Wyznanie Grzesznicy cz. 2 by Horror Ziom
Ksiądz zastanawiał się, co rozumiała pod słowami: "wyższy poziom nierządu". W sensie, że co? Miała ewentualnie zamiast tylko okazjonalnej laski, kupczyć także tyłkiem gdzieś w jakichś ruderach, za parę złotych? Czy może też coś innego, jak jakieś tańczenie na rurze? Trochę nią pogardzał ale z drugiej strony oczami wyobraźni widział ich dwoje, gdzieś na zapleczu zakrystii gdy...
- Pewnie ksiądz się zastanawia co mam na myśli, mówiąc "wyższy poziom nierządu". - przerwała chwilowe rozmarzenie kapłana grzesznica. - Otóż chodzi o to, że szybkie numerki czy przygodny francuz to już nie było to, co zaspokajałoby moje potrzeby finansowe. Bo na pewno nie seksualne. Nie czerpałam z tego przyjemności a nawet jeśli już, to zdawkową. Robiłam to aby zarobić. Tak jak już wspominałam wcześniej, moja matka narobiła długów, biorąc jakieś lewe chwilówki u jakichś podejrzanych i szemranych typów. Poza tym musiałam w końcu się wyprowadzić z tej nory gdzie mieszkaliśmy. Bo ile można? Trzeba było w końcu jakoś zacząć żyć a nie tylko wegetować na granicy minimum socjalnego. Naturalnie nie nastąpiło to z dnia na dzień. Musiałam jeszcze przez kilka lat pracować jako zwykła ulicznica. Ale byłam zdeterminowana by osiągnąć swój cel.
Spowiednik przysłuchiwał się z zainteresowaniem, czekając na kolejne, pikantne szczegóły. Wiedział, że z każdą chwilą robiło się coraz ciekawiej i wręcz zacierał ręce z ekscytacji, nie mogąc się doczekać, co będzie dalej.
- Jeden z moich klientów, prawnik, powiedział mi że długi rodziców przechodzą na dzieci, a ja nie zamierzałam się pogrążyć w jakiejś spirali zadłużenia, z powodu tej kretynki, mojej matki. Rozważałam też w myślach pewną alternatywę. Mianowicie pozbyć się jej. Tylko jak? Wyrzucić z sutereny? Można było tak zrobić ale pewnie prędzej czy później by się przywlokła z powrotem, skamląc o parę groszy i flachę. Była toksycznym człowiekiem, od którego trzeba się było odciąć. W końcu doszłam do wniosku, że trzeba ją będzie uciszyć. I to na dobre...
Na czole księdza pojawił się pot, zaś jego ręce zaczęły się lekko trząść. W końcu ta nierządnica wspominała, że kogoś zabiła, ale nie traktował tego poważnie. Widocznie nie kłamała...Nie tak jak większość grzeszników, która przychodziła mu się wyżalić ze swoich złych uczynków.
- Chłopaki w międzyczasie stawali się coraz starsi. Jarek był już pełnoletni zaś Maniek pomimo tego, że miał 14 lat, to wyglądał na 18. Byli okazami zdrowia, silnymi, wysokimi, sprawnymi byczkami. Nienawidzili matki zupełnie jak ja.Niby pozostawał kłopot z jej "ochroniarzem", Mieczysławem, ale ten akurat problem rozwiązał się sam. Gdy zauważył, że jego "najwierniejsza z wiernych", jak zdarzało mu się ją nazywać, zaczęła się staczać, po prostu się zmył. Zgarnął swój mandżur i momentalnie go nie było. Chociaż tyle było z niego pożytku...Postanowiliśmy zrobić to w suterenie, gdy będzie pijana. O to akurat nie było trudno. Poszłam kupić w monopolowym najtańsze trzy czwarte, a gdy była już nieprzytomna, razem z Jarkiem i Mańkiem wzięliśmy się do roboty. Nie mieliśmy wanny, tylko prowizoryczny prysznic więc trzeba było ogarnąć niedużą balię, byle tylko napełnić ją wodą i wsadzić tam jej durny łeb. Początkowo myślałam żeby poderżnąć jej gardło jak będzie leżała nawalona, ale krew narobiłaby za dużo bałaganu. Najlepiej było ją utopić. Brałam pod uwagę też poduszkę ale ta mogłaby za słabo stłumić jej krzyki. Jeszcze by się ktoś zainteresował i wezwał policję? Chociaż nie takie już rzeczy tu słyszeli...Chłopaki trzymali ją za ręce i nogi a ja chwyciłam ją za kudły i wsadziłam ten stary, zapijaczony łeb do wody. Na początku siedziała cicho, ale po krótkiej chwili przebudziła się i zaczęła wierzgać. Jej zniszczone przez alkohol i niedożywienie ciało, słabo broniło się przed napastnikami, by po chwili przejść do kontrataku w walce o życie. Zaczęła się wyrywać, znajdując w sobie pokłady siły, o których sama zapewne nie wiedziała. To pewnie przez adrenalinę, ale mimo to trzymaliśmy ją mocno. Nienawiść jaką żywiłam względem niej, ten cały gniew skumulowany przez te wszystkie lata oraz ostateczna chęć pozbycia się tej wiedźmy, wszystko to sprawiło że docisnęłam ją jeszcze bardziej. Chłopaki też nie odpuszczali. Rzucała się na boki, próbowała wyrwać ale jej wysiłki spełzły na niczym. Po krótkiej walce w końcu sflaczała i znieruchomiała. Na wszelki wypadek trzymaliśmy ją jeszcze przez kilka minut. Podejrzewałam, że mogła zrobić tak specjalnie byśmy rozluźnili chwyt. Okazało się jednak, że to już koniec. Koniec naszej męki, problemów i ciągłego stresu. Ta stara kurwa wreszcie odjebała kitę!
Ksiądz siedział przerażony, trzęsąc się jak osika. Ale ona chyba tego nie zauważyła. Wyjął zza pazuchy małą piersiówkę i pociągnął kilka sporych łyków. Gorzki płyn rozlał się po jego ciele, przyjemnie uspakajając rozdygotane ręce i nerwy. Cicho odetchnął z ulgą. "Boże! - pomyślał, "Ta kobieta zamordowała swoją matkę i Bóg wie kogo jeszcze. Co mam teraz zrobić, do cholery? Zawiadomić władze? Pewnie wszystkiego się wyprze. Albo jeszcze skoczy na mnie i wbije mi nóż w plecy. Zresztą tajemnica spowiedzi mnie zobowiązuje...Muszę siedzieć, czekać i słuchać...
- Niech ojciec sobie nie żałuje, proszę. Wszyscy ostatecznie jesteśmy tylko ludźmi i nic co ludzkie nie jest nam obce.- powiedziała w końcu kobieta. - Wiem, że to co mówię jest wstrząsające ale tak właśnie było. Ale to i tak nic w porównaniu z tym co zaraz powiem. Bardziej makabryczne było to, co musieliśmy z nią zrobić potem a w zasadzie z jej zimnym już trupem. Trzeba było się go pozbyć, przecież nie mógł tu zostać. Musieliśmy pozbyć się dowodów zbrodni. Jarek kilka miesięcy wcześniej zatrudnił się w sklepie budowlanym jako sprzedawca. Jako pracownik dostał zniżkę na sprzęt do remontów i takich tam. Kupił wcześniej na moje polecenie piłkę do metalu, solidne worki na śmieci i grube rękawice. Powiedziałam mu, że gdyby ktoś się go pytał, po co mu to wszystko, miał mówić, że będzie robił mały remont na działce. Ale na szczęście nikt go o nic nie wypytywał. Zwłoki trzeba było pokroić, ale zanim to zrobiliśmy, spuściliśmy krew denatki. Umieściliśmy ją w brodzika naszego nibyprysznica, a potem poderżnęłam jej gardło i tętnice udowe by krew jak najszybciej spłynęła. Potem zaczęło się krojenie. Powolne i metodyczne. Najpierw odpiłowaliśmy nogi, potem ręce. Na końcu głowa. Na szczęście ta stara szmata nie było za duża. A jako, że głównie chlała była też dość lekka. Trochę się przy niej namęczyliśmy, żeby nie powiedzieć wręcz – namordowaliśmy. Kawałki zapakowaliśmy w worki. Teraz trzeba było zakopać. Tylko gdzie?
Jarek wpadł na pomysł by przewieźć ciało w workach do słynnego już lasu gdzie straszył Przebrzydły. Może ją znajdzie i zeżre? Albo nawet wpierw wykorzysta jej pozostałości do zaspokojenia swych obrzydliwych popędów? Nie, to nie wchodziło w grę. Trzeba ją było zakopać, i to głęboko. Nie było czasu do stracenia. Była już noc kiedy załadowaliśmy do samochodu worki i łopaty, które wzięłam ze starego schowka mojego ojca. Ponoć kiedyś, zanim jeszcze się stoczył, był zapalonym działkowiczem. Wszystko układało się w zgodną całość. Jarek niedawno zrobił prawo jazdy i pożyczył od swojego kolegi samochód. Akurat teraz się przydał. Trochę dziwnie byłoby pakować kilka worków ociekających krwią do autobusu, tramwaju czy taksówki.
Ksiądz słuchał w napiętym milczeniu tej historii, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Takich obrzydliwości nie kojarzył nawet ze wspomnień swojego ojca, który służył za komuny w Służbie Bezpieczeństwa. Jednak dalej nic nie mógł zrobić. Im szybciej skończy tą swoją przerażającą opowieść tym lepiej.
- Dojechaliśmy na skraj lasu około północy. Szybko zabraliśmy worki i łopaty, po czym ruszyliśmy w głąb lasu. Ciemność, mgła i lekki deszczyk działały wtedy na naszą korzyść, odstraszając ludzi od tego miejsca. Przystanęliśmy między drzewami, by zacząć kopać dół. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Może to las szeptał coś tajemniczo...A może to ten zdeformowany potwór-morderca, co to zamieszkiwał okoliczne pieczary...Szczerze mówiąc nic mnie to nie obchodziło. Liczyło się to, by pozbyć się zwłok i wrócić jak najszybciej do domu. Chłopaki kopali jak szaleni a ja stałam na czatach. Kilka razy miałam wrażenie, że coś przebiega między drzewami, jakiś złowrogi cień, ale mogło mi się wydawać, byłam w końcu zmęczona. Pojedyncze worki pozakopywali w kilku miejscach, korpus też oddzielnie oraz głowę. Tak na wszelki wypadek. Nad ranem wróciliśmy do sutereny, wyczerpani i brudni. Maniek od razu padł na swój materac by po sekundzie zasnąć kamiennym snem. Zaś Jarek i ja...no cóż...to właśnie wtedy kochaliśmy się po raz pierwszy.
Spowiednik otworzył szeroko oczy, zaś w kąciku jego ust pojawiła się niewielka kropla śliny. Wreszcie coś dla niego – pomyślał. Ale brat z siostrą? Cóż, on sam też wychodził z założenia, że w życiu trzeba wszystkiego spróbować...
Zawsze byliśmy z Jarkiem blisko. Podobał mi się. Wyrósł na przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę o pięknych, niebieskich oczach. Od kiedy tylko mógł, pomagał mi, wspierał i pocieszał. Nie chciał bym pracowała jako dziwka. Myślał o czym innym ale ja się nie zgodziłam. W końcu zakochaliśmy się w sobie...
Ksiądz chrząknął cicho na znak dezaprobaty ale nie przerywał jej. Zrobił to mimowolnie, jak to zwykle czynił na lekcjach religii w szkole, w odpowiedzi na złe zachowanie niektórych uczniów. Tak naprawdę chciał wiedzieć jak dalej potoczą się losy tej "miłości"
- Czy to taka wielka zbrodnia i grzech, kochać drugiego człowieka, proszę księdza? Chyba o tym naucza Kościół żeby miłować bliźniego swego. Ja też miałam prawo do odrobiny szczęścia w tym całym ścieku w jakim żyłam. I wreszcie je znalazłam. Nie chciałam całe życie babrać się w tym cholernym syfie. Trzeba było w końcu z tym skończyć. A to był właśnie pierwszy krok na nowej drodze. Matka nie żyła, miałam pieniądze, i moich braci jako wsparcie.
Kobieta na chwilę przestała opowiadać. Przez najbliższe kilka chwil panowała cisza, znamienna i gęsta. Ksiądz wciąż chciał coś powiedzieć, ale za bardzo nie wiedział co. Bał się, że powie coś "niepoprawnego" co mogłoby urazić tą nieszczęśnicę. Trochę jej żałował. W końcu nie prosiła się o to wszystko. Sam pamiętał swoich rodziców, a przede wszystkim ojca, funkcjonariusza tajnych służb PRL. Człowieka okrutnego, chorobliwie ambitnego i wręcz fanatycznie zapatrzonego w aparat represji, któremu służył. Gdy dowiedział się, że wstąpił do seminarium, wpadł we wściekłość. Odgrażał się, że go zniszczy, że będzie go nękał aż w końcu zmieni zdanie, i wstąpi na właściwą życiową ścieżkę. Ale nie ugiął się, choć ojciec próbował go złamać. Matka, alkoholiczka, niespełniona artystka, zapiła się zaraz po jego 18 urodzinach. Alkohol był jej przekleństwem tak jak i jego. Ojciec z piciem się hamował. Odreagowywał torturując w kazamatach SB wszystkich tych, którzy śmieli przeciwstawić się jedynej, słusznej linii politycznej. Dokonał żywota, opływając w luksusy, które zapewniała mu suta, esbecka emerytura. Wziął jeszcze kilka łyków z piersiówki. Westchnął ciężko.
- Tak jak już wspominałam, nie musi się przy mnie ojciec krępować – skwitowała po chwili "grzesznica". - Sama bym sobie golnęła, ale akurat nie mam nic przy sobie. Ale do rzeczy. Teraz gdy miałam możliwość rozwinąć skrzydła w branży "erotycznej", postanowiłam właśnie przejść na wcześniej wspomniany przeze mnie "wyższy poziom nierządu". Pomogła mi koleżanka, polecając mnie pewnemu klientowi. Z typu takich co to więcej płacą ale i więcej wymagają. Ogólnie muszę stwierdzić, że im ktoś bogatszy, tym bardziej zwichrowany. Ludziom od nadmiaru pieniędzy zwyczajnie odbija. Choć ten przypadek był dość skomplikowany...Był to człowiek, którego nazwałam "gliniarzem", ponieważ na dzień dobry pochwalił mi się, że pracuje w policji. I to od dawna. Wynajmował mnie na całe noce, bzykaliśmy się kilka razy, a potem mi się żalił i zwierzał. Opowiadał jak to zaczynał jako ideowy krawężnik, chcący zbawiać świat, łapać bandytów i takie tam. Szybko jednak zmienił zdanie, i może dlatego awansował. Zanim jednak do tego doszło, odkrył w sobie pokłady sadyzmu i nienawiści jakie żywił względem innych ludzi. Uwielbiał brać udział w pacyfikacjach wszelkiego rodzaju protestów. Najbardziej lubił używać swojej pałki. Nazywał ją "różdżką". Dlaczego tak? Otóż zawsze podkreślał fakt, że gdy podnosił ją do góry, każdy przed nim, momentalnie, jak zaczarowany, grzeczniał i przestawał stawiać opór. Oprócz tego lubował się w gazie bojowym i swojej latarce. Albo psikał, albo świecił. Zawsze pomagało. Nigdy jednak nie użył broni palnej. Wiązało się to, jak to mi kiedyś powiedział, z pewną traumą z jego dzieciństwa. Otóż jego ojciec, też policjant, po powrocie z nocnej zmiany, odłożył niezabezpieczony pistolet na stoliku w kuchni i wyczerpany po czternastu godzinach pracy poszedł spać. "Gliniarz", jako mały chłopiec, wziął broń swego ojca i w ramach zabawy wymierzył w swojego brata. Na jego i swoje nieszczęście nacisnął spust. Kula trafiła jego brata prosto w serce, zabijając na miejscu. Wszystko widziała też i jego siostra. Po tym wszystkim poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie weźmie broni palnej do ręki. Po kilku latach wiernej służby, pałowania i bezmyślnego wykonywania rozkazów swoich przełożonych, awansował na oficera w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Wtedy też zaczął się jego upadek. Wszystko, jak to ujął, było spowodowane sytuacją życiową jego siostry, która została brutalnie zgwałcona, zaś w wyniku tej odrażającej zbrodni został poczęty jej syn, którego ona, gorliwa katoliczka, nie chciała poddać zabiegowi aborcji. Urodził się, ale ona nie poradziła sobie z piętnem, którą naznaczył ją kiedyś tamten obrzydliwy zwyrodnialec. Zaczęła pić, co spowodowało że opieka społeczna chciała zabrać jej syna. Zaczęła o niego walczyć w sądzie ale potrzebowała na to pieniędzy, bo jednak dobry prawnik swoje kosztował. Poprosiła o pomoc brata, który aby pokryć wydatki związane z procesem, zszedł na złą drogę. Pensja policjanta, nawet oficera, była jak na jego potrzeby śmiesznie niska. Musiał więc aby pomóc siostrze, zostać skorumpowanym gliną. Do współpracy pozyskał go jeden z mafijnych bonzów z warszawskiego mokotowa. Od tej pory sprzedawał tajne informacje gangsterom, uciszał świadków czy fabrykował dowody, które potem podrzucał ludziom, których chciał udupić. Brał za to oczywiście sowite wynagrodzenie. Wreszcie stwierdził, że robił te wszystkie złe rzeczy, by ratować swoją siostrę i by być dobrym człowiekiem, który pomaga rodzinie w potrzebie.
- Drugim klientem, którego zapamiętałam był "żołnierz". W przypadku tego człowieka, w trakcie naszych "rozmów" (a w zasadzie monologów, bo ja głównie słuchałam), wyszło na jaw, że służył w wojsku. Chociaż tak naprawdę mogłabym tez nazwać go "filozofem", ze względu na to jakie przemyślenia miał na temat tego, co się wokół nas dzieje. Co ciekawe ani razu się nie bzykaliśmy. Umawiał się ze mną na spotkanie, kładł się koło mnie na łóżku i zaczynał mówić. Przede wszystkim ubolewał nad tym, że człowiek w wyniku ewolucji nabył świadomość. Samo jej powstanie uważał za tragiczne w skutkach. Ludzie byli zbyt świadomi. Ludzkość sama w sobie była tworem natury, który odciął się od niej by ostatecznie jej zagrozić. Dodatkowo łudziła się, że jest czymś niesamowitym, wyjątkowym by tak naprawdę być niczym. Nie powinna istnieć. Tak naprawdę najlepiej by było, dla tej planety zwanej Ziemią jak i dla samego rodzaju ludzkiego, by zaprzestał reprodukcji i po prostu wyginął. Odrzucił religię wszelkiej maści, która jak wirus niszczy mózg i przejawy jakiegokolwiek myślenia. To mniej więcej to co zapamiętałam. Facet miał mocno pesymistyczne i depresyjne wręcz nastawienie, ale pomimo faktu, że tak bardzo gardził życiem, nie miał na tyle odwagi by je sobie odebrać.
Skąd miał kasę żeby mi płacić? Coś tam przebąkiwał, że z renty wojskowej czy z jakiegoś odszkodowania, które dostał po ostatniej misji zagranicznej, w której brał udział. Lecz nie jego przemyślenia najbardziej zapadły mi w pamięć lecz jedna jego historia, opisująca co spotkał na pustyni. Opowiadał, że razem z patrolem natknął się tam na jakąś jaskinię. Weszli we trzech do środka, zwabieni odgłosami śpiewu, który dobiegał z wnętrza pieczary. Było tam tak ciemno, że ich latarki ledwo oświetlały cokolwiek. Szli jak zahipnotyzowani, wiedzeni przez melodyjny głos, który mamił ich swoją pieśnią. Przeczuwali niebezpieczeństwo, lecz nie umieli się mu przeciwstawić. Wchodzili coraz głębiej i głębiej, aż w końcu dotarli do jakiegoś posągu, przedstawiającego dziwnego, obrzydliwego stwora, rodem ze starożytnej mitologii. Stał na pająkowatych odnóżach, ze sterczącym z podbrzusza nabrzmiałym fallusem, a jego okropną gębę wykrzywiał nienaturalny grymas, przedstawiający...tak naprawdę nie wiedział co. Ale nie to było najgorsze. Po chwili przyglądania się, coś błysnęło w ciemności. Para świecących ślepi. Odbezpieczyli broń, gotowi na wszystko. Zaraz potem coś rzuciło się na nich. Jakiś nieludzko szybki stwór, z pazurami zamiast palców i błoniastymi skrzydłami. Obdarzony był też spiłowanymi, ostrymi zębami, które były w stanie rozszarpać niemal wszystko, ponieważ jeden z jego kolegów z patrolu zginął zaraz po tym, jak to coś się na niego rzuciło. Oddali w niego kilka serii ze swoich automatów, co na chwilę odrzuciło i zamroczyło tego pustynnego demona. Dało im to czas na ucieczkę. Niestety tylko żołnierzowi udało się uciec bo jego drugi kolega został pochwycony w szpony tamtego pustynnego potwora.
Dobiegł do jeepa, gdzie na szczęście w stacyjce zostały kluczyki, a potem wrócił do bazy, słysząc w oddali potępieńcze zawodzenie, które wcześniej razem z kolegami uznał za piękny śpiew. Zdał relację z wydarzenia swojemu dowódcy, który uznał to za zasadzkę, zorganizowaną przez siłę żywą przeciwnika. Żołnierz wrócił do domu ale nie był tym samym człowiekiem co przedtem. Dręczyły go jakieś przerażające koszmary i wizje, głosy nie dawały mu spać. Ciągle nakazywały mu robić okropne rzeczy. Parę razy przyznał mi się, że im uległ. Zwabił i zabił jakiegoś dzieciaka, zadźgał też jakiegoś faceta bo wydawało mu się, że to ten demon z jaskini. Na szczęście dla niego to był jakiś bezdomny, więc porzucił go między śmietnikami i nikt się nim jakoś specjalnie nie przejął. Bał się tych głosów, a w szczególności jednego, najsłodszego i najbardziej kuszącego, który obiecywał mu bogactwo i wieczną młodość, ale też groził, że jeżeli nie wykona jego poleceń, zginie. Spotykaliśmy się przez jakiś czas, ale potem...kontakt nagle się urwał.
Ksiądz słuchał tych rewelacji w napięciu, ściskając swoje kościste kolana. Interesował się kiedyś okultyzmem, jeszcze za czasów seminarium, i czytywał o różnych "siłach nieczystych", które nawiedzały ziemię, ale zawsze brał to za jakieś zabobony. A może to jednak była prawda...?
- Trzecim klientem, o którym muszę księdzu powiedzieć, był Piękny. - zaczęła na nowo kobieta – Dlaczego Piękny? Cóż, dlatego że po prostu był...Piękny. Najprzystojniejszy, najlepiej zbudowany, i najlepiej pachnący człowiek, z którym zdarzyło mi się zażyć rozkoszy cielesnych. Idealna twarz, idealne ciało, idealny uśmiech i fryzura. Po prostu młody bóg. Ubrany w najdroższy możliwy garnitur, buty, był też opalony, jakby ledwo dopiero co wrócił z Seszeli. Płacił krocie, byle tylko móc się ze mną pieprzyć. Ale w tej idylli niestety znalazła się pewna skaza. Postawił jeden, jedyny warunek. Ktoś zawsze musiał patrzeć. I to ktoś, kogo Piękny wybrał. Na początku nie miałam nic przeciwko. Brałam już udział w takich sesjach. Ojciec patrzył jak syn obracał macochę, albo na odwrót. Mamusia oglądała seks syna z jego dziewczyną, albo ze mną i dawała wskazówki. Coś normalnego w tej branży.
Ale on zaproponował coś kompletnie popieprzonego. Pierwszym, który "patrzył", był chorobliwie otyły, kompletnie wyłysiały i wciąż sapiący, zaburzony facet. Ciągle coś gadał do siebie, zaśmiewał się i ogólnie dawał świadectwo tego, że jest dzieckiem uwięzionym w ciele dorosłego mężczyzny. Ubrany w sprane ogrodniczki, przyglądał się nam podczas igraszek i ślinił. Cały czas bałam się, że zaatakuje mnie i zgwałci ale Piękny zapewnił mnie, że nic mi się nie stanie. Ale on musiał być.
Drugą osobą, która była tam, w pokoju, razem z nami, była "wiedźma". Potwornie wysuszona i wychudzona kobieta, o siwych, rzadkich włosach i pokrytych bielmem oczach. Cały czas mamrotała coś pod nosem, a co rusz jej ciałem wstrząsały drgawki. Oczywiście i w tym przypadku Piękny gwarantował bezpieczeństwo, ale i ona musiała być.
Najgorszym i najstraszniejszym zarazem był ostatni osobnik, który przebywał razem z nami w pokoju. Ubrany w długi, czarny płaszcz, kapelusz tego samego koloru oraz długie wojskowe buty. Jak jakiś hitlerowski oficer. Ale nie byłam pewna czy to w ogóle był człowiek. Z rękawów płaszcza wystawały jego ręce, które kończyły się jakimiś długi pazurami, dodatkowo jego "dłonie" były pokryte siateczką czarnych żył. Przyglądał nam się jarzącymi w ciemności oczami, nic nie mówiąc.
Czemu Piękny uparł się na to, żebyśmy zawsze mieli towarzystwo? Tego nie wiem, i nie chce wiedzieć. Ale płacił i to krocie a ja potrzebowałam pieniędzy. Myślałam, że wtedy wychodzę już na prostą, ale ja chyba jestem jakaś przeklęta, bo znowu pojawił się problem. Mój drugi brat Maniek wstąpił bowiem do pewnej popieprzonej sekty, zwanej Bractwem Pająka...
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
Dodaj komentarz