Byli coraz bliżej magicznej bariery kształtem przypominającej półkulę ogromnych rozmiarów. Bariera miała niebieskawą barwę. Widać było biegającą po niej energię. Prowadzili go we dwóch na kraniec skały. Obydwaj popychali go raz po raz bezceremonialnie pięściami w skórzanych rękawicach, ponaglając niezbyt wyszukanymi epitetami.
- Szybciej łachmyto! - krzyknął wyższy z nich.
- Nie mamy całego dnia zbirze! - dodał drugi.
Związany mężczyzna miał blisko 26 lat, był dobrze zbudowany chociaż nie był tak szeroki w barach jak prowadzący go strażnicy. Dzięki temu był nie tylko silny, ale i bardzo zwinny. Miał brudne, nierówno przycięte, ciemne blond włosy spięte w kucyk. Między piwnymi oczami nos posiniaczony od pięści i kilka rozcięć na twarzy. To była pamiątka z ostatniej wizyty w tawernie suto zakrapianej alkoholem.
- Wstawaj! - ryknął niższy kiedy bandyta się potknął na kamienistej drodze. Głos miał gburowaty. Pomógł mu wstać ciągnąc za włosy - po puszczeniu kilka z nich zostało w rękawicy.
Zbieg nie pamiętał zbyt dużo z tej nocy. Dawno nie dostał takiego łomotu. Jedyne wspomnienie z tego wydarzenia to było to, że nazajutrz okropnie bolał go łeb i żłopał wodę z pierwszego napotkanego koryta. Później jedyne co go obchodziło to, aby znaleźć choćby najgorsze łóżko i spać do oporu.
Doszli do drewnianego podestu, na którym stał przed stary pomarszczony urzędnik o okrągłej głowie, zapadniętych policzkach i spiczastym jak u goblina nosie. Nawet nie podniósł wzroku na przyprowadzonego więźnia tylko założył okrągłe okulary.
- Stój! - Złapał go za ramię ten wyższy i skierował w kierunku herolda.
- Wyprostuj się. Będzie do Ciebie przemawiał pełnomocnik króla! - Gbur wyprostował go uderzeniem pięści między nerki.
- W imieniu jego wysokości, króla Rhobara Drugiego, pana Varantu skazuje więźnia na... - Herold zaczął bezdusznie odczytywać dekret króla, który znał na pamięć i tak naprawdę nie musiał go czytać. Robił to tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia.
- Stać! - rozległ się krzyk.
Trzej mężczyźni obrócili się jak na komendę. Nawet staruszek recytujący wyrok podniósł oczy ze zdumieniem na kroczącego Maga Ognia. Jeszcze nikt nie przerwał mu odczytywania wyroku. Ma się rozumieć poza skazańcami, którzy za nic w świecie nie chcieli pracować w Kolonii Karnej. Była to ciężka fizyczna i niewdzięczna praca.
Kroczący do grupy mężczyzna był młody. Nie mógł mieć więcej niż 30 lat. Szedł dziarskim chodem mimo odzianej ciężkiej szaty Maga Ognia z długimi rękawami starannie zrobionej z drogiego czerwonego materiału. Na jej łączeniach znajdowały się czarne wzmocnienia ze skóry nabijane srebrnymi guzikami. Wokół talii miał ciasno zaciśnięty pas z wielką srebrną klamrą z symbolem przynależnej Gildii.
- Skazańcze, mam dla ciebie propozycję. Ten list musi dotrzeć do arcymistrza kręgu Magów Ognia - przemówił.
- Marnujesz czas - odpowiedział rzezimieszek.
- Sam będziesz mógł wybrać sobie nagrodę. Magowie dadzą ci wszystko czego zażądasz - nalegał Mag.
- Niech będzie. Zaniosę wasz cenny list. Pod jednym warunkiem... Oszczędźcie mi resztę tej paplaniny - odrzekł.
- Jak śmiesz! - oburzył się herold.
- Milcz! Dobra, zrzucajcie go! - powiedział Mag, podając wyjęty zza pazuchy list z czerwoną pieczęcią.
Jeden ze strażników rozciął więzy. Aresztant porwał list do kieszeni. Strażnicy nie czekali długo z zepchnięciem go ze skały...
Skazaniec zaczął szybko spadać do niedużej kotliny, w której było nieduże jeziorko. Przed bolesnym zetknięciem z taflą próbował nabrać powietrza w płuca. Za późno. Zdążył już zachłysnąć się wodą. Jezioro było wystarczająco głębokie, aby nie uszkodzić sobie ciała. Zaczął się dusić i wierzgać ciałem próbując wypłynąć. Lęk i oszołomienie nie pomagały. Zaczęły do niego dochodzić odgłosy. Ktoś wyraźnie śmiał się. Poczuł, że ktoś zaczął go wyciągać z wody. Były to dwie osoby.
- Zobacz, Bloodwynn. Kolejny świeżak.
- Witamy w Kolonii, chacha! - Mężczyzna nazwany Bloodwynn’em uderzył go z całej siły wielką pięścią prosto w twarz.
Do dwóch osiłków zaczął kroczyć kolejny mężczyzna. Ten był średniego wzrostu. Był ubrany w skórzany pancerz w brązowym i czerwonym kolorze. Miał ulizane tłuste włosy i cienki ciemny wąsik nad ustami.
- Chłopcy zostawcie go już!
“Chłopcy” zostawili go w spokoju. Widać było, że ów przybysz wzbudził u nich respekt. Stanęli przy skrzyniach przy drewnianej chacie i pewnie czekali na kolejnego nowego, aby przywitać go w dosyć nietuzinkowy sposób. Stanął nad nim.
- Hej, jestem Diego! Jestem cieniem w Starym Obozie - przemówił.
- A ja jestem... - podniósł się w końcu z ziemi.
- Nie obchodzi mnie kim jesteś ani za co tutaj wylądowałeś.
- Mam list do arcymistrza Magów Ognia.
- Naprawdę? Szczęściarz z ciebie. Jednak miej się na baczności! Nie jeden w Kolonii gotów byłby pozbawić cię za to życia. Nie rozpowiadaj, więc o tym na prawo i lewo.
- Rozumiem. Gdzie znajdę Magów Ognia?
- Mają swoją siedzibę w Starym Obozie.
- Muszę się tam dostać.
- Pójdziesz ze mną.
- Dlaczego mi pomogłeś? - zapytał Bezimienny.
- Mój obowiązek to dbanie o nowych. Potrzebowałeś pomocy. Dlatego ci pomogłem.
Bezimienny omiótł spojrzeniem resztę terenu. Od samej ziemi aż do skały, z której spadł stała wielka platforma do transportu towarów. Wokół było kilkanaście szkieletów. Mogli to być poprzedni skazańcy, którym nie sprzyjało szczęście przy lądowaniu albo śmiałkowie próbujący przekroczyć barierę. Mężczyzna poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku i postanowił nigdy nie zbliżać się do bariery na odległość nie mniejszą niż 100 metrów.
Dodaj komentarz