Patron Pokoju

KOPIOWANIE ZAKAZANE  

Pani Hilda zasiadła właśnie przed telewizorem i przełączyła na program, na którym leciał jej ulubiony serial. Z wielkim zainteresowaniem śledziła losy walecznego detektywa, który miał za zadanie rozwikłać wyjątkowo trudną zagadkę. Pociągnęła spory łyk letniej kawy, kiedy do pokoju wpadły jej wnuczki. Gdy zauważyły, że ich babcia ogląda swój ulubiony serial, wolały usiąść na kanapie i poczekać. Albowiem starsza pani nie lubiła, gdy ktoś przerywał jej oglądanie.  
- Co chciałyście, słoneczka? - zapytała nie odwracając się w ich stronę.
- Babciu, chciałyśmy, byś opowiedziała nam znów jakąś historię z czasów, gdy byłaś jeszcze mała! - powiedziała młodsza dziewczynka.
Wnuczki pani Hildy były dla niej prawdziwymi skarbami. Uwielbiała opowiadać im historie, które sama kiedyś przeżyła. Starsza dziewczynka, imieniem Keira, była córką jej syna. Młodsza natomiast, czyli Del, była oczkiem w głowie swojej mamy - córki Hildy.  
- Babciu, opowiesz coś, opowiesz?! - pytała dociekliwie Del.
- Del, babcia teraz ogląda – Keira spojrzała na kuzynkę z ostrzeżeniem.  
- Nic się nie stanie, jak przegapię jeden odcinek – powiedziała babcia. - Pomyślałam, że opowiem wam dziś wyjątkową historię, która możecie wierzyć lub nie, zdarzyła się naprawdę.
Hilda wyłączyła telewizor i usiadła obok dziewczynek, którym z zaciekawienia i fascynacji świeciły się oczy.  
- Więc jak dobrze wiecie, żyłam w czasach wojennych. Gdy miałam piętnaście lat, wybuchła wojna. Straszny to był okres, oj straszny. Zdaję sobie sprawę z tego, że w szkołach niewiele uczą was na ten temat, przynajmniej na razie. Nasz kraj w walce z sąsiednim państwem, poniósł olbrzymie straty. Pamiętam dobrze, jak prosiłam rodziców, byśmy się pakowali i uciekali, jednak państwo było otoczone i nie było drogi ucieczki. Każdy zasypiał z niepewnością, czy nastanie dla niego kolejny dzień. Większość osób modliła się po kilka godzin dziennie, jednak było coraz gorzej. Ja pewnego dnia po prostu zwątpiłam, przestałam wierzyć w lepsze jutro... W mojej głowie kłębiły się myśli, które nie dawały mi spokoju. Myślałam, że jakby Bóg naprawdę słuchał ludzi, do wojny nigdy by nie doszło, albo chociaż nie było by tak wielkich strat... Pewnego dnia, gdy do miasteczka w którym mieszkałam zaczęły zbliżać się wojska, ludzie zamiast się chować, wyciągali jakąkolwiek broń i ginęli w walce. Ja nie chciałam zginąć, bałam się – babcia zamknęła oczy. - Aż w końcu usłyszałam straszny huk, a potem krzyknęła moja mama. Po tej chwili nastała głucha cisza. Domyśliłam się, że to wojsko sąsiedniego narodu wdarło do naszego domu, by wymordować wszystkich. Schowałam się pod łóżkiem, trzęsąc się ze strachu. Ktoś wszedł do mojego pokoju. Leżąc pod tym łóżkiem i dosłownie nie oddychając, słyszałam ciężkie kroki. Po chwili ten ktoś opuścił mój pokój, lecz nie była to pora na odetchnięcie z ulgą. Zza okna słyszałam, jak ktoś mówi, że w tej okolicy wymordowano już wszystkich. Poczułam wtedy, jak wszystkie wnętrzności ściskają mi się. W tej okolicy mieszkała moja babcia, mój dziadek, moja ciocia z wujkiem i kuzynem. Wymordowali wszystkich, łącznie z moimi rodzicami. Nie miałam odwagi nawet zapłakać. Leżałam i leżałam, aż nastał wieczór i zrobiło się ciemno. Trzęsąc się, wyszłam spod łóżka. Nie chciałam zbyt rzucać się w oczy, więc wyjęłam z szafy czarne, dosyć grube buty, założyłam tego samego koloru spodnie, a na bluzę zarzuciłam kurtkę po czym zeszłam do kuchni. Gdy zobaczyłam... Chwila, chcecie tego słuchać? Macie ledwo dziesięć lat i... - babcia zaniepokoiła się, lecz dziewczynki szybko pokiwały głowami na znak, że oczekują dalszej opowieści. - No dobrze, więc gdy zeszłam do kuchni, zobaczyłam kałużę krwi, a obok niej leżała moja matka. Ja nie pamiętam, co wtedy zrobiłam. Wiem tylko, że wzięłam z kuchni nóż i wyszłam z domu. Wszędzie było cicho, lecz w oddali widziałam dym i ogień. Nie wiem nawet, co ja chciałam wtedy zrobić, dokąd iść... Poszłam więc przed siebie. Rzeczywiście, nie było nikogo. Ominęłam dom moich dziadków, mojego kuzyna, nie zapłakałam. Szłam dalej hardo stąpając po ziemi. Od mojego miasteczka do stolicy były jedynie trzy kilometry, więc postanowiłam się tam przejść. Idąc, usłyszałam nagle kroki za sobą. To nie był zwykły strach, to był wręcz paraliż. Stojąc nieruchomo czekałam jakby na śmierć, lecz ta nie zamierzała najwidoczniej przyjść w tym momencie. Odwróciłam się więc i zobaczyłam żołnierza. Dobrego żołnierza. Wpatrywał się we mnie stojąc nieruchomo i trzymając w dłoni karabin. Uśmiechnęłam się do niego blado, a on odwzajemnił uśmiech. Było w nim coś innego, co czyniło go wyjątkowym, jednak nie wiedziałam co. Stałam i patrzyłam, a on nawet nie drgnął. Zachowywał się jak posąg. W pewnym momencie po prostu zniknął mi z oczu. Nie wiedziałam jak, ale go nie było. Tak nagle, jak duch. Zaczęłam obracać się szukając jakiegoś wyjaśnienia, lecz nic nie znalazłam. Było wokół mnie wciąż tak samo, jakbym w ogóle go nie widziała. Poszłam więc dalej. Po drodze biłam się z myślami. A może to jednak wizja? Może nikogo tak naprawdę nie widziałam? Może to wszystko działo się w mojej głowie? Gdy szłam już pustą ulicą, uświadomiłam sobie, że jestem kawałek od murów strzegących stolicę. Nie wiedziałam, czego się tam spodziewać. Kompletnej pustki? Walczących żołnierzy? Czy może od razu śmierci? Byłam już przed głównym wejściem do miasta, gdy usłyszałam krzyk. Obróciłam się i zobaczyłam starszego pana, który krzyczał, bym nawet nie warzyła się tam wchodzić. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i oczywiście, jako ciekawska, niezbyt rozsądna i zbuntowana piętnastolatka, nie posłuchałam go i wkroczyłam do stolicy. Gdy tylko się tam znalazłam, powitał mnie huk i w pobliskiej kamienicy zaczęło się palić. Zobaczyłam, że z kamienicy wybiega mały chłopiec. Miał około sześciu lat. Był cały ubrudzony sadzą, a jego nóżka była poważnie poparzona. Nie patrząc na to, co działo się wokół mnie, pobiegłam do kulejącego chłopca. Na mój widok zaczął płakać, a ja próbowałam go do siebie przekonać i uspokoić. Po chwili trzymałam go już na rękach. Zakradliśmy się do apteki, która na szczęście nie została zbytnio uszkodzona. Chłopiec płakał, naprawdę płakał. Dowiedziałam się od niego, że został sierotą. Obiecałam mu, że się nim zaopiekuje i nie pozwolę skrzywdzić. Gdy dotarliśmy niezauważeni do apteki, posadziłam go na krześle i zaczęłam szukać w ladzie czegoś na oparzenia. Gdy znalazłam, posmarowałam mu tym nóżkę i założyłam opatrunki. Pomyślałam, że nie mogę z nim tak biegać nocą po mieście, podczas gdy panowała wojna. Przypomniało mi się, że zawsze z kuzynem przybiegaliśmy do miasta i siedzieliśmy w starej szopie, która znajdowała się za pewnym wielkim domem. Prawdopodobnie ta szopa została dawno zapomniana, więc mogliśmy się tam spokojnie bawić. Jednak teraz nie było czasu na zabawy, poza tym mojego kuzyna już nie było na świecie. Zaniosłam chłopca do tej szopy, a że było to niedaleko, dotarliśmy tam z powodzeniem. Schowałam go za beczkami w drugim pomieszczeniu szopy. Prosiłam go by mi obiecał, że gdyby nie wiadomo co się działo, nie wyjdzie stąd. No chyba, że gdyby przybyło tu wojsko, w co szczerze wątpiłam, mógłby uciekać. Chłopiec obiecał, że dotrzyma słowa i się stąd nie ruszy. Poszperałam w kieszeniach i znalazłam cukierki, które mu podarowałam. Po tym wszystkim pocałowałam go w czoło i sama pobiegłam do centrum. Gdy biegłam zastanawiałam się, co właściwie chcę osiągnąć. Przecież biegnę po śmierć. A gdy zginę? Przecież na pewno nie wygram z uzbrojonymi żołnierzami. A gdy wszyscy zginą? Z kim zostanie chłopiec? Zawahałam się. Przestałam biec i stanęłam w miejscu. Pierwszy raz w życiu musiałam podjąć tak trudną decyzję. Bałam się, naprawdę się bałam, ale od lat uczono mnie, że warto zginąć w poświęceniu. Wiem, że powinnam się ratować, ale nie widziałam w tym sensu. Wiedziałam, że nieważne czy się ukryję czy nie, jeśli będzie bardzo źle, zginę w obu przypadkach. Wokół biegali ludzie, którzy płakali i krzyczeli do Boga. Wokół wszędzie się paliło, a ja zaczęłam się zbliżać do źródła nieszczęść. Gdy dobiegłam do centrum miasta, sprytnie omijając wcześniej część wojska wroga, zobaczyłam chyba jedną z najgorszych scen w moim życiu. Mój kraj przegrywał, mógł stwierdzić to nawet ślepiec. Wszędzie wokół leżało pełno ludzi, a mimo to trwała zacięta walka. Krzyki, odgłosy strzelaniny, wrzaski, bomby, ogień. Myślałam, że oszaleję. W żadnym horrorze nie widziałam nigdy czegoś tak okropnego i strasznego. Schowałam się za ogrodzeniem, obserwując przebieg walki. Nasi strzelali, lecz chwilę potem padali trupem. Przewagą liczebną cieszyło się wojsko wroga. Sama nie wiedziałam, dlaczego ci ludzie zaatakowali nasz naród. Nagle  zauważyłam, że przeciwnicy zaczynają zbliżać się do miejsca, w którym się ukrywałam. Na czworakach popełzłam do pobliskiego lasu i schowałam się za drzewem. Nawet nie wiecie moje drogie, jakie było moje zdziwienie, gdy za sąsiednim drzewem ujrzałam białego jelenia – Hilda zmierzyła wzrokiem dosyć wystraszone lecz nadal zaciekawione wnuczki. - Był on bardzo jasny, promieniował światłem i był bardzo widoczny. Bałam się, że wrogowie go zauważą i tutaj przybiegną. Nagle niespodziewanie zsunęłam się na ziemie i zaczęłam ryczeć. Najzwyczajniej w świecie ryczeć. Pragnęłam wypłakać cały swój ból, który powstał poprzez utratę najbliższych, nieustannie towarzyszący mi strach, brak nadziei i możliwość zniknięcia z mapy mego państwa, które wiele znaczyło nie tylko dla mnie, ale i dla poległych podczas walki obywateli. Jeleń zbliżył się do mnie. Podniosłam się i zaczęłam się zastanawiać, czy to ja mam jakieś zwidy i jest ze mną naprawdę źle, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Szczypiąc się kilka razy doszłam do wniosku, że naprawdę. Sama nie wiedziałam skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, ale zaczęłam głaskać jelenia i prosić go o pomoc dla wojska mego państwa. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Z ciemności gęstego lasu zaczęły wyłaniać się postacie. Po tym wszystkim co zobaczyłam w dniu tamtejszym, nawet się zbytnio nie przeraziłam. One również się świeciły. Gdy się zbliżyły spostrzegłam, że są to najprawdopodobniej elfy, o których wiele czytałam w książkach. Jednakże nie wyglądały jak prawdziwe elfy. Nie miały skrzydeł czy kolorowych ubranek wykonanych z roślin, lecz najprawdziwsze zbroje. W rękach trzymały łuki, a w kołczanach znajdowały się strzały. Patrzyły na mnie z troską, jakby zamierzały mi pomóc. Zaczęłam zastanawiać się czy to możliwe. W końcu prosiłam o pomoc jelenia, ale... nie spodziewałam się, że to przyniesie jakieś skutki. A jednak przyniosło, bo elfy zaczęły wkraczać na pole bitwy. Chciałam krzyknąć, coś powiedzieć, powstrzymać je. Co prawda nie miałam nawet pewności, co to za stworzenia, jednak martwiłam się, bo jakim cudem mogły łukiem zwyciężyć z najprawdziwszymi karabinami, armatami czy innymi, równie niebezpiecznymi gadżetami? Jeleń stanął obok mnie i również obserwował elfy, które zostały właśnie zauważone przez żołnierzy. Oczywiście wszyscy na ich widok zdziwili się i przestraszyli, ale gdy elfy zaczęły strzelać do wrogów, nasi zrozumieli, że nie mają się czego obawiać. Teraz dopiero zaczęła się walka. Elfy rozprzestrzeniły się po całym placu, strzelając strzałami. Nie myślcie sobie, że były to zwykłe strzały, oj nie. Gdy leciały w powietrzu, by za chwilę zranić żołnierza, pozostawiały za sobą kolorową smugę. Były jakby zaczarowane. No i działały kilkanaście razy mocniej niż te zwyczajne strzały, bo żołnierze wroga padali co chwila trupem. Podczas gdy elfy strzelały do wrogów, część naszych żołnierzy próbowała im pomóc, a część rozbiegła się po całym mieście, by szukać kolejnych oddziałów złych, którzy się ukrywali by uderzyć w razie czego. Może i teraz wojsko mego kraju miało większą przewagę, lecz wrogowie nie poddawali się. Kilka razy udało im się strzelić w elfy, które zamiast paść na ziemię, po prostu znikały. Nie mam pojęcia czy się teleportowały, czy umierały, ale wiem, że znikały. Gdy trzymając kciuki wciąż stałam za tym drzewem, poczułam delikatne muśnięcie na plecach. Odwróciłam się i zobaczyłam jelenia, o którym praktycznie zapomniałam. Widocznie dał mi do zrozumienia, żebym poszła za nim. Posłusznie więc udałam się głębiej w las, tak jak mnie prowadził. Stanęliśmy obok wielkiego dębu, gdy jeleń przemówił do mnie ludzkim głosem – dziewczynki wytrzeszczyły oczy. - Powiedział, żebym pomogła mu odnaleźć żołnierza, którego widziałam w drodze do stolicy. Nie wiedziałam po co, ale w zamian obiecał, że przywróci mi rodzinę. Wojna więc trwała, a ja wybiegłam z lasu i zaczęłam poszukiwania. Nie miałam pojęcia gdzie go szukać. Jedno było pewne: nie myliłam się z tym, że ten żołnierz wydawał mi się być wyjątkowym, na pewno pochodził z innego świata, tak jak te elfy czy gadający jeleń. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie iść po chłopca, który czekał na mnie w szopie, jednak stwierdziłam, że musi jeszcze poczekać. Wbiegłam w jedną z bocznych uliczek, by dostać się na plac główny, tyle że z drugiej strony. No i dostałam się tam. Ukryłam się za jednym z budynków i wzrokiem zaczęłam szukać żołnierza. Miałam bowiem nadzieje, że może gdzieś tu się ukrywa i obserwuje przebieg bitwy. I jakby los się do mnie uśmiechnął, znalazłam go. Stał za słupem z ogłoszeniami, kilka metrów od miejsca, w którym się znajdowałam. Podbiegłam do niego, a on obrócił się gwałtownie i zniknął. Po chwili machał mi z miejsca, w którym przed chwilą stałam, uśmiechając się. Zmarszczyłam brwi, w końcu nie była to pora na zabawę. Krzyknęłam do niego, lecz on zniknął i pojawił się kilka metrów dalej. Zaczęłam biec w jego stronę, lecz on znikał i pojawiał się znów w innym miejscu. Powiedziałam mu, a raczej próbowałam powiedzieć, że nie mam teraz czasu na wygłupy i muszę z nim poważnie porozmawiać, jednak on jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, znów zniknął i pojawił się w innym miejscu. Nie chciałam odpuścić, wręcz nie mogłam, w końcu od tego zależało to, czy znów zobaczę moich bliskich, czy też nie. Ciężko wzdychając weszłam do budynku, do którego przed chwilą wbiegł. Zobaczyłam go stojącego przy oknie. Zaczęłam mu się przedstawiać, opowiedziałam mu swoją sytuację, powiedziałam że moja rodzina nie żyje, że pewien mały chłopczyk siedzi teraz w szopie i pewnie płacze, że czeka na mnie, a ja wciąż się nie pojawiam. Spojrzał na mnie ze smutkiem, i przemówił głębokim głosem. Powiedział, że nie jest w stanie nic zrobić. Po dłuższym milczeniu zapytałam go, kim właściwie jest, lecz nic nie odpowiedział. Zaczęłam go prosić, by udał się ze mną do jelenia, jednak on wyjaśnił, że nie zamierza tam iść. Nie wiedziałam o co chodzi, ale bardzo mi zależało. Moje proszenie zaczęło się od zwykłych słów, a skończyło na klęczeniu, przytulaniu żołnierza i płakaniu, aż ten w końcu uległ. Zapewnił mnie, że robi to tylko i wyłącznie dla mnie. Zaprowadziłam go więc do lasu, w którym dostrzegłam już światełko. To jeleń, który na mnie czekał. Gdy zobaczył, że podąża za mną żołnierz, uśmiechnął się promiennie i ukłonił. Żołnierz skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał ze złością na zwierze. Zaczęli rozmawiać. Rozmawiali, być może kłócili się, próbowałam coś podsłuchać, ale słyszałam jedynie niewyraźne głosy. Wydawało się, że między mną a nimi jest jakaś tarcza, która nie pozwala mi zrozumieć ich słów. Minęło mniej więcej pół godziny, a oni wciąż rozmawiali. Zaczęłam się niepokoić, gdy wyobraziłam sobie płaczącego w ciemnym kącie chłopca, więc zapytałam jelenia, czy raczy mi teraz zwrócić rodzinę. Jeleń uśmiechnął się niepewnie, jakby przypomniał sobie dopiero o swojej obietnicy, po czym postukał kilka razy kopytami w ziemię. Nie wiedziałam, czy to coś znaczy, ale jeleń i żołnierz nagle zniknęli. Nic nie rozumiejąc, wyszłam z lasu by sprawdzić, jak przebiega bitwa. Nie ukrywam, iż byłam rozwścieczona i zawiedziona. Gdy opuściłam las zorientowałam się, że nie ma tu ani elfów, ani wojsk wroga. Z ziemi podnosili się żołnierze takiego samego obywatelstwa jak ja, a mi było ciężko w to wszystko uwierzyć. Żołnierze po prostu ożyli. Ci, którzy dopiero co polegli, podnosili się w pełni zdrowi z ziemi, rozglądając się z niedowierzaniem wokół siebie. Uciekłam stamtąd. Zaczęłam biec w stronę szopy. No bo co miałam zrobić? Stać tam koło nich i gapić się? Wszędzie wokół było tyle samo ludzi, ile przed wojną. Nic nie rozumiałam. Gdy znalazłam się obok mojego małego podopiecznego, zorientowałam się, że leży nieruchomo na ziemi. Zaczęłam nim potrząsać, lecz jego oczy nie otwierały się. Poczułam łzy pod powiekami, które na chwilę zamknęłam, próbując dojść do siebie i nie zacząć wyć z bólu i smutku. Gdy skuliłam się i zaczęłam głośno płakać, krzycząc przy tym niesamowicie, chłopiec odzyskał przytomność i przytulił się do mnie, również głośno płacząc. W takim stanie znaleźli nas jego rodzice, którzy gdy tylko odzyskali życie, zaczęli go szukać. Dziękowali mi oni przez najbliższą godzinę, a ja zrezygnowana i niepewna udałam się w stronę mojego miasteczka. Gdy do niego dotarałam zauważyłam, że znów tętni życiem. Mimo tego, że wszystkie domy były rozwalone, spalone i poważnie uszkodzone, mieszkańcy wychodzili na ulicę machając flagami naszego narodu. Pobiegłam natychmiast do mojego domu, w którym zastałam rodziców. Wtuliłam się w mamę, potem w tatę. Rodzice prosili, bym wyjaśniła im, co tu się właściwie działo. Wszyscy byli świadomi wojny, lecz nikt nie spodziewał się takiego wydarzenia, jak przywrócenie życia. Wieczorem, zupełnie wycieńczona położyłam się spać. We śnie przyszedł do mnie jeleń, który wyjaśnił mi, że to przez tego żołnierza wybuchła wojna. Albowiem ten żołnierzyk był patronem pokoju na świecie, a gdy się zbuntował poprzez kłótnie z jeleniem, postanowił oddalić się i uciekł do świata istot ludzkich. Gdy go sprowadziłam do jelenia, tak naprawdę uratowałam świat. Jeleń wyjaśnił mi również, że wystarczyło tylko przytulenie, by żołnierzyk znów poczuł się pewny siebie. Całe szczęście, że wtedy nie odpuściłam, bo teraz prawdopodobnie leżałabym martwa, tak jak wszyscy inni.
Po tej opowieści zapadła cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Odważyła się na to Del, lecz dopiero po kilku minutach.
- Babciu, dlaczego nikt o tym nie wie?
- Bo nikt nie chce o tym mówić. Poza tym, nikt nie wierzy w gadające zwierzęta czy elfy, więc ludzie z moich czasów traktują to jako tajemnicę. Postanowiłam wam to jednak opowiedzieć, gdyż wiem, że ta opowieść zasługuje na rozgłoszenie, mimo że miała miejsce aż pięćdziesiąt lat temu. Nie bądźcie takie zdziwione, w końcu wojna składa się z nieprzewidzianych wydarzeń, czyż nie?

Wero

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3698 słów i 20032 znaków.

Dodaj komentarz