Surrealizacja Rzeczywistości

"Surrealizacja Rzeczywistości"

gatunek: nonsens/surrealizm/fantasy

Różowo-fioletowe niebo miało pomarańczowy smak. Chmury były jak cytryny i ananasy, słońce przypominało wielką dynię, a księżyc miał wygląd kiści zielonych bananów. Dwudziestokilkuletni człekokształtny osobnik o niezwykłych zdolnościach był przyodziany w złoto-czerwoną zbroję. O wschodzie albo zachodzie słońca spacerował po lesie przerośniętych brokułów. W mijanym przez niego stawie, w pobliżu którego kilkoro szlachciców i szlachcianek wznosiło toast, pływały dziesiątki kilkunastocentymetrowych ryb z łapami salamander. Wspiął się na wzgórze porośnięte drzewami liściastymi i iglastymi oraz palmami, a także kaktusami. Po drodze zobaczył dwunożnego konia, skaczącego jak żaba i polującego na latające króliki wielkości badylarki. U drewnianych wrót murowanej białej chatki w kształcie tortu, spotkał złotą lądową rozgwiazdę wielkości człowieka, która następnie wskoczyła na płaski czerwonawy dach, a wydarzeniu temu towarzyszyły żółte, niebieskie i zielone iskry w kształcie cukierków oraz winogron.

Poszedł na szczyt góry, gdzie stał zamek w kształcie muszli ślimaka. Miał białe ściany porośnięte bluszczem i szpiczasty czerwony dach. Z jednej z ośmiu siedmiopiętrowych wieżyczek wyjrzał wielbłąd z rybim ogonem, długim aż do ziemi. Pośród pobliskich trzcin, czteroosobowa drewniana łódka unosiła się w powietrzu, na wysokości czterdziestu centymetrów nad poziomem gleby. Do okna, z którego wyglądał wielbłąd, podleciał trzydziestocentymetrowy tapir ze skrzydłami trzmiela, który wyłonił się z lasu, górującego ponad rozległą łąką, porośniętą przeróżnymi roślinami zielnymi oraz grzybami, i poprzecinaną kanciastymi rzekami. Człekokształtnemu osobnikowi wyrosły z pleców albatrosie skrzydła, a wtedy wzbił się on w powietrze na wysokość dwustu trzydziestu jeden metrów i pofrunął w stronę dzielnicy otoczonych sadami i ogrodami kamienic, będącej granicą między centrum a przedmieściami średnich rozmiarów podzwrotnikowego miasta, leżącego nad długą i szeroką, pomarańczowo-różową plażą, porośniętą wysokimi cienkimi palmami, kalafiorami i porami.

Wylądował między ciągiem przyozdobionych pięknymi graffiti murów i drewnianych oraz metalowych niskich płotów, otaczających tropikalno-kosmiczno-magiczne ogrody pełne śmiejących się kwiatów i rozmawiających owoców, zalesionymi wzgórzami a łąką łagodnie opadającą do brzegu rzeki, za którą rozciągały się tajemnicze i ciekawe, dosłownie wciągające bagna. Na pobliskich przedmieściach stało siedem drewnianych i pięć murowanych, niewielkich chatek. Podszedł do murów i płotów. Podeszła do niego pomarańczowo-różowa gwiazdka z nieba, z którą zaczął rozmawiać, potem tańczyć, grać na kilku różnych instrumentach muzycznych, następnie rapować. Wtedy graffiti odkleiły się od ścian i zawisły w powietrzu, a wówczas z nieba, na tle którego przefrunęła flotylla zielonych, niebieskich i bordowych talerzy oraz dzbanków, spadł deszcz cukierków, borówek i pomidorów.

Wnet przyleciała łódka, w której siedziało prosię ziemne. Stało się ono płetwonogim szympansem z ogonem traszki, wyszło na chodnik i zamieniło się w fontannę kwiatów, a mały pojazd wodny stał się statkiem potrafiącym fruwać i pływać, a wyglądającym jak nieduży parterowy dom o bardzo płaskim, niemal prostym dachu. W sadzie pasło się kilka zastanawiających stworzeń z innej czasoprzestrzeni i na dokładkę z legendarnych oraz nostalgicznych czasów, a były to: żółta krowa w czerwone łaty, żółta para wielkich oczu z czerwonymi tęczówkami i takimi też źrenicami, oraz niebiesko-różowa dżdżownica wielkości taczki i biało-pomarańczowo-granatowy fruwający leszcz ze złotymi płetwami. Oczy były duże jak szafa, a wszystkie z tych stworzeń potrafiły zarówno latać, skakać, jak i pływać. Na jabłoniach rosły melony, a na bluszczach - banany. Z palmy na palmę skakały czerwone nutrie i zielone borsuki, a z okien przyglądały się im misie koala, dziobaki i papugi.

Krowa i para oczu przeniosły wszystko do innego świata, na nowo poukładały wymiary i zmieniły całą rzeczywistość. W powietrzu unosiły się cytryny, kokosy i duże ilości mniejszych oraz większych, bardzo kolorowych ekranów. Niebo było brązowe i na jego tle świeciły pomarańczowe gwiazdki oraz księżyc w takim samym kolorze. Podczas gdy dwa bliźniacze narządy wzroku i wiecznie bujające w obłokach zwierzę roślinożerne powoli przemierzały nieboskłon jako gwiazdozbiory, na tamtej innej lepszej ziemi, kręcącej się w znacznie pozytywniejszej alternatywnej rzeczywistości, promienie unoszących się między posiadającymi baseny, łuki i kolumny wielkimi budowlami i subtropikalnymi drzewami oraz krzewami słońc wielkości mandarynek, oświetlały kwitnące i owocujące rośliny zielne, nad którymi krążyły motyle i ważki.

Pośród niedużych obiektów, takich jak kamienie ułożone w kręgi, łaziły traszki, biegały jaszczurki oraz skakały żaby i ropuchy. Chmury się rozkruszyły. Kilka różnych wszechświatów unosiło się w postaci baniek mydlanych, znajdujących się w zawiesinie niekończącej się sztuki, kultury, imprezy i inspiracji. Pięć koni, rycerz i rydwan zamieniły się w mgłę, która spowiła całe miasto. Na rozległym balkonie dużego zamku stał mężczyzna w średnim wieku, na jego głowie mieściła się złoto-srebrna korona, a plecy miał przykryte czerwoną peleryną. Z placu otoczonego palmami i figowcami, kilkadziesiąt zielono-niebieskich i żółto-pomarańczowych pawi wzleciało w powietrze i uniosło się nad miastem. Zderzyły się z wielkim szarym łukiem, a wtedy zamieniły się w różowe, złote i pomarańczowe ćwierkające kulki ze skrzydłami i nóżkami ciem.

Wdrapały się po drabinie na szczyt walcowatego obelisku, który następnie zaczął zionąć ogniem i poleciał wysoko do jasnoniebieskiego nieba, skrywającego wiele różnych zaskakujących tajemniczych stworzeń, takich jak podobne do ludzi istoty z łabędzimi skrzydłami i miniaturowymi słońcami albo księżycami w pobliżu głów. Obelisk stanął na podłodze ubitej z różowo-białych chmur, a tło składało się z jasnożółtego nieboskłonu. W pewnej odległości od monumentalnego przedmiotu, stały duże luksusowe domy z basenami, a także przeróżne drzewa, krzewy, palmy i trzciny. W wielkiej srebrnej kuli, która nadciągnęła z kilku miejsc jednocześnie, na tronach zasiadały skrzydlate istoty w złotych wieńcach i zbrojach. Częściowo przykryte zmiennokształtnymi pierzynami niebiańskiego luksusu, siedziały na dywanach unoszących się w powietrzu, w sadach i ogrodach, pod baldachimami, nad basenami, albo pod namiotami. Niektóre z nich były skąpane w złotych monetach, które sięgały im do łokci.

Zaczął się festiwal skrzydeł. Postacie wzbiły się wysoko w stronę nieba, skąd było już bardzo blisko do tajemniczych zamków spełnionych marzeń, zamkniętych kluczami pozytywności, szczęścia, radości, łagodności i świadomości. Na powierzchni żółtej pustyni wyrósł pomarańczowy trójkącik, który stał się gigantyczną piramidą. Nagle wrota się otworzyły i światło dostało się do wnętrza, a wraz z nim pięćdziesięciu mężczyzn i pięćdziesiąt kobiet. Wszyscy z tych ludzi byli przyodziani w długie szaty. To tajemnicza złota setka tych, którzy przeszli sami przez siebie. Wbiegli kolejno jedno za drugim po wielkich spiralnych schodach aż na sam szczyt, a wtedy strumień jasnego światła wytrysnął z wierzchołka mistycznej budowli, ułożonej z astralnych wspomnień i pozytywnych marzeń, spełnionych i niespełnionych, ale pojawiających się w ponadwymiarowych sferach egzystencji wszystkich istot żywych. Na niebie można było zauważyć dziesięć srebrnych dysków, mieniących się wieloma różnymi kolorami, przez co wyglądających jak latające dyskoteki, w których trwa wieczna impreza międzygalaktyczna.

Obiekty w kształcie krążków zniknęły. Nagle o zachodzie słońca, duże tropikalne miasto nad oceanem i cały widnokrąg w jego otoczeniu rozdzieliły się na dziewięć pionowych pasków które spadły z pola widzenia, a wtedy jedyne, co można było zobaczyć, to śnieżnobiałe tło. W innym i bardzo odległym miejscu, beżowe kanciaste miasto, stojące na pomarańczowej pustyni i pod żółtym niebem, stało się pustą bezużyteczną wydmuszką, w całości ulepioną z brązowo-szarej gliny. Kawałki odrywały się coraz  szybciej i w pewnym momencie pustynia zapadła się pod skalistą glebę, a wtedy z wnętrza ziemi wytrysnęła magma, zmieniając wszystko w jednolitą ognistą czerwień. Czternaście brązowych, osiem srebrnych i trzy albo cztery złote lampy oliwne kręciły się wokół własnej osi, gwizdały i uwalniały czarny bądź ciemnoszary dym, na szkarłatnym tle.

Nagle, nad tym wszystkim przefrunął czarno-beżowy dywan w kwiaty róż i hibiskusów, na którym znajdowały się trzy kolejne lampy oliwne, trzy imbryki oraz trzy czajniki, a pośrodku nich dumnie górowała wielka szisza. Ni stąd ni zowąd, pojawiło się wielkie oko, które okazało się być oknem do innego lepszego świata, a tam trwał właśnie test możliwości nowej rzeczywistości, czyli kolejnego wymiaru wiecznej egzystencji kosmicznej. To, co było widać i słychać, sugerowało jakąś tajemniczą pozytywkę. Na podłożu upstrzonym zmatowiałymi barwami ośmiokolorowej tęczy i przy dźwiękach trochę dziwnej ale nawet w miarę przyjemnej muzyki, beżowo-srebrny i błyszczący ludzik o korpusie w kształcie stożka i ze szpiczastą czapką osadzoną na kulistej głowie, tańczył dookoła własnej osi, a tłem było granatowe niebo usiane drobnymi złotymi gwiazdkami, przyozdobione jasnożółtym księżycem i zastanawiające czarne figury geometryczne, takie jak koła, trójkąty i czworokąty, otaczające świecący gwiezdny obiekt w kształcie kawałka pomarańczy albo mandarynki.

Koniec.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.