Baba Jaga

Baba JagaSzczególne podziękowania dla Joanny Kamińskiej za wielogodzinne przemęczenie się z tekstem, żeby ułożyć go w jakąś, w miarę działającą, całość. Przy moich anty-ortograficznych zdolnościach jest to nie lada wyczyn, więc jeśli ktoś dopatrzy się jakichś błędów to niech pomyśli z czym musiała się mierzyć Asia. Podziękowania należą się także Paulinie Szpon za wykonanie ilustracji, które chyba skończą oprawione w ramce.



BABA JAGA


      Sześć piw i ćwiarteczka wódki. Niesione w siatce pobrzękiwały typową dla szkła melodią. Melodia ta była Wiesławowi długo wyczekiwana i bardzo miła. Wczoraj było święto Trzech Króli, więc sklep w Wielączy Kolonia był zamknięty. A jak wynika z tradycji, alkohol kończy się w momencie, w którym nie można go dostać. Już poprzedniego dnia rano nie było czym zwalczyć kaca. Musiał go znosić przez calutki piątek, ale dzisiaj to już co innego. Wzdrygnął się na wspomnienie wczorajszego dnia. Idąc po gruntowej drodze, przysypanej grubą warstwą śniegu zmieszanego z popiołem, przekładał siatkę ze zdobyczą z ręki do ręki. Klął pod nosem na swoją głupotę, że wypadając z domu jak poparzony, nie zabrał ze sobą rękawic.

      Dzień był naprawdę mroźny. Wychodząc z domu zerknął na stary termometr przytwierdzony do futryny okna, po jego zewnętrznej stronie. Urządzenie wskazywało dwanaście stopni poniżej zera, ale co to jest, kiedy sklep jest nareszcie otwarty. Tyle, że do niego było cztery kilometry i to wcale nie najłatwiejszą drogą. Mieszkał ładny kawałek za wsią. Właściwie prawie w dziczy otoczonej polami i lasem, pomiędzy Wielączą, a Michalowem. Drogi do domu nie mógłby o tej porze roku przejechać starym Simsonem, który czekał na wiosnę w zapuszczonej stodole. Musiałby więcej czasu poświęcić na wykopywanie motorka z zasp śnieżnych, niż na jazdę nim do wsi. Poza tym zawsze trochę się bał jeździć nim na trzeźwo. A dziś był tak trzeźwy, że z całą pewnością skręcił by sobie kark lądując gdzieś w rowie. Minął właśnie ostatnie domy i wyszedł na zasypaną śniegiem polną drogę. Mroźny wiatr owiał go lodowatym podmuchem z pełną mocą, omal nie przewracając nieszczęśnika. Od przeszywającego zimna rozbolała go głowa. Palce u stóp były już tak zmarznięte, że miał wrażenie iż za chwile odpadną z bólu. Sięgnął do siatki i wydobył z niej ćwiartkę.

    - No, tak żeby nie zmarznąć.

    Odkręcił buteleczkę. Wierzchem rękawa strząsnął sople z wąsów, starannie wymodelowanych w podkówkę i upił kilka łyków. Zaciągnął się mocno zapachem rękawa. Poczuł jak wypity płyn zaczyna rozgrzewać jego trzewia. Jeszcze kilka małych łyczków i westchnął głośno.

      - No to, to rozumiem! I tak to można iść!

      Ruszył przed siebie po skrzypiącym śniegu, starając się odszukać swoje ślady. Nie było to łatwe zadanie. Wiatr uparcie starał się przykryć je sypkim puchem, żeby utrudnić zmęczonemu wędrowcowi powrót do domu. Jeszcze tylko kilometr po polach i zaczną się wąwozy i las. Tam niech sobie wieje ten cholernik ile ma siły w płucach. Ta myśl dodawała Wieśkowi sił. Mimo, że ślady były ledwo widoczne, brnął w stronę domu bez wahania. Szedł uparcie niesiony nadzieją, że butelki z piwem nie zamarzną i wyprawa nie straci sensu przez głupi mróz. Przez myśl mu przeszło, żeby schować je pod kurtkę, ale gdy tylko przed oczami stanęła mu wizja rozpięcia jej na tym wietrze, od razu się rozmyślił.

      - Już nie daleko, za godzinkę będę w domu, a tam piec w kuchni i dobrze napalone przed wyjściem. - Wyburczał do siebie naciągając rączki siatki na łokieć tak, żeby mógł schować skostniałe ręce do kieszeni.

      To nie był dobry pomysł. Siateczka niemal natychmiast zjechała po przedramieniu i zatrzymała się na nadgarstku, wpijając się boleśnie. Butelki brzdęknęły złowrogo grożąc, że jeszcze jeden taki numer to z całą pewnością któraś z nich pęknie. Wietrzysko wyło wściekle, a na drogę nie dało się długo patrzeć. Słońce odbijające się od śniegu sprawiało, że oczy paliły, a cieknące łzy niemal natychmiast zamarzały na rzęsach. Wiesław zaklął siarczyście pod nosem i położył siatkę na śniegu. Ponownie wyjął z niej buteleczkę wódki. Była tak zimna, że aż parzyła. Upił jeszcze trochę na dodanie animuszu, zmrużył oczy i rozejrzał się.

      - Dobra, już widać pierwsze drzewa, a tam będzie lepiej!

      Wytarł nos i wąsy zmarzniętym rękawem, splunął i schował ćwiartkę do kieszeni kurtki. Siatkę ponownie zawiesił na nadgarstku, kryjąc dłonie do kieszeni spodni. Z wejściem do pierwszego wąwozu, przez który biegła droga, wiatr przestał być tak dokuczliwy. Zadrzewione krańce w debrach dawały również trochę cienia. Światło odbijające się od śniegu już nie paliło tak w oczy. W końcu mógł iść i patrzeć przed siebie, a nie jak dotąd tylko na swoje stopy. Humor poprawił mu się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Najgorszą część drogi, czyli pola, miał już za sobą. Teraz tylko wąwozy, niewielki lasek i już jest w ciepłym domu. Postanowił to uczcić, próbował odkręcić ćwiartkę w kieszeni jedną dłonią. Niestety palce były tak skostniałe, że nie chciały wykonywać jego poleceń. Nie wyczuwał nawet czy dotyka nakrętkę czy szkło. Westchnął ze złością i wyjął całą butelkę. Przyjrzał się krytycznie zawartości i stwierdził, że zostało raptem kilka łyczków. Nie musi więc wyciągać drugiej ręki, tylko otworzy ją zębami, a co zostało może spokojnie wypić po drodze. Nakrętka puściła, był z siebie dumny. Kiedy człowiekowi się bardzo nie chce, to rozwiązanie problemu zawsze się znajdzie. Wypluta nakrętkę natychmiast znikła w śniegu. Łyknął na raz połowę zawartości i przez chwilę delektował się rozchodzącym po ciele ciepłem. Szedł niespiesznie, popijając co chwilkę z buteleczki. Skończył ćwiartkę zaraz przed potężną zwaloną topolą. Drzewo musiało przewrócić się jakoś niedawno, zaraz po nadejściu pierwszych ostrych mrozów. Najpewniej rozsadziło je od zimna, a wiatr dokończył sprawę. Tak czy inaczej, zwaliło się w poprzek wąwozu i zawisło jakiś metr nad drogą biegnącą jego dnem. W drodze do sklepu zauważył je, ale był tak skupiony na swoim zadaniu, że bezwiednie schylił się pod zawieszonym drzewem i minął je nie zastanawiając się nad jego losem aż do tej pory. Teraz już się tak mocno nie spieszył i mógł się spokojnie przyjrzeć.

      - Ale będzie opału! -Gwizdnął pod nosem z zadowolenia.- Niech się ociepli, odwiedzę cię z piłą i sankami.


      Zaśmiał się do siebie. Popatrzył na drugi koniec debry, gdzie musiała być korona zwalistej topoli. Ponownie gwizdnął. Uderzenie musiało być tak silne, że wybiło jamę w ziemi, albo otworzyło jakąś starą pieczarę. Już dawno słyszał, że wybierano z tych stron glinę. Podobno ludzie jeszcze podczas wojny robili tu ziemianki, żeby się ukrywać przed hitlerowcami. Przyjrzał się dziurze. Może faktycznie to taka zapomniana kryjówka. Może jak wróci tu z latarką to znajdzie jakiś dawno zagrzebany pod gliniastą ziemią skarb. Podszedł bliżej i zobaczył, że od pieczary biegną ślady stóp na śniegu. Przetarł oczy z niedowierzaniem To faktycznie były już ledwo widoczne ślady, ale bosych stóp, nie odciski butów. Wzdrygnął się i ochota do poszukiwania skarbów w tym miejscu przeszła mu całkowicie. Z przerażeniem stwierdził, że ślady podążają w tym samym kierunku, w którym teraz on musi iść. Zaklął i przeżegnał się jednocześnie. Chciał też splunąć przez ramię, ale plwocina od razu, przykleiła się do dolnej wargi i przywarła do brody. Poczuł jak na niej zamarza. Wytarł brodę rękawem, schylił się, przeszedł pod drzewem. Ostrożnie ruszył dnem wąwozu. Patrzył za znikające pod spadającym śniegiem ślady i zrobiło mu się jeszcze zimniej. Żałował, że skończył całą butelkę, bo teraz przydała by się na odpędzenie tego irracjonalnego strachu. Szalejące myśli podpowiadając coraz to straszniejsze historie, dyktowane wybujałą, wspomaganą alkoholem wyobraźnią. Przystanął i wydobył butelkę piwa.

      - Tak na uspokojenie nerwów! -Powiedział głośno, żeby dodać sobie otuchy. Otworzył zapalniczką, łyknął trochę i natychmiast pożałował. Napój był lodowaty, jakby połknął garść śniegu. Przestraszył się, że zimny płyn przelewający się przez przełyk i wpadający do żołądka może go otrzeźwić. Wzdrygnął się na tą myśl. Popatrzył na butelkę i powiedział sam do siebie:

      - No przecież nie wyrzucę.

      Przyłożył butelkę jeszcze raz do ust i upił z nadzieją, że teraz będzie lepiej. Nie było. Miał nawet wrażenie, że było jeszcze gorzej. Popatrzył przed siebie i prawie zamarł ze strachu. Jakieś sto metrów przed nim zauważył nagą, starą kobietę, dosyć obfitych kształtów idącą powolutku, noga za nogą. Krzyknął ze strachu wypuszczając piwo z rąk i poczuł ciepło rozlewające się po jego udzie. Przetarł oczy i z ulgą zauważył, że żadnej starej, grubej baby przed nim nie było.

      - Poszczałem się w spodnie!

      Rozejrzał się. Śladów stóp również nigdzie nie zobaczył. Odetchnął spokojniej, ale czuł, że serce mu wali jak młotem.

      - Co jest do cholery. Tak pijany nie jestem! Szybko do domu nim fujara mi zamarznie! - Powiedział głośno.

      Przez chwilę nasłuchiwał czy nikt mu nie odpowie. Czy jakieś dzieciaki nie wybuchną śmiechem i nie zaczną uciekać od starego pijaka. Nic takiego się nie stało. Szybko ruszył starając się o tym już nie myśleć. Kiedy dotarł do zakrętu w wąwozie postanowił go przejść dużym łukiem tak, żeby mieć cały czas jak najlepszą widoczność na to, co jest za nim. Plama ciepła na udzie już zdążyła zamarznąć i spodnie przywarły do nogi Każdy szybki krok sprawiał ból i wyrywał włosy z uda. Na szczęście za zakrętem nic dziwnego się nie działo. Minął dużą pryzmę śniegu i odetchnął z ulgą. Zaśmiał się głupkowato i przyśpieszył kroku.

      - Już blisko, już zaraz dom. - Dodawał sobie otuchy

      Wtem zobaczył kolejny ślad. Tym razem był on bardzo wyraźny, z ciężko odbitą piętą i palcami, które musiały być zakończone wedle odcisku długimi paznokciami. Najbardziej przerażające było to, że ślad był teraz obrócony w drugą stronę. Jakby jego właściciel dopiero co minął się Wiesławem. Siatka z brzdękiem wysunęła mu się z dłoni. Stał jak sparaliżowany. Spróbował się odwrócić i spojrzeć za siebie, ale nie zdążył. Coś obrzydliwie włóknistego i cielesnego oplotło jego szyję i mocno zacisnęło się wokół niej. Szamotanie się nie przyniosło żadnych rezultatów. To, co go trzymało, miało potwornie dużo siły. Nawet nie drgnęło.

      Wiesław właśnie zrozumiał, że już nigdy nie dojdzie do domu




***


      Patrycja była w wniebowzięta.

      Jechała właśnie autobusem na jedną z tych, słynnych na całą szkołę imprez, do Pawła w Wielączy. Nigdy wcześniej nie była zaproszona na żadną z nich. Zawsze słyszała tylko opowieści jak dobrze się tam bawili i jakie to idealne miejsce, żeby się wyszaleć. Wczoraj rano zebrali się prawie całą, czwartą klasą na przemarszu Trzech Króli, pod katedrą w Zamościu. Paweł sam podszedł do niej i zapytał czy nie chciałaby przyjechać do niego na imprezę. Najwidoczniej nie mogła wtedy w to uwierzyć, bo Paweł zakłopotał się na chwilę i dodał zaraz, że inni też tam będą. Oczywiście, że się zgodziła. Zgodziłaby się również wtedy, gdyby nie było tam nikogo poza nimi. Zawsze się jej podobał. Przystojny, dobrze zbudowany, sprawiający wrażenie łobuziaka. Był po prostu jak Dawid dłuta Michała Anioła. Chociaż w pewnym miejscu z całą pewnością większy niż Dawid. Zaczerwieniła się na tą myśl. Niestety, większości dziewczyn z klasy również się podobał i na pewno o tym wiedział. Westchnęła ciężko. Nigdy wcześniej nie zwracał na nią uwagi. W sumie nie było się czemu dziwić. Z całą pewnością Patrycja nie grzeszyła urodą. Za to lekką nadwagą owszem. Może nawet więcej niż lekką. No i małomównością i nieśmiałością. Kiedy on każdym ruchem aż krzyczał "JESTEM TUTAJ!”, ona swoją postawą szeptała "nikogo tu nie ma”. Chodzili do jednej klasy w Liceum Plastycznym, ale nie widywali się zbyt często, bo mieli dwa różne profile. Ona była na "Reklamie Wizualnej”. On oraz ta bardziej zabawowa część klasy - na "Snycerce”. Kiedy ona walczyła z obróbką zdjęć w photoshopie, druga grupa rzeźbiła w drewnie. Kiedyś zajrzała nawet do ich pracowni. Zdziwiła się na widok uczniów siedzących podczas pracy na stołach, luźnej atmosfery, żartów i salw śmiechu między stuknięciami drewnianych młotków o dłuta. Nie dziwiło już jej to, że właśnie ta druga grupa jest tak mocno zżyta ze sobą. Pozazdrościła im tego, ale teraz jechała, żeby chociaż w tej ostatniej klasie zintegrować się z nimi. I ta myśl cieszyła ją na prawdę mocno. Żałowała tylko, że nie została zaproszona na imprezę do Wielączy nigdy wcześniej. Postanowiła nadrobić stracony czas właśnie dzisiaj, a spoczywające w plecaku dwie butelki wódki miały jej w tym pomóc.

      Autobus właśnie przekroczył tabliczkę z nazwą docelowej miejscowości i teraz miała wypatrywać punktów orientacyjnych. Po prawej stronie minęli kościół i cmentarz, potem wielką "Karczmę Ordynat”. Podeszła do kierowcy i poprosiła, żeby zatrzymał się przy żółtym sklepie. Skinął jej głową i po chwili zatrzymał autobus. Wysiadła i podeszła pod wiejski sklep, właściwie duży dom z zaimprowizowanym punktem sprzedaży w jego parterowej części. Tutaj miał ktoś na nią czekać. Dzień był lodowaty, wietrzysko przewiewało ją chyba do samych kości i po krótkiej chwili zdążyła porządnie zmarznąć. Nie było nikogo i zaczynała wpadać powoli w panikę. Pomyślała, że ją wystawili. Do końca czwartej klasy będą się nabijać z tego, jak na jakiejś zabitej dechami wichurze, szukała drogi powrotnej do Zamościa. Nagle usłyszała głos Rafała.

      - Ejjj! Pyknik! Tutaj! -Rozejrzała się.

      Faktycznie, Rafał właśnie dopiero wyszedł ze sklepu niosąc dwie siatki wypełnione puszkami z piwem.

      - Chodź tu i pomóż to zapakować. -Powiedział z uśmiechem otwierając drzwi, pamiętającego lepsze czasy, czerwonego Golfa.

      Podeszła do samochodu i zabrała mu jedną z siatek układając ją na tylną kanapę auta. Rafał odłożył drugą i rzucił, żeby wsiadała, bo czekają już tylko na nią. Miała cichą nadzieję, że wyjedzie po nią właśnie Paweł. No, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. A przynajmniej wszystkiego na raz. Uśmiechnęła się do swoich myśli i zapięła pasy. Rafał zawrócił spod sklepu, wzbijając w niebo śnieżną fontannę i ruszył w stronę Deszkowic. Znaleźli się na bocznej drodze. Po obu stronach ulicy piętrzyły się zaspy śnieżne, tak wysokie, że niemal całkowicie zasłaniały widok. Droga była wąska i na domiar złego, jechali pod górę. Silnik małego Golfa wył błagalnie o chociaż odrobinę litości.

      - Witamy w Wielączy. W Wielączy świat się kończy!

Powiedział wskazując prawą ręką absolutne śnieżne pustkowie rozpościerające się przed nimi. Zaśmiała się cicho.

      - Kto jeszcze będzie? -Zapytała nieśmiało.

      - Magda, no Paweł oczywiście, ja, Olka, hmm… Jacek i Dominika. -Wyrecytował.

      Czyli cała śmietanka towarzyska czwartej A. No i ja, Pyknik, pomyślała Patrycja i sposępniała na chwilę. Nigdy nie lubiła tego przezwiska. Ktoś tak do niej wypalił w drugiej klasie i już tak zostało. Podejrzewała, że musi to oznaczać coś niemiłego, ale zawsze bała się po prostu to sprawdzić w necie. Wmawiała sobie zawsze, że lepiej już jest domyślać się złego niż, wywlekać je na światło dzienne. Reagowała na to mimo, że nigdy się nie przyzwyczaiła.

      - Za pięć minut będziemy pod domem Pawła, potem kulig i balanga w chacie po babci. Już nie mogę się doczekać! -Powiedział podekscytowany wkładając na nos okulary przeciwsłoneczne, wygrzebane spod fotela kierowcy.

      Okulary były potwornie zakurzone, ale najwyraźniej nie przeszkadzało mu to. Śnieg bardzo raził w oczy. Sama ucieszyłaby się z jeszcze bardziej zakurzonych okularów, pod warunkiem, że przemogła by obrzydzenie.

      - Jaki kulig?

      - Nie mówili ci? Imprezka będzie na jeszcze większym zadupiu niż jesteśmy. Jeden dom na dwa kilometry, niczego oprócz wąwozów i lasów. Najbliższy sąsiad to stary pijak, ale i tak na tyle daleko, że zza lasu nie widać jego chałupy. Paweł bierze traktor od starego, a my wsiadamy w sanie. Pół godziny i jesteśmy na miejscu i to już wstawieni, bo nie napić się na kuligu to jak no… nie wiem… Jak lać na siedząco! - Powiedział zadowolony z siebie.       Zmierzyła go wzrokiem.

      - No… dla faceta oczywiście! -Wyszczerzył się głupkowato i zamilkł na chwilę - Swoją drogą, nie boisz się tam jechać? Za pierwszym razem każda dziewczyna się boi.

      - A czego miała bym się bać?

      - Nie wiesz?! -Wykrzyknął zdziwiony obracając twarz w jej kierunku. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa.

      - Nie, nie wiem. I patrz na drogę! - Ofuknęła się rozeźlona.

      Rafał gwizdnął pod nosem.

      - Dobra, ale jak by co to ja ci nic nie mówiłem. Skoro Piotrek ciebie nie uprzedził to nie wiem czy powinienem. No ale, dobra. To było tak, że z jakieś dziesięć lat temu, na początku stycznia, babcia Piotrka zamarzła w tym domu. Od tej pory na wsi się mówi, że w okresie Trzech Króli widać w okolicach staruszkę przechadzającą się i proszącą o trochę ciepła.

      Poczuła jak jeżą się jej włosy na głowie i przyśpiesza tętno. Po chwili dopiero zorientowała się, że przecież mówił to Rafał, a on zrobił by wszystko, żeby się z kogoś ponabijać. Prawdopodobne wymyślił tę historię, żeby ją straszyć.

      - Nie boję się duchów i nawet w nie nie wierzę. - Powiedziała dumnie i nie odzywała się już do końca drogi.

      Przy kolejnym wiejskim sklepie skręcili w lewo na gruntową drogę, śnieg mieszał się na niej z żużlem i popiołem. Rafał przejechał jakieś sto metrów i zatrzymał się po prawej stronie, przy piętrowym ceglanym domku. Na wjeździe stał ciągnik, do którego zaprzężone były duże sanie wyściełane kostkami słomy i kocami. Faktycznie, o kuligu nikt mi nie wspominał, pomyślała Patrycja i wysiadła z samochodu.


***


      Dobrze zbudowany, brodaty mężczyzna, ubrany w śnieżne bojówki i pasującą do nich puchową kurtkę, bardzo powoli przeszukiwał wąwóz w Wielączy. Odkąd natrafił na prawie już zasypane śniegiem odciski butów, ostrożnie podążał ich śladem. Na jego ramieniu wisiała potężna strzelba typu Mossberg, również w śnieżnym kamuflażu. Mężczyzna przystanął przed zwaloną topolą zawisłą nad debrą i wyjął z kieszeni paczkę papierosów Odpalił jednego i zwrócił się do kupki luźno rozrzuconego śniegu u jego stóp.

      - Masz coś?

      Z kupki puchu wyskoczył malutki gronostaj. Cały biały z czarnym pędzelkiem na czubku ogona. Zwierzątko próbowało wyciągnąć ze śniegu szyjkę butelki. Brodaty pochylił się i wyjął pustą butelkę po ćwiartce wódki, oglądając ją uważnie. Po chwili odrzucił ją z powrotem w śnieg, wyprostował się i zwrócił do gronostaja.

      - Tego mogłem się po tobie spodziewać, ale może coś konkretniejszego.

      Zwierzątko kichnęło i popatrzyło na niego z wyrzutem paciorkowatymi oczkami. Po krótkiej chwili przemówiło.

      - Wiesz, że mam katar! I w ogóle nie powinno mnie tu być! L4. Mówi ci to coś?!

      Brodaty mężczyzna ani trochę się nie zdziwił, roześmiał się tylko pod nosem.

      - Ale flaszkę to wywęszyłeś mimo kataru, co?

      Pochylił się i przeszedł pod drzewem przyglądając się uważnie obu krańcom wąwozu nad którym wisiało. Nie zauważył niczego, co mogłoby go zaniepokoić i ruszył powoli śladem niknących odcisków. Gronostaj znacznie go wyprzedził, dobiegł do zakrętu i niemal natychmiast zawrócił ponaglając mężczyznę. Ten zdjął strzelbę z ramienia i natychmiast odbezpieczył spust. Gdy tylko podbiegł do miejsca, w którym zwierzak podskakiwał z ekscytacją, zauważył siatkę. Podniósł znalezisko i pokręcił głową z niedowierzaniem.

      - Szuja. Naprawdę?! Chyba muszę ci zaoferować jakiś program wychowania w trzeźwości. -Przejrzał zawartość siatki, wyjął z niej trzy pęknięte i zmarznięte butelki piwa oraz dwie nienaruszone.

      - To nie moja wina! Ale jakieś znaleźne mi się chyba należy.

      - Pomyślimy czy zasłużyłeś - Brodaty schował nienaruszone butelki do bocznych kieszeni spodni.

      - Jest jeszcze czapka, o tam. - Gronostaj wskazał łapką starą papachę, pokrytą cienką warstwą puchu.- Strasznie cuchnie, chyba nigdy nie prana i co dzień noszona. Tak czy inaczej, smród przebija się nawet przez katar. Świeża zguba!

      - Chyba coś mamy. Wątpię, żeby ktoś gubił od tak czapkę w taką pogodę. No i siatkę z browarami. Jak myślisz?

      Gronostaj pobiegł kawałek do przodu, rozejrzał się, wrócił i kichnął ponownie.

      - Dalej nie ma śladów, cokolwiek się stało, to stało się tutaj.

      Brodaty zmarszczył brwi i przytaknął skinieniem głowy. Po chwili przyłożył rękę do kołnierza.

      - Piękna, coś tu jednak mamy. Oprócz zasmarkanego Plonka – Spojrzał szczerząc zęby na gronostaja - A jak u ciebie?

      Odczekał chwilę i z niewielkiego głośniczka przy kołnierzu wydobył się miły kobiecy głos.

      - Właściwie to biało, zimno i wietrznie… i jakieś dzieciaki robią sobie kulig.



***

      Trzydzieści minut w saniach dało jej się mocno we znaki. Całą drogę dostawała w twarz bryłami zbitego śniegu, który był wyrzucany spod kół ciągnika. Dziewczyny powiedziały jej, żeby usiadła na początku sań, bo stamtąd będzie miała najlepszy widok na drogę. Skorzystała z zaproszenia i w konsekwencji nie widziała nic oprócz fontann śniegu. Cały kulig, w jej przypadku, polegał na nieudolnym uchylaniu się od niego i strzepywania go z twarzy oraz ubrania. Otrzymała za to rozbudowanie swojej ksywki do stopnia "Śnieżny Pyknik”. Długo zajęło jej doprowadzenie odzieży do stanu używalności. Zanim weszła do środka wytrwale otrzepywała się stojąc między starym wiejskim domkiem, murowaną obórką i wysoką, całe lata nieużywaną suszarką do tytoniu. Makijaż też pewnie poszedł w diabły. Westchnęła żałośnie do siebie i weszła do środka za resztą. Dom był faktycznie niesamowity. Nie wiało, nie śnieżyło, zaraz po wejściu do głównej sieni witał człowieka drewniany, pomalowany tradycyjnie na biało wiejski kredens, wielki dębowy stół i prawdziwa perła. Już niemal wyparta ze wsi przez piece CO2 - piękna kaflowa kuchnia angielska. Patrycji stanęły przed oczami wspomnienia podobnej kuchni, całe lata temu, u jej babci w Białowoli. O bawieniu się fajerkami i pogrzebaczem. Chłopaki zdążyli rozpalić już podpałkę w piecyku,     Paweł obrócił się do niej i uśmiechnął.

      - Już zaraz będzie ciepło. W drugim pomieszczeniu jest jeszcze wysoki piec kaflowy. Jak się porządnie nahajcuje, to będziemy mogli się porozbierać. - Puścił jej oko.

      Poczuła, że się czerwieni. Obróciła się na pięcie i wróciła na ganek, żeby zdjąć już rozmarzający płaszcz. Kiedy wróciła, dziewczyny rozstawiały na kuchennym stole przygotowane wcześniej sałatki i przekąski. Zrobiło jej się strasznie głupio, że sama nic nie przygotowała. Paweł klęczał osamotniony przed piecem kuchennym i rozdmuchiwał żarzące się szczapy. Popatrzył na nią i na pewno musiał to zauważyć, bo od razu zapytał:

      - A co ty taka markotna?

      Nie spodziewała się tego, ale trzeba było grać dobrą miną do złej gry. Uśmiechnęła się do niego.

      - No wiesz... usiądź z przodu mówili, będzie fajnie mówili. Wrobili mnie jak dziecko.

Zaśmiała się i odetchnęła w duchu, bo on również się zaśmiał.

      - Nie przejmuj się nimi, w końcu ich wyczujesz.

      - Jasne - Odpowiedziała ciesząc się, że pierwszy raz w życiu tak długo z nim rozmawia. Postanowiła jakoś podtrzymać tą chwilę - Przykro mi z powodu twojej babci. Rafał mi powiedział, no i dziewczyny jak jechaliśmy w saniach.

      Natychmiast tego pożałowała, ale najwyraźniej Paweł nie poczuł się tym dotknięty, zbył to machnięciem ręki.

      - Nawet jej nie znałem. Wiem jak wyglądała tylko dla tego, że w drugiej izbie na toaletce jest jej zdjęcie. No i mam po niej dom do dyspozycji.

      Skinęła głową.

      - Szkoda, że wcześniej nie przyjeżdżałaś tu na imprezy, pokochała byś tą dzicz.

      - Przywiozłam dwie butelki wódki. Może wyniosę je na ganek niech się nie grzeją? -Powiedziała. Stwierdziła, że lepiej nie dodawać, że nigdy wcześniej nie dostała zaproszenia.

      - Jasne! - Powiedział i zajął się podkładaniem drewna do piecyka.

      Było już w okolicach siedemnastej i na zewnątrz zdążyło się ściemnić. Na całe szczęście światło księżyca odbijało się od śniegu, dając tyle światła, że bez żadnego problemu można było zobaczyć drogę, którą jechali jak i odcinający się w oddali las. Las ten jeżył się na horyzoncie złowrogą czernią. Po niecałej godzinie w domu było już ciepło i impreza przeniosła się do drugiej izby, o wiele obszerniejszej. Tutaj meble gryzły się walcząc ze sobą o styl. Sprzęty typowe dla polskiej wsi, takie jak wielki, malowany posagowy kufer, drewniana toaletka czy dębowa szafa, przegrywały bój z meblościanką, przeszklonym regałem, czy dwoma tapczanami rodem z epoki PRL. Był to dosyć smutny widok, ale co mogła na to poradzić. Posagowa skrzynia posłużyła za stolik do kart. Muzyka puszczana z niewielkiego odtwarzacza CD aż huczała w uszach, a wódka dobrze się lała. Pękły dwie połówki, a trzecia była na wykończeniu. Patrycja dzielnie starała się pić co drugi kieliszek, ale i tak czuła, że jest zrobiona. Dziewczyny, jak się już rozkręciły, zaczęły ją podpuszczać historyjkami o duchach. Puszczała je mimo uszu. Z wielkim namaszczeniem Rafał udawał, że wykręca już pustą butelkę po trzeciej flaszce do kieliszka. Odezwał się do niej.

      - Pyknik, skocz na ganek po następną! Tą najzimniejszą!

      - I zapojkę, jest w kuchni na górze w regale. - Dodała Dominika szczerząc się do niej. Paweł posłał jej czarujący uśmiech. Temu nie mogła odmówić. Wstała i wyszła przez kuchnię na ganek. Wybrała wódkę, którą sama przyniosła. Z całą pewnością była dobrze zmrożona, ciecz wydawała się być gęsta jak olej. Wróciła do kuchni, odstawiła butelkę na stole i otworzyła górną szafkę w kredensie. Coś z głuchym "Puff” rąbnęło o blat. Na domiar złego, niemal w tym samym momencie zgasło światło i ucichła muzyka. Patrycja ze strachu wytrzeźwiała w jednej chwili. Dziewczyny w pokoju obok zaczęły piszczeć, natomiast chłopcy wybuchli głośnym śmiechem.

      - To korki, czasem strzelają jak za dużo się podłączy, zaraz to załatwię.- Poinformował uspokajająco głos Pawła.

      Odetchnęła z ulgą. Za chwilę Paweł wszedł do kuchni przyświecając sobie telefonem. Przystanął przy niej.

      - Laski rozdarły się jak stare prześcieradło. Chyba same się wkręciły we własne historyjki, ale ty chyba nie pękłaś?

      - Nie… nie. - Odpowiedziała niepewnie i dopiero teraz zauważyła, że kurczowo trzyma się blatu.

      Może tego nie zauważył. Pomyślała chowając dłonie do kieszeni. On natomiast wychodził już na ganek. Po chwili światło znowu rozbłysło i wiedziała co tak rąbnęło na blat kredensu. Była to, otwarta zapewne przed chwilą, jeszcze prawie pełna torebka cukru pudru. Teraz jej zawartość była rozsypana na cały blat, jej bluzkę, spodnie i podłogę. Wszedł Paweł i aż syknął przez zaciśnięte zęby. Poczuła jak się czerwieni.

      - Ogarnę to już za chwilę. - Wymamrotała strzepując biały proszek z bluzki.

      Stał tak przez chwilę, najwidoczniej wahając się nad czymś i w końcu powiedział.

      - Dobrze, ale zrób to szybko i wracaj do nas.

      Skinęła głową. On zgarnął jeszcze butelkę wódki ze stołu i zniknął za drzwiami. Było jej wstyd i to potwornie wstyd. Taka wtopa na pierwszej imprezie, i to jeszcze przy nim. Westchnęła żałośnie pod nosem, walczyła ze łzami cisnącymi się do oczu. Szybko znalazła szufelkę i zmiotkę w sieni.. Wytrzepała porządnie swoje ciuchy, potem zamiotła podłogę. W końcu wzięła się za posprzątanie regału który oberwał najbardziej. Z pewną ulgą zauważyła, że większość pudru znalazła się na ceracie udającej kolorem drewno. Uniosła ją, starając się nie rozsypywać zawartości na boki i zaniosła pod metalowe wiadro na popiół, stojące obok drzwiczek kuchennego pieca. Zsypała do niego wszystko z ceraty i rozprostowała ją żeby strząsnąć resztki. Kiedy tylko to zrobiła, lodowate ciarki przeszły ją po plecach, stopy jakby wrosły w podłogę. Na ceracie, którą właśnie trzymała w dłoniach powstał poprzecierany napis z cukru pudru drukowanymi literami tak, jakby ktoś właśnie wypisał go palcem. " WSZYSCY ZAMARZNIECIE” Odrzuciła ją z przestrachem. Chciała pisnąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Stała tak bez ruchu nasłuchując otoczenia, ale nie usłyszała nic poza szalonym waleniem swojego serca i wyciem wiatru. O wiele za głośnym wyciem wiatru, jak jej się zdawało.

      - Paweł? - Zawołała niepewnie ale nikt jej nie odpowiedział. - Rafał? Powiedzcie, że to wy straszycie?

      I znowu nikt nic nie mówił. Nie usłyszała nawet stłumionego śmiechu, muzyki czy jakiegokolwiek dźwięku. Po prostu nic. Tylko stukot serca i ten przeraźliwy wiatr. Odczuła wyraźnie, że temperatura znacznie spadła i ponownie mrowienie przeszyło jej kark. Zrobiła krok w stronę drzwi do pokoju, w którym powinni być pozostali i usłyszała głuche stuknięcie, a potem jeszcze jedno. Zebrała się w końcu na odwagę, delikatnie nacisnęła klamkę uchylając drzwi. Natychmiast poczuła szarpnięcie przeciągu i powiew lodowatego powietrza. Tym razem krtań nie odmówiła posłuszeństwa i wydobył się z jej ust okrzyk przestrachu. Przymknęła drzwi z powrotem, odliczyła w myślach do pięciu i otworzyła je na całą szerokość. Okna trzasnęły o futrynę i otworzyły się ponownie wpuszczając do środka wiatr i chmurę sypkiego śniegu. W pokoju nie było światła. Co straszniejsze, nie było również nikogo, tylko poprzewracane krzesła i otwarte okna.

      -To nie jest śmieszne! - Wypiszczała to czując jak łzy spływają jej po policzkach, ale nikt na to nie odpowiedział.

      Rozdygotana przestąpiła próg i zamknęła za sobą drzwi tak, żeby te cholerne okna przestały trzaskać. Namacała dłonią na ścianie włącznik światła. Nacisnęła i nic! Sięgnęła po telefon chcąc włączyć w nim latarkę, ale dłonie tak jej dygotały, że nie mogła nawet odblokować klawiatury. Coś nagle stuknęło w okienną futrynę, popatrzyła w tamtą stronę i na krótką chwilę serce przestało jej bić. Z pierwszym jego taktem z ust Patrycji wydobył się krzyk pełen przerażenia. O futrynę opierała się biała koścista dłoń, a zaraz za nią pojawiła się szkaradna twarz staruchy. Dziewczyna obróciła się na pięcie i zaczęła pchać drzwi nie przestając piszczeć i naciskać klamkę. Starucha prawie przeszła przez okno, już widziała jak stawia jedną nogę na podłodze pokoju, powłóczysta biała szata, w którą była ubrana z trzaskiem łopotała na wietrze. W końcu pociągnęła drzwi do siebie i ustąpiły dając drogę ucieczki. Biegła tak szybko, że w mgnieniu oka wydostała się na zewnątrz. Tam uderzyła o coś twardego i wywróciła się z tym w śnieg. Podniosła się opierając na dłoniach i zauważyła, że leży na ogromnym lodowym soplu. Sopel ten okazał się bryłą lodu ludzkich kształtów i rozmiarów zakończoną wyraźną lodową twarzą Rafała. Uniosła głowę, przed sobą miała stojące kolejne cztery takie bryły. Każda miała swoją twarz. Natychmiast rozpoznała Magdę, Olkę, Dominikę i Jacka. Chciała znowu zacząć piszczeć, ale usłyszała głos Pawła.

      - Uciekaj!!! -Paweł wybiegał właśnie zza domu.

      - Uciekaj!!! -Krzyknął ponownie.

      Był już blisko, a za nim w niewielkiej odległości biegła biała wiedźma, rozwiewając swoje szaty tak, że przypominała olbrzymiego, złowrogo trzepoczącego skrzydłami ptaka. Nie było czasu na myślenie. Wstała i rzuciła się do ucieczki przed siebie. Biegła tak jakąś chwilę, aż w końcu przystanęła i obejrzała się. Wyprzedzili potwora i to znacznie, ale nagle Paweł się potknął i runął w śnieg jak długi. Starucha szybko skracała do niego odległość. Patrycja bezmyślnie ruszyła pędem w jego stronę, on podniósł się na kolana, obejrzał za siebie i krzyknął:

      - Ratuj się! Biegnij!

      Wstał i zaczął biec w jej stronę trzymając się za udo i kuśtykając. Wiedźma była zaledwie dziesięć metrów od niego. Już prawie go dopadała gdy nagle coś głucho huknęło za plecami Patrycji. Wiedźmą rzuciło dobre dwa metry do tyłu. Kiedy padła na plecy w śnieg słychać było jej żałosne jęki. Paweł jakby dostał nowych sił i zaczął biec o wiele szybciej tyle, że zmienił kierunek. Już nie biegł w stronę wsi, ale w stronę lasu, co chwilę oglądając się, to na wiedźmę, to na Patrycję. Ruszyła za nim starając się nie myśleć, co przed chwilą się stało.



***

     Brodaty mężczyzna siedzący na jego ramieniu gronostaj mieli wyraźnie dosyć kręcenia się w tą i z powrotem po dnie wąwozu. Nie znaleźli absolutnie nic oprócz opróżnionej butelki po wódce, paru piw i starej czapki, a mróz i ciemność mocno dawały się we znaki. Brodaty miał już chęć się zbierać i powrócić tutaj następnego dnia przy dziennym świetle, kiedy głośniczek w kołnierzu kurtki ponownie się odezwał.

      - Łysy! Coś się dzieję!

      - A co dokładniej! - Odpowiedział opryskliwie.

      - Coś goni po polach dwójkę dzieciaków.

      Westchnął ciężko i pokręcił głową z niedowierzaniem.

      - Vanda, nie masz dziesięciu lat! Co ich goni? Sarna, chłop z kłonicą, czy no nie wiem wilkołak?!

      - Ale ja sama tego nie wiem, wygląda… no jak duch? Pierwszy raz widzę coś takiego.

      Mężczyzna sposępniał i zwrócił się do gronostaja siedzącego mu na ramieniu.

      - Kurna, jak ona nie wie, to kto będzie wiedział?

      Zwierzątko pokręciło łepkiem na znak, że ono z całą pewnością nie.

      - I taki z ciebie pożytek. -Burknął pod nosem i zwrócił się do małego mikrofonu.- Czym ładowałaś?

      - Pięć chrabąszczy, szósty ołowiany, kryty srebrem. Łysy! Dzieciak się wywrócił! To go zaraz dopadnie!

      - Pruj do tego!

      Z odległości jakiegoś kilometra usłyszał odgłos pojedynczego strzału. Echo niosło się jeszcze przez chwilę polami, po czym nic już nie było słychać.

      - I co?

      - Dzieciaki uciekły, biegną na ciebie, spróbuj je wyłapać. A to coś leży jak długie. Zaraz tam dotrę i sprawdzę co to jest.

      Mężczyzna czekał z niecierpliwością na kolejny meldunek. W końcu głośniczek przemówił głosem pełnym przerażenia.

      - Łysy… mamy problem… Olej dzieciaki i biegnij do mnie!


***


     Paweł biegł jak oszalały. Strach dodawał mu siły. Widział jak Patrycja próbuje za nim nadążyć, ale miał nadzieję, że zgubi ją w lesie. Nie miał pojęcia z czego ona strzelała, ale przecież widział tego efekt. Już, już za chwilę wbiegnie między drzewa, tam go nie znajdzie, przyczai się, a ona go minie. Potknął się o korzeń i runął w śnieg z takim impetem, że poturlał się, a zaraz po tym wypadł ślizgiem na zbocze wąwozu. Próbował chwycić się jakiegoś drzewka, ale nic nie wpadło mu w ręce. Zjechał na brzuchu na samo dno. Wstając rozbił sobie nos o zawieszone nad nim potężne drzewo. Bolało go chyba wszystko i czuł jak krew cieknie mu po brodzie. Nabrał w dłonie trochę śniegu i przyłożył do nosa. Oparł się o pień powalonego drzewa i zaczął nasłuchiwać. Coś zaszeleściło za jego plecami. Odskoczył od drzewa i wyjrzał za nie. Nic tam nie było, odetchnął z ulgą. Obejrzał się za siebie i zdążył zauważyć kontem oka szkaradną, prawie na wpół zwierzęcą twarz, tak blisko jego twarzy, że na uchu poczuł powiew oddechu. Nie zdążył zareagować w żaden sposób. Coś z niesamowitą szybkością oplotło się wokół jego ust i nosa i z potworną siłą zacisnęło blokując dostęp powietrza.



***


     Łysy właśnie dobiegł do kobiety pochylonej nad czymś leżącym na śniegu. Kobieta była ubrana w identyczny uniform jak ten, który on nosił. Na jej ramieniu również siedział mały gronostaj.

      - Co jest?! - zapytał zasapany przyklękając obok.

      Kobieta miała łzy w oczach.

      - Spójrz. - Wskazała na ciężko dyszącego maszkarona, po czym złapała go za nos.

      Skóra oderwała się, ukazując pod spodem całkowicie ludzką twarz. Zapłakaną, przerażoną i wykręconą bólem. Był to młody chłopak, na oko może osiemnastoletni. Z lekkim obłędem w oczach przyglądał się im, ale oprócz jęków i kłębów pary z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk.

      - To jest przebrany dzieciak, nie żadna cholerna Mamuna, której mieliśmy szukać. Rozumiesz? Całe szczęście, że nic wielkiego mu się nie stało. Dostał chrabąszczem w pierś. Może żebro mu pękło, a może nawet nie. - Warknęła ze złością

      Brodaty przyjrzał się chłopakowi.

      - Ma szczęście, że to nie ja strzelałem. Pierwszą bym wsadził między oczy i na pewno doprawił dla pewności. - Westchnął z niedowierzaniem. – Dobra, zabierz go do ich domu i nakarm "Zapominajkami”. Resztę też nakarm. Potem opowiedz im prawdopodobną bajeczkę, a ja i Szuja pójdziemy szukać tamtej dwójki.

      Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę drzew okalających debry. Szybko odnalazł ślad na śniegu, który świadczył o tym, że ktoś musiał zjechać tędy w dół. Poszedł tym tropem i zatrzymał się przy wiszącej topoli. Sięgnął po latarkę i przyświecił sobie. Odkrył plamy krwi na śniegu i pniu drzewa oraz odciski butów. Odkrył też coś jeszcze, był to ślad bosej stopy. Przeszedł go dreszcz.

      - Szuja! -Szepnął, a gronostaj zeskoczył z jego ramienia na ziemię. - Znajdź dobry punkt obserwacyjny, najlepiej gdzieś wysoko. Potem śledź nas i przyprowadź tu Vandę, kiedy już będziesz wiedział, gdzie jest kryjówka. Rozumiesz?

      - Właściwie to nic nie rozumiem. - Odpowiedział zdziwiony gronostaj.

      - Na drzewo, bambusie!- Krzyknął mężczyzna łapiąc zwierzątko i ciskając nim w stronę najbliższych rozłożystych gałęzi. Zdjął strzelbę z ramienia i rzucił w śnieg. Jej śladem powędrował długi sztylet i niewielkie etui z odznaką, na której widniał przeszywający włócznią bestię anioł. Spojrzał na gronostaja siedzącego niedaleko na gałęzi i zobaczył, że zdziwienie wypisane na jego pyszczku przemienia się w przerażenie. Usłyszał, że za jego plecami coś się poruszyło.


***

     Patrycja ocknęła się. Coś obejmowało ją w łydkach i wlokło za sobą po ziemi, przystając co chwilę i sapiąc. Czuła, że jest naga i poraniona chyba na całym ciele. Spróbowała się poruszyć, ale była związana jak świąteczna szynka. Wokoło panowała całkowita ciemność i smród. Nierealny smród odchodów i rozkładającego się mięsa, który zatykał dech w piersi i wywołując bolesne skurcze żołądka. Szybko zorientowała się, że musi być w jakimś podziemnym tunelu. Każdy krok istoty, która musiała ją wlec odbijał się głucho od ścian. Widziała tą istotę w lesie, natknęła się na nią twarzą w twarz. Była obrzydliwa i straszna. Naga starucha o prawie białej skórze pokrytej siatką odcinających się żył. Obwisłe policzki. Żółte, połamane zębiska wystające z wysuniętej do przodu dolnej szczęki. Głowa pokryta rzadkimi plackami białych włosów. I piersi wiszące poniżej pasa. Pamięć Patrycji przywiodła wspomnienie tych obwisłych piersi. Właśnie one z niesamowitą szybkością i siłą owinęły się wokół jej szyi, zanim straciła przytomność. Czego to coś ode mnie chce? Przez chwilę chciała zapłakać, ale strach uwięził w gardle wszystkie dźwięki. Kątem oka zauważyła subtelną pomarańczową poświatę. Zrobiło się cieplej. Jeszcze chwilka i zobaczyła wiszące pomarszczone pośladki ciągnącego ją potwora. To coś, wciągnęło ją do obszernego pomieszczenia. Na jego środku stał olbrzymi otoczak emanujący czerwonawym światłem i ciepłem. Ogromny kamień wyglądał jakby się żarzył. Pod glinianymi ścianami na klepisku walały się sterty cuchnących kości i ludzkich czaszek. Niektóre z nich miały jeszcze resztki włosów i zwisające strzępy skóry. Patrzyły na nią jak z otchłani piekła puste oczodoły. Stwór dociągnął ją do ściany i puścił. Kopniakiem obrócił na brzuch, zacharczał obrzydliwie i smarknął na dłoń. Nagle przykucnął i zaczął nasłuchiwać. Patrycja widziała jak piersi dotykają glinianego klepiska. Poruszał miarowo głową raz w jedną raz w drugą stronę, poderwał się i pobiegł niczym pokraczny pingwin w stronę miejsca, z którego ją przyciągnął.

      Dziewczyna usłyszała łkanie gdzieś parę metrów przed sobą. Z trudem niosła głowę. To był Paweł. Związany, podobnie jak ona również pokryty siatką małych ranek i zadrapań, z tym tylko wyjątkiem, że leżał na plecach. W duchu podziękowała, że nie musi przed nim świecić pewnymi częściami ciała tak, jak on przed nią. Próbowała się powstrzymać, ale i tak zerknęła. Przez głowę przeszła jej niechciana myśl - Jednak jeszcze mniejszy niż u Dawida- Ale znikła od razu jak się pojawiła. Paweł płakał. Rozejrzała się na boki i stwierdzając, że nie widać nigdzie potwora, zapytała szeptem:

      - Co to jest? To nie twoja babcia, ta co zamarzła, prawda?

      Chłopak zaniósł się głośnym szlochem i nic przez chwilę nie odpowiadał. W końcu wydusił z siebie..

      - Moje babcie żyją i nikt tam nie zamarzł.

      Zrozumiała. Nic nie trzeba było jej tłumaczyć. On płakał, a ona milczała. Po jakimś czasie z ciemnego korytarza usłyszała ciężkie sapanie. Potwór wlókł coś wyjątkowo ciężkiego, charcząc przy tym i mlaskając obleśnie.

      - Wybierze nas jedno po drugim, jak króliki z klatki. - Powiedział chłopak głosem pozbawionym wszelkiej nadziei.

      Nie odpowiadała mu. Słuchała ciężkich kroków i sapania. Minęły jakieś dwie minuty i stwór pojawił się w wejściu ciągnąc za sobą nieznanego, nagiego i brodatego mężczyznę. Musiał być ciężki, bo przerażająca stara kobieta aż rzęziła zapluwając się po brodzie. Dociągnęła nieznajomego pod Pawła, puściła go i ciężkim krokiem podeszła pod świecący kamień. Brodaty był przytomny i całkowicie spokojny. Zupełnie tak, jakby zgadzał się na to, co go właśnie spotkało, a nawet z ciekawością i lekkim uśmiechem rozglądał się po pomieszczeniu. Gdy ich oczy natrafiły na siebie, mogłaby przysiąc, że puścił do niej oko. Podbudowało to ją nieco. Starucha zdjęła coś z drugiej strony otoczaka i zbliżała się z tym do Pawła. Musiały to być paski mięsa grzejące się już od dawna na tym dziwnym kamieniu. Kucnęła i jedną ręką otworzyła usta, a drugą wepchnęła kawałek mięsa.

      - Wypluj to! - cicho powiedział a właściwie rozkazał ten brodaty.

      Paweł posłuchał. Starej musiało się to nie spodobać, bo zaraz dostał w twarz tak, że jej pazury zostawiły ślad na jego policzku. Chłopak ponownie zaniósł się płaczem, a potwór podniósł wyplute mięso i sam włożył sobie do ust. Jak tylko przełknął wstał i powlókł się w stronę korytarza, z którego wyszedł.

      - Co to było? -Zapytała Patrycja kiedy stwór zniknął już z oczu.

      - Ludzina. -Odpowiedział nieznajomy.

      - Ale czemu nas tym karmi, pan coś wie? Może nam pan to wytłumaczyć? Kim... czym.... w ogóle jest? - Patrycja poczuła, że zaczyna wpadać w prawdziwą panikę, i że jeszcze chwila a zacznie się dusić.

      - Po pierwsze, nie pan. Skoro już musicie się do mnie zwracać to preferuję Łysy. Po drugie, karmi nas na później. I tak, wiem co to jest. Ale bardziej interesuje mnie, co to było tam, pod tym domem na polach? Z tym przebranym dzieciakiem? Bo gdyby nie ta akcja, może wszyscy byśmy siedzieli sobie dawno w domkach popijając browara.

      Uspokoiła się, wskazała głową Pawła.

      - On chyba wyjaśni to lepiej.

      Z korytarza dobiegło ich chrapanie.

      - Mamy chwilkę póki to bydle śpi, więc młody możesz mi opowiedzieć historyjkę do poduszki.

      Paweł załkał żałośnie.

      - To miał być żart, tu nie miało nic takiego się dziać...

      - Pośmialiśmy się. I ty i ja i ta młoda dama też, ale o szczegóły bym prosił!

      Westchnął i zaczął mówić:

      - Chcieliśmy z kolegami zrobić taki Blerwitch-project i nastraszyć kogoś tak, żeby uwierzył w wiedźmy -załkał - i wczoraj właśnie padło na nią - wskazał oczami dziewczynę. - Byliśmy przygotowani wcześniej, w domu było kilka kamer Go-pro... kiedyś całą paczką poodbijaliśmy swoje twarze w gipsie i padł pomysł, żeby zrobić figury ze śniegu. Pozalewać te stare formy wodą i zamrozić tak, żeby przypominały nasze postacie.

      - Cerata, napis na ceracie! Nie było go tam wcześniej, a widziałam go przecież! -Wtrąciła już wściekła Patrycja.

      - Był zrobiony cytrynowym sokiem, a cukier puder ustawiony tak, żeby spadł, rozsypał się i poprzyklejał do wypisanych liter.

      Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zazgrzytały. Jak mogłam im uwierzyć? Tak dać się podejść. Czuła jak łzy napływają jej do oczu.

      - Wywaliłem korki w momencie, w którym otwierałaś szafkę. Reszta wyszła przez okno i miała w tym czasie ustawiać figury pod domem, a Rafał się przebrał. Miałem ciebie pilnować jak będziesz uciekać, a potem przyprowadzić z powrotem tłumacząc ci, że sama sobie wszystko wkręciłaś. Reszta już sprzątała dom kiedy byliśmy na zewnątrz. Ale ty strzeliłaś do Rafała. Nikt nie wiedział, że masz broń i bałem się, że do mnie też strzelisz.

      - Ja nie miałam żadnej broni! - Wykrzyczała to i rozpłakała się na dobre.

      Brodaty roześmiał się teatralnie.

      - Piękny żarcik. Muszę zapamiętać. Współczuję ci takich przyjaciół. - Powiedział do niej.

      Chrapanie nadal dobiegało z tunelu, ale było słychać coś jeszcze. Tak jakby ktoś kichnął. Później na długo zapanowała cisza. Kiedy chrapanie ponownie się rozległo, małe białe stworzonko, zdawało jej się, że kuna lub łasica, weszło niepewnie do środka, pilnie rozglądając się na boki. Zauważyło ich i zaczęło zbliżać się już pewniej.

      - Nie podochodź! -Syknął brodaty przez zaciśnięte zęby. Zwierzę przystanęło w pobliżu emanującego światłem kamienia.

      - Co... co to jest? -Zapytał Paweł przestraszonym głosem.

      - Zaczarowany jamniczek, spełniający życzenia. Pod warunkiem, że życzysz sobie pcheł. -Odpowiedział nieznajomy, najwyraźniej ubawiony swoim żartem.

      Patrycja przemogła strach i zapytała:

      - A tak naprawdę?

      - Naprawdę. Zapytajcie go.

      Przysięgłaby, że mrugnął do zwierzęcia. Ono natomiast kichnęło i patrzyło na niego chyba ze zdziwieniem lub zażenowaniem.

      - Musicie tylko użyć zaklęcia: "Jamnik, jamnik nie bądź srogi, dam ci browar na… w domu.”

      Zwierzę przysiadło na klepisku i ku przerażeniu jej i Pawła przemówiło:

      - Głupi jesteś, wiesz?

      Prawie pisnęła. W głowie kołatała jej się tylko jedna myśl: "co się tutaj dzieje?” Paweł również wyglądał na przerażonego i takiego, co zadaje sobie to samo pytanie. Natomiast ten Łysy najwyraźniej doskonale wiedział i chyba dobrze się bawił.

      - Nie zbliżaj się do nas. To faktycznie Mamuna i to stara jak cholera. Musiała być uśpiona, ale coś ją obudziło. Jeszcze nie odzyskała siły i wszystkich zmysłów. Jest prawie ślepa i głucha, ale to chwilowe. Perfekcyjnie zaciera ślady i węch ma już bardzo dobry, wyczuje cię więc lepiej, żeby nie wywęszyła twojego zapachu na nas. -Powiedział Łysy.

      Zwierzę słuchało go uważnie oglądając się za siebie i odpowiedziało mu.

      - Jaki jest plan?

      - Porozglądaj się trochę i pozwiedzaj. Jest tu z całą pewnością kilka pomieszczeń, poocieraj się o ściany, pomyszkuj na zapleczu. Jak już skończysz to mnie rozwiąż, tylko dzieciaki omiń łukiem. Potem skontaktujesz się z Vandą. Niech przyniesie jakieś koce. Opisz jej co się tu dzieje. Zrozumiałeś?

      Zwierzę skinęło malutką główką i pobiegło do innego otworu w ścianie, po kilku minutach wróciło, obeszło kamień i podbiegło do brodatego mężczyzny.

      - Znalazłem spiżarnię, nieprzyjemny widok, no i chyba dziecięcy cmentarzyk. Pewnie porywała dziatwę ze wsi i nie umiała się nimi zająć. Strzępy waszych ubrań są zaraz przy wejściu. Dobrze, że się rozbroiłeś, mogła by się zorientować. No ale po co was rozbierała?

      - Może kiedyś jakiś sandał przykleił jej się do żołądka i chciała uniknąć podobnej sytuacji. Skąd mam niby wiedzieć?! -Odpowiedział Mężczyzna

      - Mam też złą wiadomość.

Brodaty ponaglił pytaniem – co? – w momencie, gdy zwierzak zaczął przegryzać jego pęta.

      - Te znalezione piwka są rozbite. - Odpowiedział zwierzak.

      - To najmniejszy problem. Leć po odsiecz! -Powiedział mężczyzna wstając i przeciągając się.

      Biała, futrzasta kulka pomknęła w stronę wyjścia. Patrycja ze zwykłej przyzwoitości nie chciała patrzeć na szukającego czegoś nagiego mężczyznę, ale ciekawość była silniejsza. Ten, mamrocząc coś pod nosem, schylił się podnosząc długą kość, przełamał ją w połowie wywołując głuchy trzask i przyjrzał się swojemu dziełu. Wybrał w końcu bardziej zaostrzony kawałek.

      - Musi wystarczyć. - Mruknął i położył się w tym samym miejscu, co wcześniej chowając kość za plecami.

      Minęło może kilka minut i chrapanie ustało. Słychać było za to wściekłe charczenie. Potwór wbiegł na czworakach do pomieszczenia, w którym byli więzieni, ciągnąc za sobą brzuszysko i obwisłe piersi po klepisku. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest wściekły. Przystanął przy kamieniu głośno węsząc i sapiąc w miejscu gdzie zwierzątko stało najdłużej. Zawył wściekle i nadal na czworakach pobiegł jego śladem niknąc w kolejnym ciemnym otworze.

      - Zaraz tu wróci. Wtedy lepiej zamknijcie oczy.

      Stwór faktycznie był z powrotem po krótkiej chwili, zbliżył się bo brodatego i zaryczał wściekle. Wstał w końcu i rozprostował pazurzaste łapska wyciągając je w stronę mężczyzny, opluwając go wściekle fontanną śliny. Kiedy już prawie miał go w dłoniach, ten uchylił się zwinnie, przykucnął i dodając sobie impetu wyskokiem do góry. Wbił w oko potwora trzymaną za plecami ostrą kość. Potwór zatoczył się machając na oślep łapami. Mężczyzna wstał i wyprowadził potężny cios pięścią w grdykę stwora. Ten krztusząc się padł na ziemię. Niestety wstał szybko. Wyrywając z oka wystający kawałek kości wściekle ryknął. Rzucił się na mężczyznę i tym razem złapał go w pasie. Brodaty wyrwał się kopiąc go w okolicę splotu słonecznego. Kiedy upadł, na jego żebrach widać było otwarte rany po pazurach. Stwór już szykował się do kolejnego ataku gdy nagle rozległ się strzał tak głośny, że Patrycję aż przyćmiło. Miała wrażenie, że czuje od tego dźwięku wszystkie swoje zęby. Stwór wywrócił się tuż obok Pawła, ten zaczął krzyczeć kiedy się otarł o niego. Mamun nie leżał długo, poderwał się i rzucił w stronę wyjścia. Padły kolejne strzały, aż cztery. Patrycja nic nie słyszała. Wiedziała, że piszczy, ale nie słyszała tego. Zamknęła oczy nie chcąc patrzeć na to, co się dzieje i ponownie padły strzały. Zerknęła, tym razem strzelał mężczyzna trzymając w dłoniach krótką strzelbę. Jakaś ubrana na biało kobieta przebiegła po pomieszczeniu i wskoczyła potworowi na plecy zamaszystym ruchem wbijając mu długi nóż w kark. Światło kamienia natychmiast zgasło pogrążając pomieszczenie w lepkiej, wręcz namacalnej ciemności. Wszystko ucichło. Poczuła, że coś otarło się o jej stopy, zaczęła wierzgać i krzyczeć. Cieniutki głosik natychmiast ją uspokoił.

      - Nie rzucaj się, chcę ciebie uwolnić.

      To na pewno był głos zwierzątka, ale tym razem nieco inny. Czuła jak chodzi po niej i zatrzymuje się od czasu do czasu żeby przegryźć krępujące ją pęta. Błysnęło oślepiające światło. Teraz widziała, że kobieta stoi tyłem do nich. Nie odwracając się rzuciła coś brodatemu mężczyźnie.

      - Okryj się i te dzieci też. - Powiedziała kładąc latarkę na ziemi tak, by oświetliła większą część pomieszczenia.

      Patrycja kątem oka widziała leżącego potwora pod jedną ze ścian. Kałuża oleistej krwi pod nim robiła się coraz większa. Brodaty zbliżył się do niej i nakrył kocem, kolejny rzucił niechętnie Pawłowi. Zauważyła, że obok chłopaka też jest białe zwierzątko, które przegryza jego więzy. Podniosła jeden ze sznurów, który jeszcze przed chwilą ją krępował. Był zrobiony z włosów, ciasno splecionych w misterne warkoczyki. Odrzuciła go z obrzydzeniem tłumiąc gwałtowne torsje.

      - Możesz się odwrócić. - Powiedział brodaty nieco rozbawionym głosem.

      Kobieta najwyraźniej zawstydzona odwróciła się. Była piękna. Patrycja chyba nigdy w życiu nie widziała nikogo z tak niezwykłą urodą. Szukała czegoś w kieszeni starając się nie patrzeć na ledwo przykrytego kocem mężczyznę. W końcu podała mu niewielki cylindryczny przedmiot, ten otworzył go i zrzucił z siebie okrycie. Na ten widok kobieta z syknięciem niezadowolenia ponownie się obróciła. Nabrał czegoś na palce z podanego mu pojemnika i zaczął wcierać sobie w rany i zadrapania. Podał to potem Patrycji, mówiąc żeby zrobiła to samo. Posłuchała rady, nabrała na palce intensywnie pachnącej maści i wtarła w zadrapania. Piekło, ale mniejsze ranki niemal natychmiast znikały prawie bez śladu.

      - Daj też temu fajfusowi, niech tu nie zdechnie na jakieś zakażenie. I wynosimy się z tej dziury! - Warknął wskazując głową przerażonego Pawła siedzącego pod kocem.

      Po pięciu minutach kobieta prowadziła przez śnieg trzy zapatulane w koce postacie do domu Pawła. W środku okazało się, że faktycznie dom jest wysprzątany, ani śladu lodowych posągów, śniegu w środku czy cukru pudru. Czuła, że policzki zaczynają jej płonąć ze wstydu. Na szczęście wszyscy spali w drugiej izbie. Było jej niewyobrażalnie zimno, miała wrażenie, że jej nogi płoną bólem od pozwężanych naczynek krwionośnych. Paweł i ten z brodą musieli odczuwać to podobnie, bo bardzo szybko zajęli wygodne miejsca przy piecu kuchennym. Łysy podciągnął do siebie piękną kobietę, dopiero w środku zauważyła, że ma płomiennie rude włosy związane w ciasny warkocz, on za to z uporem zaczął szukać czegoś w jej kieszeni. W końcu wyjął paczkę tabletek, bez żadnego opisu czy obrazka. Otworzył ją i z listka wycisnął jedną, pokaźnych rozmiarów pigułkę. Zawołał chłopaka czymś w stylu – ej, ty! – i podał mu ją.

      - Na wzmocnienie, żebyś jeszcze nie fiknął!

      Paweł nie protestował, połknął bez słowa i opuścił wzrok. Dwa małe zwierzątka też grzały się przy piecu. Ktoś zapukał do drzwi.

- Właź! - Krzyknął brodaty, nie zwracając najmniejszej uwagi na osowiałego gospodarza.

      Do domu wszedł młody mężczyzna, dosyć przystojny, o pogodnej i wesołej twarzy. Ubrany był zupełnie tak samo jak ładna kobieta, a na jego ramieniu również siedziało małe zwierzątko. Przywitał się z dziwną parą, popatrzył na nią i Pawła

      - Eliasz jestem. - powiedział szybko.

      Nowo przybyły podał duży plecak brodatemu. Jak się okazało były w nim ubrania. Ten zrzucił z siebie koc i jak na zawołanie zaczerwieniona kobieta obróciła się tyłem. Patrycja poszła jej śladem. Poczuła dotyk na ramieniu.

      - Masz, te są dla ciebie. Będą za luźne, ale nie przejmuj się tym, bo jedziesz z tą dwójką, zawiozą ciebie do domu. -Już przebrany brodaty podał jej ciuchy.

      Przyjęła je z wdzięcznością. Zauważyła też, że Paweł nie dostał ubrań. W duchu ucieszyła się z tego. Mężczyźni wyszli z kuchni zabierając ze sobą chłopaka więc mogła się ubrać w spokoju. Faktycznie maskujące śnieżne spodnie i bluza były stanowczo za duże na nią, tak samo jak buty, ale były ciepłe, a to było najważniejsze. Zapukali do drzwi.

      - Tak, można już! - Odpowiedziała.

      - Chodź, jedziesz z nami. Łysy tu zostaje i dopilnuje żeby nic się nie działo. -Powiedziała kobieta.


***

Paweł obudził się na podłodze z koszmarnym bólem głowy. Ostre światło wpadało przez okna, rażąc w oczy. Z całą pewnością miał kaca, rozejrzał się po pokoju. Dziewczyny, najwyraźniej również dobrze skacowane, siedziały bez słowa na tapczanie wpatrując się przed siebie. Obok niego cicho pochrapywał Rafał. Jacek plecami do wszystkich spał w najlepsze na drugim tapczanie. Chłopak odrzucił z siebie koc, którym byli przykryci, a dziewczyny wpadły najpierw w pisk. Potem w irytujący śmiech, przypominający dźwięk uderzających o siebie szklanych butelek, od którego głowa bolała jeszcze bardziej. Rafał zbudził się i odskoczył od niego jak oparzony. Wtedy Paweł zorientował się o co chodziło - był całkowicie nagi! Porwał za koc i zasłonił się nim. Śmiech nie ustawał, tym bardziej, że Rafał był tylko w rozciągniętych slipkach, a na jego piersi widniał olbrzymi fioletowo-żółtawy siniak z centralnym punktem wielkości pięciogroszówki. Musiało boleć, bo od razu złapał się za to miejsce.

      - Może przestaniecie ryczeć i poszukacie mi czegoś? -Rzucił w przestrzeń, naprawdę wkurzony.

Dominika wstała rozglądając się za jego ubraniami. Tłumiąc śmiech zanuciła pod nosem.
      - Oj maluśki, maluśki, maluśki…

      Pozostali ryknęli głośnym śmiechem. Nawet Jacek się obudził i wybełkotał:

      - Co się dzieje?

      - Nie ważne! - Uciął Paweł.

      Dominika wróciła z kuchni i rozkładając ręce powiedziała.

      - Nic nie znalazłam. Ale Pyknik też zniknęła, może to jej sprawka. Tym bardziej, że nie ma ani śladu po jej butach czy ciuchach.

      Pyknik faktycznie była tu wczoraj, pomyślał i próbował w głowie poukładać wydarzenia dnia poprzedniego. Nic do siebie nie pasowało.

      - Kto pamięta, co się działo? -Zapytał i wszyscy sposępnieli.

      Inicjatywę niepewnie przejęła Dominika.

      - Pyknik wybiegła i ty byłeś za nią… Rafał miał was gonić, ale jak przełaził przez okno to się potknął i wywalił na szyjkę od butelki… jakoś tak. – uśmiechnęła się szyderczo – a potem wróciłeś i zaproponowałeś, że pocałujesz go w bubę żeby nie bolało i jakoś tak się rozkręciliście.

      Wszyscy poza Pawłem i Rafałem wybuchnęli śmiechem.

      - Do momentu wywalenia się Rafała też pamiętam. A potem chyba po prostu chlaliśmy. -Wtrąciła się Magda.

      - Dominika, zadzwoń do Pyknika! A i możesz pozbierać kamerki, to zobaczymy, co się działo. -Wymamrotał Paweł.

      Dziewczyna wyszła wybierając numer w telefonie. Jacek włączył laptopa, a Olka zebrała cztery kamery z tego pokoju. W żadnej nie było karty pamięci. Po paru minutach wróciła Dominika siadając na tapczanie obok innych dziewczyn i oddając kamerę z kuchni Jackowi.

      - I co?

      - Odebrał jej ojciec i mówił, że Patrycja cały wczorajszy dzień była w domu, bo przeziębiła się na Orszaku Trzech Króli. Potem podał mi Pyknika, a ona była bardzo zdziwiona. Nie wiedziała o jaką imprezę mi chodzi.

      Na długo zapadła cisza, którą przerwał Jacek.

      - W tej z co przyniosłaś, jest coś. Uwaga odpalam!

      Wszyscy zebrali się przed monitorem. Jacek włączył film. Na ekranie pojawił się obraz kuchni. Od boku ktoś wchodził tyłem do obiektywu, po jego kształtach było widać, że to szeroki w barkach mężczyzna. Na głowę miał narzucony koc jak chustę. Drugim kocem, tym, pod którym teraz siedział zawinięty Paweł, był opasany na wzór spódnicy. Nieznany mężczyzna przemówił chrapliwym głosem:

      - A teraz, drogie dzieci, pocałujcie wiedźmę w dupę! -Pochylił się opuszczając zaimprowizowaną spódnicę.

      Obiektyw od góry przysłoniła biała zwierzęca łapka. Z głośników popłynął rubaszny i donośny śmiech. Film się nagle skończył, ale jakoś nikt nie miał odwagi się odezwać.



Małe wyjaśnienie: Jakiś czas temu razem z Pauliną przeszukiwaliśmy mroki Internetu w poszukiwaniu informacji o dawnych wierzeniach Słowian na potrzeby o wiele większego tekstu. Nie pomijaliśmy neosłowiańskich forów (polecam, na swój sposób ciekawa sprawa. Na jednym z takich forów Paulina natrafiła na krótką wzmiankę o "Słowiańskim” stworze zwanym Baba Jaga, który mordował zbłąkanych wędrowców swoim obwisłym biustem. Na szczęście później pojawiła się Justyna Jezior ratując mnie od tego o wiele bardziej fachową literaturą "Polska Demonologia Ludowa” Leonarda J. Pełki. (Naukowe opracowanie, bez serca, ale działa). W jakiś sposób Baba Jaga utkwiła mi w pamięci więc postanowiłem to w końcu wykorzystać. Powyższy tekst jest tego efektem. Mam nadzieję, że będzie się podobał.

Autor grafiki: Paulina Passionetlefeu

2 komentarze

 
  • xhapp

    Świetne!!!!!

    13 maj 2017

  • inka208

    @xhapp jest jeszcze "Czerwień jej ust" na LOLu i inne opowiadania na moim blogu: Gutkowe Dykteryjki

    17 maj 2017

  • Qba78

    Fajne,cholera niezły klimat, pisz jeszcze

    23 mar 2017

  • inka

    @Qba78  dwa kolejne, znajdziesz na blogu gutkowedykteryjki. następne w trakcie. Dziękuje

    23 mar 2017