Biała Kartka- Prolog

Biegłam przed siebie, mijałam nagie drzewa, przechodniów, własne myśli, które przelatywały koło moich miedzianych włosów i znikały gdzieś za plecami. Odbijałam się od ziemi najmocniej jak tylko potrafiłam, mój oddech biegł razem ze mną, był tylko trochę szybszy. Czas ? W tym momencie kompletnie straciłam jego rachubę, co wprowadzało mnie w przerażenie. Co jeśli nie zdążę ? Przecież tak bardzo chciałam jeszcze na moment chwycić do za rękę... Nie, wcale nie tego chciałam, pragnęłam wskoczyć w jego silne ramiona, zacząć go namiętnie całować i już nigdy, przenigdy nie puszczać. Biegłam teraz żwawiej niż kiedykolwiek w życiu, ledwo łapałam powietrze, ale wiedziałam, że jeśli się zatrzymam, nigdy nie zobaczę tych dwóch czekoladowych oczu... Automatyczne drzwi głównego wejścia akurat się zacięły, więc musiałam wejść awaryjnymi,  
na domiar złego winda też 'złapała' awarię, wlatując na trzecie piętro po schodach potrąciłam jakieś dziecko, nie miałam czasu by się zatrzymać, więc w biegu odwracając głowę w stronę poszkodowanej krzyknęłam przepraszam. Ma piękne oczy- pomyślałam- takie same jak Karol. W końcu dotarłam na miejsce. Teraz stałam przed salą w której leżał. Weszłam do środka i zobaczyłam puste zaścielone łóżko, obok którego stała nocna szafka, a na niej nasze wspólne zdjęcie, w ramce którą dostał ode mnie na urodziny. - Sara... Usłyszałam nagle głos dochodząc zza drzwi. Ten głos, rozpoznałabym go nawet na końcu świata, należał do Stefani, to znaczy matki "Karolka”, tak na niego zawsze mówiła, co strasznie mnie denerwowało, szczególnie gdy przynosiła mu obiadki, w trosce bym go nie zagłodziła... Szczerze jej nienawidziłam, zawsze kiedy tylko znalazła okazje pogrążała mnie, zawsze. -Sara... -Saruniu... Odwróciłam się w jej stronę, i zamarłam. Na jej bladej twarzy nie malował się ten sarkastyczny uśmiech, który widziałam zazwyczaj a ból i cierpienie, po policzkach, jak strugi deszczu spływały łzy. Nie musiała mówić nic więcej, roztrzęsiona postać stojąca przede mną, jej drżące ręce, przeraźliwie ponury wyraz twarzy mówiły więcej niż cokolwiek. -Mój Boże... Powiedziałam, choć wcale nie jestem osobą wierzącą. I nic już więcej nie przeszło mi przez gardło. Osoba, którą kochałam ponad wszystko, mój skarb, moje życie odeszło. Moje serce było w tym momencie jak maleńka bomba, która w każdym momencie mogła eksplodować, ból rozrywał mnie od środka, chciałam umrzeć, umrzeć razem z nim. Gdybym kontrolowała swój dar bardziej zdążyłabym powiedzieć mu jak jest dla mnie ważny, zdążyłabym nie dopuścić do tego, że umarł...

elabela987

opublikowała opowiadanie w kategorii sen, użyła 510 słów i 2769 znaków.

5 komentarzy

 
  • Malolata1

    Piękne. :(

    18 cze 2014

  • elabela987

    będzie
    będzie

    4 cze 2014

  • darek12

    to chyba jakas droga część powinna być albo mi się wydaje heh

    30 maj 2014

  • elabela987

    Nie wiedziałam do czego zaliczyć :D

    30 maj 2014

  • Gabi14

    Mhm... Takie, piękne i prawdziwe... Sny?

    30 maj 2014