Bałtycki Rybak Dusz (II)

Bałtycki Rybak Dusz (II)Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej, Ustka, połowa września.

Do Centrum Szkolenia Specjalistów MW przybyłem tydzień przed rozpoczęciem kursu. Miałem czas, by zapoznać się z kadrą uczelni. To były lata dziewięćdziesiąte, kiedy coraz więcej „plecaków” trafiało do wojska, często przypadkowo, ale przede wszystkim dzięki znajomościom i koneksjom.
W Ośrodku było to szczególnie widoczne. Duża grupa świeżo upieczonych matów, młodszych chorążych i podporuczników, którzy nie mieli żadnego doświadczenia ani praktyki w jednostkach liniowych, zajmowała stanowiska laborantów, pomocników i inne „ciepłe fuchy”. Nakarmieni teorią, nie mieli pojęcia o pracy w jednostkach bojowych i żadnej praktyki. Słuchając, ich, nieraz zalewała mnie krew.
W poniedziałek czekaliśmy na przybycie kursantów. Koło południa na plac apelowy wjechał zgniłozielony „trepowski” autobus. Po chwili zaczęli wysiadać kursanci. Zliczyłem dwadzieścia dwie osoby – trzy kobiety i dziewiętnastu mężczyzn. Patrząc na tę zbieraninę, w myślach już widziałem tych, którzy przy sprzyjających okolicznościach mogliby zostać ratownikami.
— Nie, żadna z tych kobiet — pomyślałem, od razu przekreślając trzy młode kobiety.
Pierwsza z nich, blondynka z długimi włosami, od razu wzbudziła moje wątpliwości. Długie, wymalowane paznokcie i zbyt mocny makijaż sprawiały, że bardziej pasowała na hostessę niż na ratownika.  
Druga, szatynka o ostrych rysach twarzy i silnej budowie ciała, może i by się nadawała. Miała typowo słowiańską urodę, była „grubokoścista”, z wyrazistymi piersiami i umięśnionymi nogami. Typowy obraz kobiety wykarmionej kaszą i tłustym mlekiem.
Trzecia, o rudych średniej długości włosach, miała wysportowaną sylwetkę. Była szczupła i podobnego wzrostu co wcześniej opisywana szatynka. Ubrana w zgniłozielone bojówki, sportowe buty i T-shirt. Długie zgrabne nogi i średniej wielkości piersi, to rzuciło mi się w oczy.
Mężczyźni to przegląd wszelakiego rodzaju sylwetek i wzrostu. Od chłopów co mieli dłonie jak bochen chleba i wzrostu ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, po skrajnie szczupłych i kurdupli. Zauważyłem też kilku z lekkim brzuszkiem.
Czwórka młodych matów, przydzielonych nam do pomocy, wrzeszczała na kursantów, starając się naśladować amerykańskich instruktorów musztry, co wychodziło im dość komicznie.
— Macie kwadrans na przebranie się w mundury polowe, a potem widzimy się na placu musztry — krzyczał jeden z nich.
Towarzystwo biegiem ruszyło ze swoimi tobołami do budynku koszarowego. Zegar tykał. Przyglądając się im, typowałem osoby do „uwalenia”. Oprócz tych trzech kobiet miałem na oku kilku mężczyzn.
— Lepiej takim sierotom nie dawać złudnych nadziei — pomyślałem.
Obok mnie stał młody podporucznik, pełniący obowiązki dowódcy grupy kursantów. Był moim przełożonym w kwestiach służbowych, ale pod względem fachowym podlegałem bezpośrednio szefowi szkolenia Centrum.
— No, mamy pierwsze kobiety. Mam nadzieję, że skończą kurs – rzucił.
— Po moim trupie — odpowiedziałem mu w myślach.
To były pierwsze lata, kiedy dla kobiet otworzyły się bramy wojskowych uczelni. Wszyscy uczyli się, jak postępować z nimi. Odpowiednie procedury były wciąż w fazie tworzenia. Na szybko tworzono oddzielne sale żołnierskie i sanitariaty. Brakowało dopasowanych mundurów i środków higienicznych. W tej kwestii panował kompletny chaos.
Osobiście byłem przeciwny obecności kobiet w Siłach Zbrojnych. Owszem, tolerowałem ich miejsce w służbach medycznych, administracji i logistyce, ale nie w pionie bojowym. Cały czas miałem w pamięci Agnieszkę. Gdybym bardziej naciskał na nią, by wcześniej przeszła jako lekarz na okręty ratownicze, może by żyła. Dlatego postanowiłem za punkt honoru obrać sobie „uwalenie” tych wszystkich panienek.

**Aula CSSMW, dwadzieścia minut później**

— Kiedy sztorm zamyka porty, my wypływamy i lecimy na ratunek — przemawiał do zebranych na auli kursantów komendant centrum.
Siedzieli za stołami, ubrani w marynarskie polowe uniformy. Wszyscy świeżo po szkole podoficerskiej w stopniu mata.
— Powyżej pięćdziesiąt procent kursantów nie ukończy kursu. Wiem to z poprzednich tur. Jeżeli stanie się cud i dołączycie do grona ratowników, czeka was marna płaca i perspektywa śmierci w mękach na otwartym morzu – kontynuował.
Stałem razem z innymi instruktorami za ich plecami. Kursanci siedzieli cicho, ze skupieniem słuchając słów komendanta.
— Ale będziecie mogli ratować ludzkie życie, a to jest powołanie — zakończył swoją mowę.
Podniósł wzrok na nas i przedstawiał wszystkich instruktorów oraz osoby funkcyjne kursu.
— Chorąży Radosław Gancarz służy w jednostce w Darłowie i przekaże wam wszystko, czego tam się nauczył i doświadczył. Wierzcie mi, jest to wytrawny i doświadczony ratownik, który brał udział w wielu akcjach w ekstremalnych warunkach – usłyszałem z jego ust.
Nie wspomniał o wypadku, o co go prosiłem. Nie potrzebowałem litości ani użalania się nad moją osobą. Uszanował to. Część wstępna miała się ku końcowi. Kursanci mieli czas wolny do jutra.

Drugi dzień kursu.

W nocy śniły mi się koszmary. Znów byłem na tratwie z Agnieszką. Zlany potem obudziłem się około czwartej nad ranem. Nie mogłem już zasnąć, więc wziąłem szybki prysznic.
Mieszkałem w internacie na terenie jednostki. Dostałem odremontowany pokój na pierwszym piętrze – ot, zwykły internatowy standard. Najważniejsze, że nie dzieliłem go z nikim. Po piątej wyszedłem pobiegać, potem zjadłem szybkie śniadanie i wypiłem kawę.
Dziś od ósmej kursanci mieli mieć test sprawdzający. Nic nieznaczące pływanie na czas w strojach kąpielowych, nurkowanie po rzucone do basenu przedmioty, bieganie na sali i inne bezsensowne dla mnie ćwiczenia.
Miałem zgodę od komendanta na realizację własnych pomysłów. Dał mi zielone światło. Zamierzałem z tego skorzystać. Dobrze pamiętałem jego słowa, gdy przybyłem do Centrum.
— Ty jesteś praktykiem, chętnie zostawiłbym cię tutaj, ale wiem, że ciągnie cię nad Bałtyk, jak wilka do lasu. Chcę zmodyfikować ten sztywny i nieprzystający do realiów program. Pomóż mi w tym, masz moje przyzwolenie.
Ubrany w polowy mundur udałem się na poranny apel. Kursanci stali w dwuszeregu. Opiekujący się nimi mat złożył mi meldunek. Dowodzący grupą podporucznik został wezwany z rana na jakąś odprawę. Stanąłem przed nimi, krzyżując ręce z tyłu. Nakazałem matowi, by przesunął pierwszy szereg. Powoli przesuwałem się wzdłuż niego bacznie, przyglądając się każdemu z tych młodziaków. Zatrzymałem się przy blondynce.
— Stopień, imię i nazwisko — wyrzuciłem z siebie.
— Mat Mariola Błońska — przedstawiła się.
Omiotłem ją wzrokiem, dłużej zatrzymując go na jej dłoniach. Te długie paznokcie pomalowane czerwonym lakierem działały mi na nerwy.
— Panienka przyjechała na kurs, czy szuka kawalera do żeniaczki? — zapytałem.
— Na kurs — odparła, nieco zdziwiona tym pytaniem.
— I tymi szponami chcesz wyciągać ludzi z wody? Do jutra paznokcie przycięte na odpowiednią długość. Jasne! – wyrzuciłem z siebie.
— Ale… — próbowała coś powiedzieć.
— Jasne! — powtórzyłem podniesionym głosem.
— Tak jest — odparła niezadowolona.
Zbliżyłem się do tej rudej dzierlatki. Wyprostowała się jak struna, prężąc swe krągłe piersi. Spojrzałem na nią. Nasze spojrzenia się przecięły. Miała piękne zielone oczy.
— Nazwisko i imię — zapytałem.
— Mat Klaudia Skibińska — przedstawiła się.
Pojawił się dowódca grupy. Nie chciał, bym składał mu meldunek. Z daleka machał ręką, by dać sobie z tym spokój. Podszedł do mnie i się przywitał. Oddałem mu honor.
— Pani Klaudia to mistrzyni pływacka juniorów, miała wolny wstęp na wszystkie AWF-y w kraju, a wybrała właśnie nas — poinformował mnie.
Spojrzałem na nią jeszcze raz.  Nie uciekała wzrokiem, patrzyła mi w oczy. Można było się w tych oczach zakochać. Jej twarz była milutka, dziewczęca. Nie miała makijażu, może jedynie delikatną kredkę na brwiach. Zastanawiałem się, co taka dziewczyna robi tutaj.
— Biłaś rekordy na basenie? Niesamowite. W basenie o głębokości dwóch i pół metra, czy głębszym? A co by było, gdyby ktoś ci wpłynął na tor? O Boże, mogłabyś zginąć – z pełną premedytacją rzuciłem jej te pytania i stwierdzenia w twarz.
Zacisnęła zęby, nic nie odpowiadając. Porucznik rozdziawił gębę. Przeszedłem dalej, przyglądając się wszystkim kursantom. Tej trzeciej dziewczynie na razie dałem spokój. Gdy skończyłem, kursanci wrócili do dwuszeregu. Stanąłem przed frontem szyku.
— Nie obchodzi mnie, kim jesteście i co robicie — rozpocząłem swoje credo.
Porucznik wciąż nie doszedł do siebie, stał z otwartymi ustami z boku.
— Obchodzi mnie tylko dobro ofiar, które będziecie ratować — kontynuowałem.
Słuchali mnie z uwagą, czułem wzrok każdej osoby na swoim ciele.
— Jeśli uznam, że ktoś się nie nadaje, ta osoba odpada z kursu. Jasne!
— Tak jest — ryknęli razem.
— Dzisiaj w planie miały być testy sprawnościowe, ale je odwołuję. Macie służyć w wodzie i w wodzie was przetestujemy – zburzyłem tok szkolenia tym stwierdzeniem.
Nastało lekkie poruszenie. Analizowałem zachowanie każdego z nich. Porucznik wreszcie doszedł do siebie.
— Ale, jak to tak? — zapytał.
— Mam zgodę komendanta, zabierajcie ich na basen, próba będzie w umundurowaniu polowym bez butów. Mam nadzieję, że mają drugi komplet na zmianę – odparłem.
Dowódca grupy rozkazał swojemu pomocnikowi, aby zabrał kursantów na basen. Podszedł do mnie instruktor od sprzętu ratowniczego, doświadczony starszy bosman. Klepnął mnie w ramię.
— Wreszcie ktoś z jajem, jestem z tobą — rzucił, uścisnąwszy mi dłoń.
Ruszyliśmy powolnym krokiem za grupą. Chwilę czekaliśmy na krytym basenie, aż się pojawią. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałem kursantów w strojach kąpielowych.
— Przepraszam, zapomniałem przekazać — zreflektował się oficer, widząc moją minę.
— Do szatni, przebierać się w mundur polowy — rozkazał.
— W ramach promocji zezwalam na brak bluz, w samych podkoszulkach — dodałem.
Wrócili do szatni, a po kilkunastu minutach powrócili boso, w spodniach i granatowych T-shirtach z logo CSSMW.
— Do wody! — ryknąłem.
Odczekałem chwilę, aż wszyscy znaleźli się w basenie. Na razie pluskali się jak dzieci, nie wiedząc, co ich czeka.
— Teraz przeprowadzimy test wstępny. Macie się przez godzinę unosić na wodzie, kto dotknie ścian basenu, odpada z kursu, kto dotknie dna, wraca do jednostki – przedstawiłem warunki testu.
Kiwnęli głowami na znak, że zrozumieli. Spojrzałem na blondynkę, która była w miarę blisko mnie. Przez mokry podkoszulek dało się dostrzec sterczące sutki. Uśmiechnąłem się lubieżnie.
— Błońska, do mnie! — rozkazałem.
Posłusznie podpłynęła do miejsca, gdzie stałem. Kucnąłem przy krawędzi basenu.
— Te sutki ci tak stoją z zimna, czy z podniecenia? — szepnąłem, tak aby słyszała to tylko ona.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem wkurzenie. Nic nie odpowiedziała, przygryzając wargi. Nie miałem zamiaru jeszcze z nią skończyć. Była moim pierwszym celem.
— Rozpraszasz kolegów, utopią mi się tutaj jeszcze, drugim razem załóż stanik. Jesteś wolna – zakończyłem rozmowę, szepcząc jak wcześniej.
Odbiła się i popłynęła w głąb basenu, zajmując pozycję obok pozostałych kobiet. Podniosłem się.
— Kto nie wytrzyma w wodzie, nie ma tu, czego szukać. Czas start – rzuciłem, naciskając stoper.
Chodziłem wzdłuż basenu, przyglądając się grupie. Analizowałem zachowanie się każdego z nich. Miałem zamiar pozbyć się dziś paru osób. Po około pół godzinie do skraju basenu dobił jeden z chuderlaków. Nie dawał rady. Wyszedł z wody załamany. Nie żałowałem go. Nie nadawał się, i już.
— Od końca tej męki dzielą was cztery litery ZNWP, czyli zwolnienie na własną prośbę — rzuciłem propozycję dla reszty po wyjściu chłopaka.
Różne mieli taktyki utrzymywania się na wodzie. Część kładła się na plecach, część tkwiła jak spławiki, machając delikatnie rękami i nogami.
W pewnej chwili Mariola zanurzyła się pod wodę. Uśmiechnąłem się zadowolony z tego faktu. Nerwowo wynurzyła się, łapiąc za korpus będącą obok Klaudię. Obie poszły pod wodę.
— Super, dwie pieczenie na jednym ogniu — ucieszyłem się w myślach.
Chwilę przebywały pod wodą. Mój wzrok rejestrował, co tam się działo. Marzyłem, by obie dotknęły dna. Szamotały się chwilę. Nie wiem jak, ale Klaudia wyswobodziła się z objęć koleżanki i wypłynęła na powierzchnię. Blondynka, opadając niżej, dotknęła dna basenu.
— Bingo — szepnąłem sam do siebie.
Odbiła się od dna i wypłynęła. Chwytała się za jedną ze stóp.
— Błońska wyłazisz, zobacz, jak to dobrze się składa, nie będziesz musiała piłować pazurków — rzuciłem zadowolony.
— Skurcz mnie złapał, panie chorąży — próbowała się usprawiedliwić.
Nie ze mną były jednak takie numery. Miałem za dużo praktyki, by dać się na to nabrać.
— Powiedziałem, koniec szkolenia dla ciebie — uzmysłowiłem jej, że szkolenie dla niej dobiegło końca.
Wściekła, wyszła z basenu, mrucząc coś pod nosem. Nie zważałem na to. Udało mi się w stosunku do tych cipek wykonać jedną trzecią planu. Wściekłym wzrokiem omiotła moją sylwetkę. Nie uciekałem wzrokiem. Patrzyłem na nią z góry. Byłem z siebie dumny. Wyeliminowałem kolejny słaby element. Zniknęła mi z oczu. Nadal przyglądałem się reszcie kursantów. Na dziesięć minut przed końcem skapitulował kolejny facet z lekkim brzuszkiem. Reszta przeszła do dalszej tury.
— Mogą opuścić basen — oznajmiłem opiekującemu się grupą matowi.
Szczęśliwcy dopływali do krańca basenu. Zmęczeni, opuszczali basen. Zbliżyłem się do miejsca, gdzie kierowała się Klaudia. Gdy próbowała się wydostać na posadzkę, chwyciłem ją prawą ręką za czubek głowy i wepchnąłem z powrotem do basenu. Wynurzyła się po chwili, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem.
— Myślałem, że jesteś tutaj, aby poświęcić dla kogoś życie — rzuciłem, patrząc w te jej cudne oczy.
— Bo jestem, panie instruktorze — odpowiedziała.
— Więc, dlaczego nie ratowałaś koleżanki? — zapytałem.
— Nie sądziłam, że działamy w grupie — odparła, prześwietlając mnie tym specyficznym wzrokiem.
Patrzyła mi głęboko w oczy. Jej wzrok był jakiś dziwny, przewiercający mnie. Miała w tym spojrzeniu coś, jakąś iskrę.
— Inaczej się nie da, medalistko — odparłem, pozwalając jej wyjść z basenu.
— Tak jest — usłyszałem, odchodząc.
Kancelaria Komendanta CSSMW, po zajęciach w tym dniu.

Sekretarka komendanta zadzwoniła, bym się u niego stawił. Dochodziła piętnasta. Zameldowałem się u niego tak szybko, jak tylko mogłem. Poinformowała mnie, bym wszedł do gabinetu. Zameldowałem się. Prócz niego w pomieszczeniu był zastępca do spraw szkolenia i dowódca grupy kursów. Komendant wskazał mi miejsce, gdzie mam spocząć.
— Uwalił pan dziś trzy osoby, ostro jak na pierwszy dzień szkolenia. W takim tempie wyrzuci pan wszystkich do końca kursu – rozpoczął rozmowę szkoleniowiec.
— Tak, zgadza się, ta trójka nie nadawała się na ratowników — odparłem.
— Nie przeprowadził pan testów określonych wytycznymi i normami, wprowadził pan swój test. Dlaczego? – zapytał.
Spojrzałem na niego. Niewiele straszy ode mnie komandor podporucznik. Z pewnością miał nikłe doświadczenie w jednostkach liniowych.
— Gdyż jest różnica pomiędzy spokojną tonią basenu a spienionym morzem — odparłem spokojnie.
Zastępca komendanta do spraw szkolenia spojrzał na swojego przełożonego.
— Czy mam zmienić program szkolenia? — zapytał.
— Tak — usłyszał od swojego przełożonego.
Ten komendant był podobny do mojego dowódcy dywizjonu. Rzadkość wśród trepów starej szkoły. Nie miał klapek na oczach. Był otwarty na zmiany, podpowiadane mu przez praktyków.
— Dzisiaj dokonam korekty planu szkolenia. Pozostaje jeszcze kwestia pani mat Błońskiej. Podobno miała skurcz, może uda się cofnąć pana decyzję – rzucił.
Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru traktować nikogo ulgowo.
— Nie cofnę decyzji, ale ostateczne zdanie pozostawiam panom — odparłem dyplomatycznie, znając swoje miejsce w hierarchii.
Szkoleniowiec cmoknął. Spojrzał na dowódcę grupy. Tamten najwyraźniej miał tyle do powiedzenia co Żyd za okupacji.
— To bratanica dowódcy flotylli, pan chyba rozumie — bąknął do mnie.
Tym bardziej nie miałem zamiaru przymknąć oka na „plecaka”. Wiedziałem, że wyrzucając tę dziewczynę, dobrze zrobiłem.
— Dzisiaj skurcz, jutro bolesna miesiączka. Ratujemy ludzi, a ci wyszkoleni tutaj ludzie trafią do jednostek – odparłem.
Podziękowano mi. Wróciłem do internatu, obawiając się, że może nieco przegiąłem.
— Co mi zrobią, odeślą do dywizjonu — pomyślałem.
Przecież tego pragnąłem. To byłby najlepszy prezent z ich strony.

**Wieczór tego samego dnia.

Dochodziła dwudziesta trzydzieści, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem. Właśnie analizowałem amerykańskie periodyki z Coastal Guard. Przekręciłem klucz w drzwiach i je uchyliłem dość szeroko. Nie na tyle, jednak, by potencjalny intruz mógł wpaść do pokoju. Przed moimi drzwiami stała Mariola.
Ubrana była w czarną, krótką sukienkę, ledwo zasłaniającą uda, z dużym dekoltem u góry. Umalowana, w czarnych, cieniutkich jak mgiełka rajstopach i wysokich szpilkach, wyglądała ponętnie. W ręku trzymała plastikową reklamówkę.
— Mogę? — zapytała, uśmiechając się zalotnie.
— O co chodzi? — zapytałem, blokując ciałem wejście do pokoju.
— O pana decyzję, czy mógłby mi pan dać drugą szansę? — zapytała, filuternie na mnie spoglądając.
Natarła na mnie swym młodym ciałem. Zapaliła mi się czerwona lampka.
— Moja decyzja jest ostateczna i nie podlega dyskusji — odparłem krótko.
Skrzywiła się. Zrobiła mały krok naprzód, tak że znalazła się bardzo blisko. Poczułem zapach jej subtelnych perfum.
— Może jednak, kupiłam dobre wino — powiedziała, podnosząc reklamówkę.
Co ta smarkula sobie myślała? Wciąż stałem w drzwiach, blokując wejście. Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru nikogo wpuszczać do pokoju. Wyczuwałem podstęp.
— Porozmawiajmy na spokojnie w pokoju — nalegała, bym ją wpuścił.
Widząc, że nie ustępuję, lewą dłonią dotknęła dolnego skraju sukienki, delikatnie ją podnosząc. Moim oczom ukazała się zgrabna noga, obleczona w samonośną pończochę. Zauważyła, że mój wzrok tam się skierował. Była bardzo blisko mnie, napierała na moje ciało. Czułem jej ciepły oddech.
— Tam w basenie sutki mi stały z zimna, ale teraz mi stoją z podniecenia — szepnęła lubieżnie, chcąc pocałować mnie w usta.
Cofnąłem głowę, nim zdołała to zrobić. To była podła suka. Chciała mi dać dupy w zamian za przywrócenie jej na kurs. Nie wiedziała, na kogo trafiła.
— Słuchaj, ale przy tobie to kutas mi nie staje. I co z tym zrobimy? Pokój obok jest dwóch fajnych bosmanów, proponuję iść tam – zabiłem jej ćwieka.
Zdębiała. Nie spodziewała się, że odrzucę jej prymitywne zaloty. Rozdziawiła gębę, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.
— Przepraszam, głupio wyszło, porozmawiajmy, proszę — zreflektowała się.
— Dobrze, porozmawiamy, ale tu, na korytarzu — odparłem, wiedząc, że wygrałem.
— Dlaczego? — zapytała.
— Bo tu są kamery — odparłem i, odepchnąwszy ją, zamknąłem drzwi.
— Dupek i pedał albo impotent — usłyszałem zza drzwi.
Xxx xxx
Kolejne dni upływały na zajęciach praktycznych i teoretycznych. Powoli i metodycznie wbijano kursantom do głowy, na co się porwali. Ćwiczyli pływanie, skoki do wody i holowanie poszkodowanych. Wszystko to jednak na basenie, bez  fal i zimnych wód Bałtyku.
Prowadziłem z nimi tylko część zajęć. Przechodzili typową „unitarkę” ratowniczą. W przeciągu kolejnych dziesięciu dni zrezygnowało lub wywaliłem kolejnych dwóch facetów. Nadal obie kobiety trzymały się i nie dawały za wygraną. Gdy obserwowałem je w wodzie, nie wiedziałem, czy moje postanowienie jest właściwe. Byłem jednak nadal zimnym skurwysynem i nie miałem zamiaru zmienić zdania.
Przyszedł weekend, a kursanci, mając skrócone zajęcia w piątek, dostali przepustki na wyjazd do domu. Skorzystałem z tego i ja. Wpadłem do jednostki, by odwiedzić stare śmieci.
— Słuchaj, Jarek przeniósł się na Babie Doły i mamy wakat na jednym z Mi-14. Wybierz tam jednego najlepszego i daj nam go tutaj – usłyszałem.
Odwiedziłem grób Agnieszki. Złożyłem wiązankę białych róż i zapaliłem znicze. Na niedzielny wieczór zamówiłem Roxanę. Przyszła jak zwykle i, nie pytając o nic, wtuliła moje nagie ciało w swoje.
— Boże, żeby mnie ktoś tak kochał, jak ty ją, nawet po śmierci — rzuciła, głaszcząc mnie po głowie.
Mogłem się przy niej wypłakać. Jebany twardziel łkał wtulony w kurwę. Po opłaconych dwóch godzinach wstała. Wyciągnąłem portfel, wręczając jej wyliczoną kwotę.
— Za co? — zapytała.
— Sama wiesz za co — odparłem, stojąc przed nią całkiem nagi.
— Nie wezmę od ciebie już ani złotówki. Nie wezmę od cierpiącego człowieka, choć jestem kurwą, ale mam serce – odparła, cofając moją dłoń z pieniędzmi.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wychodząc, zatrzymała się w drzwiach.
— Dzwoń, kiedy masz ochotę, przyjadę zawsze. Czemu to ja nie byłam nią – rzuciła na pożegnanie.

**Następny tydzień – 14 dzień szkolenia.

— Dziś ćwiczenie specjalistyczne z niedoborem tlenu. Przepychacie z partnerem pustak po dnie, od początku aż do końca basenu – zacząłem tłumaczyć kursantom zadanie.
Z dwudziestu dwóch na początku, po dwóch tygodniach, pozostało siedemnaścioro osób, w tym nadal te dwie kobiety.
— Wolno wam się wynurzać, by zaczerpnąć powietrza, ale tylko jednej osobie. Druga z tych osób czeka pod wodą. Pustak może być w ruchu tylko wtedy, gdy obie osoby są pod wodą i go dotykają – tłumaczyłem dalej.
Widziałem ich przerażony wzrok. Słuchali mnie w skupieniu.
— Jeżeli obie osoby się wynurzą, żegnamy je z kursu. To ćwiczenie ma was nauczyć pracy w zespole, które u was kuleje, prawda, Klaudia? – nie omieszkałem jej dopiec.
Popatrzyła na mnie, nie mówiąc nic. Zagryzła tylko wargi, znosząc moje uwagi. Pustaki leżały już na dnie basenu. Kursanci wstępnie zaczęli dobierać się w pary. Zauważyłem to. Miałem inny plan.
— Nie, nie, w pary dobieram ja — oznajmiłem.
Słyszałem te jęki rozpaczy. Od mata, który nimi się opiekował, dowiedziałem się, że mam przydomek „Chuj”.
Dobierałem pary w cholernie perfidny sposób. Dobrze wiedziałem, kto kogo nie lubi i z kim ma konflikt. Słabych łączyłem z silnymi, chudych z grubymi. Top połączenia zostawiłem sobie dla tych dwóch panienek.
Klaudii dałem najsłabszego chuderlaka. Tej drugiej, która miała na imię Marzena, gościa z lekką nadwagą. Takiego grzecznego misia, który nie wiadomo, dlaczego jeszcze nie odpadł. Pozostawał jeden najmocniejszy lider z kursantów. Młodzieniaszek, na którego stawiałem. Sławek, bo tak miał na imię, dostał za partnera mojego asystenta, bosmana Krzysztofa.
— Normalnie, jakbyś działał na 70 procent — udzieliłem mu instruktażu, jak ma zachowywać się pod wodą.
Wybrałem również tory, tak że obie dziewczyny były w najlepszym zasięgu mojego wzroku. Dałem sygnał, by poszli do wody. Rozpoczął się dla nich kolejny test. Podstawą wykonania tego zadania była pełna współpraca obu partnerów. Ku mojemu zdziwieniu na czoło grupy wysunęła się Klaudia, a za nią Marzena. Do połowy długości basenu zajmowały miejsce na pudle.
Byłem wściekły. Te cipki grały mi na nerwach. Cały czas obserwowałem, czy coś nie kombinują. Gdzieś w ¾ długości basenu spękał partner Klaudii. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Dopłynął do rogu basenu.
— Wracaj, partner czeka — ryczał na niego starszy mat.
Poddał się, zostawiając ją tam pod wodą. Reszta skończyła przesuwanie pustaka. Wszyscy prócz tej dwójki wykonali zadanie.
— Wypadasz, pizdeuszu — podsumował go starszy mat.
Rozglądałem się za Klaudią. Nie widziałem jej na powierzchni.
— Kurwa, ona jest jeszcze pod wodą — ryknął jeden z instruktorów.
Bez chwili namysłu wskoczyłem do basenu. Zanurkowałem i dostrzegłem ją przy pustaku. Tkwiła tam nadal, wypuszczając ustami resztki zgromadzonego powietrza. Parę szybkich ruchów i byłem przy niej. Mocno objąłem jej zgrabną talię i skierowałem się z nią ku górze. Oddychała łapczywie na powierzchni, będąc w moich ramionach. Była przytomna. Puściłem ją i dopłynąłem do murka basenu. Wgramoliłem się na posadzkę. Powoli dopływała do krańca basenu, tuż obok miejsca, gdzie wyszedłem. Gdy chciała wyjść, wepchnąłem ją do wody.
— Myślisz, że zrobisz na mnie wrażenie, wstrzymując oddech? — zapytałem, wściekły.
Popatrzyła na mnie swoimi prześlicznymi oczami.
— Wolę nie myśleć, co robi na panu wrażenie — odparła ze spokojem.
Rozjebała mnie. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć, jak ją dotknąć do żywego. Powoli wychodziła z basenu. Byłem zły na siebie, a jednocześnie podziwiałem jej upór i stoicki spokój. Wiedziałem, że zachowuję się jak prostak i cham, ale usprawiedliwiałem się, że przez to uratuję te młode kobiety od potencjalnej śmierci — śmierci, jakiej doznała moja ukochana. Po raz pierwszy ta smarkula mi zaimponowała. Po raz drugi w mojej głowie zaświtała myśl, czy dobrze robię, chcąc ją relegować za wszelką cenę.
— Koniec zajęć — ogłosiłem.
29 dzień zajęć

Przegrywałem walkę z tymi dwiema dziewczynami. Skoki, zajęcia teoretyczne, holowanie rozbitków — wszędzie były w czołówce lub w środku stawki. Rykoszetem dostali dwaj faceci, którzy musieli pożegnać się z kursem. Na placu boju pozostało 14 osób, w tym te dwie kobiety. Miałem prowadzić zajęcia ze sprzętu ratunkowego. Wezwał mnie pilnie komendant. Musiałem zapoznać się z wyciągiem, w związku z nadaniem mi odznaczenia „Siły Zbrojne w służbie Ojczyzny” najniższego (brązowego) stopnia. Zajęcia za mnie prowadzić miał nasz podporucznik. Gdy wróciłem, właśnie tłumaczył, jak należy zakładać na kombinezon uprząż ratownika. Chwyciłem się za głowę, widząc, co on wyprawia.
— Dziesięć minut przerwy — zakomenderowałem, nawet nie pytając go o zdanie.
Znów rozdziawił gębę. Wkurwiał mnie swoim zachowaniem. Typowy „man fatal”. Też chciał wyjść. Zatrzymałem go.
— Kurwa, panie poruczniku, zakładał pan kiedyś uprząż? — zapytałem, widząc, jak to na siebie założył.
— No nie, ale czytałem i widziałem — odparł zdumiony.
— Jeżeli tak by się pan podpiął pod wyciągarkę, to przy mocniejszym szarpnięciu, gdy w śmigłowiec uderzy podmuch wiatru, złamie panu kręgosłup, o tutaj — rzuciłem, wskazując mu dokładnie to miejsce.
— A na dodatek, wysmyknie się pan, bo na udach jest za duży luz — dodałem.
Zrobił głupią minę. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć.
— Kwestionuje pan moją wiedzę? — zapytał.
— Tak, do kurwy nędzy, w tej kwestii pan gówno wie — wypaliłem, nie zważając na jego wyższy stopień.
Iskrzyło między nami już od dawna. Teraz zdałem sobie sprawę, że zapaliłem potężne ognisko. Popatrzył na mnie i wyswobodził się z uprzęży. Jak zbity pies wyszedł z sali.
Słuchacze wrócili po przymusowej przerwie. Dołączył do moich zajęć instruktor od taktyki ratownictwa — stary wyjadacz w stopniu bosmana sztabowego. Rzuciliśmy slajdy, pokazując, jak należy podchodzić do załóg okrętów.
— Ta jednostka ma przechył na lewą burtę. Stojąc w śmigłowcu, musicie ocenić sytuację tam na dole. Musicie sobie uświadomić własne ograniczenia — tłumaczył im Włodek, wskazując, w jaki sposób podejść do rozbitków na pokładzie.
Zakończył. Puściłem film na magnetowidzie, ukazujący panicznie próbujących się wydostać z tonących statków ludzi. Sceny były dramatyczne i brutalne na swój sposób. Ludzie za wszelką cenę chcieli się wydostać, nie patrząc na innych. Dostaliśmy te materiały z US CG.
— Przyjdzie chwila, gdy trzeba będzie podjąć decyzję, kto ma przeżyć, a kto zginąć. To wielka odpowiedzialność, ale i obowiązek każdego z was — zacząłem.
Pochłaniali wzrokiem te dramatyczne obrazy na ekranie telewizora. Byli w pełni skupieni.
— Wiąże się z tym i to, że przyjdzie wam z czymś takim żyć — kontynuowałem powoli.
— Przyjdzie chwila, gdy trzeba będzie powiedzieć — nie. Najważniejszą osobą, którą trzeba zachować przy życiu, jesteście wy — mówiłem to z pełną powagą.
Widziałem, jak przeżywają to, co widzą na ekranie, jak niektórym łzy pojawiają się w kącikach oczu.
— Załogi liczą sobie od pięciu do dwudziestu osób. Każda osoba błaga o ratunek. Każda czeka na cud — kontynuowałem.
Nie miałem zamiaru ich straszyć, chciałem uzmysłowić, że w pewnych sytuacjach będą „Panem życia lub śmierci”.
— Ile lat masz, Klaudio? — zapytałem, patrząc w jej cudne oczy.
— Dwadzieścia dwa — odparła cicho.
Patrzyłem jej prosto w oczy. Nie uciekała wzrokiem.
— Masz dwadzieścia dwa lata i musisz żyć, musisz znaleźć sposób na to, by cud stał się faktem — zakończyłem.
Film się zakończył. Odsłonili zaciągnięte rolety w sali wykładowej. Wreszcie wpadło trochę słońca.
— Pytania? — rzuciłem jak to zawsze na koniec zajęć.
Widziałem ich poważne twarze. Moje słowa z pewnością do nich dotarły. Już myślałem, że pytań nie będzie, gdy dłoń do góry podniosła Marzena.
— Jak dokonać wyboru, kogo ratować? — zadała pytanie.
Popatrzyłem na nią. Była skupiona.
— Wolałbym być kobietą niż mężczyzną. Kobiety mogą płakać, mogą nosić ładne ubrania i są pierwszymi, które ratuje się z tonących statków — odparłem filozoficznie, cytując…
— To słowa Gildy Rodner — rzuciła Klaudia.
Zaimponowała mi gówniara. Popatrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu.
— A tak naprawdę, jakie kryterium pan przyjmuje? — zapytała mnie teraz Klaudia.
Znów nasze spojrzenia się skrzyżowały. Coraz bardziej mnie fascynowała ta dziewczyna.
— Ratuję w pierwszej kolejności tych, którzy są najbliżej i rokują szanse na przeżycie — odparłem krótko, zgodnie z prawdą.
Któryś z chłopaków podniósł dłoń. Udzieliłem mu głosu.
— Ilu pan uratował? — zadał proste pytanie.
Uśmiechnąłem się pod wąsem. Standardowe pytanie. Nieraz słyszałem je, gdy prowadziliśmy zajęcia w szkołach, w ramach Dni Morza.
— A jak duża jest stawka? — zapytałem, wiedząc dobrze, że są nieoficjalne zakłady.
Byli zaskoczeni, że wiem o ich zakładzie. Wkradł się lekki gwar.
— Wysoka, zależy od odpowiedzi — odparł mój faworyt.
— Dwanaście — odparłem.
Usłyszałem jęk zawodu większości. Nie spodziewali się, że powiem tak niską liczbę. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Postanowiłem wyprowadzić ich z błędu.
— Przegrałem walkę o dwanaście osób, tylko ta liczba jest dla mnie ważna — usłyszeli.

37 dzień zajęć, godziny wieczorne.

Kursanci stali na boisku sportowym. Była już noc. Mieli wydłużone przepustki i stawili się do osiemnastej w komplecie. Do tego dnia na kursie pozostało już trzynastu kursantów, w tym nadal te dwie kobiety. Jeden z chłopaków, dobrze się zapowiadający, zrezygnował ze względów osobistych. W porze nocnej miały odbyć się zajęcia ze sprzętu, prowadzone przez starszego bosmana, z którym się zakolegowałem.
— Nie patrzymy na płomień, bo to zaburza widzenie — przekazywał kursantom, po odpaleniu bomb oświetlających na boisku.
Stałem razem z nimi. Tuż obok mnie stała Klaudia. Pomimo tego, jak ją traktowałem, zawsze zadawała jakieś mądre pytania.
— Oto bomba oświetlająca nocna typu… — słuchałem i powróciły demony z przeszłości.
Rozszalałe morze, tratwa, Agnieszka i ja. Nasza walka wtedy w tym sztormie. Oczy delikatnie zaszły mi mgłą, słowa instruktora były jakieś przytłumione, dłonie zaczęły drżeć.
— … Oświetla krąg o średnicy piętnastu metrów i pali się w zależności od warunków pogodowych od czterdziestu do sześćdziesięciu minut. Piloci wypatrzą ją z odległości wielu mil — dochodził do mnie przytłumiony głos kolegi.
Twarz pilota śmigłowca i technika pokładowego. Obraz walącego się do morza „Michałka” i ten blask bomb oświetlających. Wszystko nagle uderzyło we mnie. Czułem drżenie całego ciała, oddychałem głęboko przez usta. Wzrok tępo utkwiony w blasku tych palących się pław nie miał zamiaru przenieść się w inne miejsce.
Poczułem, jak ktoś mnie łapie za dłoń. Otrząsnąłem się. To była dłoń Klaudii.
— Wszystko w porządku, instruktorze? — zapytała cicho.
— Tak, to tylko złe wspomnienia — odparłem szeptem, uwalniając dłoń.
Prześwidrowała mnie wzrokiem. Poczułem się głupio. Nie chciałem, by pomyślała sobie nie wiadomo co. Odwróciłem się plecami do płonących pław. Z trudem dochodziłem do stanu normalności. Te obrazy nadal we mnie tkwiły i zdawałem sobie sprawę, że nie opuszczą mnie, aż do śmierci. Nie mogłem jednak im pokazać swojej słabości. Opuściłem zajęcia przed ich końcem, udając się do internatu.
Pierwszy raz od dłuższego czasu walnąłem sobie parę lampek koniaku. Pomogło. Mogłem spokojnie zasnąć. Nie nachodziły mnie koszmary.


44 dzień kursu

Po zajęciach doskonalących skoki do wody, symulujących opuszczanie śmigłowca w niskim zawisie, nadszedł czas na praktyczne ćwiczenia z uwalniania się z uchwytów w wodzie. Wszystko odbywało się na basenie.
— Poszkodowany w wodzie nie zachowuje się racjonalnie. Wy różnicie się od niego tym, że wiecie, po co tam jesteście. Nie bez powodu mówi się, że „tonący brzytwy się chwyta” – rozpocząłem przemowę przed praktycznymi zajęciami.
Kursanci słuchali mnie w ciszy. Przez ten czas zdążyli mnie chyba poznać dość dobrze. Nikt nawet nie kichnął, by mi przerwać.
— Będą się was czepiać, chwytać gdzie popadnie, przytapiać, byle tylko utrzymać się na powierzchni. W tym ćwiczeniu nie ma taryfy ulgowej. Od tego, jak się zachowacie, zależy wasze życie i życie poszkodowanego. Wszystkie chwyty są dozwolone – kontynuowałem.
Spojrzałem na obie kobiety. Patrzyły na mnie spokojnym wzrokiem. Chyba zdawały sobie sprawę co mam im do przekazania.
— Żeby nie było, drogie panie, pozorant będzie chwytał, gdzie popadnie… tam też, żeby potem nie było skarg i raportów — ostrzegłem.
— Tak jest — odpowiedziały zgodnie.
Męska część kursantów myślała, że sami dobiorą się w pary. Nic z tego. Nie dla szczeniaczków kiełbasa.
— Pozorantami będą starszy bosman Nowak i ja — rozwiałem ich nadzieje.
Na niewysokim podeście usadowił się pierwszy z kursantów. Na drugim końcu basenu czekał Nowak. Padła komenda do wody. Kursant wpadł i zaczął płynąć w kierunku pozoranta.
Kotłowali się w wodzie przez chwilę. Pierwszy z pozorantów zdołał się wyswobodzić, przechodząc próbę pozytywnie. Drugi podobnie. Trzeciego Stasiu Nowak załatwił na cacy. To był ostatni z facetów, z brzuszkiem, który przeszedł z Marzeną test pustaka. Było już jednego mniej. Czwarty z kursantów, śmichem żartem wyswobodził się Stanisławowi. Pozorant był zmęczony. Należało Stasiowi dać odpocząć. Chciałem, by wyniki były wymierne. Czy jednak na pewno, biorąc sobie obie panny na warsztat?
— Marzena — wybrałem przeciwniczkę.
Ocierając się o perfekcję, wpadła do wody. Podpływała tak, jak ją uczono w teorii i na pierwszych zajęciach. Chaotycznie uderzałem ramionami o taflę basenu, symulując poszkodowanego. Widząc, że ma ze mną do czynienia, z nerwów podeszła do mnie od złej strony. Byłem chujem, wykorzystałem to.
— Jestem ratowniczką… — zaczęła krzyczeć wyuczoną formułkę, a ja, oplatając ją swoimi ramionami, pociągnąłem kobietę pod wodę.
Nie miałem sentymentów w stosunku do niej. Postanowiłem sobie poużywać na tej kobiecie. Obiema dłońmi uciskałem jej dorodne piersi. Przycisnąwszy ją mocno do siebie, będąc jednocześnie za jej plecami, mogłem jedną dłoń zwolnić i wsunąć pomiędzy jej uda. Miała je rozszerzone, ostro pracując nogami, by wybić się ponad powierzchnię wody. Poczułem w dłoni wydatne wargi sromowe. Mocno docisnąłem dłoń w tym miejscu. Próbowała się wyrwać, lecz prawym ramieniem blokowałem ją od tyłu, oplatając ciało. Bezpretensjonalnie drugą dłonią obmacywałem jej intymność. Zaskoczona takim działaniem, nie wiedziała, co począć. Najprawdopodobniej bała się zadziałać ostro w moim kierunku. Przegrała. Nim ją wypuściłem, bez pardonu wymacałem jeszcze dorodne piersi. Czułem sterczące sutki. Czy z zimna, czy z podniecenia – sam nie wiedziałem?
Pamiętam tylko jej specyficzny wzrok, gdy się wynurzyliśmy. Wzrok zawstydzonej, a zarazem wściekłej dziewczyny, która nic nie może zrobić lubieżnemu nauczycielowi, bo ten zostawi ją w poprzedniej klasie.
— Wolna, odpadasz — skwitowałem zadowolony.
Dopłynęła do krańca basenu i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Nie, nie miała w oczach wkurzenia, tylko jakąś urazę do mnie.
— Sławek — wywołałem swojego faworyta.
Skok oceniłem na dobry. Ten kawał chłopa dopływał do mnie. Trochę go zrobiłem w bambuko, nurkując i wychodząc nie z tej strony, z jakiej się spodziewał, lecz z mojego uścisku wyzwolił się w sposób znakomity.
— Klaudia — wywołałem kolejnego kursanta.
Miałem jeszcze siłę. Nie chciałem jej stracić tak jak Staszek. Za cel obrałem sobie wyeliminowanie kobiet przed ostatnimi, jakże ważnymi zajęciami praktycznymi realizowanymi w moim dywizjonie.
— Żaden z tych dziurawców nie wsiądzie do śmigłowca, to nie dla nich robota, nie po tym, co przeżyłem — tłukło się we łbie.
Nie byłem mizoginem. Nie dyskryminowałem ich ze względu na płeć. Nauczony, tym, co mnie spotkało, nie chciałem, by to samo spotkało je. Ubzdurałem sobie w głowie, że w ten sposób je uratuję. Nie zginą tak, jak moja ukochana.
Wskoczyła do wody. Widziałem, jak analizuje sytuację. Robiła to podobnie jak ja. Nie szła do poszkodowanego bezmyślnie. Wzajemnie obserwowaliśmy się. Kurwa, miała to coś, ten gen ratownika.
— Jestem ratowniczką, zaraz pana zabiorę — rzuciła wyuczony slogan.
Poczułem godnego przeciwnika. Obydwoje analizowaliśmy swoje ruchy. Byłem w uprzywilejowanej sytuacji. Ona była zmuszona mnie ratować. Czekałem tylko na jej drobny błąd. Niestety, nie nastąpił. Podeszła od dobrej strony, podręcznikowo, tak jak było to przećwiczone na wcześniejszych zajęciach. Wyeliminowałem jedną, wyeliminowanie drugiej zajęło moją łepetynę, tak że nie działałem racjonalnie. Zamarkowałem, że się topię. Poszła za mną pod wodę.
Działała perfekcyjnie. Sprawnie ujęła mnie, jak ją szkolono, z zadaniem wyciągnięcia na powierzchnię. Obróciłem się i byłem za jej plecami. Obiema dłońmi objąłem ją i przywarłem do jej ciała. Palce dotknęły jej piersi.
— Masz ją — pomyślałem, tryumfując.
Mocnymi ruchami nóg wybiła się ze mną na powierzchnię. Zwolniłem uścisk i obiema dłońmi chwyciłem jej głowę, zanurzając pod wodę. Zanurzyliśmy się ponownie. Walka trwała. Jedną dłonią objąłem jej kibić, drugą skierowałem pomiędzy uda. Podobnie jak jej koleżanka, miała je rozwiedzione, mocno pracując nogami. Wyczułem jej wargi sromowe i…
Dostałem strzała z łokcia w twarz. Poczułem ten specyficzny smak krwi w ustach i wiedziałem, że jestem przegranym. Wyswobodziła się i wyszła na powierzchnię. Po kilku sekundach wypłynąłem za nią. Miałem krew na ustach i w nosie. Zmuszony byłem wyjść z wody.
— Staszek, kontynuuj — rzuciłem, wkurzony.
Dopłynąłem za nią do skraju basenu. Wygramoliłem się na brzeg. Przy mnie stał ten jebany podporucznik. Ocierając ręką twarz, patrzyłem, jak ona idzie na pobliską ławkę przy basenie.
— Skibińska! — ryknąłem na całe gardło.
Odwróciła się. Czekała na to, co zrobię. Szybkim krokiem, zalany częściowo krwią, zbliżałem się do niej. Podporucznik zaiwaniał za mną, bojąc się, że mogę jej zrobić krzywdę. Stanąłem przed nią. Patrzyła mi prosto w oczy tymi przecudnymi oczętami. Nasze spojrzenia po raz kolejny się spotkały.
— Gratuluję, dałaś radę — stwierdziłem i przytuliłem ją do siebie.
Nie mogłem inaczej postąpić. Gdy wtuliła się we mnie, poczułem to coś. Coś, czego sam się przestraszyłem.

**Dziesięć dni przed końcem kursu, wieczór.
Biłem się z myślami, czy dobrze zrobiłem, wywalając Marzenę. Osiągnąłem prawie swój cel. Wszak pozostała mi tylko ta Klaudia. Miałem nadzór nad kursantami. Pojechali na przepustki. Mieli wrócić w sobotę do dwudziestej. Od poniedziałku mieli mieć zajęcia praktyczne u nas w dywizjonie.
Służąc, zawsze miałem dość specyficzne podejście do praktykantów. Byli to dla mnie ni pies, ni wydra, Trafiały potem te sieroty, napchane teorią ze szkoły. Bojno to było wysłać na akcję samemu. Praktykant – zło konieczne. Podpisz dzienniczek praktyk i broń Boże, niech nie wraca do nas.
Teraz stałem po drugiej stronie lustra. To ja szkoliłem tych młodziaków. Jak coś pójdzie nie tak, to będą mieli do mnie pretensje.
O zamianę dyżuru poprosił mnie Włodek. Przystałem na to. Wiedziałem, że ostatni tydzień spędzę u siebie, a tylko praktykanci będą dojeżdżać. Miał chłopina imprezę, więc poszedłem mu na rękę. Podoficer dyżurny zrobił mi dobrą kawę. Czekałem na przyjazd kursantów.
Towarzystwo powoli się zjeżdżało. Do dziewiętnastej zjechali się wszyscy, no prawie wszyscy, bo Klaudii nie było.
— Proszę o meldunek o stanie kursantów na dwudziestą — rozkazałem podoficerowi.
Dokładnie minutę po tym czasie zameldował mi, że ta panna nie wróciła z przepustki.
— Daj pipie akademicki kwadrans, sam nie pamiętasz, jak było — zagadałem sam do siebie.
Akademicki kwadrans minął. Zgłosiłem do oficera dyżurnego brak jednej kursantki. W myślach tryumfowałem, a serce mówiło mi coś innego.
Minęła dwudziesta pierwsza. Całość kursu, widząc, że ma takiego chuja jak ja na nadzorze, nawet nie myślała nad niczym innym jak sen. Moje marzenie się spełniło. Ruszyłem dupę z kancelarii i podszedłem do podoficera dyżurnego.
— Który jest jej pokój? — zapytałem.
— Ten ostatni przed kiblami — odparł.
Skierowałem tam kroki. Otworzyłem drzwi i zapaliłem światło. Niewielka trzyosobowa izba żołnierska specjalnie chyba zrobiona dla kobiet. Popatrzyłem na pomieszczenie i otwarłem szafę. Nie powinienem tego robić bez obecności innej osoby, ale coś mnie pchało do tego. Paczka podpasek, zrolowane rajstopy, bielizna – normalka w damskim pokoju. Pod stertą ubrań znalazłem pamiętnik.
— Kurwa, czytać czy nie? — zastanowiłem się.
I tak wylatywała z kursu. Łamiąc swoje zasady, zabrałem pamiętnik do kancelarii. Popijając kawę, zagłębiłem się w lekturę. Zmuszony byłem, czytając ten pamiętnik wykonać parę telefonów. Musiałem wiedzieć co i jak. To, czego się dowiedziałem, całkowicie zmieniało moje podejście do niej.

22:30 tego dnia

Podoficer przerwał mi jakże ciekawą lekturę.
— Panie instruktorze, jest telefon z Żandarmerii Wojskowej o zatrzymaniu mat Skibińskiej w Ustce — zameldował.
Natychmiast skierowałem swe kroki do stolika podoficera, Przedstawiłem się, podając stopień imię i nazwisko oraz przydział służbowy.
— Trzeźwa? — zapytałem.
— Tak, trzeźwa, zagazowała dwóch facetów, jak twierdzi, stanęła w obronie dziewczyny, ani facetów, ani tej dziewczyny nie ma, pociąg stanął w polach, gdy ona pociągnęła hamulec bezpieczeństwa, pan rozumie, musieliśmy podjąć interwencję — żandarm tłumaczył się jak nigdy.
— Odbierze ją pan, ja muszę mieć w kwitach… — kontynuował.
— Tak, odbiorę — skwitowałem szybko.
Naprawdę trafił się jakiś ludzki żandarm, bo my trepy, mieliśmy zdanie, że żandarm to nie człowiek, tylko stan umysłu.
Zadzwoniłem do oficera dyżurnego z prośbą o udostępnienie służbowego „Honkera”. Przystał na to, nie stwarzając żadnych problemów. Po chwili wraz z kierowcą zmierzaliśmy służbowym pojazdem do placówki żandarmerii wojskowej.
Miasto w tym okresie i o tej porze było jak wymarłe. Siedziałem w pojeździe i cały czas analizowałem to, co wyczytałem z jej pamiętnika. Nie dawało mi to spokoju. Późniejsze rozmowy telefoniczne potwierdziły prawdziwość pamiętnikowych zapisków. Byłem wściekły na siebie, na swoje zachowanie wobec niej i tej jej koleżanki, za tę cholerną bucowatość, oschłość i ogólne skurwysyństwo.
— Jesteśmy na miejscu panie chorąży — wyrwał mnie z zadumy głos kierowcy.
Zatrzymał pojazd na parkingu przed placówką.
— Poczekaj w samochodzie, to nie powinno długo potrwać — poprosiłem go, wysiadając z pojazdu.
Udałem się na dyżurkę. Tam w najlepsze, na złączonych fotelach kimał plutonowy żandarmerii. Puknąłem w szybę dzielącą mnie od niego. Poderwał się nerwowo.
— Nie śpimy, czuwamy — rzuciłem, pokazując mu przez szybę legitymację służbową.
— Po Skibińską — dodałem.
— Chwileczkę, już dzwonię — odparł zaspany i podniósł słuchawkę telefonu.
Po paru minutach pojawił się sierżant żandarmerii. Poprosił mnie do siebie.
— Jest w „zatrzymałce”, odebraliśmy ją od SOK-istów, zatrzymała pociąg hamulcem bezpieczeństwa. Sprawcy i ta poszkodowana dziewczyna uciekli w pola, jak tylko pociąg stanął – zrelacjonował mi pokrótce.
Weszliśmy do jego kancelarii. Podpisałem protokół przyjęcia osoby zatrzymanej. Razem udaliśmy się do celi.
Wyszła z niej po chwili. Miała zaczerwienione oczy i twarz. Najwyraźniej strumień gazu dosięgnął i ją.
— To pan? — zapytała zdziwiona.
Kiwnąłem głową, nic nie mówiąc. Ubrana w szarą spódnicę przed kolano z elegancką plisą, cieliste rajstopy, czarne czółenka i biały sweterek wyglądała elegancko. Całość wyglądu burzyły pozaciągane rajstopy. Najwyraźniej szarpała się ze sprawcami lub gdzieś się wywróciła. Wydano jej z depozytu rzeczy osobiste i dokumenty. Chciała coś powiedzieć.
— Porozmawiamy na miejscu OK — rzuciłem.
Całą drogę jechaliśmy, milcząc. Pojazd zatrzymał się pod koszarowcem.
— Doprowadź się do ładu, odstawię pojazd i załatwię sprawę z oficerem dyżurnym — poleciłem jej.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i wysiadła. Podjechaliśmy pod dyżurkę oficera dyżurnego.
— Co, wylatuje pannica? — zapytał.
— To się jeszcze okaże, nic złego nie zrobiła — odparłem.
Podałem mu wszystkie niezbędne dane do stworzenia meldunku z tego zajścia. Następnie udałem się do budynku koszarowego. Czekała przed moją kancelarią. Umyła twarz, bo nie dojrzałem makijażu i zmieniła rajstopy.
— Zapraszam — rzuciłem krótko, otwierając drzwi pomieszczenia.
Usiadłem za biurkiem, Klaudia stała naprzeciw mnie. Patrzyłem na nią, nic nie mówiąc. Nie wiedziałem, jak zacząć tę rozmowę.
— Wygrał pan — stwierdziła, odzywając się jako pierwsza.
— Niekoniecznie — odparłem, wyjmując z szuflady biurka jej pamiętnik.
Położyłem go na blacie przed sobą. Zobaczyłem przerażenie w jej oczach. Z trudem tłumiła gniew, wstyd i płacz. Otworzyłem zaznaczoną stronę, gdzie wklejone były wycinki z gazety.
— Uczennica pierwszej klasy liceum zapewnia drużynie tytuł, to o tobie — zacząłem, czytając tytuł artykułu.
Nerwowo patrzyła na mnie. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu. Kiwnęła tylko głową znacząco.
— Mimo szesnastu lat Klaudia Skibińska ma już cechy dojrzałego sportowca. Czeka ją wielka kariera, napisał pan redaktor Woźniak – kontynuowałem czytanie artykułu.
Ciskała z oczu gromami w moją stronę.
— Jak pan mógł — wydukała w końcu.
— Nim napiszesz na mnie raport, że bez twojej zgody zabrałem i przeczytałem twój pamiętnik, proszę cię, abyś mnie wysłuchała — pouczyłem o przysługującym jej prawie i poprosiłem o uwagę.
Mówiłem spokojnym głosem. Aż sam się sobie dziwiłem, że jestem tak spokojny i opanowany.
— Usiądź — poprosiłem.
— Dziękuję, postoję — odparła nieco hardo, choć minę miała niewyraźną.
Wygodnie rozpostarłem się w fotelu. Podniosłem wzrok i patrzyłem na nią.
— Próbuję cię rozgryźć i nic nie rozumiem. Służba tutaj to dla ciebie krok w tył. Tytuł mistrzyni, zagwarantowane studia na dowolnym AWF-ie w kraju, a jednak mordujesz się z nami. Dlaczego? – rozpocząłem.
Byłą chyba zaskoczona moim spokojnym tonem rozmowy. Najprawdopodobniej spodziewała się jobów i steku przekleństw.
— By ratować życie innym — odparła oklepanym sloganem.
Nie spuszczałem z niej wzroku. Zamknąłem pamiętnik.
— Rozmawiałem z twoim trenerem — obwieściłem kolejną dla niej szokującą informację.
Otworzyła usta ze zdziwienia. Najwyraźniej była zaskoczona tą informacją.
— Z moim trenerem? — zapytała z niedowierzaniem.
— Tak, coś mi w twoim życiorysie nie pasowało. Tytuł mistrzyni w liceum, a potem dwa lata przerwy. Coś mi się nie zgadzało, aż do momentu, kiedy zadzwoniłem do swojego, dobrego, znajomego z WSI – kontynuowałem.
Wyciągnąłem z szuflady zapisaną kartkę.
— Anna Ziętek, osiemnaście lat — wykrwawiła się na śmierć, Lidia Zaręba — zgnieciona klatka piersiowa, zmarła w szpitalu, osiemnaście lat, Elżbieta Witecka — osiemnaście lat, poniosła śmierć na miejscu podobnie jak twój brat Leszek Skibiński, który miał siedemnaście lat i zakochany był w Ance – odczytałem to, czego dowiedziałem się od majora WSI.
Uczyłem jego syna pływania i tak się zakolegowaliśmy. Klaudia ledwo powstrzymała wybuch płaczu. Wszystko się w niej gotowało. Nerwowo ruszała palcami swych dłoni.
— Więc już wszystko jasne — rzuciła, poddając się.
Obróciła się, chcąc wyjść z kancelarii. Podniosłem się z fotela.
— Wiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego — rzuciłem.
Zatrzymała się i odwróciła twarz w moją stronę. Z jej oczu płynęły łzy.
— A mieszkał pan w małym mieście, gdzie patrzą na pana jak na mordercę? — zapytała płaczliwym głosem.
— W małym mieście, gdzie wszyscy się sobie kłaniają, a tobie nie — odparłem.
Stała, słuchając mnie uważnie. Odwróciła się do mnie twarzą. Zrezygnowała z wyjścia.
— Z policyjnego protokołu wynika, że byłaś trzeźwa, pozostałe towarzystwo wypiło i tylko ty mogłaś prowadzić samochód. Tę plamę oleju na drodze nie można było wyminąć, była na całej jezdni. Nawet kierowca rajdowy, wpadłby tam w poślizg – dodałem.
Ocierała dłonią spływające po policzkach łzy. Pociągała nosem.
— Tak i według pana jest wszystko w najlepszym porządku? — zapytała, nieco podnosząc głos.
— To był wypadek, tak wynika z akt. Sąd cię nie ukarał, to nie była twoja wina – stwierdziłem.
Wskazałem jej miejsce i poprosiłem, by usiadła. Nie skorzystała. Stała i patrzyła mi w oczy smutnym wzrokiem. Krajało mi się serce. Przeżyła coś podobnego jak ja. Straciła najlepsze przyjaciółki i brata. To, czego się dowiedziałem, całkowicie zmieniło moje podejście do niej.
— Nie jestem twoim spowiednikiem, ale myślę, że można cię rozgrzeszyć — wypaliłem.
To stwierdzenie bardzo ją poruszyło. Stała się pobudzona. Zrobiła krok w moim kierunku. Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Rosła w niej wściekłość.
— Pan mnie rozgrzesza? Wydaje się panu, że pan wszystko wie? – rzuciła podniesionym głosem, zbliżając się do mnie.
Stanęła bardzo blisko. Widziałem, że przestaje panować nad sobą.
— Mam gdzieś co pan czytał i z kim pan rozmawiał. Nic pan o mnie nie wie. A ja panuje nad sobą – prawie krzyknęła histerycznym tonem głosu, zwalając jednocześnie z biurka swój pamiętnik i kartkę od majora.
Była wyprowadzona z równowagi, ledwo panowała nad sobą. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem. Musiałem zachować spokój; tylko moje opanowanie mogło uspokoić to rozchwiane emocjonalnie dziewczę.
— Właśnie widzę, jaka jesteś opanowana. Wiem o tobie dużo z tego, co zapisałaś w pamiętniku. Wiem, co przeżywałaś i co przeżywasz nadal. Usiądź, proszę, nalegam – starałem się mówić spokojnym głosem.
Schyliłem się i podniosłem z podłogi zrzucone rzeczy. Klaudia przemogła się i usiadła na krześle. Odczekałem chwilę, aż się nieco uspokoi. Usiadłem w fotelu.
— Wiem, o co walczysz. Robię to samo codziennie i codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego tylko ja przeżyłem katastrofę śmigłowca – otworzyłem się przed nią.
Zatkało ją, gdy usłyszała tę informację. Otworzyła usta ze zdziwienia, a jej oczy stały się wyrazistsze. Z niedowierzaniem patrzyła na mnie.
— To pan wtedy… — wydukała.
— Tak, tylko nie mów nikomu. Nie potrzebuję litości – poprosiłem.
Nastała chwila ciszy. Patrzyliśmy na siebie, a żadnemu z nas nawet nie drgnęła powieka. Złączeni podobną tragedią, rozumieliśmy się bez słów.
— I znalazł pan… — zaczęła po dłuższej przerwie.
— Nie, nie znam odpowiedzi na swoje pytanie i nie będę próbował znaleźć jej dla ciebie — przerwałem jej, zdając sobie sprawę, o co chce zapytać.
Nastała chwila ciszy. Uspokajała się. Nie była już tak pobudzona, jak wcześniej. Zdołała się opanować. Nie było mi łatwo tak się przed nią otworzyć. Zdałem sobie sprawę, że przed nikim się tak nie otworzyłem. Łagodnym wzrokiem patrzyła na mnie. Nie uciekałem wzrokiem, nie chciałem. Wstałem z fotela i podszedłem do miejsca, gdzie siedziała. Chciała wstać, lecz powstrzymałem ją, dotykając dłonią jej ramienia.
— Masz wielki dar, jesteś najlepszą pływaczką, jaką znam. Widzę w tobie osobę, która pierwsza dotrze do tonącego, która najdłużej wytrzyma w wodzie, kogoś, kto uratuje ofiary, które inni skazaliby na śmierć – wyrzuciłem z siebie.
Podniosła głowę, patrząc mi głęboko w oczy. Zarumieniła się. Te słowa najwyraźniej ją podbudowały, co było widoczne po zmianie wyrazu jej twarzy. Rozbrajała mnie tym pełnym uwielbienia wzrokiem.
— Chcesz odkupić swoje winy, wykorzystaj dar, jaki masz. Ratuj tych, których jeszcze możesz ocalić, a o tamtym zdarzeniu zapomnij – dokończyłem.
Uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie wylejecie mnie? Przecież pan o tym marzył – zapytała nieśmiało.
Zabrałem dłoń z jej ramienia i wróciłem za biurko. Usiadłem wygodnie w fotelu.
— Za co? Za to, że ujęłaś się za napastowaną dziewczyną i zagazowałaś napalonych gogusiów? Przestań. Mam poważniejszy problem – odparłem luzacko.
Dostrzegłem błysk w jej oczach. Podobny miała Agnieszka. Boże, dlaczego porównywałem je obie? To było jakieś chore.
— Jaki to problem? — zapytała, zaciekawiona.
Była już w pełni stabilna emocjonalnie. Przeciągnąłem się na fotelu.
— Mam ochotę się dzisiaj napić, ale nie mam z kim — wypaliłem.
Parsknęła śmiechem i zrobiła głupią minę. Zrozumiałem, że nie ma zamiaru zostać moim kompanem do kieliszka.
— Ups, cholera, źle trafiłem — zreflektowałem się.
Spojrzałem na zegarek. Mój nadzór już się kończył. Podniosłem zad z fotela i podszedłem do wieszaka. Ściągnąłem z niego kurtkę.
— Ta rozmowa miała charakter prywatny i nie zostanie odnotowana w aktach — poinformowałem ją.
Wróciłem do biurka i wyciągnąłem z zamykanej na klucz szuflady blankiet przepustki. Klaudia obserwowała, co robię. Spojrzałem na nią.
— Zaprosiłem cię, idziesz czy nie? — zapytałem luzackim tonem.
Roześmiała się. Po stresie nie było już żadnego śladu. Powstała z krzesła.
— Tak, poczekaj, tylko się przebiorę — rzuciła, waląc mi na ty.
Internat Garnizonowy, Ustka, dwadzieścia minut później.

W październiku trudno byłoby mi znaleźć otwarty po północy lokal w nadmorskiej mieścinie, jaką była Ustka. Kołobrzeg, Koszalin, to co innego. Tam z pewnością jakiś lokal byłby otwarty o tak późnej porze. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaprosić Klaudię do internatu. Mogła zrozumieć to opacznie – nas dwoje w internatowym pokoju w późnych godzinach nocnych. Miałem w lodówce napoczętą butelczynę koniaku. Cola i lód też tkwiły w czeluściach lodówki. Nie miałem zamiaru się nawalić. Ot, tak dla kurażu i zabicia stresu.
Klaudia jak na kobietę szybko się przebrała. Wyglądała ślicznie. Czarna obcisła minisukienka, cieniutkie czarne rajstopy, gustowne szpilki na nogach. Delikatny i subtelny makijaż nie zaburzał jej naturalnej urody, a jedynie ją uwydatniał. Nie mogłem oderwać wzroku od jej przecudnych oczu. Delikatna kreska na brwiach i tusz na rzęsach podkreślały ten niezwykły atrybut urody.
Przemknęliśmy przez korytarz. Stukot jej szpilek był słyszalny, lecz o tej porze, w sobotnią noc, internat świecił pustkami. Każdy, kto tylko mógł, wyjeżdżał do domu. Po chwili byliśmy w moim pokoju. Trochę wstydziłem się bajzlu, jaki pozostawiłem, wychodząc na nadzór. W pośpiechu chowałem do szafy porozrzucane ubrania i bieliznę.
— Koniak? — zapytałem dziewczynę.
— Tak, poproszę — odparła, uśmiechając się do mnie.
Wystawiłem jej przepustkę do ósmej nad ranem. Nie, nie planowałem traktować jej jak nałożnicy. Nie chciałem, by zamroczona alkoholem wracała na pododdział. Podoficer mógłby różnie zareagować, a mając lekką kosę z podporucznikiem, nie chciałem dawać mu paliwa do dalszej walki. Nalewałem koniak do szklanek, nie miałem odpowiednich kieliszków. Dołożyłem lód i uzupełniłem alkohol Coca-Colą.
Gdy się odwróciłem, niosąc na tacce obie szklanki, zobaczyłem, że stoi przy moim łóżku i trzyma w dłoni oprawione w ramki zdjęcie Agnieszki. Widząc, że na nią patrzę, szybko odłożyła zdjęcie na swoje miejsce.
— To ona? — zapytała cicho.
Kiwnąłem głową znacząco. To zdjęcie zrobiłem, gdy byliśmy na obozie kondycyjnym w podzakopiańskim Groniku. Agnieszka patrzyła na odległe góry. Podałem Klaudii szklankę z drinkiem.
— Przepraszam, nie powinnam — próbowała się usprawiedliwić.
— Nie masz za co przepraszać, nic złego nie zrobiłaś — odparłem.
Usiedliśmy na tapczanie. Założyła nogę na nogę. Każde z nas chciało coś powiedzieć, ale czekało na ruch strony przeciwnej.
— To może przejdźmy na ty, ale tylko poza godzinami służbowymi — zaproponowałem, ustalając jednak pewne ograniczenia.
Kiwnęła głową na tak. Spletliśmy dłonie, jak to się robi przy „brudziu”. Wypiłem łyk alkoholu z jej szklanki, a ona z mojej.
— Radek.
— Klaudia
Ten pocałunek był tak subtelny i nieśmiały, jakby całowali się po raz pierwszy nastolatkowie. Poczułem smak jej pomadki. Nasze usta dotknęły się delikatnie. Złożony pocałunek nie miał w sobie nic z drapieżności i perwersji. Dopiliśmy resztę alkoholu. Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę. Od paru lat, nie licząc spotkań z Roxaną, nie byłem z kobietą sam na sam.
— Jak tam jest, no w jednostce? — zapytała, przerywając ciszę.
— Normalnie, większość wylotów bojowych to odbieranie z kutrów lub statków chorych z zawałem, udarem oraz innymi dolegliwościami. Ratowanie rozbitków to jakieś trzydzieści procent, do tego dochodzą w lecie wywrócone jachty – odparłem.
Wstałem, zabierając szklanki. Ponownie zrobiłem drinki z koniakiem. Postawiłem je na przyłóżkowej szafce tuż obok zdjęcia Agnieszki.
— Wiesz, rozumiem, dlaczego nas chciałeś wywalić, gdy mi powiedziałeś, że to ty jesteś tym ocalałym z katastrofy. Zrozumiałam – rzuciła, patrząc na fotografię Agnieszki.
Cholera, była bardziej otwarta niż ja. Czyżbym był aż tak zdziadziałym facetem?
— Nie masz mi za złe, że tam wtedy obmacywałem cię? — wreszcie zdobyłem się na zadanie pytania.
Uśmiechnęła się. Wzięła do ust szklankę i pociągnęła mały łyk. Odstawiła ją z powrotem na szafce.
— Nie, ostrzegałeś, wiedziałam, na co się piszę — odparła.
— Włączysz radio, może jakaś fajna muza poleci — zaproponowała.
Powstałem z łóżka i włączyłem radio. Gałowałem po skali, szukając, jakiejś muzycznej stacji. W końcu znalazłem. Leciały jakieś stareńkie przeboje.
— Jak dałeś sobie radę po jej śmierci? — zadała dość bezpośrednie pytanie.
— Piłem dwa tygodnie, mój dowódca postawił mnie do pionu i jakoś się trzymam do tej pory, a ty? — odpowiedziałem, zadając jej jednocześnie pytanie.
— Zawaliłam ostatnią klasę ogólniaka, nie byłam w stanie się pozbierać. Na dodatek leżałam w szpitalu po tym wypadku. Czytałeś mój pamiętnik, to chyba wiesz – odpowiedziała.
— Przepraszam, nie powinienem… — rzuciłem.
— Byłam na ciebie wściekła na początku, ale dobrze się stało. Brakowało mi takiej rozmowy jak tam, w kancelarii – przerwała mi.
Podnieśliśmy szklanki. Pozostała nam połowa zawartości. Patrzyłem na nią i czułem, że tracę głowę. Gdy zsunęła swe szpilki z nóg i podkuliła je na wersalce, poczułem, jak rośnie mi członek. Czułem podniecenie. Naturalne, niestymulowane filmem porno. Nawet gdy nagi wtulałem się w Roksanę, to nie czułem tego, co teraz. Może za pierwszym razem. Potem traktowałem tę prostytutkę jako swoistą przytulankę. Potrzebowałem ciepła i czułości ze strony innej osoby, nic więcej.
— Musiałeś bardzo ją kochać — stwierdziła, patrząc na zdjęcie.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem, jak głos więźnie mi w gardle, a oczy stają się mokre od łez. Zauważyła to.
— Przepraszam, nie chciałam — szepnęła, a jej dłoń dotknęła mojego policzka.
Ten dotyk był delikatny, subtelny, niosący jedynie próbę przeprosin. Wzdrygnąłem się.
— Nie, nie przepraszaj, to była kobieta mojego życia — odparłem cicho.
Uroniłem łzę. Otarła mi ją swoją dłonią. Siedzieliśmy blisko siebie, a w powietrzu iskrzyło coś, czego nie potrafiłem zdefiniować. Żadne z nas nie chciało przerwać tej chwili. W końcu to ja zdecydowałem się na kontynuowanie rozmowy.
— Dopijemy? — zapytałem, bo na tyle mnie było stać w tej chwili.
Kiwnęła głową na znak zgody i podała mi szklankę. Wypiliśmy do dna. Wstałem i podszedłem do lodówki, napełniając ponownie szklankę mieszanką alkoholu, lodu i coli.
— Chcesz mnie upić? — zapytała.
Nie miałem takiego zamiaru. Nawet o tym nie pomyślałem. Nigdy, przenigdy nie wykorzystałbym pijanej kobiety. Honor mi na to nie pozwalał.
— Przepraszam, jeśli tak to odbierasz, nie mam takiego zamiaru — odpowiedziałem, kończąc przygotowywanie drinka.
Usiadłem z powrotem obok niej. Zsunęła nogi, wsuwając stopy w szpilki.
— Fajną stację znalazłeś, zatańczymy? — zapytała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
W tańcu byłem typem, któremu muzyka nie przeszkadzała. Zero koordynacji i wyczucia rytmu. Z Agnieszką mieliśmy nawet wykupione lekcje tańca przed planowanym weselem.
— Nie tańczyłem prawie trzy lata, nie umiem — odparłem zgodnie z prawdą.
Spojrzała mi głęboko w oczy tym błagalnym wzrokiem.
— Tego się nie zapomina, to jak jazda na rowerze. Proszę, tylko jeden taniec – poprosiła.
— Dobrze, ale wolny, szybkich nie umiem — przystałem na jej prośbę.
Chyba Sierocki prowadził ten nocny program. Gdy zakończył się poprzedni kawałek, wykonywany przez „Cher”, wstałem z tapczanu razem z nią. Czekaliśmy, co zapowie. Pożerała mnie wzrokiem. Czułem to. Zastanawiałem się, czy tylko dlatego, że nie wywaliłem jej z kursu, czy z innego powodu.
— „I drodzy radiosłuchacze, przypomnimy sobie teraz rok 1985 i Madonnę w utworze „Crazy for you” — usłyszałem głos Marka Sierockiego.
Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. To był ten kawałek, który zamówiłem wtedy w kasynie dla Agnieszki. Zaniemówiłem. Na wpół przytomny objąłem Klaudię. Pchany jakąś nadprzyrodzoną siłą, zacząłem z nią tańczyć. Nie wiedziałem, czy kalam w tym momencie własne wspomnienia, czy to jest jakieś fatum.
Położyła dłonie na moich barkach i wtuliła się we mnie. Dłońmi objąłem jej biodra. Zwarliśmy się w tym zmysłowym tańcu. Gdy oparła głowę o moją klatkę piersiową, nie wiedziałem, co począć. To było chore – trzydziestoparolatek trzymający w ramionach dwudziestodwuletnią dziewczynę czuł się jak mały Kazio, który po raz pierwszy wtula się w nastoletnią koleżankę. Bezradny, dupowaty i niewiedzący co począć. Wielki pan instruktor, pogromca połowy kursu. Widząc moją bezradność, Klaudia sama przyciągnęła moją głowę do swojego barku. Poczułem zapach jej subtelnych perfum, które skądś znałem. Tak, to była „Currara”. Pamiętałem, jak Agnieszce kupiłem oryginały od gościa po misji z Syrii lub Libanu.
Pląsaliśmy w wolnym tańcu. Trzymałem jej wąską talię i czułem zapach perfum oraz jej włosów. To było coś, czego nie przeżywałem przez ostatnie lata. Jakże byłem wyjałowiony, jakże dziewiczy, jakkolwiek by to zabrzmiało.
Kawałek dobiegł końca, a my nadal tkwiliśmy wtuleni w siebie.
— Chcesz? — usłyszałem jej szept.
Nic nie odparłem. Zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Zaskoczony poddawałem się jej działaniom. Zsunąłem dłonie na jej uda. Palce dotknęły delikatnego nylonu rajstop. Unosiłem dłonie ku górze, dochodząc do jej bioder. Sukienka nie zasłaniała już niczego. Była podniesiona wysoko. Klaudia wbiła swe usta w moje. Odpowiedziałem tym samym. Muskałem jej wargi. Wpychała mi język do ust. Wiedziałem, o co jej chodzi. Zrzuciła ze mnie koszulę, uchwyciła dolne poły podkoszulka. Podniosłem ręce do góry, poddając się jej działaniom. Zwariowałem, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Penis osiągnął pełną erekcję i stawał się wilgotny.
Uchwyciłem górną część rajstop i razem z majtkami ściągałem w dół. Nie protestowała. Zdołałem zsunąć je tylko do kolan, na dalej zabrakło zasięgu moich dłoni. Uwolniliśmy się od siebie. Klaudia, patrząc na mnie gorejącym wzrokiem, ściągała z siebie sukienkę i bieliznę. Po chwili była całkiem naga, prezentując mi swoje zgrabne ciało.
W pośpiechu zrzucałem z siebie części garderoby. Ostatnie ściągnąłem jak to każdy facet – skarpety. Lustrowałem jej piękne, młode, nagie ciało.
— Chcesz? — ponowiła pytanie, teraz już całkiem naga.
Przyciągnąłem ją do siebie. Sterczący penis otarł się o jej brzuch. Byłem gotowy i gdybym nie spojrzał na zdjęcie Agnieszki, pewnie posiadłbym tę kobietę.
— Nie, nie mogę, nie jestem jeszcze gotowy, przepraszam — wyrzuciłem z siebie.
Za bardzo tkwiła mi w głowie myśl, że kochając się z inną kobietą niż Agnieszka, ją zdradzam. Nie mogłem, nie byłem przygotowany na taką sytuację. Wszak idąc na dyżur, nie planowałem tego.
Klaudia objęła moją twarz obiema dłońmi. Pochyliła się i patrzyła mi prosto w oczy.
— Radek, co się dzieje? — zapytała zasmucona.
— Połóż się obok mnie, proszę, i wtulmy się w siebie. Wszystko ci powiem – odparłem.
++++++
Ułożyli się na łóżku. Wtuliła swe ciało w ciało Radka. Nie wiedziała, czy on dostrzegł jakiś defekt jej ciała i nie chciał z nią kochać, czy była to inna przyczyna. Przytuliła go do swoich piersi i objęła dłońmi. Jaka to była delikatna i krucha istota. On, jej instruktor, kawał chuja, jak go nazywali koledzy i koleżanka. Facet, który uratował dziesiątki istnień ludzkich, tu i teraz wtulał się w jej ciało jak niemowlak. Prawie dokładnie jak niemowlak, bo ten chce jeszcze possać pierś. On tego nie potrzebował.
Rozmawiali do trzeciej nad ranem. Wstał wtedy i wyciągnął z kieszeni kolejny blankiet przepustki. Nie zważając na późną porę, zadzwonił do podoficera.
— Przedłużam przepustkę mata Skibińskiej do 18:00, Jasne — rzucił zaspanemu podoficerowi.
Klaudia patrzyła na niego, wiedząc, co przeżywa. Była w nim po cichu zakochana. Może nie od pierwszego wejrzenia, ale od czasu, gdy wywalił tę zarozumiałą dziewuchę. Szkoda jej było Marzeny. Wziął ją wtedy na pierwszy ogień i gdyby ona była na jej miejscu, pewnie by uwaliła.
To był niesamowity facet. Nie to, że był instruktorem. Miał w sobie to coś, tę ikrę, spokój ducha i ukrytą pod pancerzem twardziela czułość i delikatność.
Był chujem i nie cierpiał bab, to należało mu przyznać. Kutas pełną gębą. Dawał płci przeciwnej do wiwatu, ale wypieprzał głównie chłopów. Przez chwilę grupa myślała, że jest homoseksualistą. Obmacanie obu dziewczyn w czasie pamiętnego egzaminu rozwiało te wątpliwości.
To, co usłyszała od niego przez te dwie godziny, uzmysłowiło jej, że są z podobnej gliny ulepieni. Stracił przyszłą żonę w ciąży i dwójkę przyjaciół. Byli w stratach jeden do jeden, przy czym jak traktować nienarodzone dziecko? Czy strata poniesiona przez dojrzałego faceta równa się stracie nastolatki?
Ułożył się znów w jej ciele. Przytuliła go do siebie i całowała po włosach. Skulony w pozycji embrionalnej powoli zasypiał w jej ramionach. Gdy zasnął mocno, podniosła jego ramię. Cztery blizny, które zauważyła, mówiły o czterech straconych istotach. Nie chciał jej tego pokazać, wspomniał tylko o tym.
Do rana była opiekunem jego snu. Coś w nocy go prześladowało. Głaskała jego głowę i tuliła mocniej do piersi, kiedy złe sny nawiedzały jego ciało. Tuląc go w ramionach, płakała cichutko, nie chcąc go obudzić. Wiedziała, że to jest jej facet, nie marzyła o innym. Żałowała tylko, że dziewictwo straciła z pewnym dupkiem, który mu do pięt nie dorastał.
**Darłowo. Baza 2. Darłowskiego Dywizjonu Lotniczego MW, Grupa poszukiwawczo-ratownicza wchodząca w skład SAR. 52. dzień praktyki.

Listopadowa pogoda nie należała do przyjemnych. Kursanci, owinięci w bechatki z podniesionymi kołnierzami, stali i słuchali wykładów moich kolegów. Ja również byłem wśród nich, uważnie przysłuchując się wykładowi porucznika Pawła Kojtucha, pilota śmigłowca Mi-2 RN. Po zakończeniu wykładu, jak zwykle, dodał coś od siebie.
— Jak to mówią mądrzy ludzie, nazwiska autora nie pamiętam, ale cytuję: „Zawsze szukam dźwięków, które są przyjemne w danym momencie. Odgłos nadlatującego helikoptera jest naprawdę irytujący, dopóki nie toniesz. Gdy ów przybywa, by cię uratować – brzmi jak najlepsza muzyka” – zakończył swój wykład.
Grupa nagrodziła go brawami. Speszył się chłopak i tyle. Stanąłem przed kursantami. Klaudia patrzyła na mnie swoimi cudnymi oczami, a obok niej stała Marzena. Z bólem, ale odwołałem swoją wcześniejszą decyzję. Przyjąłem to na klatę i tyle. Gdy wróciła i mnie zobaczyła, tak się rozpędziła, że ledwo ją uchwyciłem w ramiona, kiedy wskoczyła na mnie, oplatając mnie nogami.
— Dziękuję, dziękuję, instruktorze — wyrzuciła z siebie, prawie płacząc.
— Wiesz co, nie spodziewałam się tego — rzuciła wtedy Klaudia.
Nie robiłem tego dla niej. Po prostu źle się z tym czułem. Koniec i kropka.
Dziś miały odbyć się wyloty nad Bałtyk z kursantami. Dwa śmigłowce były gotowe do misji szkoleniowej.
— Pamiętajcie, skok z piętnastu metrów to jak skok na beton, połamane nogi, połamane inne części ciała, skok z trzydziestu metrów — to wyrok śmierci. — przypomniałem.
Zakończyłem swoją przemowę. Cofnąłem grupę. Technicy zaczęli przygotowywać maszyny do lotu. Nieznani bohaterowie naszych działań. Piloci zasiedli za sterami swoich maszyn. Kursanci przebrali się w suche skafandry i pobrali wyposażenie.
— Pan porucznik zabiera większość grupy na Mi-14, ze sobą zabieram… — tu specjalnie wstrzymałem głos.
— Mata Dominiaka i mata Skibińską — dodałem.
Gdy wskazałem mojemu męskiemu faworytowi, czym ma lecieć, zastanowił się chwilę. Nie bardzo pasował mu Mi-2 RN.
— Mamy lecieć tym struclem? — zapytał.
— Nie pasuje ci, to spierdalaj, droga wolna i kurs ujebany — rzuciłem krótko.
Przemógł się i wsiadł do „Michałka”, ale nadal robił wielkie fochy. Był moim męskim faworytem. Zastanawiałem się, czy dobrze wybrałem.
— Tylko mi tego podporuczniczynę dojedź, chuja wie i dupą sra — poprosiłem wcześniej drugiego pilota Mi-14.
— Dać im w pizdę? — zapytał mnie wtedy.
— Z umiarem, ale nie szalej — rzuciłem.
Zabrałem swoją dwójkę kursantów do śmigłowca. Poczciwy „Michałek”, pilotowany przez porucznika Pawła, grzał silniki, oczekując na nas.
— Pierwszy raz śmigłowcem? — zapytałem, przekrzykując ryk silników.
Oboje kiwnęli głowami na „tak”. Usadowiliśmy się w śmiglaku”. Na pokładzie prócz pilota i nas był Piotr – lekarz oraz technik pokładowy Marcin. Porucznik podniósł maszynę. Mi-14 poszedł w kierunku zachodnim, my w kierunku wschodnim. W planach była realizacja skoków szkoleniowych, wyciąganie przy pomocy wyciągarki, obsługa kosza i transportowanie poszkodowanych w realnych warunkach. Mieli po raz pierwszy, nie licząc zajęć na plaży, spotkać się z zimnymi falami Bałtyku. Realne działania, kwintesencja pracy ratownika. To już nie był spokojny basen, gdzie w razie potrzeby można było podpłynąć do murku. To było prawdziwe morze – czasami spokojne, a w większości przypadków nieprzewidywalne.
Przywitałem się z resztą załogi. Minęliśmy linię brzegową. Powitała nas szara połać Bałtyku z niewielkimi grzywaczami. Łopaty młóciły powietrze. Mieliśmy przeprowadzić zajęcia w odległości 2-3 mil morskich od brzegu. Instruktorem tej dwójki byłem ja, na Mi-14 było trzech moich kolegów – ratowników. Stareńkie Mi-2 RN służyły już teraz wyłącznie do celów szkoleniowych i jako maszyny dyspozycyjne. Bardzo rzadko wystawiano je jako maszyny ratownicze. Mieliśmy w dywizjonie dwie sztuki tego typu. Piloci cieszyli się, gdy mogli wykonać na nich taki lot szkoleniowy nad morze. Najczęściej ich zadanie ograniczało się do powietrznej taksówki pomiędzy bazami lub dowództwem MW.
— Darłowo SAR tu „Hoplit 03”, jestem w rejonie ćwiczeń, rozpoczynamy szkolenie — zameldował pilot, obniżając pułap.
Lekko wzburzona powierzchnia morza zbliżała się w naszym kierunku. Technik otworzył drzwi boczne. Zimny listopadowy wiatr uderzył w nasze twarze. Popatrzyłem na kursantów. Zacięte, poważne miny, pełne obaw spojrzenia na powierzchnię Bałtyku, która była pod nami.
— Normalnie pilot wcześniej oznacza rejon wypadku bombami sygnalizacyjnymi, teraz tego nie robimy, rozumiecie, oszczędności — powiedziałem.
Oszczędności szukano wszędzie, wcześniej kursantów dostawaliśmy na dziesięć dni, teraz musiało wystarczyć pięć. Technik wychylił się przez otwarte drzwi boczne. Naprowadzał pilota. W końcu Mi-2 zawisł na bezpiecznej dla nas wysokości kilku metrów.
— Gotowi? — zapytał.
— Gotowi, Klaudia pierwsza, ja drugi, Dominiak na końcu — podałem kolejność opuszczenia śmigłowca.
Dziewczyna patrzyła w dół. Była gotowa na skok. Czekała tylko na komendę.
— Tu Darłowo SAR, mamy zgłoszenie, sygnał May Day z jachtu dwanaście mil morskich od… Koordynaty… Dwoje załogantów, przerwać misje szkoleniowe, kontynuacja po naszej zgodzie – usłyszeliśmy w radiostacji.
— Paweł, gdzie to? — rzuciłem pytanie do pilota.
— Całkiem blisko nas, jakieś siedem, osiem mil — odparł.
Nie zastanawiałem się długo. Zanim poderwie się dyżurny Mi-14 lub „Anakonda”, będziemy na miejscu. Technik zamknął natychmiast drzwi boczne.
— Bierzemy? — rzuciłem pilotowi.
Było to retoryczne pytanie. Marzył o akcji ratunkowej, nie miał jeszcze żadnej na swoim koncie. Ujrzałem blask w oczach technika. Wszyscy rozumieliśmy się bez słów. Nie ukrywam, że mi też brakowało tego czegoś.
— Darłowo SAR, tu „Hoplit 03”, przerywamy misję szkoleniową, jesteśmy najbliżej miejsca wypadku. Proszę o zgodę na podjęcie działań ratunkowych, mam kompletną obsadę. Zmiana statusu z SIERRA na ROMEO – natychmiast rzucił Paweł.
Status „SIERRA” – oznaczał zadanie szkoleniowe, status ROMEO – zadanie bojowe. Popatrzyłem na Klaudię. Nie bardzo bidulka wiedziała, o co chodzi, podobnie jak drugi z kursantów.
— Mamy akcję ratowniczą, jeżeli się zgodzą, lecimy tam, liczę na was — rzuciłem do tej dwójki.
Kiwnęli głowami znacząco. Po ich minach widziałem, że są w szoku.
— „Hoplit 03” tu Darłowo SAR, zmiana statusu na ROMEO… — reszta transmisji radiowej nie była ważna.
Dostaliśmy zgodę na podjęcie akcji ratunkowej. Radość, która zapanowała wśród etatowej załogi, można było porównać do wygranej w totolotka. Pilot delikatnie pochylił maszynę i zwiększył moc. Kierował „Michałka” w rejon, gdzie byli rozbitkowie. Kursant Dominiak stał się blady jak ściana, Klaudia patrzyła na mnie nie do końca, zdając sobie sprawę, że uczestniczy w realnych działaniach i za chwilę ratować będziemy realnych poszkodowanych.
— Spokojnie będę przy was, schodzimy we trójkę, jest dwoje rozbitków, morze w miarę spokojne, dacie radę — uspokajałem ich.
Lot trwał dosłownie kilka minut. Pilot sprawnie dostrzegł płonący jacht. Kto w taką pogodę pchał się na Bałtyk, nie mi było oceniać.
— Darłowo SAR, tu „Hoplit 03”, jestem na miejscu, oznaczam rejon akcji — zameldował.
Zwolnił dzienne bomby sygnalizacyjne. Automat zgodnie z zaplanowanym odstępem czasowym wyrzucał kolejne z nich. Dzienne nie świeciły, ale dawały dobrze widoczny dym. Technik ponownie otworzył drzwi. Dojrzałem dwójkę rozbitków. Odpływali od tonącego powoli jachtu. Była to jednostka klasy B – pełnomorska, tak oceniłem na oko. Poszkodowani machali dłońmi, utrzymując się na powierzchni.
— Nie jesteście kursantami, jesteście teraz ratownikami. Jasne! – rzuciłem moim podkomendnym.
Technik otworzył ponownie drzwi boczne maszyny. Paweł stabilizował śmigłowiec, obniżając pułap. Tkwił już w zawisie. Lubiłem go, przypominał mi poległego wtedy Piotra. Kiwnęli głowami znacząco. Dla tej dwójki to miał być najtrudniejszy test – przeprowadzony w warunkach bojowych, bez żadnej taryfy ulgowej, z realnymi rozbitkami, na morzu.
— Skaczę pierwszy, za mną Klaudia, na końcu ty — zmieniłem kolejność.
— Ratownik gotowy do skoku — zameldował pilotowi technik.
Skoczyłem w dół. Uderzenie w wodę, nakrycie falą, wynurzenie. Wyprostowałem dłoń, podniosłem kciuk w górę na znak, że wszystko w porządku.
— Pierwszy ratownik w wodzie — usłyszałem w radiotelefonie.
Patrzyłem w górę. Klaudia skoczyła bez żadnego zawahania się. Podobnie jak mnie, nakryła ją niewielka fala. Po chwili wynurzyła się i, podobnie jak ja, zasygnalizowała, że wszystko w porządku. W końcu skoczył Sławek.
— Trójka ratowników w wodzie — usłyszeliśmy głos technika.
Mocno pracując dłońmi i nogami, zbliżaliśmy się do poszkodowanych. Młoda dziewczyna może dwudziestoletnia oraz starszy, niezwykle tęgi mężczyzna. Nalana twarz, obfity brzuch – to zapamiętałem na początku. Trzymał się jakiejś bojki lub czegoś podobnego, krzycząc wniebogłosy.
— Hoplit dawaj kosz — rzuciłem w radiotelefon.
— Oboje do kobiety, ja biorę faceta — krzyknąłem do nich, dzieląc zadania.
Miałem nadzieję, że mnie usłyszeli. Pilot podnosił maszynę ku górze, wciąż tkwiąc w zawisie. Musieli nam spuścić kosz ratunkowy, co wymagało nabrania wysokości. Podpływałem do grubasa, który panicznie walił dłońmi o wodę, próbując jednocześnie trzymać się bojki. To najgorszy typ, z jakim można się spotkać – nieobliczalny i niebezpieczny. Zrobi wszystko, by ratować siebie, nie zważając na innych.
— Jestem ratownikiem, proszę się uspokoić, jestem tu, by pana uratować — wrzasnąłem.
Słyszałem tylko „ja, pierwszy ja”, „Ratuj mnie” i inne niezrozumiałe okrzyki. Odwróciłem się, chcąc zobaczyć, jak radzą sobie moi podopieczni. Mieli dziewczynę w swoich ramionach, utrzymując ją na wodzie. Była bezpieczna. To moje rozproszenie uwagi na nich, było dla mnie zgubne.
Nawet nie zauważyłem, kiedy grubas porzucił bojkę i znalazł się tuż przy mnie. Obiema dłońmi objął moje ciało.
— Kurwa, puść! — wrzasnąłem, a po chwili obaj poszliśmy pod wodę.
Oplótł mnie swymi grubymi łapskami i na dodatek oplótł nogami. Był za moimi plecami. Gdyby był z przodu, dostałby z bańki w gębę. Próbowałem uderzyć go tyłem głowy w twarz, ale na darmo – jakoś udało mu się odchylić głowę. Mocno pracowałem nogami, co pozwoliło nam chwilowo wynurzyć się na powierzchnię.
— Ejjjj — wyrzuciłem z siebie, ale po chwili znów znalazłem się z nim pod wodą.
Widziałem, że Sławek dostrzegł sytuację, w jakiej się znalazłem. Nasz wzrok przez chwilę się skrzyżował. W jego oczach dostrzegłem paniczny strach. Próbowałem się jakoś wyswobodzić. Poszkodowany ważył dobre 120 kilogramów, ja niecałe osiemdziesiąt. Opleciony jego dłońmi na wysokości sutków, nie mogłem nic zdziałać rękoma. Byłem w silnym uścisku. Jego nogi oplotły moje na wysokości kolan, blokując ruch. Tak spleceni opadaliśmy. Stopami znów spróbowałem odbić się w górę, głowa znów gwałtownie odrzucona do tyłu miała zamiar walnąć spaślaka w twarz. Machałem zablokowanymi rękoma, ale to nie przynosiło żadnego efektu. To nie mogło dać nic, nic wymiernego. Wpadaliśmy obaj w otchłań Bałtyku.
XXXXx
Klaudia dostrzegła, co się dzieje. W momencie, gdy Radek odwrócił się do nich, chcąc upewnić się, czy przejęli poszkodowaną, ten gruby jegomość podszedł od tyłu. Opasał Radka swoimi grubymi łapskami i obaj zniknęli pod wodą. Trzymali na powierzchni uratowaną dziewczynę. Była spanikowana, lecz nie wykonywała gwałtownych ruchów.
— Sławek, idź, mu pomóż! — wrzasnęła na Sławka.
Odwrócił swoją twarz do niej. Dojrzała w niej paniczny wzrok chłopaka. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. Tkwił w bezruchu, trzymając poszkodowaną.
— Rusz się, on go utopi! — wrzasnęła ponownie.
Tkwił w bezruchu, trzymając poszkodowaną. Patrzył na nią tępym wzrokiem. Dwójka splecionych ludzi wynurzyła się ponad powierzchnię wody. Instruktor walczył z tym spaślakiem. Zdołał tylko coś krzyknąć i obaj ponownie znaleźli się pod wodą.
— Trzymaj ją, kurwa — zaklęła, przekazując mu opiekę nad nastolatką.
Niczym foka, zanurkowała w odmęty Bałtyku. Mocno pracując rękoma i nogami, zbliżała się do tej dwójki.
— Bierz go od tyłu — tłukło się jej w głowie.
Dopadła ich. Jedną dłonią chwyciła za włosy grubasa, drugą wbiła dwa palce owleczone rękawicą w oczodoły poszkodowanego. Zadziałało. Zwolnił dłonie krępujące instruktora i próbował ją uchwycić. Nie odpuszczała, jej palce wciąż tkwiły w jego oczodołach. Radek doszedł do siebie i pięścią walnął grubasa w twarz. Panowali nad sytuacją. Instruktor momentalnie znalazł się za plecami poszkodowanego, zakładając mu rękę na szyi, zyskując kontrolę. Wynurzyli się. Grubas znów zaczął się szamotać. Był w totalnym szoku, nie wiedział, co czyni.
— Jebnij go w jaja — usłyszała od Radka i bez żadnej zwłoki, swe mocne uderzenie skierowała w to miejsce.
Poskutkowało. Zwijał się z bólu, nie miał zamiaru walczyć. Ból odbierał mu siłę. Z pokładu śmigłowca już dawno spuścili kosz. Sławek nie ruszył się nawet o metr z poszkodowaną w tamtym kierunku. Trzymał ją i patrzył tępym wzrokiem, na to, co się dzieje.
+++++++
Uratowała mnie, to było proste jak dwa razy dwa. W jaki cudowny sposób to zrobiła, sam nie wiedziałem. Liczyłem tylko na to, że grubas szybciej niż ja straci przytomność i wtedy zwolni te cholerne kleszcze. Gdy tylko się uwolniłem, nie omieszkałem temu warchlakowi dać w pysk. Wszystko działo się pod wodą i tylko dlatego chyba nie wybiłem mu zębów. Panowaliśmy nad sytuacją. Gdy grubas znów zaczął świrować, kazałem jej, by dała mu cios w jaja. To uspokaja nawet największego cwaniaka i twardziela.
Spojrzałem na Sławka. Był spanikowany. Nie był w stanie nawet przesunąć się z poszkodowaną w kierunku spuszczonego kosza. Nie dochodziło do niego nic. Z góry wrzeszczał na niego technik. Patrzył tym swoim mętnym wzrokiem. Zdałem sobie sprawę, na jakiego dupka postawiłem.
— Klaudia, ładuj poszkodowaną do kosza, przejmij ją od niego — rozkazałem.
Zadziałała jak robot. Przejęła dziewczynę z rąk spanikowanego partnera i wsadziła do spuszczonego kosza. Sprawnie podniosła rękę i kciuk ku górze, dając znak, by podnosić kosz. Bałtycka fala uderzyła w jej ciało.
— Boże, jakim ja byłem debilem — uzmysłowiłem sobie, patrząc na jej działanie.
Wciągnęli poszkodowaną na pokład, ponownie opuścili kosz.
— „Ratownik 01” tu „Hoplit 03”, paliwo na wyczerpaniu, podniosę was i muszę wracać do bazy — usłyszałem w radiotelefonie.
— Tu „Ratownik 01”, zabieraj poszkodowanego z jednym kursantem, ja z drugą zostaję tutaj i czekam na kolejne śmigło — odparłem, decydując, kto zostaje, a kto ma polecieć.
— NEGATIV, zabiorę was wszystkich — usłyszałem.
— Nie dasz rady, ten facet ma ze 130 kilo wagi, podpina się pod niego „Ratownik 03”, wyciągarka nas czwórki nie utrzyma, pozostaje z „Ratownikiem 02” w wodzie. Powodzenia – odparłem.
Zdawałem sobie sprawę, że dobrze robię. Kolejny zawis i wciąganie nas na pokład było ryzykowne. Śmigłowiec mógł nie dolecieć do lotniska. Te cholerne oszczędności. Paliwa do „Michałka” wlano na misję szkoleniową. Tylko tyle, plus zapas określony procedurami.
— To ja zostanę — rzucił Dominiak, w którym teraz odezwał się bohater, godny poświęceń.
— Wypierdalaj, kutasie jebany, to rozkaz — walnąłem mu brutalnie.
Kosz opadł ponownie. Nawet nie dałem mu dotknąć tego grubasa. Na spółkę z Klaudią, wpakowaliśmy go do kosza.
— Dawaj sygnał, mała — rzuciłem.
Uśmiechnęła się do mnie, dając kciuk do góry. Podpięty do kosza z poszkodowanym Dominiak opuszczał rejon działań.
— „Ratownik 01” tu „Hoplit 03” Darłowo SAR powiadomione, wysyłają „Haze 16”, jak mnie zrozumiałeś — usłyszeliśmy w radiotelefonach, gdy nasz Mi-2 RN odlatywał z poszkodowanymi.
— Zrozumiałem cię, głośno i wyraźnie, czekamy na „Haze 16” — odparłem.
Unosiliśmy się na falach morza. Ktoś by powiedział – fajnie. Nie w temperaturze wody plus pięć stopni i w takim stanie morza.
— Dziękuję — rzuciłem.
— Zrobiłbyś to samo, przepraszam, pan zrobiłby to samo — odparła.
Tak, pamiętała. Byliśmy w pracy i tak należało się do mnie zwracać. Czułem zimno, podobne zimno musiała czuć ona. Miała mniejszą tkankę tłuszczową niż ja.
— Przylecą po nas? — zapytała nieśmiało.
— Przy takich falach to jeszcze zwodują — odparłem.
Pocałowaliśmy się. Samotni, w toni bałtyckiego morza.

++++++
Nie zwodowali co prawda, lecz wzięli na wyciągarkę. Podpięliśmy się oboje. Patrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu. Chłopaki ze śmigła chyba dostrzegli, że coś między nami iskrzy, bo patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem. Starałem się nie okazywać jej zbytnio uczuć. Najwyraźniej coś czułem do tej dziewczyny, a ona do mnie. Musieliśmy jednak zachować dystans. Wylądowaliśmy w Darłowie. Niestety pan podporucznik zabrał autokarem resztę grupy do Ustki, nie bacząc, że ma jeszcze jedną kursantkę.
Byliśmy cholernie zziębnięci. Każde z nas trzęsło się z zimna. Ktoś powie, że masz kombinezon, suchy, nic ci nie grozi. Nie, to nie jest prawda – zawsze, nawet w takim kombinezonie, odczuwasz zimno. Bądź w nim parę godzin, a sam zrozumiesz.
Zaprosiłem ją do pomieszczenia, które wcześniej dzieliłem z Agnieszką. Obsada zmiany bojowej była typowo męska. To pomieszczenie, po śmierci Agnieszki, na zmianie, kiedy służyłem, było tylko i wyłącznie dla mnie. Taka jakaś tu się narodziła tradycja. Chłopaki pragnęli Klaudię przechwycić. Niepisany regulamin, przyjęty w tej jednostce, mówił, że po pierwszym uratowanym należy pasować ratownika.
— Dajcie spokój, dziewczyna jest przemarznięta i ma dość wszystkiego na dzisiaj — rzuciłem im krótko.
Odpuścili. Wpadliśmy do pomieszczenia. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi na klucz.
— Wskakuj pod ciepły prysznic — rzuciłem.
— A ty? — zapytał, patrząc na mnie specyficznym wzrokiem.
— Po tobie — rzuciłem.
Zlustrowała mnie wzrokiem. Oboje drżeliśmy z zimna. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
— Bez ciebie, nie pójdę — rzuciła, ściągając z siebie skafander.
Rozbierała się przy mnie bez żadnego wstydu. Po chwili stała całkowicie naga. Nie wiedziałem, co począć.
— Rozbierzesz się, czy mam ci pomóc? — zapytała.
Wcześniej puściłem wodę w kabinie. Stałem, nie wiedząc co począć. Zbliżyła się do mnie i poczęła mnie rozbierać. Po chwili tkwiliśmy całkiem nadzy przed sobą.
— Chodź — rzuciła, chwytając mnie za dłoń.
Zaprowadziła mnie pod prysznic. Łazienka była całkowicie zaparowana. Weszliśmy oboje do kabiny. Ciepłe strumienie wody oblały nasze ciała. To była ambrozja, dla naszych zmarzniętych ciał. Stała za moimi plecami. Delikatnymi dłońmi dotykała klatki piersiowej. Woda lała mi się na usta i szyję. Zsunęła dłonie niżej. Objęła moje biodra. Odwróciłem się do niej przodem. Penis stał w pozycji na baczność.
— Chcesz, bo ja chcę, chcę cię — szepnęła i jej usta skierowały się ku moim.
Moje dłonie, wcześniej bezrobotne, dotknęły jej krągłych piersi. Spływająca woda ogrzewała nasze zimne ciała. Objąłem ją dłońmi i przysunąłem bliżej siebie. To, co dzisiaj przeżyliśmy, scementowało nasz związek. Po raz pierwszy od wypadku miałem ochotę kochać się z nią. Oparłem ciało o kafelki. Podniosłem ją do góry, chwytając pod kolana i skierowałem jej cipkę w kierunku fallusa.
— Tak, tak — jęknęła, gdy mój penis zagłębił się w jej pochwie.
Obróciłem się i jej ciało oparłem o płytki. Objęła mnie nogami, gdzieś tam na wysokości bioder. Wbijałem język w jej usta, coraz mocniej napierałem biodrami. Nicowałem tę dziewczynę, tak jakbym to robił pierwszy raz. Delikatnie, acz stanowczo. Przyśpieszałem. Nasze oddechy, stawały się coraz bardziej szybkie i zarazem płytkie. Serca biły jak szalone. Jęczała, podobnie i ja pojękiwałem z rozkoszy. Wyposzczony, pragnący tego zbliżenia dochodziłem do finału.
— Ojjjj, auuu — wyrwało mi się z ust.
Fala przyjemności przeszyła moje ciało. Jakże długo nieodczuwana. Była silna. Spazmy orgazmu przeszyły moje ciało. Wzmocnione, moim postem, o mało co nie powaliły mnie na kolana. Ledwo zdołałem utrzymać Klaudię. Ta dochodziła chwilę po mnie. Zagryzała wargi, prawie do krwi, przerzucała swą głowę z prawa na lewo. Mocno wbijała swe palce w moje plecy.
— Już, przestań, proszę — jęknęła, gdy jeszcze wykonywałem ruchy frykcyjne.
Nadal, tkwiąc w miłosnym akcie, staliśmy pod prysznicem. Ledwo, utrzymywałem ją w swoich dłoniach.
— Kocham cię — usłyszałem z jej ust.
— Kocham cię — odparłem, nie do końca, wiedząc, czy nie zdradzam Agnieszki.
Zakręciłem strumień wody. Nasze ciała chwyciły odpowiednią temperaturę. Popatrzyłem na tę przecudną, rudą istotę.
— No co? — zapytała.
— Jesteś piękna — odparłem.
— Jak, ja teraz wrócę do koszar? — zapytał ponownie.
— To już nie twój problem, zabieram cię do siebie — odparłem, całując ją w usta.
W mojej służbowej kawalerce kochaliśmy się jeszcze dwa razy. Najpierw po wejściu, a potem nad ranem. Zawładnęła mną, w całym znaczeniu tego słowa. Poddałem się jej, lecz tylko w kwestii seksu. Gdy następnego dnia pod poruczniczyna miał zamiar coś mi powiedzieć, zajebałem go jedną kwestią.
— Tak was uczyli na szkole? Zostawia się swoich? Swoich, którzy wykonują zadania bojowe? Dziwne kurwa co? – jebnąłem mu na dzień dobry.
— To nie tak, jak pan myśli, musiałem być w domu o tej porze — odparł.
— No nie, jeżeli tak, to ja rozumiem — odparłem z przekąsem.
Kurs dobiegał końca. Nie omieszkałem wyjebać z kursu mojego pupila. Zawiódł.
— Jeszcze mnie chuju popamiętasz — usłyszałem na koniec.
— Wiesz co, wszystkie akcje bojowe są nagrywane, więc może zamknij ryja — odparłem krótko, dobrze, wiedząc, że Mi-2 RN nie ma takiej opcji.
W ostatni dzień szkolenia u nas w jednostce stanąłem przed kursantami. Był tam też mój ulubiony podporucznik.
— Czy uratujecie mnie, gdy będę tonął? — zapytałem.
— Tak jest panie chorąży — usłyszałem.
Podszedłem do każdego z osobną, każdemu uścisnąłem dłoń. Zatrzymałem się przy koleżance Klaudii.
— Przepraszam, tego nigdy ci nie powiedziałem — rzuciłem głośno, tak aby każdy słyszał.
Spojrzała na mnie. Wyprostowała się jak struna. Wypięła piersi.
— Zaszczytem było być pana podkomendną — wypaliła.
Przesunąłem się dalej, tam była tylko Klaudia.
— Uratujesz mnie Klaudio? — rzuciłem, gdyż dojrzałem, że ten podporucznik zapierdala w naszym kierunku.
— Przecież wiesz — odparła, nim pryncypał dotarł do nas.
Zakończenie kursu. Listopad.

— Panie Radku, proszę się poważnie zastanowić, proponuje panu etat instruktora i skierowanie na kurs oficerski — kusił mnie komendant, proponując, pozostanie na uczelni.
Patrząc na mnie, musiał jednak zdać sobie sprawę, że nic z tego.
— Gdyby pan zmienił zdanie, tu ma pan moją wizytówkę. Jestem wdzięczny za pomoc. Czy w zamian mogę w czymś pomóc? – dodał, wręczając mi blankiecik wizytówki.
— Tak, miałbym prośbę — odparłem.
— Słucham — rzucił.
— Chciałbym, by obie kursantki trafiły do mnie, do Darłowa. Czy to jest możliwe? – rzuciłem.
Komendant uśmiechnął się pod nosem. Chyba czuł pismo nosem.
— Tak, nie ma sprawy, ale będzie mi pan za to winny jeden kurs, za rok. Zgoda? – negocjował.
Przystałem na to. Skierowaliśmy się do auli, gdzie czekali na galowo ubrani kursanci. Dojrzałem Klaudię. Stała jako pierwsza, kończyła kurs z wyróżnieniem.

Dzień później, Darłowo, cmentarz komunalny.

Stałem przy grobie Agnieszki. Po zakończonej modlitwie zrobiłem znak krzyża. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki dwa znicze. Zapaliłem je i położyłem na płycie grobowca.
— Zdradziłem cię, przepraszam, ale czy ja mam do końca życia być sam, powiedz mi, chciałabyś tego? — zacząłem rozmowę z nią.
Odpowiedziały mi tylko podmuchy wiatru i szum przesuwanych liści, w cmentarnych alejkach.
— Kocham ją, wiesz. Daj mi jakiś znak, że się zgadzasz, błagam cię – łkałem, patrząc na grobowiec.
Mocny podmuch wiatru zgasił oba zapalone znicze. Czyżby chciała mi przekazać w ten sposób, że mi pozwala? Podniosłem jeden ze zniczy i zapaliłem go ponownie.
— Naprawdę, zgadzasz się? — zapytałem, trzymając zapalony znicz w dłoni.
Kolejny podmuch wiatru zgasił płomień. Wiedziałem, że to znak od niej. Dawała mi przyzwolenie na ten związek. Łzy leciały mi po policzkach.
— Dziękuję — wydukałem z siebie, zapalając po raz kolejny znicze.
Wracałem do domu jakiś lżejszy, bez tej skorupy zgorzkniałości i żałoby. Weselszy, pogodniejszy i jakby odmłodzony. Wracałem do domu, w którym czekała na mnie Klaudia.

Jammer106

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i miłosne, użył 16735 słów i 97679 znaków. Tagi: #kobiece #soft #miłosne

9 komentarzy

 
  • Użytkownik Maciej9494

    Patrol. Większość tekstów jest z tego filmu, znam go na pamięć, przepisał pan tekst filmu do opowiadania.

    2 godz. temu

  • Użytkownik Jammer106

    @Maciej9494 oczywiście, jest to taka polska wersja tego filmu.

    2 godz. temu

  • Użytkownik Jaśko

    Jammer106 zostałem wywołany do tablicy, więc proszę bardzo. "Rescuer" był pierwszym Twoim opowiadaniem po którym Cię zapamiętałem choć dopiero po drugiej jego części pokusiłem się o komentarz. Teraz całą Twoją twórczość oceniam przez jego pryzmat. Na szczęście "Bałtycki rybak dusz" trzyma poziom i co mi się podoba jest to jedna historia a nie jak u poprzednika 3 osobne choć powiązane historie. Nie wiem jaki jest Twój pomysł na kontynuację ale serial o ratowniku bardzo mnie wciągnął. Lubię emocje jakie wywołują we mnie Twoje opowiadania, człowiek śledzi losy bohaterów przeżywa ich tragedie, sukcesy czy chwile szczęścia jakby były jego własne. Jak napisał wcześniej Kigu to gotowy scenariusz na film tylko nigdy nie pozwól aby reżyserował go Vega. Jedna prośba nie funduj mi drugiego "Foxtrot 1" 😁, zresztą rób jak uważasz.

    Wczoraj 1:00

  • Użytkownik andkor

    Super opowiadanie i super talent. Ratownictwo to ciężka praca a po pracy wielu ratowników nie ma żadnej przespanej spokojnej nocy. Pozdrawiam Andrzej

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Gazda

    Cóż można napisać BRAWO BRAWO BRAWO!!!

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Kigu

    Juz nie wiem co napisac.Rewelacja!Hapy end.To sie nadaje na scenariusz filmu.Masz czlowieku i talent,i wyczucie,i real..
    Tak rzeczywiscie sie klnie w wojsku.
    I tak sie kocha rowniez.
    Gratulacje.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Marcin 78

    Szacun.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Maksmaks

    Mam nadzieję że pojawi się kolejną część. Opowiadanie super

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Maksmaks Zapraszam do opowiadań w serii Rescuer, podobny klimat. Dziękuję i pozdrawiam

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Le Mrau

    Rewelacja. Jedno z lepszych opowiadań, jakie tu czytałem.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Le Mrau  Dziękuję, zapraszam do lektury serii Rescuer i innych moich opowiadań. Pozdrawiam.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    Warto bylo poczekac napisales piekne opowiadanie gratuluje

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Pumciak Na  trójkę, chwile poczekacie. Muszę odetchnąć. Pozdrawiam i dziękuje za komentarz.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jaśko

    @Jammer106 uff bo bałem się, że to koniec.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Jammer106

    @Jaśko Tylko tyle Jaśko. Zawsze dawałeś mi napęd  do dalszych opowiastek. Napisz co jest do dupy, a co dobre. Ty, ty jako ty. Nawet nie wiesz jakie paliwo mi dajecie do dalszych opowiadań. lepsze/ gorsze niż Rescuer. . Sorki za bezpośredniość, ale szanuję Cię bardzo, Ciebie i Twoje zdanie.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    @Jammer106 spoko

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    @Jammer106 spoko

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    @Jammer106 jestem cierpliwy

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    @Jammer106

    Przedwczoraj