Jabłko i pomarańcza

Obróciłem się w lewo i ujrzałem ogromną plamę krwi. Na odległości mniej więcej 30 centymetrów od granicy tego szkarłatnego jeziora leżał Paweł. Jego nieskazitelna przedtem twarz przypominała teraz nieco kiełbaskę z grilla, ponacinana i przypalona. Nie jestem kanibalem, a tym bardziej sadystą, ale ten widok sprawił mi dziwną przyjemność. Chyba wynikało to z radości, że nie ja jestem na jego miejscu. Kiedy po paru minutach doznałem otrzeźwienia, odsunąłem tą myśl daleko od mojej głowy. Nic nie mogło skazić teraz moich myśli. Przetoczyłem się po ziemi jak beczka, z pleców na brzuch. Położyłem powoli dłonie na zimnej betonowej podłodze. Przez chwilę leżałem w tej pozycji, jakbym właśnie upadł po zrobieniu zbyt wielu pompek. Następnie wykonałem szybki ruch i podniosłem się w górę. Jeszcze przez moment miałem przed oczami mroczki, jak gdyby wysiłek przed chwilą podjęty przyrównać do kilkunastu okrążeń wokół boisk piłkarskich.
Szybko zabrałem się do dalszych oględzin ciała mojego towarzysza. Miał na sobie swoją ulubioną odświętną koszulę, białą z niebieskimi akcentami, teraz mocno ubrudzoną krwią i pyłem z podłogi. Spodnie miał pocięte ostrym narzędziem, w rozcięciach było widać głębokie, jeszcze krwawiące rany. Postanowiłem przeszukać jego kieszenie. Znalazłem tylko rachunek z restauracji, jeśli był to jego ostatni posiłek, to łosoś w połączeniu z Chateau de Valois rocznik 2009 wydaje się genialny. Rozejrzałem się po pokoju. Na ścianie leżącej na wprost mnie umiejscowione były drzwi, tak że Paweł wskazywał na nie zakrwawioną głową. Na ścianie leżącej prostopadle do niej wisiała nieduża drewniana szafka oraz długi metalowy pręt ciągnący się od boku szafki to następnej ściany, do której był umocowany. Dopiero teraz spostrzegłem, iż na ścianie leżącej za moimi plecami wisi halogenowa lampa oraz kilka świecących na czerwono pasków ledowych, sprytnie wkomponowanych naokoło lampy. Dawało to dziwne złudzenie przestrzeni i trójwymiarowości światła. Ciężko to opisać. Przy dłuższym spoglądaniu w światło czuło się wrażenie niepokoju. Ostatnia ściana była jedyną pomalowaną ścianą w pokoju. Dziwne połączenie, gołe i szare betonowe ściany, a pośrodku nich jedna pomalowana na niezwykle żywy bordowy kolor. Jak gdyby nie wystarczyło to szkarłatne morze na podłodze. Spojrzałem do góry i spostrzegłem, że na suficie nie znajduje się absolutnie nic. W niektórych miejscach było widać ślady paznokci oraz dziury w tynku, przez które prześwitywało parę cegieł. W pokoju jedynym elementem zwracającym jakąkolwiek uwagę była drewniana szafka. Podszedłem do niej. Jednak okazała się zamknięta. Teraz gdy znajdowałem się w odległości ręki od długiego metalowego pręta, dostrzegłem na nim wiele rys na całej jego długości. Były umiejscowione w jego tylnej części co mogło oznaczać, że wcześniej były do niego przypięte kajdanki. Podbiegłem do ciała Pawła i podwinąłem jego rękawy. Rzeczywiście, na prawej ręce miał głęboki okrągły ślad po kajdankach. A więc był przetrzymywany w tej sali. Jedno mi nie pasowało, jeżeli był jakikolwiek oprawca to musiał wchodzić przez drzwi. Dlaczego więc Paweł w naturalnym miejscu śmierci był skierowany tyłem do drzwi? Jak gdyby nie spodziewał się ataku. Czy czekał na śmierć? Może leżał tu tak długo, że wiedział co go czeka.  
Jeszcze raz podszedłem do drewnianej szafki, znajdującej się na ścianie równoległej do dbale pomalowanej bordowej ściany. Uderzyłem z całej siły w drzwiczki. Rozległ się głuchy huk, jednak szafka nie miała na sobie żadnego śladu, zupełnie jak zawodnik MMA, który przyjął cios na klatę. Uderzyłem więc jeszcze raz, potem kolejny i kolejny. Niepozorna szafeczka okazała się silnym zawodnikiem.  
Nagle od strony drzwi usłyszałem kroki. Poczułem adrenalinę i przygotowałem się na atak. W drzwiach ukazała się niska postać… kobiety. Ubrana była w czarną suknię sięgającą lekko za kolana i z rozcięciem w boku. Twarz miała nieosłoniętą. Była jednocześnie piękna i koszmarna. Stała przede mną blondynka z włosami niczym wodospad, powoli rozkładającymi się na wąskich ramionach. Jej oczy były błękitne jak letnie, bezchmurne niebo. Dwa małe dołeczki na nieskazitelnych, okrągłych policzkach. Biust miała pełny, a jej ogólny wygląd był niezwykle zadbany. Z drugiej strony przed oczami miałem widok pociętej twarzy i zmasakrowanego ciała Pawła. Jeśli zrobiła to stojąca przede mną kobieta, była chorą sadystką.
Po chwili z jej ust popłynął głos, niczym symfonia, piękny jak śpiew ptaków. Powiedziała, że ktoś czeka na mnie w dużej sali i kazała iść za nią. Przez chwilę patrzyłem na nią, po czym ruszyłem. Gdy tak szedłem czułem rozlewający się za nią zapach, nuta zielonego jabłka i pomarańczy, wydawało się najpiękniejszym zapachem w tej burej piwnicy. Za salką, w której dotychczas przebywałem, skręciliśmy na lewo w długi korytarz, od którego rozciągało się dużo drzwi podobnych do tych, z których wyszliśmy. Możliwe, że prowadziły do podobnych salek. Korytarz ciągnął się w nieskończoność, dawało to dziwne uczucie strachu. Poczułem jakbym zasnął na chwilkę i czuł tylko woń piękności przede mną. Dla mnie trwało to długo, czułem jakby czas zwolnił. Z tego opętania obudziło mnie uderzenie. Tak wpłynąłem we własne myśli, że nie zorientowałem się kiedy korytarz się skończył, w wyniku czego uderzyłem z wielkim impetem w ścianę. Blondynka spojrzała się na mnie z zażenowaniem. Wspomniała wtedy, że wiele osób tak reaguje. Przeszliśmy przez sporych gabarytów, sosnowe drzwi. Teraz znajdowaliśmy się w ogromnej Sali od góry do dołu pokrytej morskimi, niemal skandynawskimi motywami. Ściany były w zimnych niebieskich kolorach, których paleta gładko przechodziła przez wszystkie odcienie. Sali znajdowało się ogromne koło wyrzeźbione w marmurze, swym wyglądem przypominało płytę winylową dla gigantów. Okrąg ten był nałożony na dziwny stelaż z metalu. Udaliśmy się na środek koła. Dama, która mnie tu przyprowadziła wyjęła spomiędzy piersi naszyjnik w kształcie małej fiolki z niebieską, flourescencyjną zawartością. Wcisnęła ją w dziurę umieszczoną ok. 30 centymetrów od krawędzi podestu. Wraz z tą czynnością stelaż, a później także i koło, zaczęły  unosić się do góry. Teraz nie miałem wątpliwości, że była to winda o dosyć skomplikowanej budowie. Kobieta po raz pierwszy o coś zapytała.
-Nie jesteś aby skonsternowany?
Właściwie nie wiedziałem co odpowiedzieć, wszystko wydawało się niezwykle znajome, a jednak tak obce. Jakby tak właśnie wyglądał świat, który codziennie śnimy, a o którym zapominamy. Było to o tyle zabawne, że moje usta zdawały się zaszyte, chciałem mówić, a nie mogłem. Przez delikatne szwy zdołałem wybełkotać parę wyrazów.
-Owszem, a jak myślisz? – Cała ta wypowiedź przypominała raczej syk węża, połączony z dźwiękiem zapchanego wentylatora w łazience, gdzieś na nieznanej stacji benzynowej.
-Ja nie myślę o tym jak się czujesz. Wiem jak jest. Każdy reaguje tak samo.
Wtedy po raz kolejny zamarłem w obserwowaniu jej pięknego wyglądu. Wydawała się tak samo znajoma jak ta sytuacja i miejsce. Poczułem po raz kolejny zapach jej perfum. Wyobraziłem sobie przepiękny obraz sadu, w którym rosną jabłka. Szedłem przez niego i do moich nozdrzy nieustannie docierał ten piękny zapach. Nagle przewróciłem się, a po podniesieniu byłem w domu, stałem koło stołu, na środku którego była piękna pomarańczowa świeczka. Jej woń unosiła się wysoko i otulała mnie aurą spokoju.
Z tej niebiańskiej zadumy wyrwał mnie trzęsący się podest. Nie wiem jak długo jechaliśmy do góry, ale dotarliśmy teraz do dziwnego szybu, w którym winda zwalniała, a w krótce zatrzymała się. Powoli otworzyły się półokrągłe drzwi. Jabłkowa rusałka ruszyła jako pierwsza idąc przez kolejny długi korytarz. Moja cierpliwość ma swoje granice, ale dla tak pięknej damy postanowiłem poczekać jeszcze chwilę. Kroczyliśmy teraz długim, ozdobnym korytarzem. Na ścianach było widać wyblakłem symbole i litery ułożone w niezrozumiałe ciągi słów. Pomarańczowa panna wyznała, że być może kiedyś je zrozumiem. Postanowiłem więc skupić swoją uwagę całkowicie na drodze. Szliśmy więc około 80 kroków w przód, a następnie skręciliśmy w lewo i przeszliśmy przez grube metalowe wrota, niczym drzwi pancernego sejfu. Później szliśmy jeszcze 40 kroków prosto. Tutaj skończyła się ta zagmatwana wędrówka. Sadystyczna dama kazała mi wejść do środka pokoju, przed którym się znajdowaliśmy.  
Wyprostowałem się, uniosłem czoło do góry, wyciągnąłem pierś do przodu i otworzyłem zdecydowanie drzwi. Wszedłem do małego pokoiku umeblowanego drogimi mahoniowymi meblami. Na jego środku znajdował się ręcznie rzeźbiony drewniany fotel. Podszedłem bliżej. Znikąd rozległ się gruby męski głos, każący mi usiąść wygodnie. Postąpiłem według instrukcji. Głos odezwał się ponownie i prowadził monolog, podczas gdy ja szukałem źródła dźwięku.  
-Zapewne zastanawiasz się co tu robisz, po co tu jesteś, czemu twój przyjaciel nie żyje. Spokojnie. Nie znajdziesz głośników. Są wbudowane w podłogę pokoju. Skup się choć na chwilę. – głos brzmiał  dosyć stanowczo, więc na chwilę zaprzestałem jakiegokolwiek ruchu -  Jesteś ożywiony przez narkotyki, na razie nie czujesz bólu, ale zaraz zaczniesz. Spójrz na swoją nogę. Dotknij swojej twarzy.
Cholera. Na mojej nodze widniała okropna głęboka rana, jak tego nie poczułem? Na mojej twarzy wyczułem kolejne rany i poparzenia. Teraz, gdy o tym wiedziałem rzeczywiście czułem drobny ból.  
-Słuchaj mnie uważnie. Jesteś obiektem, kolejnym, tuż po Pawle. Nosisz dumny 16 numer. Przeszedłeś wszystkie testy. Narkotyki i hipnoza pozbawiły cię emocji. Zabiłeś swojego poprzednika. Utrzymałeś na tyle dużą trzeźwość, żeby obszukać pokój. Jesteś zabójcą idealnym. Nie pamiętasz swoich czynów, twoje zmysły są wytężone, działają na najdrobniejsze bodźce.  
Teraz zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. Czy zapach, który czułem, perfumy mojej jabłkowej damy to efekt działania narkotyków? Adrenalina napłynęła do organizmu. Byłem wściekły. Czułem emocje. Czemu głos mi to wszystko mówi?
-Wiem, że zapewne jesteś zdenerwowany. Uspokój się. Adrenalina pobudza działanie narkotyku. Na stoliku po lewej leży tabletka. Połknij ją. Odlicz do 90 i wyjdź z pokoju.  
Cholera. Co teraz? Co to ze mną zrobi? Jestem niepokornym człowiekiem, nie zrobię tak szybko tego co mi każą. Na pewno nie. Chwilę siedziałem w fotelu walcząc z własnymi emocjami i plątaniną myśli. Poczułem nagły przeszywający ból. Przebiegł od rany na nodze powoli w górę, aż do mojej twarzy. Wykrzyczałem wiązankę niecenzuralnych słów. Czułem na sobie łaskotki śmierci. Ta miła sadystka uwielbiała się bawić z ludźmi. Ból stawał się coraz większy. Czułem się jak laleczka voodoo, której wykrzywia się powoli nóżki, a potem rączki i główkę. Resztką siły sięgnąłem po tabletkę leżącą na stoliku. Jeśli to mnie nie zabije, to uczyni to ból. Powoli wcisnąłem tabletkę do ust. Była słodka niczym pudrowy cukiereczek. Mój przełyk powoli odmawiał posłuszeństwa, ale przeciągnął przez siebie ociężale tą drobną tabletkę. Zacząłem liczyć. Tak niski zakres opanowałem już w szkole podstawowej, jednak tym razem sprawiało mi to wyzwanie na poziomie liczenia całek. 30 sekund. Przed oczami miałem halucynacje, zlał mnie zimny pot. Widziałem ogromne, czarne i futrzaste zwierzę. Wyciągnęło do mnie przednią łapę w geście skruchy. Nagle na jej tyłach pojawiła się nadnaturalnych rozmiarów ćma, która wgryzła się w soczystą szyję zwierzęcia. 45 sekund. Byłem chyba bliski śmierci. Wyobraziłem sobie ogromną wyspę, a na niej drogę. Z drogi było widać bezkresny ocean. Jechałem na rowerze, nie martwiąc się o nic. Wiatr powoli smagał moje włosy, przetrącał je i bawił się nimi. Kropelki potu delikatnie spływały wzdłuż twarz i zsuwały się za szyją. Wytężyłem zmysły. 60 sekund. Rower niesamowicie szybko sunął po twardej powierzchni asfaltowanej drogi. Wydawało się jakby płynął i rzeczywiście po chwili zamiast po nieugiętej szaro czarnej drodze pędziłem po wodzie. Zgubiłem się w czasie. Nie słyszałem myśli. Byłem w ogromnym kolorowym i błyszczącym tunelu. Spadałem w dół i mijałem ogromne jabłka i pomarańcze. Czas stanął. Nie wiedziałem gdzie byłem. Było to uczucie jakbym uderzył o ogromny betonowy parking. Niczym sfrustrowany pracownik biura wyskoczyłem z okna i przywaliłem z niemałym impetem w parking zostawiając tylko rozbryzgany, mokry czerwony ślad. Obudziłem się. 90 sekund. Nie czułem bólu, nie czułem nic, nawet emocji. Miałem wyjść przez drzwi, przez które przed chwilą wszedłem. Podniosłem się i ruszyłem w ich stronę. Popchnąłem je całą moją siłą. Nawet nie wiedziałem, że jestem taki silny. Słyszałem gruby głos mężczyzny w głowie. Mówił mi: zabij. Moja cudowna sadystka stała przede mną. Wpatrywała się z przerażeniem. Chciałem zapytać czy ona też to słyszy, ale moje usta znowu były zaszyte. Zacisnąłem pięść i wyprowadziłem cios. Pomarańczowa sadystka upadła na ziemię, trzymając się za policzek, w który uderzyłem. Widziałem ruch jej ust, ale nie słyszałem słów. Mówiłem sobie – przestań  -  ale nie mogłem przestać. Wyciągnąłem do niej ręce i zacząłem ją dusić. Do mojego nosa dotarł jej cudowny zapach. Wziąłem głęboki wdech i odpłynąłem. Ponownie byłem w sadzie. Brakowało w nim jednak owoców. Czy emocje są silniejsze niż narkotyki? W tej halucynacji naszła mnie ta krótka refleksja. Naszło mnie nagłe otrzeźwienie. Widziałem siniejącą twarz dziewczyny. Upadła bezwładnie i poddała się pocałunkowi śmierci. Puściłem. Widziałem, że kaszlała. Coś we mnie chciało się nad nią jeszcze poznęcać. Wymierzyłem kopnięcie w brzuch, potem następne i następne. Ona leżała skulona i wijąca się niczym wąż w błocie. Czemu nie walczyła? Czułem się jak niehonorowy wojownik. Nie ma dla mnie kary? Uniosłem dłonie do góry i zbliżyłem łokcie, a następnie skoczyłem z wielkim impetem na pogruchotaną już dziewczynę. Pierwszy raz usłyszałem jej krzyk. Był to ból połączony z dziwną rozkoszą. Nie mogłem się podnieść. Na chwilę odzyskałem władzę nad sobą. Kobieta czołgała się wzdłuż korytarza, najwyraźniej próbując uciec ode mnie. Nie ruszyłem w pogoń. To opętana, odurzona część mnie to zrobiła. Ja czułem się jak cichy obserwator, czułem się niczym sufler podpowiadający tekst aktorom, tyle że ja nie wiedziałem jak to się dalej potoczy. Złapałem kobietę za sukienkę i ciągnąłem ją dalej wzdłuż korytarza. Wciągnąłem ją w pierwsze drzwi na lewo, mniej więcej w połowie korytarza. Znajdowało się tam łóżko z pasami, takie jak w szpitalach. Wrzuciłem ją na nie i przypiąłem pasami. Była bezsilna i bezradna. W tym momencie moje ciało upadło na ziemię. Usłyszałem jej zapłakany głos wychodzący przez uszkodzone struny głosowe. Powiedziała mi: Jeśli tak ci kazał, zrób to. Poczułem dziwny, chory niemal przypływ sił. Stanąłem nad nią i w głowie miałem dwie rzeczy. Zapach. Teraz gdy leżała zmasakrowana na łóżku nie docierało do mnie nic. Jakby nagle w tej walce jej zapach postanowił wystawić białą flagę i zrezygnować z dalszej egzystencji odchodząc honorową śmiercią. Drugą rzeczą była chęć rozcięcia jej brzucha. Jedynym moim narzędziem były własne ręce. Uderzyłem ją w brzuch. Zakaszlała z konwulsjach. Rozdarłem sukienkę na wysokości brzucha, tak iż ujrzałem piękny i zgrabny brzuszek. Nie posunąłem się w tej chwili dalej. Nadal w mojej głowie echem rozchodził się głos mówiący – zabij ją. Dziwne uczucie. Na brzuchu były widoczne liczne krwiaki i siniaki, co nie odbierało mu pewnego uroku. Wyciągnąłem palec i wbiłem go w brzuch najmocniej jak umiałem. Palec wygiął się pod ciężarem mojej siły. Z głuchym chrupnięciem wykrzywiłem go w drugą stronę. Kobieta wzdrygnęła się. Zalała mnie nieopanowana chęć wampiryzmu. Ugryzłem ją kilka razy. Krzyczała, a ja niczym kanibal przeżuwałem oderwane kawałki ciała. Zastygła i nie ruszała się. Nie żyła albo ból sprawił, że zemdlała i straciła świadomość. Zadanie wykonane – usłyszałem. Nagle poczułem niesamowity zapach jabłka i pomarańczy…

TRFL

opublikował opowiadanie w kategorii thriller i miłosne, użył 3099 słów i 17055 znaków.

Dodaj komentarz