MiniaTurka, czyli tam, gdzie rozkwitają jaśminy (wersja 2020)

MiniaTurka, czyli tam, gdzie rozkwitają jaśminy (wersja 2020)Wiem, że niniejsze opowiadanie było już publikowane na LOL (w grudniu zeszłego roku), jednak z pewnych powodów musiało zostać przeze mnie usunięte. A skoro już, przedstawiam nieco poprawioną wersję, z wgranym już dodatkiem poetyckim. Zapraszam do lektury!

***

Nieubłaganie
poddaję się wzbierającej namiętności,
brnąc ku ostatecznej granicy.
Nie ma dla mnie odwrotu.
Ani litości.

Dłonią rozchylam ud krągłości,
wnikam odważnie pomiędzy nie.
Pląsam palcami po parkiecie intymności.
Tak chcę!

Pulsująca pożądaniem,
rozpalona i śliska, cała drżę.
Doprowadzona pod krawędź szaleństwa,
balansuję niebezpiecznie.
Nie poddam się.
Już nie!

Najlżejszy dotyk odbieram niczym
ostre smagnięcie biczem.
Z pasji i namiętności splecionym,
w ekstatycznej rękojeści złączonym.
Rozchlapując dokoła gęstniejące pragnienie.
Podnietę.
Uniesienie.

Nadchodzi spełnienie.
Satysfakcja.
Szczytowanie!

Nieubłaganie.

***

     Przysiadam wygodnie na fotelu, skrytym dyskretnie w półmroku. Zapadam się głęboko w miękkie, pikowane siedzisko, wciąż za bardzo nie rozumiejąc, co właściwie tutaj robię? Niby sprawa jest prosta jak budowa cepa – zaproszono mnie. I choć wiem doskonale, że po zakończeniu turnusu już nigdy nie spotkam nikogo z obecnych towarzyszy, niezręcznie było mi odmówić. I tak moje przedwczesne wyjście z wieczorku zapoznawczego pod tytułem „zaczekaj jeszcze godzinkę, a najlepiej do rana, dopiero się rozkręcamy" spotkało się z raczej chłodnymi, momentami wręcz otwarcie niechętnymi reakcjami. Zwłaszcza co bardziej imprezowych osobników – płci obojga – którzy najwidoczniej liczyli w duchu na jakąś wakacyjną przygodę.      Niedoczekanie...
     Być może obyci w szerokim świecie uznają to za przesadę, lecz skąpana w fantazyjnym, nieco baśniowym pięknie Turcja po prostu mnie zachwyca. Niestety, muszę także otwarcie przyznać, że i męczy – z nieba leje się iście piekielny żar, a ja mam już jawnie dość nieustannej bieganiny. Bo pójdziemy jeszcze tu, pojedziemy tam, zobaczymy więcej... Teoretycznie takie są właśnie „uroki" wakacyjnych wycieczek, niemniej stężenie atrakcji na jednostkę czasu coraz wyraźniej wykracza poza mój próg tolerancji. Szkoda tylko, że najwidoczniej jedynie mnie przeszkadza ta szaleńcza gonitwa, bo wszyscy pozostali lecą na złamanie karku. W ciągu dnia licytują się, kto nastuka więcej fotek i szybciej wrzuci je na fejsa czy innego insta, a wieczorem przepychają w kolejkach do baru, na basen i za czymkolwiek, co tylko podchodzi pod „all inclusive".
     Bez większego zainteresowania obserwuję salę, której centralny punkt stanowi niewysokie podium, wyłożone mocno wyślizganym parkietem. Porozstawiany na jego brzegach zespół zaczyna powoli budować nastrój. Melodia jest żywiołowa, chciałoby się nawet powiedzieć, że skoczna. Jednocześnie nietypowe, nieco jazgotliwe brzmienie instrumentów, egzotyczne skale i wybitnie synkopowane podziały rytmiczne powodują, że nienawykłe podobnych kompozycji europejskie ucho nie znajduje punktu zaczepienia – niby chcesz, ale ani nie dajesz rady zanucić, ani nóżką tupnąć.      Niemniej efekt zostaje osiągnięty i kolejni widzowie, zamiast skupiać się na zamawianiu drinków czy bezmyślnym przesuwaniu palcami po ekranach telefonów, kierują wzrok ku estradzie. Ja zresztą też.

     Na scenie pojawia się pierwsza artystka, skąpana w ciepłym, punktowym świetle reflektorów – bosa, odziana półprzezroczysty w strój z różowego muślinu, spływający wielowarstwowymi falami z ramion, biustu i bioder. Szczodrze obsypane złotymi błyskotkami nadgarstki, kostki oraz przede wszystkim dekolt, mienią się krzykliwym blaskiem. Twarz kobiety otacza zwiewna woalka, przypięta do wysadzanej cekinami, niewielkiej czapeczki, spomiędzy której prześwitują mocno podmalowane oczy.      Stopniowo rozgrzewa publikę, coraz jawniej i bezczelniej kokietując siedzące przy najbliższych stolikach osoby.
     Po niedługim czasie róż pierwszej tancerki miesza się z głęboką purpurą drugiej oraz szmaragdową zielenią trzeciej. Trio wiruje wespół z rytmem muzyki niczym zaklęte czarnoksięsko w ludzki tourbillon. Coraz szybciej i szybciej, migocząc ostrymi barwami strojów i wszechobecnym, wręcz nazbyt rzucającym się w oczy złotem. Wraz z narastającym tempem artystki coraz odważniej podkreślają i tak mocno wyeksponowane wdzięki. Zrzucają z siebie kolejne, zdające się nie mieć końca warstwy ubioru, finalnie pozostając jedynie w cieniutkich przepaskach biodrowych i równie skąpych biustonoszach. Czy raczej czymś, co ma je udawać.
     Już wcześniej było widać nadto wyraźnie, że wszystkie trzy zdecydowanie mają czym potrząsać, więc nie krępują się i trzęsą. Wyjątkowo zamaszyście. Ostatecznie, jakby nie patrzeć, to taniec brzucha. Ucha-chucha, świtezianka! Teraz czekam już tylko, aż walory którejś z nich wyskoczą wreszcie spod skąpych pozostałości stroju. Niestety – a może na szczęście, bo sądząc po minach widzów, wrażenia są mocno niejednoznaczne – nic takiego nie następuje.
     Nie mam bladego pojęcia, jak wiele jest w tym autentycznego „hołdowania wielowiekowej tradycji", a ile przedstawienia skrojonego z pełną premedytacją pod zachodniego turystę. I to takiego spragnionego ekscytujących, mocno rozbieranych rozrywek, bo granica między tańcem – nawet o lekkim zabarwieniu erotycznym – a striptizem jest tutaj wyjątkowo cienka. Chociaż przyznaję otwarcie: mnie się podobało.      Pytanie – czy nie za bardzo? I mimo że zaczynam obawiać się wniosków, jakie mogą z tego faktu wyniknąć, coraz poważniej zastanawiam się nad całą sytuacją.
     Jestem na wakacjach i mam zamiar naprawdę porządnie się zrelaksować? W pokoju nikt na mnie nie czeka? Poza nim zresztą też? Może więc najwyższa pora dać się ponieść nastrojowi? Raz w życiu naprawdę zaszaleć? Tak! Oczywiście muszę pamiętać o różnicach kulturowych, społecznych i w końcu religijnych, lecz nie wydaje mi się, by miały z nich wyniknąć jakieś poważniejsze implikacje. Uprzedzę tylko pozostałych, niech na mnie nie czekają, a już na pewno nie wszczynają zbędnych poszukiwań!

*

     Przysadzisty barman, obdarzony sumiastym wąsem niczym z filmu szpiegowskiego z lat siedemdziesiątych, krząta się leniwie za kontuarem. Najwyraźniej tak treść, jak i walory tancerek są mu doskonale znane, bo nie zwraca większej uwagi na dalsze wydarzenia na scenie. Przerywam mu pasjonujące zajęcie wycierania dawno osuszonych szklanek i zagaduję ostrożnie, obawiając się reakcji, jaką mogą wywołać poruszone przeze mnie kwestie. Na szczęście już po kilku zdaniach okazuje się, że jego angielski jest co najmniej przyzwoity. Na dodatek w tym, o co pytam, nie widzi – przynajmniej z początku, nim przechodzę do bardziej kontrowersyjnych szczegółów – absolutnie niczego dziwnego.
     By wkupić się w łaski, proszę go jako fachowca o podanie spécialité de la maison. I choć nie przepadam za mocnymi alkoholami, a aromat anyżu kojarzy mi się z zanętami dla ryb, które w ilościach hurtowych zagniatał mój ojciec, z grzeczności wypijam mlecznobiałą zawartość szklaneczki do dna. Niemniej może i dobrze, że było w niej aż tyle procentów, bo muszę dodać sobie trochę koniecznego – a wyraźnie brakującego mi w tej sytuacji – animuszu. Dlatego od razu zamawiam poprawkę, którą momentalnie wychylam jednym haustem, a pod opróżnione szkło podkładam banknot o nominale sporo przekraczającym wartość zamówienia.
     Wyraźnie ożywiony hojnym gestem wąsacz nadstawia ucha, ale albo jego angielszczyzna nie jest tak dobra, jak mi się wydawało, albo... Wyjaśniam mu więc raz jeszcze, o co naprawdę mi chodzi. Tym razem znacznie wolniej i najdokładniej, jak tylko potrafię. Idę o zakład, że nie pierwszy i nie setny raz załatwia takie sprawy.      Zazwyczaj właśnie barmani, recepcjoniści oraz taksówkarze wiedzą najwięcej o nocnych rozrywkach, jakim oddaje się ich miasto, nawet jeśli niechętnie dzielą się tą wiedzą. A przynajmniej z początku, zanim w grę wejdą sute napiwki.
     W takim razie, dlaczego ten konkretny unika jasnej odpowiedzi? Czyżby podejrzewał, że moje intencje mogą nie być do końca szczere? Rozumiem, że może faktycznie nie wyglądam jak stereotypowy amator tego typu rozrywek – o ile w ogóle tacy istnieją – ale bez przesady! W końcu, po dłuższej chwili zastanowienia i wciąż spoglądając na mnie podejrzliwie, posiadacz wąsa decyduje się zadzwonić. Oczywiście nie mam pojęcia z kim i o czym rozmawia, lecz sądząc po jego minie i rzucanych w moją stronę porozumiewawczych spojrzeniach, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Chociaż to się jeszcze okaże...
     Niemniej barman odkłada wreszcie słuchawkę i wyjaśnia szybko, gdzie i do kogo mam się udać. Zaskoczenie jest zupełne – zgodnie z instrukcją nie muszę nawet wychodzić z hotelu! Wystarczy tylko, że przejdę do drugiego skrzydła i tam znajdę odpowiednią osobę.
     Po dość długim kluczeniu w co prawda czystych i miłych dla oka, lecz wyjątkowo słabo oznaczonych korytarzach, trafiam wreszcie, gdzie trzeba. Wyraźnie oczekujący mnie recepcjonista okazuje się być we wszystko dokładnie wtajemniczony, zachęcając gestem do udania się w ustronniejsze miejsce, gdzie zaraz po wymianie najniezbędniejszych grzeczności pyta o moje preferencje. Bardzo osobiste, żeby nie powiedzieć: intymne. Jest to oczywiście nieco krępujące, jednak skoro już powiedziało się „A", należy dodać także: „chcę młodą, drobną, o naturalnej urodzie. Jeśli można". Rozmówca odchodzi na moment, wykonuje szybkie połączenie smartfonem wyglądającym zdecydowanie na jego prywatną, a nie hotelową własność i finalnie każe mi poczekać.
     Przysiadam na ławeczce na środku niewielkiego, przytulnego patio. Umilam sobie czas popijaniem perlącej się bąbelkami wody z lodem i cytryną, którą dostaję bez pytania. Niby drobiazg, a miły – ciekawe, czy innych interesantów też tak traktują? Cóż, ostatecznie rachunek za oczekiwaną usługę został przeze mnie uregulowany z góry i bez specjalnych targów, więc chyba mogę już teraz liczyć na specjalne względy?

*

     Choć z zapowiadanych kilku minut robi się kilkanaście, widok podążającej ku mnie szybkim krokiem równie młodej, co drobnej kobiety, wynagradza wszystkie dotychczasowe niedogodności. Już na pierwszy rzut oka zauważam, że jest dokładnie taka, jaką chcę. Idealna. Ubrana we wzorzyste szarawary i przykrywającą nieduży biust bluzeczkę, pomiędzy którymi pyszni się wąziutka talia, przyciągająca uwagę złotym cekinem w pępku. Obdarzona błyszczącymi głęboką czernią, splecionymi w długi warkocz włosami, lekko pociągłą twarzą ozdobioną parą wielkich, równie ciemnych oczu i wyjątkowo śniadą nawet jak na jej krąg kulturowy cerą. Nagle nachodzi mnie myśl, że kojarzy mi się z... elfką? Tylko dlaczego? Przecież te, według najbardziej wiarygodnych opisów, są zwykle jasnowłose i wysokie! Niemniej, tym bardziej muszę mieć się na baczności. Bo wiadomo powszechnie, że elfy to rasa podła i bezbożna! Wszystko, co złe, to przez elfów! I balwierzy!
     Elfka czy inna krzatka, najwidoczniej została uprzedzona, jakie mam wobec niej plany, bo nie wyraża specjalnego zdziwienia moim widokiem. Podaje mi smukłą dłoń na powitanie i cicho przedstawia się jako Yasemin. Nie mnie decydować czy tak zgrabne, przyjemne dla ucha i rozpoznawalne imię ma cokolwiek wspólnego z prawdą. Dlatego, nie wdając się w zbędne dyskusje, wstaję, taktownie odpowiadam na uprzejmość i szybko podążam za nią ku nowym – mam nadzieję, że jak najprzyjemniejszym – wrażeniom.
     Po kilku chwilach dopada mnie kolejne zaskoczenie, chyba nawet większe niż poprzednie. Okazuje się bowiem, że w cieniu w założeniu nowoczesnej, a faktycznie wtórnej i nudnej do bólu bryły hotelu skrywa się zgrabny, stylowy budynek łaźni. Yasemin prowadzi mnie do przebieralni, gdzie mam zostawić wszystkie – dosłownie, włącznie z calutką bielizną – rzeczy i nałożyć szlafrok. Po drodze tłumaczy jeszcze, co uważa za istotne, jednocześnie dopytując o niezbędne szczegóły. Pomimo zarówno niełatwego tematu rozmowy, jak i jej twardej, jakby gardłowej artykulacji, dogadujemy się zaskakująco szybko. Chociaż pewnie i ja brzmię dla niej osobliwie, z charakterystycznym słowiańskim szelestem, twardym „r" i akcentowaniem zdecydowanie nie tego, co należy. Tak czy inaczej, ustalamy błyskawicznie, jak długo wszystko ma trwać i ile czasu chcę przeznaczyć na zabieg, a ile na... Po prostu co sobie zdecydowanie życzę, czego nie, a co znajduje się gdzieś pomiędzy.
     Najpierw czeka mnie sauna. Może i trwająca krócej, niż przewiduje typowy protokół, lecz i tak wyciskająca siódme poty. Pomimo że wciąż znajduję się na terenie kompleksu hotelowego, pora wcale nie jest późna a cennik bardzo zachęcający – zwłaszcza w porównaniu do krajowych salonów spa, które żądają horrendalnych kwot za coś, co niejednokrotnie nawet nie leżało obok porządnego masażu – poza mną praktycznie nikogo tutaj nie ma.
     Czekając z utęsknieniem na wyjście z tego piekarnika, rozglądam się dokoła z rosnącym zaciekawieniem. Mogę mieć własne – miejscami kontrowersyjne i mocno niepoprawne politycznie – zdanie na temat owego całego multikulti, lecz przyznaję uczciwie i bez bicia, że sztuka oraz architektura Bliskiego Wschodu zachwycają mnie, od kiedy tylko pamiętam. Z zapartym nie tylko od gęstej, wciskającej się w najdrobniejsze pory skóry i wręcz gotującej płuca pary, lecz i wrażeń artystycznych tchem, podziwiam wystrój. Moją uwagę przyciągają wszechobecne, wijące się po ścianach i suficie arabeski, misterne ażurowe przepierzenia, a nawet drobiazgi typu promienistych wzorów wyhaftowanych na ręcznikach. Kojarzą mi się z mandalą, chociaż to chyba nie ta religia? Cóż, muszę koniecznie się dokształcić na przyszłość, bo poziom własnej ignorancji zaczyna mnie irytować.
     Yasemin wreszcie po mnie przychodzi i zabiera do sąsiedniego, tym razem znacznie mniejszego pokoju, gdzie poleca się rozebrać i ułożyć na brzuchu na ogromnym... Stole? Łóżku? Postumencie? Stojącym pośrodku prostopadłościennym „czymś". Leżenie na kamieniu nie jest może specjalnie wygodne, lecz skoro taka jest tradycja, nie będę specjalnie narzekać. O tyle chociaż dobrze, że mam pod sobą jeden gruby ręcznik, a głowę opieram na drugim, zwiniętym w ciasny rulon.
     Moja bardzo osobista masażystka wprawnie rozprowadza na skórze brązową, ziarnistą masę – coś jakby tłustą glinkę, zmieszaną z drobnym piaskiem – po czym energicznie szoruje chropowatą rękawicą. Nie chcąc pominąć żadnego fragmentu ciała, obraca mnie na plecy i ostrożnie zsuwa przykrywający biodra ręcznik, który w międzyczasie kazała założyć w celu zakrycia obszarów wiadomych. Zauważam wówczas, jak zawstydzona odwraca oczy. Uspokajam ją i zapewniam, że chociaż to ja decyduję o charakterze naszego spotkania, nie będę jej do niczego przymuszać. Bez przesady, nie jestem w żadnym Burdeliku Palacco! Oby...
     W odpowiedzi na te słowa Yasemin uśmiecha się nieśmiało, nabiera wodę niewielkim, lśniącym mosiądzem garnuszkiem i spłukuje ze mnie resztki peelingującej mazi, po czym podchodzi do stojącej obok misy. Wyjmuje z niej spory zwitek luźnego materiału, przystaje nade mną i jakimś magicznym, znanym jedynie najbardziej wtajemniczonym sposobem, wyciska z niego pianę. W absurdalnych wręcz ilościach, jawnie łamiących zasady fizyki, z prawem zachowaniem masy na czele. Powtarza procedurę drugi i trzeci raz, aż do chwili, w której wyglądam jak eklerka z bitą śmietaną. Wyjątkowo dobrze wypieczona, w rozmiarze XXL i podwójną porcją białego puchu.

*

     Nie bój się moja prześliczna, egzotyczna towarzyszko! Już ci przecież tłumaczyłam, że masz mnie zadowalać właśnie tak! Chociaż właściwie masz rację – rób to jeszcze odważniej! Nie mam pojęcia, jak traktują cię przychodzący tu mężczyźni i jaki... zakres usług im oferujesz, i po prawdzie nie chcę wiedzieć. Lecz przecież ty wiesz doskonale od samego początku, jakie ja mam życzenia wobec ciebie i czego dokładnie oczekuję! Głaszcz mój spragniony dotyku, dopiero co spłukany z pozostałości kremowej piany biust. Skub coraz silniej pobudzone brodawki. Gładź po stęsknionym bliskości brzuchu. Połóż swą dłoń na mym miękkim, wrażliwym na najmniejsze nawet tknięcie, łonie. A potem zsuń ją dalej. Jeszcze niżej i jeszcze głębiej.
     Czy naprawdę kobieta, prosząca drugą kobietę o tak intymne pieszczoty, jest tutaj aż taką rzadkością?

*

     Obrócona ponownie na brzuch czuję, jak ciepły, pachnący orientalnymi przyprawami olejek leniwie spływa po plecach, subtelnie drażniąc skórę. Wprawne dłonie Yasemin ślizgają się powoli po całym moim ciele, od palców stóp po samiutkie końcówki uszu. Chwilami jestem zaskakująco mocno ugniatana, ściskana i miętoszona – nie wspominając o poklepywaniu, po którym czuję duchową więź z każdym jednym niedzielnym schaboszczakiem – lecz bywa, że także leciutko łaskotana. Oddaję się całkowicie w ręce młodziutkiej Turczynki. Zarówno w przenośni, jak i całkiem dosłownie. W końcu ona jest masażystką, obie jesteśmy w specjalnie do tego przeznaczonym przybytku, a to, co mi właśnie oferuje, to masaż. Może i jednoznacznie erotyczny oraz zmierzający wprost do spełnienia najskrytszych, nieujawnionych do tej pory przed nikim fantazji, niemniej...
     Czuję się wspaniale! Fantastycznie! Niebiańsko wręcz! Do tej pory nie zdawałam sobie nawet sprawy z istnienia takiego poziomu szczęśliwości! Jestem naprawdę dogłębnie zrelaksowana i niesamowicie odprężona niczym ów kurewsko wyciszony kwiat lotosu na tafli pierdolonego jeziora zajebistego spokoju... Czy jakoś tak?
     I wówczas przez ów woal niebiańskiej cudowności zaczyna prześwitywać coś jeszcze. Z początku nieśmiało, ledwie zaznaczając swe kształty, lecz już po chwili na tyle wyraźnie, że w końcu przysłania sobą wszystko dokoła. Czuję, jak całe moje ciało poddaje się wzbierającej namiętności, która niby niespiesznie, a przecież jakże nieubłaganie popycha mnie ku granicy, po której przekroczeniu nie będzie już odwrotu. Ani jakiejkolwiek litości.
     Tak, mam ochotę! Ogromne, nieopanowane, gwałtownie atakujące mnie pragnienie, by ta młodziutka, o niemalże chłopięcej figurze, kruczowłosa dziewczyna sprawiła mi rozkosz. Oczywiście już teraz marzę o czymś więcej, lecz nawet sama perspektywa, że zostanę przez nią wypieszczona, doprowadza mnie do samej krawędzi szaleństwa. Balansuję na niej niebezpiecznie, wciąż nie będąc pewną, która ze stron przepaści ostatecznie mnie pochłonie.
     Ponownie obracam się na brzuch i zachęcam Yasemin do większego zaangażowania. Tym razem zdecydowanie bardziej władczym tonem. A i ona nie daje się długo prosić – jedną dłonią rozchyla mi od tyłu uda, a drugą wsuwa odważnie pomiędzy nie i przesuwa swymi smukłymi, naolejkowanymi palcami po mej intymności. Nie prosiłam co prawda o przedłużenie tego ruchu tak daleko w stronę pośladków, lecz wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie – unoszę nieco biodra, jednoznacznie oczekując na więcej.
     Szybko dostaję to, czego chcę. Jeden z przecudownych palców wślizguje się we mnie gładko, sprawiając, że momentalnie zaczynam lekko drżeć. Nie mam nawet czasu przyzwyczaić się do tego nieziemskiego uczucia, a już jestem penetrowana dwoma! Do tego zginającymi się w stawach tak, że rozpychają mnie lepiej, niż niejeden... którego w sobie miałam... o tym nie chcę teraz myśleć, o nie!
     Nie jestem do końca pewna, czy to wynik wcześniejszego, długiego rytuału sauny, peelingu, masażu czy wszystkiego razem, niemniej moje ciało jest teraz ekstremalnie wręcz uwrażliwione. Każdy, najlżejszy nawet dotyk, odbieram niczym ostre smagnięcie biczem, splecionym z najczystszego pożądania, pasji oraz namiętności, połączonych rękojeścią z jakże drogocennej ekstazy. Dłonie Yasemin są coraz szybsze, rozchlapując dookoła kleistą, ciągnącą się mieszankę olejku oraz moich gęstniejących, lepkich pragnień.
     Chcę podźwignąć pośladki jeszcze wyżej, lecz w tym samym momencie dopadają mnie pierwsze oznaki nadchodzącego nieubłaganie szczytowania. Z początku jakby nieśmiałe, ledwo dające o sobie znać, ale szybko przechodzące w znacznie silniejsze, niemożliwe do powstrzymania spazmatyczne skurcze. Ogarniające moje ciało w akompaniamencie coraz donośniejszych, gardłowych jęków.
Daję się całkowicie porwać rozsadzającemu, dzikiemu orgazmowi, zupełnie nie zważając czy ktokolwiek obcy mógłby mnie teraz usłyszeć.

*

     Leżę na plecach, starając się złapać głębszy oddech, w czym wcale nie pomaga mi przesycona wilgocią atmosfera pokoiku. Może nie powinnam być aż tak bezpośrednia, lecz widząc skierowane ku sobie, pytające spojrzenie urzekających oczu Yasemin, otwarcie proszę ją o jeszcze. Tak, jestem wycieńczona, mam dość i ledwo żyję! Równocześnie jednak wiem doskonale, że rozszalałe ogary wciąż nieujarzmionej żądzy nie zdążyły się jeszcze w pełni nasycić. Spuściłam je co prawda ze smyczy i pozwoliłam na swobodne hasanie, lecz ofiara, którą dopadły, była dla nich zdecydowanie zbyt mała. Nie dość satysfakcjonująca. Nie zapewniająca wystarczającego zaspokojenia.
     Co prawda ryzykuję przynajmniej rozległym zawałem, ale co mi tam! YOLO SWAG, jak mówi młodzież. Albo i nie mówi? Ostatecznie co ja tam wiem, i tak już od dawna do niej nie należę, jak śpiewał klasyk. A właśnie, skoro jestem całkowicie naga i prężę się przed sprawczynią mojej rozkoszy w niemalże bezwstydnym rozwarciu, to może ona mogłaby... Ale nie. Opiera się wyraźnie, zwiększając dystans i spuszcza wstydliwie wzrok. Chyba jednak żądam zbyt wiele, a przynajmniej na tę chwilę.
     Co nie zmienia faktu, że mam na nią coraz większą ochotę. Jako na osobę, młodą dziewczynę i kogoś, kto coraz mocniej mi się podoba. Kogo po prostu chcę. Przyznaję otwarcie, że całą sobą pragnę Yasemin. Marzę, by tutaj i teraz rozebrała się przede mną, bym mogła podziwiać jej wdzięki. Żeby mnie dotykała i żebym ja także odwdzięczyła się dotykiem. Chciałabym poznać absolutnie wszystkie – nawet te najgłębiej skrywane – tajemnice jej przewspaniałego ciała. Chciałabym poznać jej zapach i smak.
     Pragnę się z nią kochać!

     Przepraszam za ewidentnie zbyt odważne słowa, lecz jednocześnie biorę ją ostrożnie za rękę i przyciskam do wciąż nienasyconych piersi. Niech jedną dłonią uciska twarde, ociekające olejkiem sutki, drugą zaś wsuwa we wciąż rozpalone, nieustannie mokre oraz coraz silniej poirytowane brakiem pieszczot wnętrze. Tym razem znacznie energiczniej, wciskając we mnie aż trzy palce i rozpychając się nimi do granic wytrzymałości, a kciukiem pocierając nabrzmiałą, pulsującą łechtaczkę. Co prawda powrót do pełnej formy zajmie mi jeszcze dłuższą chwilę, lecz przecież nigdzie się nie spieszę!
     Uważnie i jednocześnie dyskretnie, spod półprzymkniętych powiek, obserwuję pieszczącą mnie Yasemin. Najwyraźniej myślącą, że zamknęłam je całkowicie, bo bez przerwy wpatruje się w mój biust – i nie tylko – otwartymi szeroko, ślicznymi, przenikliwymi oczami. Rozumiem, że moje przyrodzone... walory są całkiem pokaźne a naturalna, apetyczna uroda posłanki z Lechistanu jest dla niej tak samo egzotyczna, jak jej bliskowschodnia dla mnie.
     Ale to może być też coś więcej! Czyżby i jej głowę również zaprzątały właśnie myśli, których nie tak dawno nie była nawet świadoma, a które teraz powodują, że praktycznie bez przerwy się rumieni? Może nawet i chciałaby je od siebie odegnać, lecz po prostu nie jest w stanie obronić się przed dreszczem podniecenia, jaki wywołują? Cóż, nie będę ukrywała, że takową właśnie mam nadzieję.
     Zgadza się, wcale się tego nie wstydzę! Jest mi wręcz jeszcze przyjemniej, że inna kobieta tak na mnie patrzy. Zwłaszcza taka jak ona. W chwili, w której pieści mnie z takim zaangażowaniem i tak namiętnie, że jestem o krok od kolejnego orgazmu. Wyraźnie napina mięśnie szczupłych ramion i zgina plecy, pochylając się nade mną coraz niżej i niżej. Zdecydowanie zbyt blisko, by celem tego zabiegu miało być tylko i wyłącznie poprawienie pozycji. Tak, teraz już jestem pewna – ona po prostu mnie ogląda! Podziwia. Taksuje wzrokiem moje ciało, jakby nie widziała wcześniej niczego i nikogo równie... Interesującego? Pięknego? Godnego uwagi? Nie mnie oceniać.
     Przymykam oczy jeszcze mocniej, by nie zdradzić się w tak kluczowym momencie. Mimo że mam naprawdę zawężone pole widzenia, to na szczęście jest ono ograniczone nie do sufitu, ściany czy innej podłogi, a niemal idealnie do biustu Yasemin. Malutkich, dziewczęcych piersi, nieznacznie tylko wybrzuszających cieniutką koszulkę, na które spłynął właśnie gruby, lśniący czernią warkocz. Gdybym tylko wyciągnęła rękę, odsunęła go na bok i...
     Eksploduję gwałtownie. Niemal bez jakichkolwiek wcześniejszych symptomów, mogących mnie przygotować na tak bezpośrednie uderzenie rozbuchanej namiętności. Może i dochodzę krócej, niż poprzednio oraz nie tak satysfakcjonująco, lecz na pewno intensywniej. Oraz zdecydowanie głośniej.

*

     Siedzę w całkowicie pustej przebieralni, opierając się półprzytomnie o zimne, metalowe drzwi szafki. Staram się możliwie spokojnie – co w obecnym stanie nie do końca się udaje – wszystko jeszcze raz przemyśleć. Pozostały mi jeszcze trzy dni do powrotu do kraju. Tylko i aż trzy wolne wieczory, które z założenia mogę spędzić, gdzie mam ochotę, jak mam ochotę i przede wszystkim z kim mam ochotę! A po dzisiejszej przygodzie znalazłam zdecydowanie przyjemniejszy sposób na ich zagospodarowanie niż nudne siedzenie w barze, czy snucie się po mieście w nadziei „zobaczenia czegoś jeszcze". O równie fałszywych, co całkowicie w gruncie rzeczy bezproduktywnych próbach integrowania się z pozostałymi uczestnikami wycieczki, nie wspominając.
     Pytanie brzmi: czy Yasemin jutro także tutaj zawita? Czy będzie wolna? Oraz – co wcale nie jest oczywiste – nadal zainteresowana dalszymi spotkaniami. Tym bardziej że mam już na nie kilka pomysłów, z których każdy jest odważniejszy, żeby nie powiedzieć: bardziej wyuzdany niż poprzedni. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się tego dowiedzieć.
     Najlepiej od razu i u samego źródła.

***


Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja (c) peopie_allem
Modelka (c) Marishka

Opowiadanie w niniejszej, poprawione wersji, zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 16.04.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

1 komentarz

 
  • Lomatko

    ... nie wiadomo czy śmiać się czy płakać, jeżeli ktoś Ci kiedykolwiek powiedział, żeby się nie zniechęcać do pisania doi kłamał.

    24 wrz 2020

  • AgnessaNovvak

    @Lomatko jeśli ktokolwiek ci powiedział, że twoje anonimowe uwagi cokolwiek znaczą i kogokolwiek obchodzą, też mijał się z prawdą  :lol2:

    29 wrz 2020