Torii- dziecko z gwiazd PROLOG

Dedykacja dla P.B.G
" Nie zatrzaskuj za sobą drzwi. Może w danym momencie, ktoś będzie potrzebował twojej pomocnej dłoni. Uchyl leciutko okno, aby usłyszeć wołanie osoby w potrzebie. Wytęż wzrok, ujrzysz ile dobrego można uczynić otwierając się na drugiego człowieka”
        ~ C.K.Norwid
      
                              PROLOG  

Spienione fale kotłowały się nad nimi podobne do wygłodniałych morskich potworów. Zostali tylko oni. Dziewięć innych drakkarów roztrzaskało się pod uderzeniami potężnych fal twardszych niż skały i zatonęło. Ze stu dwudziestu wikingów, którzy wyruszyli. żeby grabić, mordować, zdobywać i powrócić zwycięsko z łupami zostało tylko kilkunastu. Przez trzy dni i trzy noce Harald Leifson stał przy sterze. Pozostali porzucili wiosła, i tak większości strzaskane, i zawinięci, w co kto miał, chronili się przed masami wody przelewającymi się przez burtę. Zaniechali walki. Potężni wikingowie, władcy mórz i prądów morskich zostali pokonani. Bogowie przestali im sprzyjać. Przed wyprawą Herald tak wiele im obiecywał: opowiadał o nieznanych krainach, o wioskach, gdzie pasą się stada tłustych krów, gdzie pod okiem dorodnych kobiet bawią się pyzate dzieci, a świątynie pełne są bezcennych kosztowności. Przywoływał kuszące obrazy niezliczonych skarbów, które zdobędą, uczt i pijatyk, a wszystko to ukoronowane chwałą zdobytą mieczem. teraz Herald przeklinał w duszy tamte chwile. poprowadził tych ludzi na zgubę, przez niego nie dostąpią zaszczytu przebywania w Halliwal. Tylko wojownicy polegli w boju mają do tego prawo, a jak tu walczyć z rozszalałym morzem? Na dziobie drakkara chroniony przez wysoką burtę Nargun, kapłan czarownik, mamrotał niezrozumiałe słowa. Była to ostatnia próba zwrócenia się do bogów z rozkoszą miotających tą łupinką, na której nieustraszeni wojownicy gotowali się na śmierć. Herald też czuł potrzebę zwrócenia się do Odyna, najważniejszego z bogów, ale nie po to, żeby coś uzyskać czy prosić o litość. Odyn i tak był bezlitosny. Nie, Herald chciał mu się przeciwstawić, domagał się prawa do walki jak równy z równym …niebo poczerniało, wściekłe podmuchy wiatru pędziły chmury, ale nie pojawiła się ani jedna gwiazda, żeby im wskazać, gdzie się znajdują. ich drakkar otoczony przez najgroźniejszego wroga musiał przeciwstawić się niekończącemu się i nienadającemu nadziei natarciu bałwanów. Herald kurczowo trzymając ster, nie chciał się jednak poddać.          

- To twoja wina- jeden z ludzi o blond włosach i potężnym karku odrzucił okrywający go koc i podniósł się wskazując palcem Heralda. Dangalf Szalony stanął na rozstawionych szeroko nogach, patrząc hardo na Heralda – To twoja wina Heraldzie Leifsonie – Powtórzył głośno, z trudem przekrzykując ryk nawałnicy. –Oszukałeś nas, opowiadając bzdury o podbojach i przygodach ! Poprowadziłeś nas na śmierć bez walki i chwały ! gdzie śą skarby, o których rozprawiałeś z takim zapałem ? czy znajdujemy je w brzuchach ryb, które wkrótce pożywią się naszymi ciałami ?         

w szarych oczach Dangalfa igrał błysk szaleństwa, któremu zawdzięczał swój przydomek.W walce niejeden raz udowodnił, iż nie ima się go żelazo. Jego odwaga i dzikość nie miały w sobie równych, a była to dzikość bezrozumna, podobna do furii berseków. Dangalf od dawna podważał autorytet Heralda, chełpiąc się wielką liczbą zabitych przez siebie ludzi, a także dokonanych najazdów i wypraw wojennych. Na każdym zgromadzeniu przeciwstawiał mu się lub próbował go ośmieszyć. Zarzucał mu, że to przez niego wspólnota zaczęła się zajmować uprawą i hodowlą, że zmienił wojowników w rolników. Częściowo z tego powodu Herald zorganizował tą wyprawę. I nie przypadkiem zależało mu na tym, Dangalf płynął na tym samym drakkarze co on, bo dzięki temu mógł mieć go na oku. Teraz jednak byli bliscy zguby i wkrótce staną przed samym bogiem morza Remigae.       

- Ponad stu naszych nie żyje i błąkają się teraz gdzieś po drodze do Luhel*- wrzeszczał Dangalf. – Czy możesz doprowadzic nas do Northlandu, czy tego też nie potrafisz ?         

Wikingowie skuleni na pokładzie statku, udręczeni głodem i pragnieniem, zaczęli, zrzucać okrycia. Dangalf ubrał w słowa ich myśli. Śmierć nie była im straszna, ale lękali się sądu bogów nad ludźmi, którzy nie umarli w heroicznej walce, i tego, że zostaną skazani na wieczne błądzenie po zawiłych labiryntach Luhel.               

- no i co, Heraldzie- grzmiał Dangalf, - Czy potrafisz doprowadzić nas z powrotem do naszych domów?                        

Pięści Heralda mocniej zacisnęły się na sterze.                                   

-Dlaczego pragniesz obciążyć mnie odpowiedzialnością za gniew bogów? Lepiej byś zrobił pomagając mi utrzymać ster! Nawałnica nie będzie trwać wiecznie, jest nadzieja, że ujdziemy z niej z życiem !     

- Słyszycie go ?! – Dangalf zwrócił się do grupki piętnastu ludzi, którzy wstawali jeden za drugim.- Posłuchajcie, co on gada! Ja jestem Dangalf Szalony, a on jest Harald Zarozumiały!, który uważa się za mocniejszego od bogów. Nie widzisz, że nasz los jest przesądzony? Nigdy nie powinniśmy byli ci zaufać, nigdy nie powinniśmy byli powierzyć ci naszego życia! Czy pomyślałeś kiedykolwiek o naszych rodzinach, o żonach i dzieciach, które zostawiliśmy bez obrony na pastwę łupieżców z obcych klanów?  

Zginiemy tutaj, nawet jeżeli…            

- może jest jakiś ratunek.          

Nargun, stary kapłan czarownik, wsparł kościstą i trzęsącą się ręką na krawędzi burty. Miał być ich przewodnikiem, pośrednikiem między nimi a bogami, i doprowadzić ich szczęśliwie do celu podróży. On także zawiódł, bogowie zadrwili sobie z niego. Dangalf spiorunował go wzrokiem.              

- Ratunek? Jaki?      

-doznajemy gniewu Aegira, ponieważ ofiary które złożyliśmy mu przed wyprawą, nie zadowolili go. On żąda więcej ofiar i daje nam to wyraźnie do zrozumienia.          

- co chcesz, żebyśmy mu dali, starcze ?!- wykrzyknął Lafo, syn Falogin’a – Dzisiaj nawet my sami nie mamy nic do jedzenia! Czy widzisz jakieś krowy na naszym drakkarze? Świnie? A może kury, które moglibyśmy zarżnąć, żeby ułaskawić Aegira?     

Nargun zacisnął szczęki, silne porywy wiatru szarpały jego długą brodę, a strumienie morskiej wody chłostały twarz.              

- Mówię o ofierze z ludzi- Oznajmił. O złożeniu w ofierze człowieka.         

- Oszalałeś Nargunie ?!                                                  

Herald wciąż nie wypuszczał steru z rąk. To była jego ostatnia nadzieja. Ster był dla niego niczym Silyggdra, święty jesion będący osią świata, sięgający korzeniami aż do Rduasg’a. miejsca, w którym przebywają bogowie. Trzymał się go kurczowo, jakby tylko on mógł go uratować. Uratować przed nawałnicą, pogardą ludzi i szaleństwem które ich ogarnęło.                          

- Oszalałeś Nargunie- powtórzył.- wikingowie dawno zaprzestali składania ofiar z ludzi! Nie uważasz że już wystarczająco wielu naszych straciło życie ?                              

- a ja myślę, że to przedni pomysł!                                        
Dangalf zbliżył się do Heralda z twarzą wykrzywioną gniewem.                          -  

Nargun ma rację, nie możemy zrobić nic lepszego, żeby ułaskawić bogów, niż złożyć im ofiarę z życia walecznego wojownika. Jednak Aegir nie zadowoli się byle kim…- gwałtowny podmuch uderzył go w twarz, gdy odwrócił się do pozostałych u unosząc ręce, zawołał:  

- Aegirze! Dzisiaj złożymy ci w darze naszego ukochanego wodza!                                              

Herald nie miał czasu zareagować. A zresztą, co mógłby zrobić? Uciec? Trzech z jego ludzi, w których słowa Narguna wlały nową energię, stanęło tuż przed nim.                         

- Ildak, Rduasg!- krzyczał Herald – nie widzicie, że …                              

jednak oni chwycili go i skrępowali. Odrf, syn Ttanorag’a, wyrwał mu z ręki ster.           

przywiążcie go do masztu!- rozkazał Dangalf, którego oczy błyszczały jak nigdy dotąd           

- co robicie szaleni?                                                  

Herald usiłował się uwolnić. Na próżno. Żaden z ludzi na tym statku nie miał nic do stracenia. byli sami pośród bezkresu rozszalałego żywiołu i jeżeli śmierć człowieka, ich wodza którego zawsze szanowali i słuchali, może sprawić, że powrócą do domu, nie zawachają się ani chwili. Lina owinęła się wokół piersi i ramion Heralda, wbiła w jego ciało, przyciskając go do masztu i pozbawiając swobody ruchów. Dangalf wymachując nożem, wybuchnął obłąkańczym śmiechem, który ginął w porywach wiatru.                                                                  

- do dzieła kapitanie!- krzyknął Dangalf – jestem gotowy.                         

-zaczekajcie, zaczekajcie! – próbował powstrzymać ich Herald – byłem waszym wodzem ponad dwadzieścia lat ! dajcie mi miecz i pozwólcie stawić czoło Dangalfowi Szalonemu!  

Dzięki temu dowiemy się, czyjej śmierci pragną bogowie!                                         

- racja!- odezwał się Ildak. – Herald zasłużył na to, żeby umrzeć z mieczem w ręku.musimy dać mu szansę pójścia do Walhalli i ucztowania w gronie bogów w Rduasgadzie                     

twarz Dangalfa wykrzywił grymas                                         
- oczywiście- zasyczał- oczywiście. Podaj mi miecz!                               

Dangalf obszedł Heralda dookoła i wsunął w jego wciąż skrępowane dłonie rękojeść miecza.     - proszę, Heraldzie! Teraz jestś uzbrojony. Widzisz, myślałeś że cię nie lubię, a tymczasem jestem gotów spełnić każde twoje życzenie.                                         
- ty podła świnio- wrzasnął wódz                                        

Dangalf stanął naprzeciwko Heralda. Jego górna warga uniosła się, odsłaniając pożółkłe kły.  
Pozostali cofnęli się o krok. W ich oczach pojawiło się wahanie, ale nawałnica nagle uderzyła z podwojoną siłą.                                                        

- co ty sobie myślisz, Dangalfie? Myślisz że zajmiesz moje miejsce, kiedy już się mnie pozbędziesz ? ale kim będziesz dowodził? Amią szkieletów, które wkrótce pochłonie gniew Aegira i Thora ?                                                             

-zamilcz, Heraldzie! Już nie nabierzesz nikogo na swoje piękne słówka! Tym razem nas nie omotasz!- wykrzykiwał Dangalf – osobiści poderżnę ci gardło i będę patrzył, jak krew z ciebie uchodzi. Kapłanie, zaczynaj zaklęcia!                                                  

Nargun uniósł ręce do rozszalałego nieba. Wiatr pędził ponad wodami kłęby czarnych nabrzmiałych chmur gotowych wylać z siebie rwące potoki deszczu.                         

- o Aegirze, wielki władco mórz i oceanów! O Thorze władco piorunów, panie burz! Zanosimy błagania i miłosierdzie i prosimy o przyjęcie w darze życia najmężniejszego z naszych wojowników, szlachetnego Heralda Leifsona, wodza, syna wodza i wnuka wodza...                          

nagle błyskawica rozdarła niebo, wszyscy wzdrygnęli się, spodziewając się, że zaraz ukaże się Thor we własnej osobie. Wydawało się, iż za chwilę świat eksploduje z ogłuszającym hukiem.          

- bogowie się niecierpliwią! - wydzierał się Rduasg- szybko! Zabij go!                
Dangalf zbliżył ostrze noża do szyi Heralda.                                    

- patrzcie ! Krzyk Odrfa powstrzymał Dangalfa.

Rozległo się kolejne uderzenie pioruna. Wszyscy zwrócili głowy w stronę, którą wskazywał uczepiony steru Odrf. Dangalf zmrużył oczy. Horyzont rozświetlał blask podobny do zorzy polarnej.                                             

- to znak! – wykrzyknął Nargun – to znak od bogów!                               

- nie chcą śmierci Heralda! Dołączył się Merfol. – wskazują nam drogę! Musimy podążyć za światłem!                                                            

Rozszalałe fale z całą siłą uderzały o burty statku. Wściekły Dangalf uniósł rękę.                
- nic ci to nie da Heraldzie Leifsonie!                                         

Ale w chwili gdy ostrze miało właśnie zagłębić się w piersi Heralda. Dangalf krzyknął ochryple, zachwiał się i runął na pokład drakkara. Za nim podniósł się Dilak, przemoczony, z zaciśniętymi szczękami, z oblepiającymi twarz mokrymi włosami, z kawałkiem wiosła w ręce. Chwycił nóż, który upadł u jego stóp, i pewnym ruchem przeciął więzy Heralda.                              

- przejmij ster, wodzu- mruknął – tylko ty możesz nas ocalić i wyciągnąć z tego koszmaru.  

Nawałnica znów uderzyła; fale były jeszcze bardziej potężniejsze niż dotąd, a niebo czarniejsze niż otchłanie Luhel. Jednak w oddali wciąż błyskało światło; wydawało się, że jego promienie przebiją gęstą zasłonę deszczu i rozrywają chmury.                                         

- kto żyw, do wioseł!- rozkazał Herald, przejmując ster.- wiosłujcie, ile sił! A reszta niech nie spuszcza z oka światła. Nagle wiatr ucichł, fale prawie natychmiast się uspokoiły i teraz łagodnie kołysały statkiem. Deszcz ustał i zastąpiła go nie przenikniona szara mgła. Ster jeszcze parę chwil temu rozszalały jak dziki koń nagle w rękach Heralda się uspokoił                          
- co to za nowy czar? – szepnął Odarf                                         

wszyscy przestali wiosłować. Ogranął ich niepokój, który zastąpił panikę i chaos.                
- może… może wstąpiliśmy już do świata umarłych ? – wybełkotał Merfol               

-światło!- krzyknął nagle Nargun. – światło zniknęło! Jesteśmy zgubieni! Bogowie nas opuścili! to pułapka! Powinniśmy byli poświęcić Heralda !                               
- nie! Patrzcie tam, mgła się rozprasza!                                        

Całun mgły rozwiał się na wschodzie, odsłaniając wolną od chmur połać błękitnego nieba. Stało się tak nagle, jakby trzech dni koszmarnej podróży nigdy nie było. Morze na powrót zaczęło sprzyjać potężnym wikingom, marynarzom, przyzwyczajonych do trudów, władcom prądów morskich. Wojownicy zapomnieli o strachu. Bo o jakim strachu tu mowa? Nic nie jest w stanie przestraszyć wikinga!                                                  
Leżący na pokładzie Dangalf Szalony z jękiem otworzył oczy. Obolały uniósł się z trudem na łokciach i dotknął ręką tyłu głowy. Mgła była już tylko wspomnieniem, a wikingowie krzyczeli z radości. Ich oczom ukazał się znajomy pejzaż. Drakkar wypłynął między dwa zieleniące się, strome, wysunięte daleko w morze półwyspy. To Hag Fiordenvik. Ziemia otwierała przed nimi ramiona, obejmowała ich w lodowym, lecz spokojnym uścisku. W oddali wyrastała góra zwieńczona koroną śniegu. Byli u siebie.                                                       

- To Northland!                                                       
Bogowie zwrócili wikingom rodziny. Herald pewną ręką sterował statek ku brzegu. Dangalf wstał i przyłączył się do reszty, opierając się o burtę. To on pierwszy je dostrzegł.               

- światło! światło Aegira! – odezwał się skrzekliwym głosem. Herald nie wahał się ani chwili. Chciał poznać źródło tego, światła, które uratowało mu życie. Musiał się dowiedzieć, jakie przesłanie pragnęli jemu przekazać bogowie?                                             

-Dilaku!, zarzuć kotwicę- rozkazał Herald towarzyszowi.                         

Podczas gdy Dilak, posłuszny rozkazowi, zahaczył o dno kotwicą obciążoną kamieniem, Herald wskoczył do wody sięgającej mu do połowy ud. Szybko przybliżał się do światła, które pobłyskiwało między skałami. było przeznaczone dla niego.            

- Heraldzie! Uważaj! – próbował powstrzymać go Nargun.- to może być niebezpieczne!           

Herald nie zwracał a niego uwagi. nigdy nie miał zaufania do starego człowieka, który większość czasu spędzał na przepowiadaniu katastrof, a one nigdy nie następowały, lub chwalił się że to dzięki niemu udało się ich uniknąć. Światło nie było pomarańczowe jak ogień, .ale białe jak światło z gwiazd, jednak nie migało. Herald słyszał za sobą chlupot wody. Był to znak że jego ludzie ruszyli za nim. Instynktownie czuł, że Gandalf także jest z nimi. Światło wciąż bielało. kiedy zbliżył się do niego zobaczył, że wydobywało się z żelaznego walca, przypominającego hełm giganta. Herald zatrzymał się, a za nim stanęli jego ludzie.                                              

- co to jest ? – mruknął Dangalf.                                             

Herald był wodzem. I chciał aby Dangalf Szalony zawsze o tym pamiętał. Zrobił krok do przodu. w tej samej chwili rozległ się dźwięk podobny do grania rogu wzywającego do wojny, ale nieco o wyższym tonie. Herald skamieniał. Nargun czknął, ocknął się, potknął o kamień i upadł na plecy. Siedząc w zimnej wodzie, z chudymi jak wyschnięte jak gałęzie nagimi kolanami wystającymi z morskiej piany zdołał wykrztusić:                                             

- To jest… To był głos Boga!                                             
Herald przygryzł wargi. nie ten krzyk nie miał nic wspólnego z przestrogą bogów, ten krzyk przypominał coś zupełnie innego.                                              

- Można raczej powiedzieć ….                                              
Herald pochylił się nad żelaznym walcem. Znajdowały się w nim drzwiczki, które otworzył To nie był zwykły walec, ale kołyska w której leżało niemowlę, golusieńkie i krzyczące, ile sił w płucach. Serce Heralda rosło, zupełnie jakby te dziecko urodziła jego żona. Uśmiech rozjaśnił jego twarz. Wziął małego człowieka w wielkie stwardniałe dłonie. Dziecko wyglądało na wygłodzone ale nie do końca osłabione. Różowe i pulchne, energiczne o jasnym spojrzeniu było znakiem przeznaczonym do Heralda. Stanowiło przesłanie nadziei i siły.                                         
Herald z niemowlęciem na rękach zwrócił się do swych ludzi. Nargun jeszcze nie wstał. Herald obwieścił z uśmiechem:                                                       
- nie wiem czy to Aegir czy thor cię tu przysłał ale nazwę cię Torri Aegirsson!

meggies

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2944 słów i 16789 znaków, zaktualizowała 3 sty 2016.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Pomysł dobry, ciekawie napisane. Ale musisz zedytować i poprawić, bo miejscami uciekają Ci gdzieś słowa i myślniki xD

    1 sty 2016

  • meggies

    @Kuri dziękli napewno poprawię ;)

    2 sty 2016