Życie jest nudne. Nie wiem, kiedy zdałem sobie z tego sprawę. Wiem tylko że w wieku bodajże ośmiu lat żyłem tylko w świecie fantazji. Podczas gdy w telewizji i Internecie szerzyła się głupota i polityczna poprawność w mojej głowie bohaterowie z kart starych ksiąg, czy też właściwie książek, księga brzmi zbyt dumnie, dokonywali heroicznych czynów i ratowali księżniczki. Cóż, może to niezbyt oryginalne, ale po wyobraźni dziecka nie spodziewałbym się wiele. Niestety lata mijały, nauki przybywało, podobnie jak przeczytanych książek. Aż w końcu po zdanych egzaminach nadeszły wakacje przed pierwszą klasą liceum. Upragnione wakacje, czas, w którym nikt i nic nie mogło mnie powstrzymać przed zanurzeniem się w porzucony świat marzeń. Jednakże właśnie wtedy zrozumiałem, że nie potrafię. Pochłonęła mnie rzeczywistość, świat, przed którym całe życie uciekałem. Ilekroć próbowałem sobie wyobrazić najprostszy choć zarys fabuły, prosty szkielet historii jakiegokolwiek świata przedstawionego, w moim umyśle zamiast malowniczych miast, dostojnych smoków, czy szlachetnych herosów pojawiały się niczym natrętne muchy pytania o moją przyszłość: „Kim jestem? „Co zamierzam robić w życiu?, „Jak to życie ma wyglądać?”, jednakże dwa z nich wybijały się nade wszystkie i to one niepokoiły mnie najbardziej: „Jaki, i czy w ogóle,to życie, ten świat ma jakikolwiek sens? A skoro nie ma, to co ja tu robię?”. Mimo wielu rozmyślań nie znalazłem odpowiedzi.
Życie jest nudne. Wiedziałem to będąc niemym brzdącem, wiedziałem to ucząc się mówić, zawierając pierwsze znajomości w przedszkolu. Kiedy nauczyłem się czytać wrażenie to zanikło na dobrych kilka lat. Niestety, ku mojej rozpaczy i ku uciesze wszystkich uczucie to powróciło.
Życie jest nudne. Wiedziałem to od zawsze, jednak ukrywałem nudę za wymyślonymi historyjkami. Wiem to teraz, siedząc w fotelu w ten listopadowy wieczór. Dawniej sięgnąłbym po jakąkolwiek książeczkę, cokolwiek, byleby mieć gdzie uciec od dosłownie smutnej, szarej rzeczywistości. Jednak nie mogę tego zrobić, teraz ten świat jest moim jedynym. Próbuję skupić się nad tekstem o układzie nerwowym człowieka, jednak jedyne co istnieje w mej jaźni to jedno słowo; Nuda.
Życie jest nudne. Wiedziałem to będąc dzieckiem. Chociaż sobie tego nie uświadamiałem wiedziałem to dorastając, wiedziałem to w zeszłe wakacje, wiedziałem to ówczesnego listopadowego wieczoru. Wiem to teraz stojąc u progu wakacji po zakończeniu pierwszego roku w nowej szkole.
Życie jest nudne, więc po co żyć? Zdać maturę, ukończyć studia, harować po dwanaście godzin dziennie, zestarzeć się i zgasnąć? Czemu nie zrobić tego od razu? Tak będzie lepiej, dla mnie dla społeczeństwa, dla każdego. Jeśli jednak zgasnąć musisz, przed zakończeniem istnienia wypadałoby zabłysnąć i zapłonąć żywym ogniem, czyż nie?
Zacząłem obmyślać plan. Plan, który, ze względu na niesamowity zwrot w moim życiu, nigdy nie dobiegł końca. Dał mi on jednak cel na tym świecie, w którym miałem jeszcze trochę egzystować
Plan był prosty: pociągnąć za sobą jak najwięcej ludzi i przeprowadzić rewolucję w ich sercach i umysłach, pokazać i przekazać im świat, do którego straciłem wstęp. Temu zadaniu podporządkowałem wszystko. Porzuciłem naukę, poświęciłem przyszłość dla teraźniejszości. Najpierw jednak musiałem odzyskać wyobraźnię i pasję, aby potem móc je pokazać innym. Zacząłem studiować dzieła Tolkiena, Le Quin, Sapkowskiego i innych wybitnych pisarzy fantastyki z całej Ziemi. Liczyłem, że to może mi pomóc. Kiedy to zawiodło, począłem oglądać filmy licząc na skuteczność wizualizacji. Niestety bez zauważalnego rezultatu. Mimo to założyłem forum internetowe poświęcone życiu w fikcyjnej rzeczywistości. Użytkownicy mogli tam dzielić się wytworami swojej wyobraźni i razem tworzyć swój świat. Choć się tego nie spodziewałem pomysł okazał się trafiony. Po miesiącu aktywnie wypowiadało się około dziesięciu tysięcy internautów. Założyłem więc drugi portal, na którym można było zadawać ogólnofantastyczne pytania i otrzymywać na nie odpowiedzi. Wkrótce wyszła na jaw moja wiedza na ten temat i zostałem nawet nagrodzony za najbardziej innowacyjny pomysł na stronę internetową. Nagrodą było zaproszenie na wystawne przyjęcie pewnego bogacza i możliwość wygłoszenia przemowy. To była moja szansa.
Udałem się do podmiejskiej willi z nadzieją w sercu. Jeśli uda mi się przekonać do moich idei wysoko postawionych polityków, to może ludzie podążą za nimi, a świat stanie się lepszym miejscem.
Przyjęcie było typowe. Prawdę mówiąc, nie pamiętam nic oprócz oczekiwania w podekscytowaniu. Jak zawsze w takich sytuacjach każda mijająca sekunda wydawała się być minutą, każda minuta godziną a każda godzina wiecznością. Moja kolej w końcu nadeszła, a z nią szansa na spełnienie marzeń.
Powoli ruszyłem w kierunku ustawionego na podwyższeniu mikrofonu, wbiegłem po schodkach, stanąłem, kaszlnąłem cicho, otworzyłem usta i... w moim umyśle powstała pustka. Nie, nie pustka, coś wręcz odwrotnego. To setki myśli, które do tej pory odpychałem dały o sobie znać.
Marzenia? Jakie znowu marzenia? O co walczę? Chcę, żeby ludzie przestali myśleć realistycznie i stali się odludkami jak ja? Czy dzięki temu „|świat stanie się lepszym miejscem”? Niby dlaczego? Co ja takiego zrobiłem? Stworzyłem miejsce, w którym ludzie mogą marzyć o niemożliwym. Być może nawet część w te marzenia uwierzyła. Co, jeśli zniszczyłem ich życie?
-Jestem tylko głupim dzieciakiem- te słowa wypowiedziałem, a może raczej wyplułem, do mikrofonu. Na twarzach ludzi widziałem zdumienie. Niektórzy próbowali ukryć kpiące uśmiechy- Dokładnie, głupim egoistycznym bachorem, który zniszczył sobie życie i chciał to zrobić z innymi.- Widownia ewidentnie wydawała się znudzona
-Przepraszam, że zmarnowałem także państwa czas- zakończyłem nieskładnie i wyszedłem w ciemną listopadową noc.
Tak, znowu był listopad. Dokładnie rok temu zacząłem myśleć o przyszłości. To wtedy stanąłem na rozdrożu i wybrałem niewłaściwą ścieżkę. Od tamtego czasu minął tylko rok, a moja przyszłość już nie istniała. Po opuszczeniu przyjęcia ruszyłem przed siebie bez żadnego wyraźnego celu. Myśli rozproszyły się i dopiero teraz poznałem uczucie prawdziwej pustki. Po godzinie bezmyślnej wędrówki poczułem zimno i przypomniałem sobie, że zapomniałem kurtki. Wzruszyłem ramionami dalej wędrowałem dalej. Bez porządnego odzienia, bez pieniędzy, bez telefonu, bez celu. Po prostu szedłem. Byle dalej, byle bez rozmyślań. Idę, by nikomu nie sprawiać kłopotu. To mój nowy sens istnienia. Biec, iść, wędrować, poruszać się tak długo, aż zabraknie sił. A kiedy zabraknie sił można upaść i nigdy nie powstać. „W ten sposób będzie najlepiej” tak właśnie myślałem. Nie dane mi było jednak upaść. Zobaczyłem bowiem miasto. Byłem pewien, że w kierunku, w którym szedłem nie było żadnych miast. Z drugiej strony nie wiem ile wędrowałem. Może dwie godziny, może pięć, może dziesięć. Wyruszyłem w środku nocy, a w momencie ujawnienia się miasta zaczynało świtać. To nie miało znaczenia. Widziałem miasto, które nie powinno istnieć. Z daleka wyglądało jak każde inne, jednak jeśli spojrzeć z bliska, okazuje się mieć mury z niebieskich cegieł poprzetykanych gdzieniegdzie srebrem. Wtedy zrozumiałem.
-To nie jest miejsce z naszego świata-mruknąłem do siebie- A więc majaczę. To z kolei znaczy jednak, że odzyskałem wyobraźnię. Tak, to chyba dobre miejsce, żeby odejść.
Postanowiłem jednak sprawdzić jak długo zdołam podtrzymać iluzję. Spojrzałem na mur. Nigdzie ani śladu wrót, drzwiczek nawet. Myśląc, że to granica moich wyobrażeń, posmutniałem. Nie poddając się jednak obszedłem miasto dookoła. W końcu znalazłem drzwi, całe z matowego srebra. Otworzyłem je i spojrzałem przed siebie. Nie zobaczyłem nic oprócz jednego budynku wyglądającego na staroświecki bar lub gospodę. Z braku innej możliwości (ucieczki nie brałem nawet pod uwagę) oraz ze zwykłej ciekawości, jak daleko w fantazjowaniu może się posunąć mój mózg, udałem się do wejścia. W środku było zaskakująco jasno. To było moje pierwsze spostrzeżenie. Drugie brzmiało: ”Pusto tu” zaś trzecie: „Przecież ten człowiek z a ladą nie może być barmanem. Jest za niski i za chudy. Nawet nie dosięgnie butelek stojących na wyższych półkach”. Karzeł początkowo nawet mnie nie zauważył. Siedział na stołku odwrócony do mnie plecami i chyba podziwiał kolekcję butelek na ścianie. Podszedłem więc do lady i odchrząknąłem cicho. Nieznajomy wyskoczył w powietrze, zgrabnie wylądował na ladzie. Poczułem dotknięcie metalu na szyi.
Spojrzałem na błękitne ostrze prostego miecza przylegające do mojej skóry i stwierdziłem, że mam dosyć. Zamknąłem oczy i zanim moje bezwładne ciało upadło na podłogę, zdążyłem już zasnąć.
Obudziłem się dziwnie spokojny leżąc na miękkim dywanie w rogu przestronnego pomieszczenia służącego chyba za magazyn. Na całej długości naprzeciwległej ściany stały skrzynie wykonane prawdopodobnie z drewna, choć dziwnego koloru. Pojemniki bowiem podobnie jak ściany oraz sufit miały jasnoniebieski kolor, miejscami podchodzący czernią.
Nie wiedziałem dlaczego tu się znajduję ani jak tu trafiłem. Nie pamiętałem nic. Leżałem błogo podziwiając to dziwne sklepienie. W pewnej chwili wydało mi się, że czerń układa się w konkretny wzór. Przetarłem oczy ze zdumienia, po czym spojrzałem dokładniej. Czarne kropki wiły się po suficie zmieniając się w dwa wyraźne rysunki. Pierwszy przypominał Ziemię z wyraźnie widoczną Eurazją. Drugi przedstawiał płaską mapę jakiegoś kontynentu w kształcie okręgu otoczonego wodą z zewnątrz i wewnątrz.
Pod wizerunkami widniał przypominając napis w dziwnym języku pisanym pismem podobnym do głagolicy. Choć nie powinienem zdołałem ów napis odczytać. Brzmiał on
„Jeśli widzisz te mapy i słowa, to jesteś wybranym szczęśliwcem. Masz wybór. Jesteś Międzyświatowcem.”
Kim jestem? To pytanie przypomniało mi wydarzenia zeszłej nocy oraz co do nich doprowadziło. Nie pamiętałem tylko o jednym. Zapomniałem swojego własnego imienia.
Nagle drzwi do pokoju zatrzeszczały i otworzyły się gwałtownie. Stał w nich uśmiechnięty karzeł, ten sam który jeszcze wczoraj przystawił mi ostrze do gardła. W rękach trzymał talerz z jajecznicą oraz kubek z napojem. Oczywiście wszystko niebieskie, na szczęście oprócz jajek.
Kim ja jestem?- zapytałem. Nie wiem kogo. Może karła, może siebie, może żadnego z nas.
Nieznajomy postawił tacę na podłogę, po czym sam usiadł naprzeciwko mnie.
-Nie wiem- wzruszył ramionami- Bo i skąd mam to wiedzieć. To ty wtargnąłeś do mojego domu.
Mówił zachrypniętym głosem, jak gdyby od dawna nie miał sposobności porozmawiać z inną istotą ludzką. Wydawał się jednak być w przyjaznym nastroju. Nawet jego słowa brzmiały niezbyt groźnie. Jego ton można było nawet uznać za żartobliwy.
-Chociaż w sumie dobrze trafiłeś. Gdyby nie moja interwencja już byś nie żył- Mimo żartobliwego tonu patrzył na mnie z niepokojem w oczach.
-Nie.. żyłbym?- choć perspektywa śmierci nie przerażała mnie, to jednak świadomość, jak blisko niej byłem, sprawiała, że poczułem chłód na karku.
-Skrajnie wycieńczenie organizmu, temperatura znacznie poniżej akceptowalnej. Co doprowadziło cię do tego stanu?-spytał.
-Uciekałem przed rzeczywistością- Nie zamierzałem szukać wymówek. Spodziewałem się ze strony mojego wybawcy każdej reakcji, ale na pewno nie wybuchu serdecznego śmiechu.
-Zdecydowanie dobrze trafiłeś. Nazywam się Karem a to miejsce powstało w tym samym celu. Miałem dosyć mojego świata i dlatego z niego uciekłem. A przynajmniej próbowałem.-Ostatnie zdanie wypowiedział cicho, z goryczą w głosie.
-Z twojego świata?- zapytałem podniecony.
-Wiedziałem, że uznasz mnie za wariata, ale nie zamierzam kłamać- mówił cały czas tym rozgoryczonym tonem.- Poza tym nawet wariat chciałby poznać imię osoby, której życie uratował.
-Nie pamiętam imienia.- moje słowa zabrzmiały głucho, gdyż zajęty byłem rozmyślaniem na inny temat.- Co ważniejsze, nie uważam cię za wariata. Prawdopodobnie sam nim jestem, dlatego proszę, opowiedz mi o swoim świecie.
Karem zdawał się być wyraźnie zainteresowany moją osobą.
Zgadzam się, ale oczekuję rewanżu.- mówiąc to podsunął mi posiłek- Jedz. Moja historia nie będzie długa, ale nie będzie mi przeszkadzać, jeśli posilisz się w jej trakcie. - Jedzenie wyglądało wcale nieźle, ale na zawartość kubka spojrzałem z pewną obawą.- To napój mojej własnej produkcji. Przywróci ci siły. Nie zamierzam cię otruć. Jeśli chciałbym się ciebie pozbyć, wyrzuciłbym cię wczoraj poza mury.
Chwyciłem kubek i wypiłem jednym łykiem. nie mogąc doczekać się, kiedy mój zrzędliwy gospodarz zacznie wreszcie swoją opowieść Płyn był słodko-gorzki i nie był podobny do niczego, co dane mi było pić. Może był na bazie alkoholu, którego w końcu nigdy nie spożywałem. Z drugiej strony po jego zażyciu poczułem nie ciepło, lecz przeszywające zimno, które jednak dodało mi sił. Do Kerama powiedziałem tylko: „Smaczne”, na co on uśmiechnął się tajemniczo, po czym, widząc moje zniecierpliwienie, zaczął opowiadać.
Urodziłem się w świecie zwanym przez wszystkich Uromechią. Swoich rodziców nie pamiętam. Chciałbym móc powiedzieć, że zginęli heroiczną śmiercią dokonując jakiegoś szlachetnego czynu. Nie mogę tego rzec, gdyż nie wiem o nich nic. Mieszkałem, o ile można tak powiedzieć najpierw w stodole w wiosce, później w samodzielnie wybudowanej chatce. To było jedyne miejsce, które, mimo że nie zapewniało żadnych wygód, mogłem z czystym sumieniem nazwać domem. Żyłem, a może raczej egzystowałem jedząc upolowaną zwierzynę oraz zebrane owoce i rośliny, z których później nauczyłem się przyrządzać specyfiki o zadziwiających właściwościach. Zdumiewająca była nie tylko fauna i flora, ale również sama ziemia czy powietrze. Pewnego dnia zaatakowali mnie zbłąkani bandyci. Zazwyczaj w okolice mojej siedziby nie zapuszczali się inni ludzie, jednak wówczas wracałem z polowania niosąc wcale sporą sztukę kikoka (taki wasz królik z dużymi rogami), a ludzie, których napotkałem byli ewidentni zagubieni i umierający z głodu. Jako, że nie miałem żadnego metalu, by wykonać nóż, a naostrzony kamień nie sprawdzał się najlepiej, gołymi rękoma oderwałem kikoczą nóżkę i zamierzałem im oddać. Oni jednak chyba nie docenili gestu, gdyż wyciągnęli zza pazuchy noże i ruszyli w moim kierunku z szalonymi uśmiechami na twarzach. Rzuciłem truchło zwierzęcia na ziemię i gotowałem się z pięściami do obrony. Nie doceniłem jednak moich przeciwników. Byli szybsi niż mogłem sobie wyobrazić. Jeden z nich pchnął nożem prosto w moje czoło . Nóż jednak zgiął się i przestał być użyteczny. Oboje spojrzeli na mnie z przestrachem i natychmiast uciekli. Choć uratowała mnie specjalna właściwość tego miejsca, nie wytrzymałość mojej skóry, poczułem się na moim terytorium pewniej i bezpieczniej. Przywykłem do samotniczego trybu życia i przez kilka następnych lat egzystowałem bez żadnego większego kryzysu. Taka egzystencja mi jednak nie wystarczała i chciałem poznać świat. Jak możesz się domyślić, byłem dzikusem pozbawionym mowy, którego jedyną umiejętnością było ciche poruszanie się i celne szycie drewnianymi strzałami z małego łuku. Znałem też cechy i zastosowania całego asortymentu, jaki oferował mój las. Szykując się do wyruszenia eksperymentowałem z łączenie tego naturalnego bogactwa, by osiągnąć zadowalające rezultaty. Niektóre eksperymenty skończyły się powstaniem śmiertelnych trucizn, które, gdyby nie moja nabyta odporność, z pewnością by mnie zabiły. W końcu zgromadziłem spory zapas i byłem gotowy ruszać, jednak coś mnie powstrzymywało. Tym czymś było poczucie bezpieczeństwa. Bałem się opuszczać ten dziki, ale jednak mój teren. Któregoś dnia las zniknął. Tak po prostu. Podobnie jak mój dom. Były, i w sekundę zniknęły. Nic mnie już nie powstrzymywało. Ruszyłem przed siebie. Po drodze minąłem człowieka, który z obłędem w oczach mamrotał pod nosem: „Zniszczyłem to, zniszczyłem to!” Nie zwrócił on na mnie uwagi, ja natomiast stanąłem jak wryty. Rozumiałem jego słowa! Nie słyszałem ludzkiej mowy od wczesnego dzieciństwa, a jednak rozumiałem co ten człowiek do mnie mówił! Nie zwracając uwagi na jego zaburzony stan psychiczny, podbiegłem do niego próbując coś powiedzieć, jednak z moich ust wydobył się niezrozumiały skrzek. Mężczyzna dopiero teraz mnie zauważył, a na jego twarzy malowała się odraza. W owej sytuacji było to całkowicie zrozumiałe. Jakiej innej reakcji można by się spodziewać po kimś, kto zobaczył mikrego dzikusa ubranego w skóry wydającego z siebie niezrozumiałe odgłosy? Podróżnik wyciągnął w moim kierunku prawą rękę, otworzył usta, po czym najwyraźniej wpadł na inny pomysł, wyjął z kieszeni fioletową kulkę, zgniótł ją w palcach, uklęknął i wyparował. Byłem zdziwiony, jednak nie mogłem nic zrobić, więc poszedłem dalej. Nazajutrz trafiłem ludzką osadę. Byłem wyróżniającym się indywiduum dla mieszkańców wioski przywykłych do powtarzalności. Stałem niepewnie na środku placu nie wiedząc co robić. W pewnym momencie dziecko w potarganym ubraniu postanowiło się zabawić, rzuciło we mnie kamieniem i zaśmiało się złośliwie. Jednak kiedy złapałem kamień w dwa palce, podrzuciłem w ręce kilka razy i odrzuciłem w taki sposób, że śmignął mu koło ucha z taką prędkością, że wbił się w drzwi jednego z domów na centymetr, dzieciakowi nie było już do śmiechu. Wieśniacy docenili mą siłę wydając z siebie pomruk aprobaty. Zaproponowali mi pracę przy wyrąbie drzew w zamian za mieszkanie, jedzenie i zapasy na drogę. Nie miałem powodu by odmówić. Następnego dnia wyruszyłem w dalszą podróż. Wędrowałem od wioski do wioski poznając ludzi. Niestety zawsze byli to zwykli wieśniacy o małej wiedzy o świecie i tak zwyczajni,że żaden nie zapadł mi w pamięć. Mimo że żadna wioska nie miała kontaktu z innymi, każda była tak do siebie podobna, że różnic między nimi również nie pamiętam. Nie było tam bowiem żadnego szlaku komunikacyjnego, żadnego traktu, żadnej dróżki nawet. Często rozmyślaniem o pierwszym człowieku jakiego spotkałem w mojej wędrówce. Kim był? Czym była kula, dzięki której zniknął? Skąd pochodzi? Na mojej drodze widziałem tylko samowystarczalne chłopskie wioski. W końcu, kiedy byłem już tym znudzony, myślałem o powrocie do dziczy, napotkałem na swojej drodze wielkie miasto. Pełen nadziei podszedłem do bram. Strażnicy spojrzeli na mnie ze zdziwienie oraz pogardą. Zapytani o powód odpowiedzieli, że co prawda mało ludzi, przybywa do miasta, ale rzadko kiedy mają do czynienia z cuchnącymi wieśniakami. W sprawie mojego zapachu niewiele mogłem poradzić, a wodę w bukłakach musiałem oszczędzać. Zapytałem jednak, czy wpuszczą mnie do miasta. Odrzekli, że warta długa, okolica spokojna, a oni się nudzą. Kazali mi rozerwać ich czymś, to wtedy się zastanowią nad wpuszczeniem mnie. Zastanawiałem się, czy powinienem rzucić w nich wybuchową mieszanką powstałą podczas eksperymentów. Stwierdziłem, że raczej nie będzie to oczekiwane działanie, zaproponowałem im napój przyspieszający poczucie upływu czasu. Mimo obaw, że próbuję ich otruć, zaryzykowali. Podałem im bukłak z rzeczonym specyfikiem. Zadziałało. Wydarzenia najbliższych kilku godzin najpewniej mignęły im w kilka sekund, a oni odzyskali świadomość po kilku godzinach mając wrażenie, że minęło zaledwie parę sekund. Tak wielka jest moc rośliny nazywanej przeze mnie citusem. Wkroczyłem do miasta. Miałem wrażenie, że od tego momentu wszystko się zmieni, wszystko będzie lepsze. Myliłem się. Zmieniło się, na gorsze. Było za głośno, za brudno, zbyt chaotycznie. Jeśli chodzi o ludzi, część pluła na mnie bez widocznego powodu, część oferowała pracę, większość zdawała się mnie nie widzieć. Uciekłem stamtąd jak najszybciej. Znowu stałem przed bramą obok nieświadomych niczego gwardzistów. Nie wiedziałem co robić. Stwierdziłem, że żadne miejsce nie będzie dla mnie odpowiednie. Postanowiłem wrócić do swego pierwotnego stylu życia. Skierowałem się w stronę najbliższych drzew. Wędrowałem kilka godzin szukając odpowiedniego miejsca do zamieszkanie. Nagle poczułem znajomy zapach. Zapach, który był wyczuwalny w moim lesie i którego od zniknięcia mojego domu nie czułem. Od tego miejsca bacznie się rozglądałem. Okolica wydawała mi się znajoma. Instynktownie wyszukiwałem ścieżki między drzewami, aż w pewnym momencie ujrzałem miejsce, którego nie miałem już nigdy ujrzeć. Mój prymitywny szałas, mój dom. Powinienem się cieszyć płakać z radości, zamiast tego odczułem swego rodzaju pustkę. Poczucie, że nie należę do tego świata. W tym momencie drzwi mojego mieszkania zaczęły świecić się na niebiesko. Otworzyłem je i trafiłem na miasto, to samo, w którym się obecnie znajdujemy, tuż przed bramę. Otworzyłem ją i zorientowałem się, że miasto jest puste. Oprócz murów nie było tu nic. Przebyłem je wzdłuż i wszerz i dopiero w chwili, w której miałem się poddać i zawrócić zauważyłem drzwi. Za nimi znajdował się inny świat, twój świat.
W skrócie: twój świat uznałem za co najmniej zachwycający i chciałem go dokładnie poznać. Wiedzę o nim zdobywałem z książek (sztukę czytania opanowałem błyskawicznie) oraz odbywanych podróży. Nie miałem problemu z językami. Każdego uczyłem się w najwyżej tydzień i żaden nie sprawiał mi kłopotu. Pieniądze zarobiłem sprzedając niektóre specyfiki stworzone jeszcze w moim świecie. Wreszcie czułem, że znajduję się we właściwym miejscu. Po miesiącu zwiedzania z całym dobytkiem na plecach pomyślałem, że przydałoby się miejsce do składowania pamiątek i rzeczy, które nie były mi nieodzownie potrzebne. Wynająłem więc piękny domek na Florydzie. Czułem się jak w raju. Chłonąłem wiedzę jak małe dziecko i wszystko mnie ciekawiło, choć najbardziej oczywiście zielarstwo, które stało się moją największą pasją. Niestety, sielanka nie trwała długo. Z drugiej strony, było to sześć lat niezachwianego szczęścia to chyba jednak niemało. Dla mnie jednak ten czas zleciał jak z bicza strzelił. Pewnego słonecznego dnia obudziłem się z wysoką gorączką, co mnie zdziwiło. Nigdy w życiu nie byłem chory. Ranny owszem, czasami umierający, nigdy jednak chory. Wkrótce zacząłem kaszleć krwią. To był początek końca. Mój stan pogarszał się z dnia na dzień, a żaden lekarz nie był w stanie postawić diagnozy. Żaden z przyjaciół, których poznałem, mnie nie pamiętał. Co raz częściej widziałem doskonale znane mi niebieskie mury lub same drzwi. Nie zamierzałem wracać do tego pustego miasta. Byłem w raju i nie zamierzałem go opuszczać. Z czystej ciekawości zajrzałem jednak za drzwi. Przestrzeń za murami cały czas była pusta, jednak tym razem znajdował się tam jeden budynek, wyglądający dokładnie jak mój dom na Florydzie. Było jednak kilka różnic. Na parterze znajdowało się pomieszczenie wyglądające jak bar. Na półkach jednak zamiast alkoholu ustawione były moje mikstury. Za domem z kolei znalazłem kurnik. Znajdowały się tam wszystkie rzeczy, jakie zgromadziłem podczas swojego pobytu na Ziemi. Drzwi przez które wszedłem do Szintarii, jak nazwałem to miejsce, cały czas były na swoim miejscu, jednak wiedziałem, że tym razem czeka za nimi śmierć. To ponure miasto stało się moim więzieniem. Nie wiem, ile czasu upłynęło od tamtego wydarzenia, ale przywykłem już do samotności. Właśnie wtedy pojawiłeś się ty. Byłem pewien, że jestem tutaj jedynym człowiekiem, więc mam nadzieję, że zrozumiesz moją agresywną reakcję. Tak oto doszliśmy do chwili obecnej. To cała historia.
Słuchałem opowieści Karema siedząc z otwartymi ustami. Jego historia brzmiała tak prawdziwie, że uwierzyłem w nią bez zastrzeżeń. Widziałem miejsca, o których mówił, słyszałem głos ludzi, o których wspominał. Miałem jednak kilka pytań.
-Dlaczego wszystko tutaj jest niebieskie?- Było to pytanie, które nurtowało mnie chyba najbardziej
-Nie jestem pewien. Niektórzy uważają, że niebieski symbolizuje otwartą przestrzeń, wolność. W takim wypadku może to być ironia twórcy tego miejsca. Niektórzy z kolei sądzą że to kolor intuicji, a także możliwości wyboru. Kamień murów miasta podobny do sodalitu również wskazywałby na tę symbolikę. - Przypomniały mi się słowa wyryte na suficie, spojrzałem w tamtym kierunku ale nie zauważyłem ani ów napisu, ani rysunku, który wcześniej z pewnością się tam znajdował – W takim razie to również ironia. Jak widać, nie mamy żadnego wyboru. - pesymistycznie zakończył swe rozważania Keram
-Słyszałeś kiedyś słowo „Międzyświatowiec” -zadałem zamyślonym tonem następne pytaniem
-Na pewno nie chodzi ci o „Pozaświatowców”?- Faktycznie, czytałem kiedyś powieść o takim tytule.
- Na pewno.- odpowiedziałem zrezygnowanym tonem.
Nigdy nie słyszałem tego słowa.- Karem potwierdził moje obawy
W każdym razie teraz twoja kolej. -przypomniał- Mi już zaschło w gardle. Zrobię herbaty a ty się przygotuj.
Spodziewałem się kolejnej porcji niebieskiej mikstury, lecz nie oponowałem. Podejrzewałem, iż był to jeden z jego cennych specyfików o magicznych właściwościach.
Karem przyniósł mojego ulubionego earl greya i spojrzał na mnie wyczekująco. Wypiłem łyk i zacząłem opowiadać
Tym razem to on słuchał z otwartymi ustami.
-A więc oboje jesteśmy w podobnej sytuacji- powiedział po skończonej opowieści i dolał mi zimnej już herbaty.- Tylko że ja nie mogę już nic zrobić. Przejdę do twojego świata, umrę. Wracając do swojego, niczego nie osiągnę. Wygląda na to, że jestem tu uwięziony. Mam dostęp do wody, jedzenia i lektury. Może dla komuś innemu by to wystarczyło. Mnie jednak zawsze ciągnęło do przygód.- Karem posmutniał. Współczułem mu z całego serca, nie wiedziałem jednak, czy jakiekolwiek słowa z mojej strony mogły mu wtedy ulżyć. Mój towarzysz zauważył chyba mój frasunek, gdyż na jego twarz wrócił uśmiech.
-Dość o mnie. Mówiliśmy przecież o tobie. Jenak zanim pomyślimy o rozwiązaniu naszych problemów, pomówmy o sprawie najwyższej wagi.
Cóż może być ważniejsze? -zdumiałem się.
Imię. Twoje imię. Nie wiem, jak długo przyjdzie nam przebywać w swoim towarzystwie, nie mam jednak zamiaru zwracać się do ciebie „Ej ty”- zastanawiałem się, jak on może łączyć ten życzliwy uśmiech i zrzędliwy ton.- Co prawda, jeden z moich specyfików pobudza pamięć, jednak użycie go nie jest chyba dobrym pomysłem.
Dlaczego?
Twoja pamięć jest w porządku. Pamiętasz wszystko oprócz tej jednej, fundamentalnej rzeczy.
Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
Prawdopodobnie nie zapomniałeś swojego imienia. Ty go po prostu nie chcesz go pamiętać, gdyż to ono trzyma cię przy świecie, w którym żyłeś.
Brzmi to całkiem rozsądnie. Jeśli to prawda, to nie chcę go sobie nigdy przypomnieć. Nie jest ono dla mnie ważne.
Więc trzeba ci wymyślić nowe. Co powiesz na Gh....
Mam pomysł!- wykrzyknąłem. Wiedziałem, jakie pomysły miewa Karem i nie chciałem, żeby moje nowe imię brzmiało jak nazwa nowo odkrytego gatunku owada.- Na forum podpisywałem się pseudonimem Loger.
Loger? Ładnie brzmi. Uważam, że mój pomysł jest lepszy, ale skoro ma to być twoje imię...
Czyli postanowione.
Tak, brzmienie tego słowa mi też się podobało. Zdobyłem imię, którego nigdy nie zmienię. Nazywam się Loger a to jest moja historia.
Po nadaniu mi imienia zaczęliśmy rozmyślać, co dalej robić. Nasze założenia były następujące:
Żaden z nas nie chce wracać na Ziemię → Powrót na Ziemię nie ma żadnego sensu → Nie wracamy na Ziemię
Mieliśmy więc dwie opcje:
1.Zostajemy tutaj do końca życia żywiąc się produktami pochodzenia kurzego.
2.Wyruszamy do Uromechii i tam szukamy potencjalnych rozwiązań tego swoistego kryzysu egzystencjalnego (jak bowiem inaczej nazwać nasz stan psychiczny?)
Ja oczywiście bez wahania wybrałem drugą opcję. Karem nie był pewien, jednak w końcu zew przygody, o którym mówił, wygrał. Postanowione. Przed wyruszeniem w drogę należy się do niej przygotować. Wraz z moim towarzyszem ( marudzącym, że wraca do świata, który opuścił, ale jednocześnie podekscytowanym) przeszukiwaliśmy dom licząc na znalezienie czegoś przydatnego. W kartonach stojących pod ścianą znajdowały się przedmioty z obu światów. Przeważnie były to piękne ubrania, biżuteria czy osprzęt użytku domowego: zastawy stołowe, a nawet urządzenia działające na prąd, co mnie zaskoczyło, jednak po szybkim spojrzeniu na żarówkę świecącą wesoło na suficie, wróciłem do myszkowania, Niestety znalezione przedmioty okazały się być w większości bezużyteczne. Choć kunsztownie wykonane były to dla nas graty, ciężkie i nieporęczne. Na szczęście trafiło się wśród nich kilka perełek. W dodatku całkiem dosłownie, bowiem oprócz dwóch niezwykle wygodnych plecaków podróżnych na samym dole jednego z pudeł znaleźliśmy kilkanaście czarnych jak noc kulek.
-Czarne perły- Karem aż gwizdnął z wrażenia- No, to o fundusze nie musimy się już martwić.
Pośród bibelotów widzieliśmy jeszcze zdobioną, wyglądającą na mocną linę, jednak żaden z nas nie opanował sztuki wiązania węzłów, więc zostawiliśmy ją w spokoju. Po kilku godzinach byliśmy nareszcie przygotowani do podróży ( a przynajmniej woleliśmy tak uważać) Przed wyruszeniem w drogę zdecydowaliśmy się jeszcze na krótką drzemkę. Karem udał się do swojego pokoju, ja jednak nie mogłem zasnąć. Wyszedłem więc z domostwa zaczerpnąć powietrza. Nagle zauważyłem stojącą na środku miasta budowlę. Zbliżyłem się do niej. Choć okazała się być niematerialną iluzją, budynek prezentował się niesamowicie. Nie dało się go porównać do żadnych budowli, jakie dane mi było w życiu widzieć. Zbudowany na planie kwadratu, posiadał drzwi wejściowe z każdej strony. Był wysoki na około 15 metrów, szeroki i długi na około 40. Jego wymiary uświadomiły mi ogrom samego miasta. Stałem zauroczony, podziwiając piękno pałacu, kiedy poczułem uderzenie w plecy, które niemalże wyrzuciło mnie w powietrze.
W co się tak wpatrujesz?- zapytał Karem podając mi plecak, który wydawał się cięższy niż wcześniej.
Nie widzisz tego?- zdziwiłem się.
Czego?- Karem zdawał się nie dostrzegać iluzji. Spojrzałem na miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą znajdowała się ułuda kwadratowego pałacu.
Nieważne- mruknąłem.- Widziałem coś dziwnego, i pięknego zarazem.
Ja nic nie widzę.
Ponieważ już zniknęło.
Cóż takiego zniknęło- Mój rozmówca uśmiechał się bezczelnie. Droczył się ze mną.
Możemy już iść?- zapytałem rozdrażniony
A już myślałem, że będziesz stał tak w nieskończoność- Karem zaśmiał się słysząc mój ton głosu- Chodźmy w takim razie. Mój świecie, przybywam!- zakrzyknął i udał się w kierunku bramy.
W sercu czułem ciepło, którego wcześniej nie doświadczyłem. Uświadomiłem sobie, że w poprzednim życiu nie miałem żadnych przyjaciół. Pierwszego zdobyłem dopiero w tym zimnym, pustym mieście.
Ruszyłem za Karemem, pełen nadziei na lepsze jutro. W stronę przejścia do Uromechii- nowego świata oraz nowego życia.
Dodaj komentarz