Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Przyparta do muru

Wcześniej pisałam podobne "króciaki". Teraz zebrałam to do kupy, napisałam właściwie od nowa i publikuję w jednym kawałku.

Wyobraźcie sobie, jak ja muszę się czuć, w chwili, gdy już wiem, że nie mam innego wyjścia, gdy wiem, że po prostu muszę mu się oddać...?
Boże, jak ja to przeżywam! Jak to?! Mam pozwolić, żeby ta kreatura, ten ramolowaty urzędas, tak po prostu mnie posiadł? Nie! Nie może tak być! Ten łachudra miałby mnie ot tak po prostu wydupczyć?! Mnie, szanowaną panią profesor, o nieposzlakowanej reputacji? Miałby do woli sobie mnie używać? Jak jakąś ladacznicę?! Niedoczekanie!
Mimo oburzenia oczyma wyobraźni widzę to niemal dokładnie:  stoję w jego obskurnym biurze, przed zabałaganionym papierzyskami biurkiem, a ten typ świdruje mnie małymi, przymrużonymi oczkami, uśmiechając się jakoś jednocześnie ironicznie i... nieprzyzwoicie.
A ja? Stoję zawstydzona, skonsternowana. Nie wiedząc, co robić. Czy każe mi się tak po prostu oprzeć o to biurko, a on tymi swoimi grubymi łapskami bezceremonialnie podwinie mi spódnicę? A może będę musiała rozłożyć się na tym blacie na plecach i sama podciągnąć kieckę? A może jego perwersyjny umysł podpowie jeszcze inne rozwiązanie? Gdy on będzie siedział za biurkiem, ja otrzymam polecenie, że mam przy nim kucnąć...
Okropne! Miałabym pewnie sama rozpinać rozporek jego spodni. Od tego wytartego, starego garnituru. Szarego, jak on sam i w dodatku śmierdzącego naftaliną.
Jakże będą mi drżeć palce, gdy będę rozpinać jego rozporek... To byłoby obrzydliwe, gdybym wyłuskiwała jego sflaczałą, pomarszczoną kuśkę... Ależ to byłoby upokarzające! Zwłaszcza gdybym zaraz musiała ją wziąć do ust...
Wyobrażacie to sobie?  Ja, jak mówią o mnie - elegancka damulka, zawsze w porządnej, dopasowanej garsonce, wytwornych szpileczkach, z szykownie ułożoną fryzurą, klęczącą przed tym niechlujnym urzędasem w wyciągniętej i wytartej marynarce, trzymająca w buzi jego fiuta?! I odciskająca na nim ślad mojej krwistoczerwonej szminki...
Wyobrażam sobie, jak w tym poniżeniu, klęcząc, ssąc jego wątpliwą męskość, jestem chwytana za głowę, niczym lalka do zabawy, przyciągana...
Ale czy mniej poniżające byłoby, gdybym musiała udać się nie do jego gabinetu, ale do jego domu i gdybym musiała tam pójść z nim do łóżka? Ciekawe jak mieszka taki urzędas... Za pieniądze z łapówek ani chybi jest urządzony. I ja tam, być może, musiałabym spędzić z nim całą noc? Całą noc znosić jego tłuste łapska na swoim ciele. Czuć jak maca mi pośladki, jak miętosi cycki, jak bawi się moją piczką... Jak bezpardonowo się w nią pakuje... Kiedy tylko chce... i w jaki sposób chce.

Swoją drogą... Ciekawe, gdzie mieszka?
Czy lepiej tam? Czy już lepiej, żeby wychędożył mnie na tym swoim zabałaganionym biurku?

A wszystkie te dywagacje z jednego, głupiego powodu. Pan kierownik raczył nałożyć na moją mamę niebywale wysoki mandat karny, oraz obowiązek spłaty domniemanego należnego VAT-u wraz odsetkami. Jak to możliwe? Żeby to spłacić, nie wystarczyłoby sprzedać dom. Trzeba by mieć kilka domów do sprzedania. Jak do tego doszło?

Czy mogłam narazić moją biedną mamę na taki dramat?

Niestety nie mam czasu na zwłokę, już jutro muszę dać odpowiedź.

Bardzo długo nie mogę zasnąć, wciąż myślę tylko o nim. Rozważam wariant, co by się stało, gdybym nie przyjęła jego "propozycji nie do odrzucenia"... No nie! Mama by tego nie przeżyła! I tak jest poważnie chora na serce. To by ją zabiło.
Jest niestety chyba tylko jedno, jedyne wyjście. Po prostu... zgodzić się. Zgodzić, czyli mu się oddać...
Natychmiast przed oczyma staje mi obraz, tego jak właśnie do niego idę. Jeszcze dumna i elegancka, a już złamana... Idąc, czuję na sobie wzrok przechodniów. Mam nieodparte wrażenie, że wszyscy, którzy mnie mijają, doskonale wiedzą, że idę mu dać.

Jak powinnam się ubrać na takie spotkanie? Na pewno szeroka spódnica... No tak, luźna, bo nie wiadomo wszak, w jakich okolicznościach zechce mnie wyobracać... Pończochy? Bezapelacyjnie. Po to, żebym nie musiała ich ściągać... Może kabaretki? Nie... niech nie myśli, że jestem jakąś dziwką...

Powoli orientuję się, że te myśli zaczynają w jakiś przedziwny sposób mnie ekscytować.

Wspominam chwilę, kiedy pierwszy raz pojawiłam się w jego gabinecie... Jak wbijał we mnie wzrok, niczym drapieżnik szpony w ciało ofiary.
Komplementował mnie.
- Jest pani najatrakcyjniejszą i najelegantszą kobietą, jaka tu do mnie trafiła. Prawdziwa dama.
Schlebiało mi to. Aż do momentu, gdy zasugerował, że mama może uniknąć mandatu i spłaty nienależnego zwrotu VAT-u. Ale nie za darmo...
Sugestia była zawoalowana, lecz czytelna. Jeśli byłyby jakiekolwiek wątpliwości, rozwiewało jego spojrzenie - pożądliwe, zaborcze. Jasno komunikujące - Laluniu, muszę cię mieć! Nie wypuszczę cię ze swych łapsk, dopóki nie wezmę cię na warsztat. Dopóki cię nie zaliczę!
Zaliczę? O nie. Z pewnością w myślach nie użył tego słowa. - Dopóki nie prześpię się z tobą? - To też zbyt delikatny wariant... - Próbowałam przeniknąć jego umysł i odnaleźć wulgarne słowa, które się w nim kołatały - Dopóki... cię nie wyobracam! - Nie... też nie, raczej - Dopóki cię porządnie nie przedymam...
O tak... złowieszczość wzroku jasno to komunikowała.
Lubił bezceremonialnie gapić mi się w dekolt. Potem, znów sprośnie uśmiechając się rzucać - pani Marta ma czym oddychać.
Zgrywał nieco dżentelmena, nawet odprowadził mnie do drzwi, ale chyba głównie po to, żeby napatrzeć się na moją pupę. Fakt, miałam wtenczas dopasowaną, obcisłą spódnicę, więc mógł doskonale obejrzeć sobie kształt mojego tyłka.
To racja, że na wizytę do niego ubrałam się jeszcze bardziej kusząco niż zazwyczaj, choć i na co dzień staram się ubierać bardzo kobieco. Ale to nic dziwnego, zależało mi na tym, by załatwić pozytywnie sprawę mamy. Liczyłam, że dobrze umalowana, elegancko i powabnie ubrana, swoim wdziękami wpłynę na decyzję urzędnika. Tymczasem sprawy przybrały biegunowo wprost odległy przebieg. Moje wdzięki istotnie podziałały na pana kierownika, lecz, tylko umocniły jego nieprzejednane stanowisko. Oczywiście po to, by móc mi złożyć ową niemoralną propozycję...

Ależ się wtedy oburzyłam.
- Co też pan sobie wyobraża?! Że kim ja jestem? Nie ma mowy.

Teraz jednak, nie mogąc zasnąć, zdecydowanie mięknę... moje stanowcze "nie" się ulatnia się jak kamfora.

Ja też się rozpływam...

Ale co to?! Pan Ignacy włazi do mojego pokoju. Patrzy na mnie z obleśną miną, tak drapieżnie...
- Ależ co pan tu robi?
- Przyszedłem cię wreszcie nawiedzić, moja ty damulko...
- Ależ ja jeszcze nie wyraziłam zgody...
- Ale nie kłopocz się, po co twoja zgoda... sikoreczko? - Jego twarz wyraża jeszcze bardziej sprośnie jego podniecenie.
- Nie... proszę... jeszcze nie zdecydowałam się, czy się panu oddam...
- Oddasz, oddddasz. Dasz mi, paniusiu... Wiesz dobrze, że mi dasz...
Brutalnie popchnięta na łóżko, padam na plecy. Sprężyny skrzypią niemiłościwie.
Zadziera mi spódnicę, mimo, że trzymam ją rozpaczliwie dłońmi.
- Nie... nie... proszę...
- Co my tu mamy? Seksowne pończoszki-kabaretki! Ładnieś się wystroiła i przysposobiła do dawania dupy!
Z lubością zrywa moje stringi, a ich strzęp chowa do kieszeni.
- A to będzie mój łup!
W mgnieniu oka mnie dosiada... Czuję na sobie ciężar, który sprawia, że nie mogę się nawet ruszyć. Za to moje nogi rozsuwają się na boki... Natychmiast między nimi czuję coś obcego. Obiekt wielki i twardy. Czuję jak szoruje po mojej szparce... jak próbuje się w nią wedrzeć, napiera... Wreszcie moja świątynia kobiecości kapituluje i wpuszcza agresora. Ten wtłacza się bezpardonowo. Wkrótce wypełnia mnie potężny pal. Wielki! Długi i gruby. Mam wrażenie, że przebija mnie na wylot! Czuję jak rozpycha moją piczkę, rozciąga jej ścianki wręcz do granic fizycznej wytrzymałości!
- Nie... nie... proszę...
Lecz wkrótce moje - "nie" - zastępują żałośliwe jęki - "aaaa aaaaa!"
Nikczemnik okazuje się być wyjątkowo wulgarny.
- Ty zdzirowata damulko. Rozepcham ci tę "sakwę", że nie będzie już taka ciasna! Będziesz miała dziurwę, jak rozjechana rozjebunda!
Chce mnie drań poniżyć! Z roli damulki sprowadzić do roli jakiejś lafiryndy!
Ależ brutalnie mnie ładuje! Stary dziadyga, a pracuje jak młot pneumatyczny! Tak mocno i... szybko! Cóż za łomot sprawia mojej piczce! A co będzie, jak mi zmajstruje dzieciaka! Pełna przerażenia zaczynam go błagać, aby przestał.
- Panie Ignacy! Niech pan uważa... Chyba nie chce pan ze mnie zrobić mamusi...
Nikczemnik tym bardziej przyspiesza!
- A dlaczego by nie?! Dlaczego nie przyozdobić eleganckiej paniusi gustownym brzuszkiem! Aż się prosi, żeby takiej panience zmajstrować akuratny prezencik - bobasa!
I cóż ja mogę na to począć??? Nic. Zupełnie nic.
Mogę tylko sobie pokrzyczeć...

W wyniku moich stękań i krzyków, do pokoju wparowuje... moja mama!
- O mój Boże! - Załamuje ręce. - Córuchno, co ty robisz pod tym panem?!
Czuję potworny wstyd. Przyłapana przez rodzicielkę... w takiej pozie! Z podciągniętą spódnicą, z rozłożonymi nogami, dźganą przez otyłego urzędasa.
Który ani myśli zaprzestać pracy swych lędźwi! Usilnie szturcha mnie bez wytchnienia!
Wtem mama dostrzega, że to pan referent z urzędu skarbowego, do którego tyleż razy pielgrzymowała!
- Pan Ignacy! Co pan robi mojej córce?!
- Jak to co... - sapał, nadal nie przestając mnie piłować, ani nawet nie zwalniając, wywołując potworne moje skrępowania - córuchna rozchyliła mi kalafiora, to jej robię przegazówkę!
- Mamusiu! Ratuj! - wzywam pełna nadziei.
Jakże okazuje się krucha! Napastliwy urzędas wciąga interweniującą rodzicielkę, a wszak to szczuplutka kobietka, razem ze mną pod siebie! Jej spódnica solidaryzuje się z moją... rychło zostaje podciągnięta.
Jurny referent ładuje na przemian raz jedną z nas, raz drugą.
- Każdą z was wygrzmocę po równo! Każdej z was zostawię pamiątkę. Będziecie spacerowało po swojej wiesce z równo sterczącymi bębenkami!

Słychać naprzemiennie moje popiskiwanie i głośne stękanie mojej rodzicielki.

Nagle jęki cichną z wolna i jakby rozmywają się... wszystko się rozmywa...

O Boże! Jak to wspaniale, że to był tylko sen...

Z drugiej strony - miałabym to już za sobą.

Zwlekam się z łóżka, myśląc wyłącznie o czekającej mnie decyzji. Staję na wprost lustra. W odbiciu widzę całkiem zgrabną kobietę, o długich nogach, w różowej, seksownej, prześwitującej koszulce nocnej. Dość dobrze widać przez nią piersi. Kształtne półkule, zarysowujące się brodawki i sterczące sutki. No może są nieco za duże są te moje cycki... Odwracam się tyłem... pupa zgrabna jednak również spora, lecz czyż mężczyźni nie tego właśnie szukają? Czyż nie kręcą ich takie krągłości?
Zatem, jeśli się zdecyduję na ten krok, chyba nieodzowny, będę dla tego łachudry niewątpliwie niezłym łupem... O którym będzie rozpamiętywał do końca życia... i... to niestety bardzo możliwe - chwalił się kolegom. Kuźwa! Przy jakimś piwsku miałby opowiadać o tym, jak mnie podszedł? Jak mnie sobie używał?! Potworne!

Ale czy jest inna droga? No nie... Nie ma. Nic mi nie przychodzi do głowy.

Nie pozostaje mi nic innego, jak zdecydować się na ten okropny i uwłaczający krok. O dziwo - sama się zaskakuję - ta myśl już nie budzi we mnie takiego przerażenia jak jeszcze dzień wcześniej. Mało tego, mam wrażenie, że zaczyna mnie... O nie, tego nie mogę dopuścić do siebie!

Gdy kąpię się pod prysznicem, szczególnie starannie myję piersi i... cipkę. Porządnie namydlam i szoruję moje cycki, jakbym chciała, aby prezentowały się jak najkorzystniej...

To samo z moją szparką. Najpierw przycodzi mi myśl, że wymywam z niej pozostałości po niechlujnym urzędasie... Z czasem, moja dłoń pracująca w linii - góra - dół - rozpędza się. Niespodziewanie, ten zabieg niezwykle mnie podnieca, zaczynam silniej trzeć piczkę, niemal do bólu. Nie mogę powstrzymać jęków.

Ubiór dobieram tak, jakbym już zdecydowała, że mu się oddam, stojąc przed lustrem - zakładam skąpe, koronkowe stringi, grafitowe pończochy i koronkowy stanik zapinany z przodu.
Którą spódnicę wybrać? Tak, jak już wczoraj o tym przemyśliwałam - jakąś porządnie rozkloszowaną. Taka będzie najwygodniejsza... Natychmiast sama łapię się za słowo. - Najwygodniejsza do czego?!

Decyduję się na tę granatową. Przypominam sobie moment, gdy kupowałam ją w galerii i zakładałam w przymierzalni. Wtedy też pomyślałam sobie, że taka kiecka może być szczególnie użyteczna w sytuacjach pewnego typu...
Teraz zakładam ją powoli, obserwując swoją czynność w lustrze. Wreszcie układam materiał na sobie. - Ależ ta spódniczka ładnie na mnie leży! Do tego prezentuje się całkiem seksownie!

Patrząc na swe odbicie, chwytam za brzegi materiału i unoszę kieckę na wysokość do połowy ud. To musi być mega kuszący widok dla mężczyzn! Teraz zadzieram spódnicę wysoko. O tak! To byłby dopiero arcypodniecający widok dla tego urzędasa - długie nogi w pończochach, zwieńczonych koronkowymi manszetami, pupa widoczna doskonale, bo wszak ileż mogą zakryć stringi?
No i cycki... łatwo mi rozpiąć ten stanik... Przed lustrem rozpinam go, jakby na próbę. Miseczki łatwo uwalniają dwie ciężkie półkule.
Zawstydzam się, jakby rzeczywiście moje nagie, dyndające piersi zobaczył teraz nagle obcy mężczyzna.
Bluzka rozpinana. Tak, niech będzie na zatrzaski, kto wie, czy ten rozpustnik nie będzie chciał jej szarpać?

Jeszcze tylko szpilki. Czarne, klasyczne, ale na całkiem wysokim obcasie, pewnie ze trzynaście centymetrów. Wydam się mu wyższa, niż jestem...

Wygładzam spódnicę i górę. - Ależ ja się prezentuję! Niby skromnie... a jednak dzięki klasycznemu stylowi - bardzo elegancko... niby zwyczajnie, a jednak dzięki kuszącemu krojowi kiecki i opiętej na biuście bluzce - bardzo seksownie.

Ostatnie chwile na decyzję.

No i co tu zrobić? Ale... czy ubierając się w taki sposób - przypadkiem właśnie nie zdecydowałam? Czy nie zdecydowałam się, że mu się oddam? W myślach międlę inne określenie - bardziej kolokwialnie - że mu najzwyczajniej dam?

Ignacy Surowy - ależ drżą mi ręce, gdy wybieram numer telefonu.
- Więc... cóż... chyba nie mam innego wyjścia... Muszę się zgodzić na pańską propozycję...
W słuchawce słyszę przełykanie śliny.
- Przyjadę po panią jeszcze dzisiaj, po pracy.

Tego dnia, kompletnie nie mogę się skupić na prowadzeniu lekcji. Jakbym sama nie słyszała swojego głosu, myślę tylko o tym co czeka mnie po zajęciach. Gdzie mnie zabierze? Jak się będzie wobec mnie zachowywał? Czy będzie nadal nieco zgrywał dżentelmena, czy może natychmiast zacznie się do mnie brutalnie dobierać?

Odruchowo układam bluzkę na biuście. I od razu w głowie świta mi obraz - jak tłuste paluchy rozrywają jej guziki... Jak rozpięta bluzka odsłania biust w koronkowym staniku...

Odruchowo też gładzę spódnicę, przy czym natychmiast wyobrażam sobie, że ta kiecka ma posłużyć jednemu - ma zostać zadarta.

Myślę sobie - a ja? ja do czego mam posłużyć? Jaka będzie moja rola? Mnie, tu na lekcji - taką ważną, dowodzącą wszystkimi w klasie, ma spotkać rola nie ważniejsza niż dmuchanej lalki - zaspokojenia samczych chuci!

Prawie nie słyszę odpowiedzi uczniów, zdaje mi się że oni snują się, jakby za mgłą. Coś prawią o rozbiorach, o upokorzeniu Polski.

Niedługo to ja będę rozebrana... i nie mniej upokorzona...


W pewnym momencie dostaję sms-a. Ku mojemu zdziwieniu - od Surowego.
"Nawet nie wie pani jak się cieszę, że się Pani zgodziła. Ale, żebym miał pewność, może Pani wysłać potwierdzenie sms-em?"

A to drań! Co on sobie wyobraża?! Pechnie chce się nasycić moim upadkiem. Chce się delektować poczuciem, że jeszcze dziś będzie mnie miał.

Początkowo postanawiam zignowrować informację. A co to, mam obowiązek odczytywać na lekcji sms-y? Po chwili jednak czuję potrzebę odpowiedzeniu mu, ale tylko zdawkowo - "tak" - wpisuję. Lecz nie wysyłam tego. Wkrótce jednak wymazuję wiadomość, a wklikuję - "Zgadzam się. Jeszcze dziś będzie pan mnie miał."

Sama się zaskakuję, że to wpisałam. A jednak, z jakiegoś powodu mnie to ekscytuje, choć nie chcę się przyznać sama przed sobą.

Szybko dostaję odpowiedź: "Doskonale! A czy mogę wiedzieć, jak się pani ubrała na nasze spotkanie? Co ma pani na sobie?"

Zadrżałam. Ten zbok autentycznie jara się na mnie. Na to, że do niego przyjdę. A to wywołuje we mnie dziwny rodzaj emocji.

"Spódnicę i bluzkę" - wpisuję tekst. Ale po chwili dodaję "oraz pończochy".

Pewnie drań jest ciekaw moich majtek i stanika...

Odpisuje natychmiast - "Czy mogę prosić o zdjęcie?"

Początkowo decyduję się zignorować prośbę. Jednak powoli uświadamiam sobie, że wszak to ja jestem od niego zależna... to ja winnam zabiegać o jego dobrą wolę... Tym bardziej czuję się zniewolona... osaczona... Tylko dlaczego to mnie w jakiś dziwny sposób działa...

Na przerwie, w łazience, wyczekuję aż nikogo tam nie będzie, po czym robię sobie fotkę. Najpierw jedną z góry, potem drugą - odbicie w lustrze.
Kurcze... w tym ujęciu, w szkolnej łazience, odnoszę wrażenie, że biust wydaje się większy, że kiecka bardziej seksowna, że wyglądam jeszcze apetyczniej, niż rano, kiedy w domu przegladałam się w lustrze.


Wysyłam zdjęcie.

Ta kanalia, pewnie teraz, śliniąc się, pożera mnie wzrokiem tak samo jak wtedy gdy byłam u niego w biurze... A może nawet, jak to mówi młodzież "marszczy freda" patrząc na moje zdjęcie? Z drugiej strony - po co? Skoro już za kilka godzin, będzie miał mnie na żywo... Słowo - miał - to trafne określenie...

Podrywa mnie dźwięk sms-a. Wysłał odpowiedź.

"- Dziękuję! Fenomenalnie Pani wygląda! Jaka szkoda, że nie w minispódniczce, choćby takiej, w jakiej kiedyś u mnie Pani była. Ale i tak przezentuje się Pani nad wyraz powabnie! Nie mogę się już doczekać spotkania. Niech mi Pani wierzy, odliczam każdą minutę. A propos. Czy to są rajstopy, czy pończochy?"

Zbok! - myślę sobie - ciągle myśli o mnie... i o tym co skrywam pod spódnicą...

Ponownie pierwotnie decyduję się zignorować pytanie, ale znów, jakaś siła pociąga mną, jak za sznurki...
- To pończochy.

Czuję jakiś rodzaj podniecenia, zdradzając mu swój sekret skrywany pod spódnicą.
Pończochy! Teraz już wiesz, że będziesz miał łatwy dostęp... wystarczy, że zadrzesz mi kieckę - myślę w duchu.
Znów dźwięk smsa. Błyskawicznie odpowiada.

- Dziękuję Pani! To fantastyczna wiadomość! Ubóstwiam kobietki w pończoszkach! Czy może Pani teraz wyjść do łazienki i zrobić zdjęcie, tak, bym widział Pani nóżki w tych nylonkach?

- Nie! - wpisuję w wiadomości. Jednak nie mam odwagi mu jej wysłać.
Kurcze... przecież prawdopodobnie za kilka godzin on mnie... Zrobi ze mną, co zechce... Zatem takie żądanie, choć właściwie to niby prośba, stanowi najniewinniejszą broń z jego rozpustnego arsenału.

Przepraszam uczniów i wychodzę. Serce bije mi jak oszalałe, gdy zmierzam do toalety. Zamykam główne drzwi. Towarzyszy mi dziwne uczucie, gdy podciągam spódnicę.
Pstryk.
Na ekranie rysuje się scenka iście erotyczna - ponętnie zadarta kiecka odsłania długie nogi w szpilkach i pończochach. Wysokie obcasy powodują, że nogi zdają się jeszcze dłuższe. Na udach wyraźnie rysują się koronki nylonów, oddzielające je od jaśniejszego obszaru ciała.

Ty stary pryku! - myślę sobie, patrząc w telefon - teraz dopiero nabierzesz na mnie chrapki... Nie ma szans, żebyś mi przepuścił... Nie ma.

Tym razem dłużej czekałam na sms-a.

- Paniusiu! Nawet nie wiesz, jak wielką radość mi sprawiłaś! Doskonałe, rozkoszne ujęcie! Nie muszę chyba mówić, co się dzieje w moich spodniach. Ależ nabrałem na Ciebie ochoty...
Ale w takim razie poproszę jeszcze jedno zdjęcie, Pani. Twej słodkiej brzoskwinki.

A to cham! - zagrzmiałam na niego w myślach.
Taka propozycja wydała mi się totalnym naruszeniem mojej intymności. Planowałam mu odpisać bardzo dosadnie.
Jednak po chwili oswajałam się już z jego poleceniem. Oburzające żądanie upokarzało mnie, lecz z dziwnego powodu nabierałam chęci na jego spełnienie. Wręcz dużej chęci.
Głos wewnętrzny polemizował ze mną samą:
- Za kilka godzin  będziesz musiała nie tylko pokazać to, co masz między nogami! Ale pozwolić, by właśnie tam poużywał sobie, jak tylko żywnie zapragnie!
Przegrywam dyskusję sama z sobą.
- Racja... zaniebawem będę należała do niego ja... i moja piczka... Zdjęcie? Czym przy tym jest zdjęcie?

Znów idę do toalety na przerwie. Drżącą ręką wkładam telefon pod spódnicę. Wcześniej zsuwam koronkowe majtki. Tylko trochę rozchylam nogi.
Pstryk.
Patrzę w ekranik.
Boże! Nigdy wcześniej nie widziałam się z takiej perspektywy! Nie spodziewałam się, że zdjęcie mojej waginy będzie aż tak wyraźne... Dłonie drżą mibardziej niż liście osiki, kiedy posyłam fotkę Surowemu.

Tuż na początku kolejnej lekcji przyszedł sms zwrotny.
- Wyśmienita! Przeurocza i smakowita brzoskwinka! Pomyśleć, że już na mnie czeka, już sposobi, żeby się ze mną zaznajomić!

Już teraz droczy się ze mną... - pomyślałam - dobrze, że nie ma kolejnych poleceń...

Dokładnie w tym momencie przychodzi kolejny sms. Podskoczyłam.
Co jeszcze mi napisał?

- Bardzo podoba mi się ten wąski paseczek nad nią. Uwielbiam takie! No i co za oprawa - te koronkowe majtusie zsunięte na bok - mistrzostwo świata.
A czy może mi Pani wyznać, czy ta jamka jest ciasna?

A to gagatek! Pastwi się nade mną. Chce, żebym sama zdradzała mu intymne sekrety.

Aż sapię ze złości. Uczniowie wpatrują się we mnie zaciekawieni.

Jak dobrze, że nie widzą treści smsów!

Wracam do pytania Antoniego i tym razem czuję, że odpowiedź sprawi mi przyjemność.
A niech wie! Niech wie, że trafi mu się wąska cipa!

Odpisuję:
- Ciasna.

Nie muszę czekać długo na odpowiedź.
- Doskonała! Marzenie!

Zastanawiam się, jakie teraz perwersyjne żądanie otrzymam?
Może - udowodnienie tej ciasności... - włożenie dwu paluszków i zrobienie wtedy zdjęcia...
Aż ciarki przechodzą mnie na samą myśl, że wykonuję taką fotkę w kiblu...
A może jego rozpustna natura podpowie mu jeszcze bardziej perwersyjne rozwiązanie...? Co może rozkazać?
Na przykład, może zechcieć, żebym zrobiła sobie palcówkę... Symulowała ruchy frykcyjne??? I do tego - nakręciła dfilmik! Boże! Nie... Wyobrażam sobie, że nagrywam wówczas w toalecie również dźwięk - jak jęczę...

Teraz dopiero przeszły mnie dreszcze! Fantazja podpowiada mi, że podczas kręcenia tej "produkcji" z kabiny obok - ktoś mnie podsłuchuje!

Na szczęście już żadego sms-a nie dostaję. Poza tym, w którym polecił mi czekać na przystanku autobusowym przy ryneczku i w którym pisze, jak bardzo nie może się doczekać... / Nie oszczędzając mi pikantnych słów:
- Proszę przygotować swoją słodką, wypielęgnowaną i ciaśniutką myszkę na istną katorżniczą przeprawę...
No i znów przebiegają mnie ciarki pod wpływem tych słów. Przymykam oczy i wyobrażam sobie tę scenę, w której tak hucznie dostaję do wiwatu... /

Do końca lekcji nie myślę już o niczym innym, jedynie o tym, że czeka mnie "ostre rżnięcie". Ale, czy rzeczywiście on będzie ostry? Podobno krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Poza tym, przecież on ma już swoje lata. Może nie sprawdzi się jako mężczyzna? Może nie "stanie" na wysokości zadania?

Zstanawiam się też, jak się w ostatnich godzinach przygotować psychicznie do tego, żeby pójść do łóżka z zupełnie obcym mężczyzną. No właśnie? Czy być neutralną? Czy po prostu rozłożyć przed nim nogi i pozwolić mu, żeby się na mnie wyżywał, żeby się we mnie zaspokoił? Nie wyrażając żadnych uczuć, leżeć pod nim?

Czy też wprost przeciwnie? Być pod nim głośną? Wzdychać i jęczeć, nawet udawać jak bardzo przeżywam to, że on mnie bzyka?

Wiadomo, że on wolałby to drugie, najchętniej pewnie połączone z moimi okrzykami zachwytu, typu: - Panie Antoni, ależ pan mnie ostro pieprzy!

Niedoczekanie! Nie dam mu tej satysfakcji...

Nieustannie zerkam na zegarek w telefonie. Ostatnia lekcja pędzi jak szalona, niby dopiero się zaczęła, a już jest po połowie! Wciąż te same myśli kołaczą się w mojej głowie. Gdzie będę musiała mu się oddać? A może wywiezie mnie do lasu? I zaciągnie gdzieś w krzaki, jak tirówkę? Wyobrażam sobie, jak najpierw przed nim kucam, a potem, jak jedną ręką oparta o drzewo, drugą podciągam spódnicę wypinając się przed mym "amantem". Czy może wcale nie będzie dżentelmenem, ale okaże się brutalnym? Takim, co to lubi porwać na dziewczynie ubranie? A może nawet przylać w tyłek?, Czy może być wulgarny? Jakimi epitetami mógłby obdarzyć mnie taki zboczuch? Suka? Dziwka? A może nawet - kurwa? Jak ja wtedy powinnam reagować?

No i wreszcie - czy wystarczy mu, że raz mnie wyobraca? Czy będzie mnie trzymał na przykład całą noc i kilka razy będę musiała znosić jego umizgi i dawać mu tyłka?

A jaki okaże się podczas zbliżenia? Czy będzie wchodził we mnie delikatnie? Czy  wprost przeciwnie - wbije się bezpardonowo, drapieżnie... Na ile ostro mnie zerżnie?

Na koniec lekcji czekam jak na ścięcie. Ten dzwonek zadzwonił za szybko! Wychodząc ze szkoły, nie zauważam ani uczniów, którzy mówią mi: "do widzenia", ani kolegi - matematyka. Marek komentuje to: "głowa w chmurach - chyba jesteś zakochana!"
Jasne, kuźwa - myślę w duchu i zaraz sobie sama dodaję - zakochana... a czy nie idę właśnie się kochać?

Gdy stoję na tym cholernym przystanku, minuty dłużą się, odnoszę wrażenie, że wszyscy dokoła patrzą na mnie i doskonale domyślają się, po co tu czekam. Wydaje mi się, że czytam w ich myślach. Czy ten mężczyzna po pięćdziesiątce, w skórzanym kapeluszu, nie dedukuje: - "Ta damulka, ani chybi czeka na jakiegoś absztyfikanta, żeby mu dać dupy! No bo po co tak się ubrała?! Szeroka spódnica... pewnie da się wyryćkać gdzieś na tylnim siedzeniu!"
Natomiast ten szczyl, typowy nerd, w okularach wielkich jak latarnie, ani chybi, sprośnie fantazjuje: - "Zaraz będzie klęczała, z żylastym fiutem w tych ładniutkich, dużych ustach pomalowanych czerwoną szminką... Trzymana pewnie mocno za te jej śliczne włosy!"
Płonę ze wstydu.

Wreszcie podjeżdża duży, wysłużony czarny opel. Kierowca zaprasza mnie do środka. Kulturalnie się wita, nawet całuje w rękę! Może wydaje mu się, że im bardziej jestem damą, tym większa chwała dla tego kto ją posiędzie...

Mimo kulturalnych manier, w jego wzroku wyczuwam coś niepokojącego, jakby drapieżnego. Jakby w duchu mówił sam do siebie - "Upalę ja sobie tę sikorkę! Pociupciam sobie! I to porządnie!"
- Dokąd jedziemy? - pytam, próbując ukryć drżenie głosu.
- Trochę za miastem jest przytulny motelik. Za bardzo znają panią w tym miasteczku, a mnie też w pewnych kręgach...

Siedzę jak na szpilkach, mimo, że zagaja coś o pogodzie.
- Przepraszam za moje sms-y, chyba nadto obcesowe... ale pani daruje, nie mogłem się powstrzymać. - Uśmiechając się, kładzie dłoń na moim kolanie i je delikatnie ściska.
W normalnej sytuacji natychmiast odepchnęłabym taką rękę...
Ale to przecież nie jest normalna sytuacja, więc oczywiście dozwalam na to by sobie trzymał moje kolano.

- Pani zdjęcia na prawdę mnie rozpaliły... - szepcze, jednocześnie masując moje kolano.

Zupełnie nie mam pomysłu, co na to odpowiedzieć, więc milczę, obserwując, jak jego dłoń przesuwa się teraz na drugie kolano, wykorzystując fakt, że mam złączone nogi.

- Nawet nie wie pani, jak się cieszę, że się pani zgodziła... Jest pani najatrakcyjniejszą kobietą w tym naszym miasteczku... i najelegantszą cizią... - komplementuje mnie z lubością, gładząc teraz drugie kolano.

Zastanawiam się, co odpowiedzieć, wypada przecież podziękować za komplement, choć słowo "cizia" - wydaje mi się jakieś dwuznaczne. Jednak wyduszam z siebie, bardzo cicho:

- Dziękuję...

Spuszczając wzrok obserwuję, jak jego ręka masuje teraz oba moje kolana jednocześnie.

- Pani Marto, przepraszam, że znowu pytam obcesowo, ale czy ma pani narzeczonego? - W tym samym czasie jego dłoń ścisnęła moje kolano znacznie mocniej.

Ciekawe, dlaczego chce to wiedzieć? Czy po prostu interesuje go, czy z kimś regularnie sypiam?  A może chce mieć uciechę z przyprawienia komuś rogów?

- Nie... nie mam żadnego narzeczonego... Dlaczego pan pyta?

Odnoszę wrażenie, że ta odpowiedź cieszy go. Uśmiecha się od ucha do ucha, a jego ręka przesuwa się z kolana nieco wyżej, wsuwając palce pod brzeg mojej spódnicy.

Czuję się, jakby kolejna granica mojej intymności została przekroczona.

- A nie... nic, nic... Tak pytam. Gadają, że pani wybredna i żadnemu mężczyźnie nie pozwala zapukać do swojego serduszka...

"Zapukać" - myślę w duchu - ech... zgrabnie ujęte, chyba domyślam się jaki rodzaj "pukania" masz zboczuszku na myśli.

- Ach... - mówię - a czego to ludzie nie gadają... zwłaszcza o samotnej kobiecie.

Ręka kierownika wsunęła się wyżej pod moją spódnicę. Trochę pożałowałam ostatniego zdania, bo mogło zabrzmieć wieloznacznie.

- A to ma pani rację. Jedni ludzie gadają o pani tak, a inni inaczej...

Zadrżałam. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, dłoń Antoniego zacisnęła się na moim udzie. Po drugie, zaintrygowało mnie, cóz to za opinie, w dodatku rozbieżne, o mnie chodzą. Czyżby ktoś podważał moją reputację i rozsiewał jakieś plotki?

- A słyszałem, że pono nawet dyrektor liceum odgrażał się, że panią zaliczy... A zaliczył... czarną polewkę.

O matko! - myślę w duchu - to i takie rzeczy ludzie wiedzą?! Czyli ten dupek przechwalał się, że mnie "zaliczy"? Jak dobrze, że się przeliczył! A przecież tak niewiele wtedy brakowało żebym się z nim przespała...

- Przepraszam, ale zadam kolejne obcesowe pytanie... pewnie potraktuje je pani jako nietaktowne... ale... w tej sytuacji jest zasadne... Rozumiem, że nie jest pani dziewicą?

Co za bencwał! Jak można zadawać takie pytania! Aż przeszły mnie ciarki. Z drugiej strony, czuję dziwny rodzaj ekscytacji. A więc interesuje go to, czy zostałam rozcnotliwiona... może nawet podnieca? Ciekawe co bardziej by go jarało? Czy to, gdybym miała jeszcze "cnotkę"? A on mógłby mnie jej pozbawić? A może to okazjaby się z nim pobawić w kotka i myszkę.

- Zadaje pan krępujące pytania... - udaję bardziej skonsternowaną, niż jestem.

Moje zawstydzenie najwyraźniej go podnieca.

- Wiem, że zadaję intymne pytanie... ale, przecież już niedługo znajdziemy się właśnie w intymnej sytuacji...

Na jego twarzy gości nieukrywany, nieprzyzwoity, wręcz sprośny wyraz twarzy.

- No tak... ma pan rację, do tego ma pan mnie w garści... - dodaję zbolałym tonem - a co, gdybym była dziewicą?

Wpatruję się w jego twarz, która nabiera teraz dziwnego wyrazu, jakby chciał mi obwieścić: "Maleńka, z dziką rozkoszą zerwę ci gwinta!"

Zaś mówi: - Paniusiu... byłbym najszczęśliwszym z ludzi...

Palce jego dłonni, niczym szpony, zacisnęły się na moim udzie.

Błysk w jego oku wydaje mi się szczególnie niepokojący... Żeby ostudzić jego zapały, dementuję:
- Muszę pana rozczarować... nie jestem dziewicą... Niestety nie zafunduję panu przyjemności pozbawienia mnie cnoty...

Nie da się opisać zawodu, jaki maluje się na jego twarzy.
- Tak myślałem, a jednak wielka szkoda, że nie dane mi będzie... jak mówi młodzież... "zdjąć simloka"... Zdeflorować taką damulkę... ależ to byłoby marzenie!

W tym momencie, jakby, żeby zrekompensować swój żal, pakuje dłoń jeszcze wyżej pod moją spódnicę i dosięga koronki manszet.

- Uwielbiam damule, które noszą pończochy...

Krępuje mnie to buszowanie jego łapy pod moją kiecką. Zastanawiam się, jak  reagować. Głupia jestem.  Przecież nie pozostaje mi nic innego niż pozwalać się obmacywać...

Ściska moje udo i wpycha rękę coraz głębiej pod spódnicę. Mam wrażenie, że kierowcy jadący z naprzeciwka, doskonale to widzą. Choć przecież nie było to możliwe.
Jednak i tak peszę się i czerwię.

A on, jakby czytał w moich myślach.
- Wie pani co? Jak patrzę na mijających nas tirowców, zdaje mi się, że muszą mi cholernie zazdrościć takiej dżagi...

Patrzę na Antoniego, rzeczywiście rozpiera go duma.

- I wie pani co? Oni chyba widzą, że prowadzę auto jedną reką.

Uśmiechał się podstępnie, masując jednocześnie moje udo - wsuwa się już poza koronkę pończochy i maca nagie ciało...

Oczywiście nie odpowiadam na to prowokacyjne pytanie. Co zresztą miałabym rzec? - "Tak, oni domyślają się, że trzymasz łapę pod moją kiecką?!"

Surowy zdaje sobie sprawę, jak bardzo czuję się upokorzona, bo klepie mnie po udzie, jakby "zaklepując" swoją własność. Tym silniej odczuwam relacę podporządkowania temu mężczyźnie.

- Wie pani co? Na swój sposób podnieciła mnie pani wyznaniem o stracie cnoty... Jakoś strasznie mnie intryguje, któż dostąpił tego niewątpliwego honoru?

Nie pozostawia mi wątpliwości, że to go intryguje - napastliwa ręka, harcująca pod moją spódnicą, już niemal ociera się o majtki.
Krępuje mnie to pytanie, krępuje jak cholera, ale też cholernie podnieca... Onieśmielam się, a z drugiej strony chcę, pragnę prowokować go moimi wyznaniami.

- No wie pan... tak intymne pytania... Jak można pytać kobietę o takie sekrety... Chyba chce mnie pan zawstydzić...

Czuję, że chcę, aby mnie naciskał, żeby demonstrował mi swoją władzę nade mną.

- Wie pani, że... mogę!

Jego dloń była już blisko mego łona.

- No... tak... zdaję sobie sprawę, że jestem w pańskiej władzy...

Takiej odpowiedzi oczekiwał. Dociskał mnie stanowczo.

- Zatem?
Chwilę milczę. Jakbym zbierała odwagę.

- Cóż... zatem niech będzie... - Rumienię się, a on trze dłonią oba moje uda. - Wianka pozbawił mnie... taki chłopak... Tomasz... jak niewierny Tomasz.., w akademiku... Okazało się... taki swego rodzaju kolekcjoner cnót studentek...

- Jak ja mu zazdroszczę! Ech! Miał farta zafajdaniec!

Łapa Antoniego już dotyka materiału moich majtek.

- Gdzie to się stało? W jakim to miejscu była przebijana tak przecudna błonka?!

Co za słowa! - myślę sobie - ależ delektuje się tym stary urzędas!

Przymykam powieki, przed oczami staje mi tamta scena. Tylnie siedzenie starego żęcha, poplamiona i wytarta tapicerka, w samochodzie śmierdziało olejem silnikowym, choć nieskutecznie tłumi to zapach zielonego jabłuszka. Leżałam na plecach, a ta kreatura na mnie. Zadarł mi spódnicę (doskonale pamietam tę chabrową kieckę w której chodziłam na wykłady). Mówiłam, że jeszcze nie czas... że musi jeszcze poczekać... Ale nie czekał. Sięgnął do moich majtek. A ja, krępująca się jak diabli, obiecywałam mu, że będzie mnie miał, ale jeszcze nie teraz. Silnym szapnięciem ściągnął koronkowe stringi. Wszedł we mnie i poczułam ból. Pamiętam jak dziś głośną pracę wysłużonych resorów. A Tomasz poruszał się we mnie tak mocno, dziko, jakby chciał mnie rozwiercać...

- Ejże! Paniusiu, coś się tak zamyśliła? - Ignacy przywraca mnie do rzeczywistości.

Wyznaję mu zawstydzona, w jakże prozaicznym miejscu straciłam cnotę. I natychmiast uświadamiam sobie, że przecież teraz też jesteśmy w aucie.

Urzędnik rozochoca się moim wyznaniem, już po jego twarzy widać, jaki jest napalony. Jeszcze wyraźniejszy wyraz daje temu  przez koronkę majtek moje łono.

- Ach... - wzdycham. I próbuję odepchnąć jego rękę.

Tymczasem on, sapiąc, cedzi:

- Pani Marto! Nie chcę czekać do tego cholernego motelu! Chcę cię mieć,  jak tamten pieprzony gnojek, na tylnim siedzeniu!

W sukurs przychodzi mu ukształtowanie terenu. Właśnie mijamy wzgórki porośniete lasem, dość gęstym, liściastym. Jak na złość trafia się też leśny parking, na który urzędnik skręca bez chwili zastanowienia.

Roztrzęsiony otwiera mi drzwi i wysadza z samochodu.
Tłumaczę mu, że to dla mnie duże zaskoczenie, że nie jestem przygotowana... nastawiona psychicznie, że to ma się odbyć teraz...
Ale on nie słucha.

- Bardzo pana proszę... Poczekajmy do tego motelu... Ja... jestem nieprzygotowana... Słowa dotrzymam... pójdę z panem do łóżka... ale potrzebuję się nastawić... no i tu takie warunki...

Nie przekonałam go jednak.

- A tamtemu chłoptasiowi, to co? Dałaś bez szemrania! Może nawet na masce cię ładował?!

- Nie... nie... proszę...

- Studentka z cnotką popuściła szpary w samochodzie, a doświadczona kobita boi się rozłożyć nóg!

Czuję, że za bardzo jest rozogniony, a ja za słaba by go powstrzymać. Popychana ląduję na tylniej kanapie na plecach.

Truchleję, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie dane było mi przygotować się psychicznie do tego, by już teraz mu ulec. Prosiłam go:

- Panie Antoni, proszę, jeszcze nie teraz... nie nastawiłam się na to...

Żadne argumenty by go nie przekonały. Działa jak w amoku. Niemal siłą wyciąga mnie z auta i natychmiast wpycha na tylnie siedzenie. Upadam na plecy.

- Nie... nie... - krzyczę, ale i tak rozochocony kierownik gramoli się na mnie. Sapie, przeszkadza mu w tym niemały brzuch.
Ja nieustannie protestuję.
- Panie kierowniku... proszę... nie tutaj... nie... nie rozkręciłam się jeszcze... nie przygotowałam...

Jeszcze głośniej sapie, sadowiąc się na mnie. Czuję na sobie jego ciężar. Czuję, jak uchwyt do pasa bezpieczeństwa wpija mi się w plecy.

- Proszę... nie... - biadolę, próbując go odpychać - przecież i tak będzie pan mnie miał...

Tymczasem jego łapa już zadziera moją spódnicę.
- Paniusiu... ale ja nie potrzebuję twojego nastawienia. Potrzebuję tylko tego, co masz pod kiecką!

Obserwuję, jak w jednej chwili pryskają jego udawane maniery niby-dżentelmena.

- Nie… nie… - nie przestaję protestować.

Ku swemu zaskoczeniu, odkrywam, że zarówno jego natarczywość, jak i moje opieranie się, niezwykle mnie podniecają…

Tymczasem jego nachalna dłoń już chwyta delikatny materiał majtek i zsuwa je na bok.

„A więc zaraz… teraz się to stanie. Ten cham wyciągnie na wierzch kutasa i wejdzie we mnie bez zbędnych manier… Posiądzie mnie na leśnym parkingu… czyli miejscu, gdzie tacy jak on zwykle chędożą tirówki… rumuńskie dziwki… A więc do takiej roli zostałam sprowadzona…”

Już sięga do rozporka. Tym samym traci równowagę i całym cielskiem opiera się na mnie.

„Boże! Jaki on ciężki! Zaraz wyzionę ducha!”

Naprawdę, z trudem mogę oddychać.

Tymczasem Antoni, jakby dla dodania sobie animuszu, leżąc na mnie, jeszcze chwyta mnie za cycek! Maca go przez materiał bluzki i stanika.

- Cudo! – sapie – Cyc jak marzenie!

Ściska tę pierś, potem drugą. Ściska? Raczej – gniecie! Jakby dłonią urabiał glinę.

- Panie Antoni… jest pan zbyt brutalny… - szepczę, lecz ku swemu zaskoczeniu orientuję się, że i ta brutalność mnie niezwykle rozpala.

Dlatego obawiam się, że mój ton głosu zbt słabo wyraża dezaprobatę, a może nawet uznanie…

Chyba istotnie tak to odbiera! Nie dość, że zaciska dłoń bardziej, to dodaje:

- No jak już trafiła mi się takie bimbały, to muszę się nimi nacieszyć!

Natychmiast sięga znów do rozporka, a ja z jednej strony jestem przerażona, drugiej, z ciekawością zerkam - co za oręż skrywają jego spodnie.

Oczywiście nadal z upodobaniem cicho protestuję:

- Nie… nie… panie Antoni… nie… niech pan tego nie robi...

Nie zważając na te lamenty, urzędnik wysupłuje z rozporka męskość i dzierży ją w dłoni, niczym berło, zdając się grozić: „Patrz ciziu, co to za monstrum! Szykuj się na prawdziwą katorgę!”

Istotnie. Jest wielka. Wręcz monstrualna. Równocześnie ogarniają mnie dwa uczucia. Jedno, to przerażenie rozmiarami pytona… Z drugiej strony… ten kaliber intryguje i… podnieca.

Kierownik, dumny ze swych gabarytów, dzierży go w dłoni, właśnie jak miecz, zdaje się, że jest żądny pochwał:

- Widzisz paniusiu, mojego zwierza?

Znajduję coś ekscytującego w możliwości połechtania jego próżności.

- O mój Boże!  Jaki wielki! Proszę... nie...

Wiem, że taka moja reakcja jedynie dodaje mu wigoru. Antoni uśmiecha się słysząc te słowa, chyba czuje się jakby miał znowu dwadzieścia lat, patrzy z pożądaniem, aż ślina kapie mu z ust, Widzę, że łaknie teraz jedynie jednego, wpakować tę bestię w ciasną dziurkę. Wbić się w nią aż do końca. A ja, nie mam najmniejszych nawet szans mu w tym przeszkodzić. Ba! Błysk w jego oku dowodzi, że z furią pokona każdą przeszkodę. Cóż… rozumiem, że mogę opierać się jedynie „pro forma”…

- Ach… panie Antoni… nie… proszę…

Chyba już oboje sobie zdajemy sprawę, że moje nieśmiałe protesty podniecają nas oboje.

Urzędnik walczy z moim oporem, atakuje, jednak ja nie poddaję się, zaciskam uda. Czysto symbolicznym gestem próbuję osłaniać się spódnicą.

Widać już pot na skroni kierownika, ogarnia go zniecierpliwienie. Nerwowo szarpie moją kieckę do góry.

- No paniusiu! Nie taka była umowa! Przecież obiecałaś! Obiecałaś, że mi dasz!

Próbuje siłą rozewrzeć moje uda, a ja zaciskam je, jak dziewica.

- Nie drocz się ze mną. Rozkładaj nogi!

- Panie kierowniku… nie… nie teraz.

Wydaje mi się, że Antoni, mimo że zniecierpliwiony, w gruncie rzeczy rad jest temu, że się opieram… że może poczuć się, jak zdobywca. A zwłaszcza, czuć swą  przewagę.

- Martusiu… przestań się opierać… widzisz, że nic to ci nie da…

Pod naporem jego siły, okazuje się, że jestem zbyt słabą kobietką, by go powstrzymać. Udaje mu się poluzować moje uda, natychmiast miedzy nimi ląduje jego kolano – nie odpuści zdobytego terenu!

Myślę – "zaraz dopnie swego… opór rzeczywiście nie ma sensu".

Jeszcze tylko ostatnie protesty.

- Panie Antoni… może jednak nie tutaj…

Ale pod wpływem jego natarczywości i beznadziei sytuacji, ulegam i rozchylam uda.

Urzędas natychmiast ląduje między nimi. Jest wniebowzięty, szczerzy zęby jakby wygrał milion w totolotka.

- Nareszcie mam cię! Szykuj się na przyjęcie mojego zwierza!

Początkowo patrzę mu prosto w oczy, ale gdy przyłożył łeb swego węża do mojej szparki, odchylam głowę, żeby nie widzieć jego miny.

Czuje, jak główka napiera. Lecz nie może wejść.

Stary trochę zdenerwowany, postanawia pomóc sobie palcem.

- Jak się popieści, to się pomieści! – sapie, wpychając we mnie środkowy palec.

- Achhh! – jęknęłam, gdyż zrobił to dość niedelikatnie.

Palec toruje Antoniemu drogę, w ślad za nim, napiera swą męskością by wreszcie wedrzeć się do środka.

Gdy już wydaje się, że to ten moment, kiedy urzędas wejdzie we mnie i mnie posiądzie w swoim starym aucie, na tym zaśmieconym leśnym parkingu, nagle wdziera się jakiś hałas. To na dużej prędkości wjeżdża auto z muzyką ustawioną na full, zatrzymuje się  blisko nas…

Antoni, jak niepyszny, klnąc pod nosem, złazi ze mnie. Ja sama, rozdygotana zarówno tym, co się wcześniej wydarzyło, jak i niepożądanymi gośćmi, w panice myślę – „Boże! Jacyś ludzie zobaczyli mnie, z podciągniętą spódnicą i rozłożonymi nogami, pod starym grubasem! Co za wstyd! Co sobie mogą o mnie pomyśleć!? Żeby tylko nie okazali się to jacyś znajomi… przecież niezbyt daleko za miasto odjechaliśmy…”

Najchętniej nie pokazywałabym twarzy nieoczekiwanym przybyszom, jednak kierownik wstaje i w pośpiechu zapina rozporek. Postanowiam szybko czmychnąć z tylniego na przednie siedzenie. Jednak tuż po wyjściu, gdy poprawiam spódnicę, dostrzegam twarze pasażerów sąsiedniego auta.

Zmroziło mnie! To moi uczniowie z maturalnej klasy!

„Boże! Przecież widzieli mnie! Widzieli dokładnie! Co sobie pomyśleli?! No ale co mieliby sobie innego pomyśleć, widząc na tylnim siedzeniu auta kobietę z zadartą kiecką, w pończochach, w takim miejscu, z takim typkiem! Jezu! Co za wstyd! Taka wieść gruchnie po szkole jak lawina! Koniec z moją nieskazitelną reputacją… A podobno mam… miałam... opinię cnotki-niewydymki".

Antoni za kierownicą wygląda na roztrzęsionego. Przez kilka minut nie odzywamy się do siebie.

Wreszcie zagaja.

- Te chłystki z samochodu na parkingu wyglądali mi na jakieś technikum. Mogą kojarzyć panią ze szkoły?

No i co mam mu powiedzieć? Rzucam zdawkowo.

- Mogą.

- Uuuu! Czyli pewnie panią znają! Pani uczniowie?! Niemożliwe!

Czuję jakąś dziwną potrzebę ujawnienia swego powodu zawstydzenia, jakbym chciała, żeby mógł to wykorzystać.

- Zgadł pan. To są moi uczniowie… Widzi pan, na co zostałam narażona?

Urzędas uśmiecha się na poły chytrze, na poły lubieżnie. Zaczęło go to podniecać?

- Uuuu! To teraz powstaną legendy na temat pani historyczki i jej prowadzenia się – zarechotał – chłopaczki zrobią pani reklamę! Ha ha ha!

- No wie pan… - rzucam oschle, jednocześnie odpychając rękę, która ląduje na moim kolanie.

Antoni zaś niezrażony moją postawą, ciągnie wątek.

- A to chłoptasie będą mieli zagwozdkę! Się będą biedzić – jak to się stało, że ich najporządniejsza pani profesor wylądowała na miejscu dla tirówek… i to pod takim starym i niewyględnym ramolem? Może pomyślą, że ich nauczycielka puszcza się dla kasy?

Słowa urzędnika kłują mnie jak szpile. „Tirówki… puszcza się… dla kasy…” – ładnie mnie to określa. Z drugiej strony – myślę sobie – a czy to nie jest prawda? „Może się nie puszczam? Nie robię tego wszystkiego dla kasy? Do tego ten parking tirówek – czyż nie znalazłam się tam rozłożona na tylnim siedzeniu? Pierwszorzędna postawa nieposzlakowanej pani pedagog. Godny podziwu wzór do naśladowania, kurwa jego mać!”

Kierownik nakręca się, znów łapie moje kolano, wyobrażenia uczniów rozprawiających o reputacji ich nauczycielki najwyraźniej go pobudza.

- Martusiu, nie broń mi się! Przecie na coś umawialiśmy się!

Po czym jego dłoń wjeżdża pod spódnicę i poczyna macać uda. Tym razem bardziej nachalnie.

Nie bronię się. Choć teraz nasila mi się wrażenie, że wszyscy kierowcy, jadący z naprzeciwka, doskonale widzą to, co robi mi Antoni.

- Ależ ty masz zgrabniusie te nózie! Martusiu! Muszę się tobą nacieszyć!

Gładzi moje uda, masuje.

- No i te pończoszki! Marzenie! Ależ mają śliczne koronki!

- Panie kierowniku… proszę się skupić na drodze. Nie czuję się zbyt bezpiecznie…

Urzędnik śmieje się na głos.

- Lubię jak kobietka nie czuje się zbyt bezpiecznie!

Po czym przenosi prawą dłoń na mój biust.

- Sprawdzam, czy pas bezpieczeństwa dobrze leży. Ha ha ha!

Teraz moje poczucie, że kierowcy z naprzeciwka widzą, co stary mi wyprawia, przeradza się w pewność. Czuję co najmniej konsternację, gdy spora łapa suwa się po moich piersiach.

- Oj masz ty Martusiu czym oddychać! Biust wprost idealny na hiszpana!

Zawstydzają mnie te słowa. Nie wiem, jak reagować. Odpychać tę rękę?

- Ależ panie kierowniku… – staram się nadać bardziej oficjalny ton, jednocześnie odwodząc jego dłoń z moich cycków – proszę przestać… ludzie patrzą…

- Ha ha ha! A to mi pewno zazdroszczą! – I znów ścisnął cycek.

Tak mnie to wszystko peszy, ale jednocześnie dostrzegam, że wywołuje też we mnie specyficzny rodzaj podniecenia… Nie odpycham teraz jego ręki.

- Martusiu! Ależ mnie tym rozrajcowałaś! Nie wytrzymam! Musisz mi ulżyć! Zjadę tu na pobocze. Za tymi drzewami nie będzie nas widać.

- Nie! Panie Antoni! Co pan znowu zamierza!?

Widzę, że pożądania aż go skręca.
Żąda, żeby „zrobiła mu dobrze” ręką… Wzdrygam się, ale wiem, że opór nie ma sensu. Posłusznie sięgam do jego rozporka, delikatnie rozpinam go.

Zaparkowaliśmy co prawda za jakimiś brzozami, ale mam nieodparte wrażenie, że wszyscy widzą, jak wysupłuję ze spodni naprężonego olbrzyma…

- O tak! Ściśnij go! Chcę poczuć twoją delikatną rączkę na mojej kutandze!

- Panie kierowniku… ale ja nie mam w tym doświadczenia…

- Oooo…  dobrze… Nnnie maszzzz?

Okłamałam go celowo, żeby zrobić wrażenie bardzo porządnej belferki. Jednocześnie przypominam sobie, jak to samo robiłam Michałowi… gdy zaczęłam z nim chodzić, a jeszcze nie zgodziłam się pójść z nim do łóżka. Raz zrobiłam mu dobrze w restauracji, w toalecie… Pamiętam doskonale. Zatrzasnęły się wtedy drzwi. Jak je otworzono, cała restauracja biła nam brawo.

Masuję kuśkę urzędnika powoli, ruchami – góra – dół. Stary przymyka oczy, wygląda na szczęśliwca.

Oglądam jego instrument z bliska. Iście, potwór! "Czy on aby na pewno się we mnie zmieści? Moja pochwa jest ciasna... A jeśli już wtranżoli się? Jak to odczuję? Da mi niezły wycisk! A raczej... wcisk..."

Oczywiście nie ma szans, żebym objęła go w obwodzie palcami. Ale ściskam, jakbym próbowała to zrobić.

- Taaakkk... achhhh... - sapie rozanielony kierownik - ściskaj go... trzymaj dziarsko!

Więc dzierżę mocno. Suwam dłonią od nasady, do grzybka. Czuję pod palcami, jak staje się jeszcze twardszy.

- Trzep go! Trzep kapucyna, jak na to zasługuje! - pan Antoś ponagla mnie do większego zaangażowania.

Więc przyspieszam ruchy. Góra, dół! Góra, dół!

"A może, jak mu tak strzepię, to spowoduję wytrysk? A wtedy przejdzie mu ochota na amory?"

Wkładam całą siebie, zasuwam na najwyższych obrotach. Góra, dół! Góra, dół!

- Aaaa... aaaaaaa! - stęka.

"A więc dopięłam swego? Koniec amorów?!"

Spodziewam się, że zaraz na moją rękę chlupnie porcja białej substancji.

Jednak płonne okazują się me nadzieje. Urzędnik nie tylko nie kończy, lecz domaga się jeszcze więcej!

Chce, bym wzięła mu do ust! Żąda tego, wyraźnie cedząc każde słowo:

- Weź go do buzi.

Co za lubieżnik! Ale czy pozostało mi coś innego, niż uleganie jego woli. Oczywiście, że nie. Przecież moją mamę może spotkać kara, która mogłaby ją zabić!

A więc zaraz w moich tak ślicznie pomalowanych ustach znajdzie się to… fajfus starego, obmierzłego urzędasa!

Pochylam nad nim głowę, chwytając się jedną ręką kierownicy. Robię to o tyle nieumiejętnie, że klakson zaczyna trąbić. Przeraźliwie głośno trąbić! Jakby miał zwrócić wszystkim uwagę na nas, jakby miał obwieścić światu:

- Patrzcie! Patrzcie wszyscy! Jak pani nauczycielka, wzór cnót, właśnie będzie połykać wielką pytę starego pryka! Będzie go po prostu obciągać!

Ogarnia mnie potężne poczucie wstydu. Lecz nie wycofuję się. Moja głowa zmierza w wytyczonym uprzednio kierunku. Poczucie zażenowania miesza się z... podnieceniem.

Wcześniej obawiałam się, że poczuję obrzydzenie, a tu, o dziwo, czuję raczej podniecenie… wręcz pożądanie, by mieć w buzi jego twardy człon.

Antoni, jakby nie mógł się tego doczekać. Władczo chwyta mnie za głowę i mocno przyciąga do swego krocza, tak, że mokrą główką dotyka mi policzka.

- Zrób mi loda – wypowiada to tak pewnym siebie tonem, że wydaje się, iż jakikolwiek sprzeciw jest z góry bezzasadny - porządnego loda.

- Ale ja nigdy tego nie robiłam… - okłamuję go. Oczywiście, że nie raz obciągałam. Raz nawet robiłam dobrze ustami właśnie znacznie starszemu facetowi i właśnie w aucie… wielkiej, obszernej limuzynie. Ależ był wniebowzięty. Krzyknął. Zachlapał mi wtedy twarz i włosy, bardzo, bardzo obficie. Pamiętam doskonale, jak zawstydzona, z rozmazanym makijażem, wracałam późnym wieczorem do domu.

Najbardziej jednak zapamiętałam, gdy ssałam pałkę pewnemu studentowi… Maksowi. Znacznie młodszemu ode mnie. Nie chciałam mu pozwolić na więcej, więc musiał się zadowolić laską. Prawdopodobnie była to jego pierwsza laska w życiu, bo... odleciał. Ależ odleciał! Pamiętam, że działo się to w parku w Lublinie, na ławeczce ukrytej za krzakami i pamiętam, jak poplamił mi nowiuśką, czarną spódnicę...

Pan kierownik najwyraźniej nie zamierza ze mną dyskutować. Moją głowę przesuwa tak, że główka jego penisa ląduje na moich wargach.

- Bierz go, laluniu! - znów cedzi słowa.

Już jestem nastawiona na to, by go zaspokoić... by mu zrobić dobrze, tak, by właściwie rozegrał sprawę mamy...

Dlatego odruchowo całuję jego czubek, jakby tym gestem chcąc wyrazić spolegliwość, gotowość do spełnienia oczekiwań.

Westchnięcie Antoniego sygnalizuje mi, że nawet ten drobny gest działa na niego pobudzająco.

Po tym specjalnym pocałunku dotykam czub językiem. Właściwie go muskam, a nie dotykam. Niezwykle delikatnie, samym koniuszkiem języka. Wreszcie, bardzo subtelnie liżę tę głowicę berła, nasłuchując coraz głośniejszych westchnień urzędnika. Unoszę wzrok, by patrzeć mu prosto w oczy, gdy jednocześnie, kolistymi ruchami, omiatam łeb jego węża. Widzę szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny.

„A więc już mu jest dobrze! Niech widzi, że staram się dla niego, choć zapewne już domyśla się, że go oszukałam, iż to nie pierwsza pyta, którą liżę…”

Wreszcie już nie czubkiem, a całym językiem wodzę po żołędzi Antoniego. Ślizgam się po nim coraz namiętniej, aż pan kierownik zaciska zęby.

- Ej ty moja damulko! Fachowo sobie poczynasz! W życiu nie uwierzę, że po raz pierwszy liżesz fajfusa!

Cóż mi pozostaje innego, niż udać zawstydzenie. Jednak sama nie wiem dlaczego, z równą przyjemnością, jaką wprzódy zgrywałam przed nim cnotkę, teraz zajmuję się jego kutasem jak rasowa dziwka.

Nie odpowiadając na pytanie, przeciągam językiem po całej długości masztu – od dołu – do góry.

Urzędas najwyraźniej delektuje się nie tylko tą przyjemnością, ale także taką, że ma mnie w garści, że może pytać mnie, o cokolwiek chce, a ja przecież muszę być pokorną…

- Paniusiu, przyznaj się, ilu facetom robiłaś dobrze ustami?!

Gdy chwilę milczę, ponawia pytanie.

- No?! Ciekawym! Ilu ciągnęłaś druta?!

- Ależ… - zmitygowana ponownie kłamię – tylko jednemu…

- Kto to był?! Na Boga! Ależ mu zazdroszczę! Tylko tego jednego, że jako pierwszy wsadził freda do tych piękniutkich usteczek!

Czuję, jak podnieca mnie to jego dopytywanie, to jego podniecanie się moimi ustami…

Znów nie odpowiadam. Za to ujmuję jego żołądź delikatnie wargami.

- Ochhh… - wzdycha - mów… mów, kto wjechał pierwszy w twój dzióbek?

Badam ustami jego berło, połykam je już głębiej, lecz słysząc pytanie – wypuszczam.

Chwilę jeszcze celowo milczę, aby silniej zaintrygować, wreszcie wyjawiam.

- Ach… taki tam facet…  Dłużej z nim chodziłam… Tadeusz…

- Ech! Tadzio chyba nie wie, co stracił! A teraz… bierz go mocniej!

Posłusznie biorę go do buzi, połykając znacznie głębiej. Bardzo uważam, by nie potraktować męskości zębami. Gdy zanurzam penisa do połowy, zaczynam znów drażnić jego czubek koniuszkiem języka.

Antoni szaleje z radości.

- O tak! O taaaak!

Jednocześnie zaciskam dłoń na jego trzonie i poruszam nią. Zaczynam ssać jego żołądź. Urzędnik jest w siódmym niebie.

- Ja zwariuję! – krzyczy – jesteś w tym cholernie dobra! Jak zawodowa, rasowa dziwka!

Nie wiem, jak potraktować taki komplement. Bycie porównanie do dziwki, to wszak nie zaszczyt, z drugiej strony, cholernie podnieca. Bez słów robię swoje.

Biorę go głębiej do ust, zaciskam wargi i poruszam miarowo. Moja głowa pracuje: góra – dół.

Kierownik sapie głośno.

- Ja pierdolę! Aaach! Tak cię chciałem! Od kiedy do mnie weszłaś! Ale tego to się po tobie nie spodziewałem! Umiesz dogodzić chłopu!

Ta pochwała wywołuje miłe odczucia. Ponadto chcę, by się poczuł dobrze, przecież jedynie to jest gwarancją, że odczepi się od mojej mamy… Zaniecha bezlitosnych procedur.

Dlatego moja dłoń zaczyna pieścić jądra starego…

Jest wniebowzięty.

- O żesz kurwa! Kurwaaaa!

Wtedy próbuję lizać językiem i ssać jednocześnie… Nie jest to łatwe, oj nie jest, ale… nauczyłam się tego, gdy spotykałam się z pewnym wymagającym panem prezesem... Każda randka... każde spotkanie w jego biurze zaczynało się od namiętnego loda. Pamiętam, jak czasami musiałam klęczeć pod biurkiem... A ten drań wymagał mojego olbrzymiego zaangażowania.

Dlatego teraz, chyba całkiem nie zgorzej, mi się udaje.

Najwyraźniej tak, bo Antoni wariuje.

- Aaaa! Aaaa… Nigdy nie miałem tak… opierdalanego kutasa! Nawet żadna jebana kurew mi tak nie robiła! Aaa!

Moja głowa pracuje: góra - dół. Góra - dół! Coraz szybciej.

Przeczuwam się, że zaraz się spuści. Ale co tam. Chcę, by był maksymalnie zadowolony.

Bardziej już się nie da podnosić tempa. Mimo pracy głową staram się utrzymywać z nim kontakt wzrokowy. Niech widzi moje oczy. Pewnie dostrzega w nich oddanie?

Pan kierownik sapie… nie, dyszy! Wreszcie wyczuwam jego punkt kulminacyjny. Spełnienie. Antoni krzyczy:

- Aaaaaa!

Potężna lawa wlewa mi się do ust. Domyślam się, czego może ode mnie oczekiwać. Połykam jego nasienie. Ssąc, połykam wszystko.

Na koniec, nawet wtedy nie tracąc kontaktu wzrokowego, językiem zlizuję resztki spermy z jego męskości, szczególnie dokładnie omiatając żołądź.

Antoni długo nie może ochłonąć. Najpierw sapie, potem jeszcze jakiś czas ciężko oddycha.

- Jak dobrze, że cię dorwałem w swoje łapska! Jak dobrze, że się zgodziłaś mi dawać... Jak dobrze, że potrafisz obciągać tak mistrzowsko, jak zawodowa kurwa!

A ja biedna milczę. Bo co mogłabym powiedzieć? Ale nadal patrzę się mu prosto w oczy.

Czy zdradzają one mu to, co czuję i myślę? O nie! Tak nie może być! Miałby wiedzieć, że ta przedziwna i upokarzająca sytuacja podnieca mnie?!

Że podnieca, jak cholera...

Wreszcie zajeżdżamy do tego cholernego motelu. Typowy przybytek dla kierowców tirów, nieopodal stoją wielkie ciężarówki. Gdy wchodzimy do tego przybytku, mam wrażenie, że czuję na sobie wzrok wszystkich mężczyzn. Zwłaszcza, że Antoni daje im powód do tego - lokuje swoją rękę na moim tyłku. Zawstydzona, odtrącam go, ale gdy podchodzimy do recepcji - stary, siwiutki portier łypie na mnie okiem i porozumiewawczo mruga do urzędnika, jakby zdając się mowić - "Niezłą sztukę sobie pan przywiózł! Zapowiada się cała noc ostrej jazdy!"  
Uśmiechając się - staruszek przelizuje wargi... tym razem jakby pokazując mi, gdzie najchętniej pooperowałby tym jęzorem. Jestem skonsternowana, zawstydzona. W dodatku kierownik znowu kładzie dłoń na moich pośladkach. Nie mam wątpliwości, że widzą to kierowcy tirów biesiadujący z piwem przy stolikach...
Żeby nie robić kolejnej sceny z odpychaniem ręki z mojej pupy, sama odsuwam się nieco.
Antoni, z triufującą miną, głową pokazuje na mnie staremu, jakby się chwalił - widzisz, jaką sztukę upolowałem?! I rzeczywiście nachyla się do jego ucha i szepcze: - Zdrowa dupa! Co nie?
Obserwuję, jak portier szczerząc zęby, wznosi kciuk do góry i podaje klucz do pokoju. Myślę sobie, że to klucz, który symbolicznie pieczętuje mój los...
- Sam bym ją chętnie przedupcył! - odpowiada szeptem, a głośno - Ten sam numer co zawsze! - Na wpół kpiąco, a na pewno sprośnie uśmiecha się staruszek.
O Boże! - Myślę. - A więc niejedną nieszczęsną kobietę ten drań już tu zwabił, niejedna musiała mu właśnie tu dać tyłka. Tak samo, jak właśnie ja muszę mu dać. A do tego, przecież dokładnie na tym samym wyrku, co już wyobracał niejedną.
O tym samym pomyslał najwidoczniej portier, bo rzucił:
- Miłego wieczora! I... długiej nocy! Zyczę panu. I... pani!
No tak - myślę - na pewo będzie miła... i długa. Dobrze, że choć ty staruszku mnie nie "przedupczysz".
Wyobrażałam już sobie, jak będę szła na górę po schodach, prowadzona przez urzędnika, klepiącego mnie w zadek, na oczakch tych kierowców, jak prostytutka wybrana przez klienta w domu uciechy. Kto wie, czy nie odprowadzą mnie jakieś gwizdy podchmielonych kierowców?
A jednak nie idziemy na górę. Antoni decyduje się zaprosić mnie na obiad. Proponuje kaczkę, gdyż jak twierdzi jest tu niezła. Domawia butelkę wódki... A więc już wiem, że nie przywiózł mnie tylko na godzinę, by sobie ulżyć i wypuścić na noc do domu, ale, że chce korzystać ze mnie całą noc.

Historyczka

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 10787 słów i 61874 znaków, zaktualizowała 26 paź 2021.

9 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • www111www

    Wątek z mamą chorą na serce? Może lepsza byłaby kamerka w pokoju i mały lub nawet niemały szantaż? Albo z uczniami, którzy filmują przypadkowo jakąś scenkę? Ale opowiadanie fajne...

    25 sty 2022

  • Historyczka

    bardzo ciekawy pomysł! Wydawało mi się, że to z matką będzie bardziej dramatyczne...

    25 sty 2022

  • Historyczka

    Dodajecie wątek z udziałem mamy... mam taki pomysł, że mama to wszystko usłyszałaby... a to dlatego, że zadzwoniłaby w kłopotliwej dla mnie sytuacji... a ja byłabym zmuszona odebrać telefon...

    18 paź 2021

  • Historyczka

    I jak wyobrażacie sobie owoą scenę - niech ją porządnie zerżnie...?

    17 paź 2021

  • Historyczka

    Taką propozycję dostałam - co wt=y na to? - Niech ja po tym lodziku zabierze do tego motelu tam ja porządnie zerznie i zrobi tego wymazonego Hiszpana. A w między czasie niech jej zrobi kilka zdiec żeby miała powód do kolejnych spotkan

    17 paź 2021

  • Historyczka

    Wchodzimy do motelu. Tam pełno podpitych tirowców. Urzędas demonstruje wobec nich, jaką ma władzę nade mną... W jaki sposób?

    17 paź 2021

  • TakiJeden

    Pewnie to zbyt perwersyjne, ale rozzuchwalony Antoni oczekuje od Marty, że na umówione spotkanie w motelu przyjdzie wraz ze swoją mamą. Marta, zmuszona do uległości, namawia mamę, zwłaszcza, że wciąż pamięta o swoim śnie, w którym mama o mało co nie została wykorzystana przez chutliwego urzędasa.

    16 paź 2021

  • Historyczka

    @TakiJeden dość ciekawe... kto wie... kto wie... Choć wprowadzałam element snu z matką, żebynie było tego  w rzeczywistości

    17 paź 2021

  • TakiJeden

    @Historyczka  Po stanowczej odmowie Marty odnośnie udziału jej mamy, Antoś zrozumiał że zbyt się posunął  
    (he, he!) w eskalacji swych żądań. Okazało się, że jednym z chłopaków widzących ich na parkingu, był siostrzeniec urzędnika. Antoni żąda od Marty, aby w motelu oddała się chłopakowi, podczas gdy Antoni będzie się przyglądać.
    Zrezygnowana nauczycielka zgadza się, ale na spotkanie w motelu rzeczony chłopak przyprowadza jeszcze dwóch swoich kolegów.

    17 paź 2021

  • Historyczka

    A co Ty byś wymyślił na miejscu Antoniego? Mając taką pannę na tapecie i wiózł ją do motelu?

    16 paź 2021

  • Gosc

    No ekstra czytałem z zapartym tchem i stojąca pala czekam co dalej wymyśli Antoni a może i uczniowie

    16 paź 2021

  • Historyczka

    @Gosc a co Ty byś wymyślił na miejscu Antoniego? mając taką pannę na tapecie i wiózł ją do motelu?

    16 paź 2021

  • Gosc

    @Historyczka Oj w motelu ostro bym ją przetrzepał i napewno nie spłaciła by się jednym spotkaniem

    16 paź 2021

  • Historyczka

    @Gosc a jak zaplanowałbyś kolejne? co jej zapowiedział?

    17 paź 2021

  • jacek795

    mhymmmmmm, czekam na dalsze losy Marty w motelu, bo nie wierzę że Antoni zadowolił się tylko obciąganiem ;)

    14 paź 2021

  • Historyczka

    @jacek795 zdecydowanie się nie zadowoli... ale jakie tu by jeszcze zgotował Marcie niespodzianki?

    14 paź 2021

  • jacek795

    @Historyczka najpierw sam skorzysta na wszystkie sposoby jakie mu przyjdą do głowy, a potem może nawet zaprosić kolegę czy dwóch...

    15 paź 2021

  • Historyczka

    @jacek795 no właśnie kolega taki mi przychodzi do głowy... najchętniej taki, przez którego wkopała się matka Marty...

    16 paź 2021

  • jacek795

    @Historyczka mogłoby się okazać, że jest to intryga uknuta przez nich specjalnie po to, żeby zaliczyć Martę

    18 paź 2021

  • Historyczka

    @jacek795 dokładnie tak się okaże... dokładnie, tym więksi z nnich dranie

    18 paź 2021