi w Wielkiej Brytanii surowiec sprowadzany z innych kierunków niż Rosja, m.in. z Norwegii. Brytyjczycy mają też swój terminal LNG, którym wciąż nie dysponuje wiele krajów zachodniej Europy, w tym Niemcy.

Warto przy tej okazji wspomnieć, że w Europie, m.in. za sprawą LNG, handlem gazem zaczynają wreszcie - za przykładem Wielkiej Brytanii i USA - rządzić reguły rynkowe. Dzieje się tak również dlatego, że powstają nowe gazociągi pomiędzy poszczególnymi państwami UE (gazociągi transgraniczne, tzw. interkonektory), dzięki czemu mogą one sprowadzać gaz z nowych kierunków.

Taniej na giełdzie
Do niedawna na naszym kontynencie było tak, że cały importowany gaz dostarczano gazociągami w oparciu o kontrakty długoterminowe, podpisywane czasem na dłużej niż 30 lat (po to, by zwróciła się budowa tych gazociągów) - między takimi dostawcami jak Gazprom i takimi odbiorcami jak polski PGNiG. W tych kontraktach cena gazu była zmienna i ustalana (indeksowana) głównie w oparciu o ceny podstawowego zastępczego paliwa: czyli ropy i produktów ropopochodnych (przede wszystkim oleju opałowego). Im więc droższa była ropa i ropopochodne, tym droższy był też gaz. Taki mechanizm ustalania cen był bardzo korzystny dla dostawców gazu, ale już nie dla odbiorców. Nic więc dziwnego, że udział cen ropy i ropopochodnych w kształtowaniu cen gazu był wyższy w tych krajach, które były bardziej uzależnione od jednego dostawcy. Czyli był wyższy w Europie Środkowo-Wschodniej niż w krajach zachodnioeuropejskich. To była też jedna z głównych przyczyn przepłacania za rosyjski gaz przez Polskę i inne kraje naszego regionu.

Odkąd bowiem Stany Zjednoczone zrewolucjonizowały rynek gazu, zapoczątkowując po łupkowym boomie masowy eksport gazu skroplonego (LNG) przy użyciu statków, a w Europie zaczęła integrować się sieć gazociągowa, coraz większą część tego surowca sprzedaje się na naszym kontynencie na giełdzie. W kontraktach typu spot lub forward - krótkoterminowych i średnioterminowych, za pomocą hubów gazowych, którymi są m.in. duże punkty odbioru gazu (np. terminale LNG).

Ceny gazu na giełdzie są w Europie często dużo niższe niż w kontraktach długoterminowych. Z kilku powodów. To dwa najważniejsze: cenę ropy (która decyduje o cenie gazu w tych kontraktach) ustala kartel - OPEC, próbując ją windować, co nie ma miejsca w przypadku gazu. A oprócz tego zasoby i wydobycie gazu na świecie są większe niż zasoby i wydobycie ropy, co hamuje wzrost jego cen. W ślad za tym rozjeżdżają się ceny gazu na giełdach i te w kontraktach długoterminowych, w których ustala się je w oparciu o ceny ropy i produktów ropopochodnych.

Dla przykładu: na początku 2016 r. cena gazu dostarczanego Polsce przez Gazprom wynosiła - według Eurogas i Finmarket - 212 dol. za 1000 m sześc. i była aż połowę wyższa od ceny tego surowca na giełdzie w Wiedniu. Dziś cena rosyjskiego gazu dla naszego kraju też jest dużo wyższa niż na giełdach.

Twardy Gazprom
Trudno więc dziwić się, że w zachodniej Europie także w kontraktach długoterminowych już od lat zmniejsza się rolę cen ropy i produktów ropopochodnych w cenie gazu, a zwiększa udział cen giełdowych tego surowca. By to jednak wynegocjować z taką firmą, jak Gazprom, dla której tego typu zmiana jest niekorzystna, nie można być od niej zbytnio uzależnionym. Dlatego nie mogą tego wynegocjować kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Od kilku lat próbuje to zrobić polski PGNiG, ale wciąż mu się to nie udało - mimo kilkuletniego postępowania przed sądem arbitrażowym w Sztokholmie. Gazprom robi bowiem wszystko, by nie dopuścić do tego, byśmy mogli kupować gaz od niego na korzystniejszych dla nas warunkach. Rosjanie nieco zmiękli, gdy oddaliśmy do użytku gazoport w Świnoujściu, ale wciąż nie chcą odejść od bardzo niekorzystnych dla Polski zapisów. Czyli przede wszystkim ustalania cen gazu w oparciu niemal wyłącznie o ceny ropy i produktów ropopochodnych.

Gazprom może tak z nami postępować, bo Polska, podpisując w 1996 r. (za rządów SLD-PSL) długoterminowy, mający obowiązywać do 2022 r. kontrakt na dostawy gazu z Rosji, zgodziła się na - często w takich umowach stosowaną - klauzulę "take or pay". Czyli na to, że na mocy kontraktu musimy odbierać określoną w nim ilość gazu (nie mniej niż 8,7 mld m sześć. rocznie), przez co nie mogliśmy w pełni wykorzystać naszego gazoportu. Mogliśmy bowiem uzupełniać nim jedynie "obowiązkowe" dostawy z Rosji.

Terminal LNG to za mało
Jednak w grudniu 2022 r., gdy będzie wygasał nasz obecny kontrakt z Gazpromem, nie bylibyśmy w dużo lepszej sytuacji. Terminal LNG ma bowiem przepustowość 5 mld m sześc. rocznie (po planowanej rozbudowie zwiększy się ona do 7,5 mld m sześc.), a Polska musi sprowadzać z zagranicy, przy stosunkowo niewielkim krajowym wydobyciu, już kilkanaście miliardów metrów sześciennych tego surowca rocznie. Na dodatek ilość importowanego gazu będzie u nas rosła, bo zużycie błękitnego paliwa w naszym kraju dynamicznie wzrasta - przy nie zwiększającym się krajowym wydobyciu.

czytaj dalej
"Parkiet": PGNiG i Polacy chcą dalszej dywersyfikacji dostaw gazu
Ograniczenia importu gazu ze Wschodu i wzrostu dostaw z innych kierunków domagają się obywatele naszego kraju - wynika z badań na zlecenie PGNiG opublikowanych w weekendowym wydaniu "Parkietu". więcej »

Z tych powodów rząd PiS od początku swej kadencji chciał doprowadzić do budowy gazociągu łączącego Polskę - poprzez Danię - z dużymi złożami norweskimi na Morzu Północnym (za ich sprawą Norwegia jest jednym z dwóch największych dostawców gazu dla Europy). Bo dopiero dzięki niemu moglibyśmy w pełni uniezależnić się od Gazpromu i nawet zrezygnować z jego gazu.

Ten pomysł zrodził się w środowisku polskiej prawicy już w latach 90. Próbował go zrealizować rząd AWS-UW, ale nie zdążył. Kontrakt w tej sprawie był już nawet parafowany przez PGNiG i konsorcjum firm norweskich, ale wtedy, w 2001 r., władzę przejął rząd SLD-PSL i zerwał umowę. PiS, po wygranych wyborach w 2005 r., wrócił do tego pomysłu i zaczął przygotowania do jego realizacji.

Powierzono to zadanie inicjatorowi i architektowi całego przedsięwzięcia, Piotrowi Naimskiemu, ówczesnemu wiceministrowi gospodarki, odpowiedzialnemu za bezpieczeństwo dostaw surowców energetycznych do Polski. Prawo i Sprawiedliwość też jednak nie zdążyło wtedy zrealizować tego pomysłu, bo rządziło wówczas tylko dwa lata. Jednak po wygraniu wyborów w 2015 r. znów energicznie zabrało się za to przedsięwzięcie. Odpowiedzialnym za jego realizację uczyniło ponownie Piotra Naimskiego, tym razem pełniącego funkcję pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.


©123RF/PICSEL
Planowany gazociąg nazwano Baltic Pipe, bo w większości będzie przebiegał przez Morze Bałtyckie (za Danią połączy się z istniejącym już podmorskim gazociągiem, docierającym do norweskich złóż). Przygotowania do jego budowy idą zgodnie z harmonogramem. Ma być on gotowy jesienią 2022 r. (i wszystko na razie wskazuje na to, że uda się dotrzymać tego terminu). Czyli tuż przed zakończeniem kontraktu gazowego Polski z Rosją.

Gdy ten kontrakt wygaśnie, mając gazociąg, którym możemy sprowadzać 10 mld m sześc. gazu rocznie z norweskich złóż, Polska będzie w zupełnie innej sytuacji. Będzie miała nieporównanie lepszą sytuację negocjacyjną w rozmowach z Gazpromem dotyczących ewentualnych dalszych zakupów gazu od niego.

Będzie mogła bowiem nawet, dzięki Baltic Pipe, całkowicie zrezygnować z rosyjskiego gazu, jeśli Rosjanie zaproponują nam niekorzystne warunki. Piotr Naimski już sygnalizował, że Polska nie podpisze kolejnego długoterminowego kontraktu gazowego z Rosją. I jeśli będzie kupować rosyjski gaz, to na zupełnie innych niż dotąd, dużo korzystniejszych dla Polski, zasadach. Np. nabywając go wyłącznie po cenach giełdowych, w kontraktach krótkoterminowych.

Przełom dla całego regionu
To będzie prawdziwy przełom. Nie tylko dla Polski. Bo nasz kraj zapoczątkuje w ten sposób zmianę dotychczasowego kierunku dostaw gazu w całej Europie Środkowo-Wschodniej - ze wschodniego na oś północ-południe. Dzięki temu cały nasz region zacznie uniezależniać się gazowo od Rosji. Tym bardziej, że Polska, mając gazociąg łączący ją z norweskimi złożami, ale i gazoport w Świnoujściu i ewentualnie jeszcze jeden, tym razem pływający, terminal LNG w Gdańsku (jest w planach), będzie mogła też reeksportować duże ilości gazu na Ukrainę czy do Czech i innych krajów regionu.

To powinno doprowadzić do obniżki cen gazu w Polsce i w naszym regionie. Przemawia za tym nie tylko nasza przyszła lepsza sytuacja negocjacyjna. Jak zauważyli autorzy raportu Instytutu Sobieskiego, eksporterzy gazu mają różne podejście do uwzględnienia w jego cenie cen giełdowych. Negatywnie podchodzi do tego Gazprom i algierski Sonatrach, które optują za pozostawieniem indeksacji w oparciu o ropę naftową i produkty ropopochodne". "Neutralne zaś jest stanowisko norweskiego StatoilHydro oraz katarskiego Qatargas, a z zawieranych przez te spółki umów widać wzrastające znaczenie indeksowania do cen giełdowych gazu" - czytamy w tym raporcie. To oznacza, że kupując gaz z norweskich złóż, a także przez terminal LNG surowiec z Kataru (w który już teraz się zaopatrujemy), łatwiej wynegocjujemy powiązanie jego cen z korzystniejszymi cenami na giełdzie.

Do obniżki cen gazu w Polsce powinien przyczynić się jeszcze jeden czynnik. Mianowicie to, że PGNiG ma coraz więcej koncesji na wydobycie gazu z norweskich złóż. Dzięki temu dużą część przesyłanego przez Baltic Pipe surowca ma stanowić gaz wydobywany przez PGNiG. Zaś gaz z własnej, państwowej firmy na pewno będzie dla nas tańszy, bo w całym łańcuchu dostaw ubędzie w tym przypadku jedno i do tego najdroższe ogniwo - zagraniczny dostawca. "

AnonimS

opublikował opowiadanie w kategorii felieton, użył 2709 słów i 16324 znaków.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik AnonimS

    Gazociąg Jamalski działa już ponad 21 lat, ale Polska na jego lokalizacji dotąd wiele nie zarobiła. Teoretycznie może zacząć niedługo zarabiać, ale wtedy może nie wytrzymać konkurencji dwóch nitek Nord Stream.

    Rosjanie wciąż płacą Polsce niewiele za tranzyt gazu do Niemiec. Choć PGNiG po wygraniu sprawy w Sztokholmie zaczęło zarabiać miliardy, to nie na tranzycie, ale na na sprzedaży gazu. Na pytania Business Insider Polska resort klimatu wskazuje, że "promocja" dla Gazpromu ma się skończyć, ale zmiana wymaga czasu. Może go nie wystarczyć przed zakończeniem Nord Stream 2.

    Polska za tranzyt rosyjskiego gazu bierze najmniej z europejskich państw. Ukraina zarabia na tranzycie 2-3 mld dol. rocznie - my dostajemy ułamek tej kwoty
    Nasza stawka to nieco ponad dolar za tysiąc m sześc. przesłane na 100 km. Ukraińcy dostają 2,7 dol. a Białorusini 1,75 dol. W Europie zachodniej stawki zaczynają się od 3,5 dol.
    Gdybyśmy stosowali stawki zachodnioeuropejskie, do kraju mogłoby wpływać od Gazpromu o ponad 2 mld zł rocznie więcej niż wpływa obecnie
    Porozumienie międzyrządowe, które gwarantuje niskie ceny tranzytu skończy się za 20 miesięcy. Możemy nie zdążyć przed dokończeniem Nord Stream 2.
    Pragnę przypomnieć że długoterminowe kontrakty zostały podpisane przez v-ce premiera Pawlaka za rządów koalicji PO-PSL.
    Do. Kuriozum tej umowy oprócz sztywnych cen należy zaliczyć zapis że płacimy za towar zamówiony a nie za wykorzystany.  
    / Najwyższa Izba Kontroli opublikowała utajniony od 5 lat raport na temat negocjacji gazowych Polski i Rosji. Odtajnienie raportu nastąpiło na wniosek rządu PiS. Ustalenia NIK są wyjątkowo niekorzystne dla Waldemara Pawlaka ./ ten raport był utajniony za rządów koalicji PO-PSL.

    29 kwi 2021

  • Użytkownik AnonimS

    @KontoUsunięte do czasów Pawlaka , nasi ministrowie podpisywali krótkoterminowe dostawy. Przeczytaj odtajniony raport NIK i wtedy pogadamy . nik/gov/pl › plikPDF
    Zawieranie umów gazowych ... - Najwyższa Izba Kontroli.

    29 kwi 2021

  • Użytkownik AnonimS

    @KontoUsunięte przeczytaj raport NIK to pogadamy. Skoro obciążał ministrów PiS to czemu PO-PSL go utajniło ?

    29 kwi 2021

  • Użytkownik AnonimS

    @KontoUsunięte skoro uważasz że Nik sfałszował raport to faktycznie nie mamy o czym rozmawiać. To już nawet nie paranoja...miłego wieczoru

    29 kwi 2021

  • Użytkownik kaszmir

    Rzuciłam okiem i pozostawiam tym czytelnikom którzy się tym interesują. Jestem poza polityką. :przytul:  

    Pozdrówka

    14 sty 2020

  • Użytkownik AnonimS

    @kaszmir to nie polityka. To.gospodarka. dziękuję

    14 sty 2020