Odwet cz. I

Rozdział I
Piękna kobieta, gładziła lekko zaokrąglony brzuch. Wiedziała że musi działać zdecydowanie. Nie mogła jednak pozwolić sobie na błędy. Nie w takim momencie. Nie kiedy była tak blisko.  
- Szlag. – Król, stuknął o szachownice. – Znowu wygrałaś kochanie.
Starszy mężczyzna ucałował w nagrodę zwyciężczynie. Nigdy nie sądził że znowu się zakocha. Jednak bogowie okazali się być po jego stronie. Dali mu drugą miłości i kto wie może też kolejnego syna.
Po ciemny policzku wiarusa spłynęła pojedyncza łza. Widział jak ciemna postać z uporem, przedziera się w jego kierunku. Doskonale zdawał sobie kim ona jest.
-Curuś, przepraszam. – Szepnął – Gdy tylko to się skończy wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję.
Postać była jednak stanowczo za daleko i nie była w stanie usłyszeć przeprosin. Wciąż parła naprzód. Nawet mimo uwag wiatru, który za wszelką cenę starał się ją powstrzymać.
- Świat się zmienia. – Kwiaty tańczyły pod naporem tryskającej fontanny.
- Nie mów że ci to woda, powiedziała – zażartował Cesarz. Mimo swoich lat jego żona, wciąż potrafiła przyśpieszyć mu bicie serca. Dała mu wspaniałe dzieci. Najstarsza z nich była już królową. Zamachał dwoma pergaminami. Pieczęć była rozerwana, ale i tak cesarzowa Quintilla dobrze wiedziała co przedstawiają.
- Nie wyczułam to w powietrzu. – Wiatr, na zawołanie, wprawił w ruch pożółkłe liście. Pośród nich znalazł się pojedynczy płatek śniegu.
***
Młoda wojowniczka, szła prosto jedną ręką osłaniając się od wiatru a w drugiej wciąż zaciskając broń, gotowa w każdej chwili jej użyć. Na każdym, który stanie na drodze do jej celu. Od ponad roku włóczyła się po świecie za jednym człowiekiem. On zniszczył jej rodziny dom. Zabił jej matkę. Gdy tylko zamknęła swoje oczy, wspomnienia o tym wydarzeniu wracały.
Na jego kolanach leżała kobieta. Jej jasna suknia była poplamiona krwią, skapywała ona z sztyletu mordercy, który trzymał go w dłoń. W każdej chwili swojego życia żałowała że nic nie zrobiła. Tylko biernie obserwowała i widziała jak siepacze tego człowieka wynosili kosztowności z jej domu. Jak on ucieka.  
Jednak kiedy znowu go spotka, nie będzie się przyglądać, tylko krwią zapłaci za krew.  
Jej wzroku powoli ukazywała się stara i zniszczona wieża, choć w świetle zachodzącego słońca można było dostrzec w niej pewne piękno. Może to przez magię zachodów. Nawet najgorsze krajobrazy, dzięki niemu prezentowały pewien urok. Z resztą to teraz i tak nieważne nie liczyła się teraz wieża tylko człowiek w niej.
Powoli zaczęła się zastanawiać, co mu powie. Czy żałuje czy może dopiero będzie. Może okaże się prawdą to co podejrzewa, jeśli ten człowiek jest nim. Co wtedy? Czy będzie miała na tyle siły by go zabić i jak to będzie świadczyć o niej. Zaklęła w duchu przecież podjęła decyzję. Czas na moralne rozterki przyjdzie później. Natomiast chwila zawahania mogła ją kosztować życie. Nawet jeśli ten człowiek na prawdę był kiedyś jej ojcem to w chwili śmierci jej matki, utracił ten status.
Amirze, mroźne i wiecznie chmurne Skyrim w niczym nie przypominało rodzinnego Hammerfell. W którym słonce nieustanie paliło skórę. Biały puch sypiąc z nieba w jej domu byłby przyjemną osłodą na gorętsze dni, ale tutaj sprawiał że ta kraina wydawała się jeszcze bardziej nie przyjemna.  
Czuła się tutaj obca. Czerwony kubrak z po wyszywanymi złotymi wzorami, idealnie na niej leżał. Nie chronił jednak przed zimnem tak dobrze, jak na przykład futro, które upodobali sobie mieszkańcy Skyrim, zwani Nordami. W przeciwieństwie do Redguradów takich jak ona mieli oni jasną cerę i włosy. Jednak mimo różnic w wyglądzie, dzieli oni pewne punkty wspólne, był to miedzy innymi zapał do walki oraz pewna doza niechęci do magii.

Gdy zbliżała się do wieży, serce diametralnie zwiększyło tępo. Schowana za łysymi drzewkami, odstawiła, torbę pełną zapasów. Przed wejściem straszyła wbita na pal głowa, której stan nie pozwalał określić nawet płci czy rasy wściela. Strażnik, cicho pogwizdując pod nosem, spoglądał w jej kierunku. Znów poczuła paraliżującą potęgę strachu. Czyżby już wiedzieli o jej przybyciu. Nagle z piersi wyrosło mu ostrze. Nie ujrzała zabójcy, tylko cień kryjący się za drzwiami. Cień, który widocznie miał taki sam cel jak ona, dlatego ruszyła. Byle tylko ubiec nie proszonego gościa.  
Wewnątrz romantyzm zachodzącego słońca, znikł. Zamiast tego przywitał ją zapach stęchlizny, przesiąkając to miejsce na wylot. Podczas polowania na tego człowieka zdążyła go poznać, dlatego wiedziała że spotka go na szczycie wieży. Nie oglądając się na inne pomieszczenia, wskakiwała na kolejne schody. Gdy po drodze zauważyła ciemnoskórego człowieka, wiedziała że wyprzedziła nieproszonego gościa. Jej oponent zdołał wyksztusić z siebie tylko „ty” nim padł pod jej ostrzem. Nie było czasu na honorową walkę i tutaj raczej nikt na nią nie zasługiwał.  
Na samej górze znajdował się tylko jeden pokój. Pilnowany przez dwóch bandytów. Żaden z nich nie był Redguardem. Nie odpowiadali za śmierć jej matki, niestety musieli ponieść konsekwencje swojego pechowego sojuszu. Momentalnie wywiązała się miedzy nimi walka, a szczęk oręża niósł się echem. Ich przywódca jednak nie robił sobie nic z tego co się działo z jego ludźmi i ani myślał wychodzić.  
Klatka schodowa sprawiała że ich przewagę liczebna na nic się zdała. Wykonując zgrabny pół piruet i szybkie cięcie znalazła się powyżej przeciwników. Na niższym z nich użyła starej sztuczki. Pozbawiając oponenta broni, a chwile później życia. Trudno było jej unikać, w ciasnym pomieszczeniu kolejnych ciosów. Próbowała przejść do ofensywy jednak, on co rusz atakował ja gradem ciosów, nie pozwalając zyskać napastniczce przewagi. Co rusz ciął od góry albo od dołu, nie tracąc ani trochę na impecie. Zbliżyła się do niego żeby zyskać przewagę i jednocześnie parując, kopnęła go spychając ze schodów.
Z cienia dobiegło ciche klaskanie, dostrzegała mężczyznę ubranego całego na czarną. Z jego pleców wyszedł kolejny cień, tym razem kobieta.
-Brawo – gdy się do niej odezwał, spod kaptura zobaczyła, jego oczy, o czerwonych tęczówkach były jak rubiny albo krew. – Siostrzyczko upewnij się czy nie żyją, ja natomiast z naszą nową towarzyszką, zajmiemy się Sepem.  
Kobieta mimo niezadowolonego westchnienia, posłuchała.
– Zgodzisz się ze mną – kontynuował – że najpierw praca a potem pogaduszki.
Skinęła. Zbyt pewnie weszli do mocną oświetlonego pokoju na Szczycie. Przy podniszczonym biurku siedział on, nic się nie zmienił od czasów kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Ściągał wtedy biżuterie z jej matki. Bandyta powoli podniósł się z uwagą spoglądając na napastników. Na szyi miał ten sam talizman, który jeszcze rok temu błyszczał pokryty krwią z poderżniętego gardła.  
-Widzę że chcecie o czymś ze mną pomówić? – mówił powoli, wręcz z nienaturalnym spokojem.
-Pomówić – prychnęła- przyszłam cię zabić. – szermierczym krokiem zbliżała się do oponenta. Obnażone ostrze, błyszczało w świetle świec. Napawała się chwilą zemsty. Sprawiedliwością.  
-Jest mój – Powiedziała najemników, żeby nie próbował przerwać pojedynku.
Starszy Redguardczyk, zwinnie się podniósł. Wyciągnął zdobiony sejsmitar. Po czym wylał jakąś zieloną substancją z rękojeści.
- Jeśli tego pragniesz mogę ci też przy okazji pokazać jak naprawdę powinno się machać szablą.
Cięła od góry. Osłonił się i uśmiechnął. Momentalnie z obrony przeszedł do ataku. Uderzył od boku. Odskoczyła, za późno. Z prawego ramienia popłynęła krew. Musiała się powstrzymać by nie chwycić rany.
- Curuś, mama cię nie nauczyła poprawnej postawy, – westchnął – ale skoro dotarłaś aż tutaj, widocznie kiepsko dobieram towarzysz, albo ty za dobrze. – Skierował wzrok stronę drzwi, skąd zakapturzona postać przyglądała się walce.
-Nauczyła mnie wystarczająco. – To mówiąc ponownie ruszyła do boju. Wykonała kilka szybkich ciosów. Przeciwnik sparował je wszystkie. Jakby to była dziecinna igraszka.
-Dobrze - Mówił to z dumą, jakby on sam ją tego nauczył.
- Nie masz prawa mnie chwalić. – niemal wysyczała te słowa. – Nie jesteś moim ojcem.
Bardziej dotknęły go te słowa niż pokaz umiejętność. Trenowała pod okiem wybitnych szermierzy a jednak nie zmusiła go nawet do kroku w tył.
- Cóż, któż zatem jak nie ja czyżby A……twoja matka, -Odbił jej cios gdy próbował ciąć go po nogach- nie powiedziała ci kim jestem.  
-Powiedziała, że nazywał się Kassim i był najlepszym mieczem swoich czasów. Ty natomiast jesteś Sepem, bandyckim wężem. – mówiła już trochę zdyszana, ale zmęczenia nie osłabiło ani na moment jej determinacji. Do tego momentu łudziła się że Sep i mężczyzna z portretu to inne osoby. Z prawdą problem jest taki że ma gdzieś, jakiekolwiek uczucia.
-Nie zabiłem jej – krzyknął. Zaczął, uderzać częściej i mocniej, a na twarzy widniał grymas gniewu.  Podłożył ostrze, pod jelec szabli i zgrabnym pociągnięciem wyrwał go z ręki. Broń poszybowała wprost do jego dłoni.
-To chyba koniec lekcji na dziś. – Głos znowu miał spokojny, może tylko dlatego że wygrał.  
Najemnik podskoczył do Redgaurczyka, ten jednak podciął mu nogi, zanim zdążył wyprowadzić jakikolwiek cios.  
- Mam nadzieje gdy następnym razem się spotkamy będziesz bardziej chętna, na rodzinne pogaduszki.– Wypowiadając te słowa cofał się celując do każdego z nich. Gdy znalazł się przy oknie wyskoczył.
Amira, pobiegła za nim schodami. Po drodze mijając najemniczke, która zajęta była opróżnianiem kieszeni jednego z bandytów. Na zewnątrz nie było już jej ojca. Szabla, sterczała wbita pomiędzy kamienie. Pod nią dostrzegła ślady kopyt. Poszła po swoje zapasy. Kiedy się zbierała podbiegło do niej  rodzeństwo.  
- Mamy wspólny cel, może by tak połączyć siły? -zapytał z obawy że Redguardka może mu ukrasić sowitą nagrodę z przed nosa.
Przystanęła na propozycje. Ten krótki pojedynek dał jej do zrozumienia że nie ma szans w pojedynkę. Mężczyzna przedstawił jako Ereb. Jego siostra zaś nazywała się Nyks. Mimo iż się przedstawili to nie ściągli masek. Dla Amiry było to dziwne, ale widocznie tutaj panowały inny zwyczaje.
-Mogę to opatrzyć. – Nyks, wskazała na ramię – Mam doświadczenie.
Jej brat westchnął. Zabrał się do szabru ku zniesmaczeniu Redguardki. Ona natomiast sprawnie łączyła rozdzielone kawałki skóry. By na koniec owlec ranę w czysty materiał.
Słońce zaszło już na dobre. Uznali że wieża z trupami nie jest najlepszym miejscem na nocleg, a skoro śnieg już nie sypał jak Bosmer na torturach. Uznali że lepiej będzie się przejść w bezpieczniejsze miejsce. Czasem, Ereb wyglądał jakby próbował coś powiedzieć jednak milczał, i zaczynał szeptać coś do swojej siostry. Ta tylko kręciła głową z dezaprobatą
- Na południu jest Marakat, jeśli będziemy mieli szczęście, to nasza zdobycz wciąż tam będzie. – powiedział w końcu Ereb, wskazując palcem kierunek.
- A jeśli nie? -zapytała mimo iż spodziewała się jego odpowiedzi.
Wzruszył ramionami. Groźne wycie z lasu, próbowało ich powiadomić że spanie pod gołym niebem, zalicza się do tych mniej mądrych pomysłów. Podróż pieszo, przez górzysty teren również nie zachęcała do dalszej wędrówki. Gdy minęli rzekę, zamieć znów rozhulała się na dobre.
Amira zaproponowała że najlepiej będzie schronić, się w najbliżej jaskini lub czymś takimi. Na ich szczęście bądź też wręcz przeciwnie czymś takimi okazały się kurhany starożytnych.

niechcemisie

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2133 słów i 12072 znaków, zaktualizowała 4 wrz 2020. Tagi: #skyrim #elderscrolls #fanfiction

Dodaj komentarz