Saga Dajspa

SAGA DAJSPA…



Część 1

"Świat należy do nas!!!”


Rozdział I

"Potężna tragedia w posesji Romana…”

Pewnego pięknego dnia świnie uciekły z chlewu…


Wieś Dajspa, to spokojna mieścina położona nad strumykiem Czmo. Rozległe pola oddzielające wioskę od cywilizacji budują poczucie spokoju i odosobnienia. Mieszka tu kilkudziesięciu mieszkańców podzielonych na 7 gospodarstw domowych. W większości domów mieszkają rodziny dwu – trzy osobowe. Statystyki zawyżają państwo Chacze posiadający ósemkę dzieci. Mieszkańcy wsi to przyjaźnie nastawieni ludzie. Doskonale zorganizowani, pomocni, w ciągu kilku lat zbudowali swoje przytulne gniazdko w pełni dostosowane do ich potrzeb…
Na samym końcu wioski mieszkają Państwo Barczakowie. Są właścicielami największego chlewu i największej stodoły. Nie są zbyt lubiani, oczywiście nie ze względu na posiadany majątek. Barczakowie znani są z bardzo trudnego charakteru…

Codziennie od piątej rano mieszkańców Dajspa budzi krzyk pana Barczaka nawołujący jego świnie do spożycia śniadania.  
Tak miało być również i tym razem …



Roman Barczak wstał już o 4.30.
Poszedł do łazienki, przemył twarz, ubrał się i wyszedł w stronę chlewu.
Dzień zapowiadał się dosyć przyjemnie, mimo to Roman nie wyglądał na zachwyconego.
Nie przepadał za świniami, uważał, że śmierdzą, nie są pożyteczne i do tego ciągle tylko żrą i żrą.
Dom dla świń to niezbyt atrakcyjne lokum. Ściany zbudowane jeszcze przed pamiętnym starciem Widłaków i Maślaków (największa wojna o widły jaką świat widział), odczuły próbę czasu. Sypiący się tynk i obecny wszędzie smród grzybów nie przeszkadzał jednak Barczakowi. On miał misję. Musiał nakarmić świnie.
Wszedł do środka z lekka zdziwiony…

- Jaka dziś cisza…, jeszcze śpicie świnie? Zaraz was obudzę!!
Wbiegł do schowka na paszę, chwycił wiadro, napełnił pokarmem i z całej siły rzucił nim w stronę koryta. Metaliczny dźwięk rozniósł się po całej wsi.

- Wstawiać bo na szynkę pójdziecie!!Dalej do żarcia!!
Odpowiedziała mu głucha cisza…
Zdziwiony podszedł do lampy i zapalił światło.

- Co jest do cholery!! Świnie zniknęły!! Uciekły??!! Jakim cudem?? Jezu świnie uciekły…!!!!

Roman przerażony opuścił chlew i pobiegł w stronę domu.

- Józefina!!Józefina!! Świnie uciekły!! Słyszysz??Wstawaj!!

Józefina Barczak leniwie otworzyła okno. Była to ogromnej postury "kobieta” bardziej przypominająca mieszankę goryla z marynarzem tułającym się na łajbie przez 7 miesięcy nie mającym choćby brzytwy czy noża by obfite owłosienie posłać na dno morza. Jednak kiedy kładła się spać - a lubiła spać nago - ze zdziwieniem stwierdzić można było iż jest to na pewno kobieta. Przynajmniej w miejscach strategicznych.

- Czego się drzesz baranie, 5 rano jest!! Jak świnie uciekły, od rana pijesz? Pamiętaj jeżeli wyczuje alkohol to tak mordę Ci obije, że śniadanie będziesz wchłaniać przez dziurę w dupie!!Metodą ssącą!!

Wizja śniadania troszkę uspokoiła Romana

- Spokojnie kochana, nie pije od dawna przecież. Już 4 dni minęły, daj mi spokój. Mówię zupełnie poważnie, świnie uciekły, chlew pusty, musimy je znaleźć!!

Józefina nie miała zbyt wielkiej ochoty na poszukiwania świń o świcie.

- Roman, Ty je wczoraj karmiłeś, nie wiem jak to zrobiłeś, że świnie zniknęły ale masz godzinę żeby je przywieźć z powrotem. Pamiętasz dlaczego wujek Stefan używał cewnika prawda? Ciocia Mariola użyła obcęgi żeby dobrze jajka ścisnąć. Pamiętaj że ja jedną dłonią kruszę orzecha. Rozumiemy się?

Tak bladego Barczaka widywano tylko wracającego do domu po 23 na czworakach, raźnie przemierzającego pole.

- Dddobrze Kochana nie denerwuj się, Romanek przywiezie świnki… Idź pospać do łóżeczka, ja się wszystkim zajmę, po co te nerwy…

Józefina lubiła trzymać męża krótko
- 56 minut!!

Roman pędem pobiegł do stodoły. Otworzył bramę ukazując starego Renault jeszcze z lat 70, małego autka z przyczepą o osiągach hulajnogi. Na pełnym gazie jadąc na wstecznym opuścił stodołę i skierował się w stronę bramy wyjazdowej.

- I pamiętaj!! - krzyknęła Józefina - jak wstanę o ósmej chcę widzieć śniadanie gotowe na stole w kuchni a świnie mają być w chlewie!!
Roman nie usłyszał ostatniego zdania, gdyż już wyjechał w poszukiwaniu zaginionych świń…




Rozdział II

Uciekające świnie nie znikną przy młynie…


Wszystko zaczęło koło 4 rano, świnia babcia Stefania leniwie otworzyła ryjek ziewając szeroko.
Podniosła pysk, rozglądnęła się po chlewie zdziwiona.

- Ciocia Wanda, wnuczka Bercia, ciocia Mirka, Witka, Dunia, Kusia jeszcze śpią? Przecież na zapełnienie ryjka pora, jasno jest, zaraz ten głośny człowiek przyjdzie

Nie wiele namyślając się zaczęła budzić gromkim "chrum”

- Wstajemy Kochane!!Zaraz przyjdzie właściciel i zacznie wmawiać bezczelnie, że na szynkę pójdziemy!!

- Dalej Piękne!!Już, już!! Ryjki w górę pora się w błocie wymyć i na jedzenie zaczekać!!

Powoli słychać było poruszające się świnie, obudzone donośnym chrumkaniem.
Na drugim końcu chlewu przy zagipsowanym wyjściu dla świń na ogrodzony ogród leżała Bieruta.
Wiecznie nie zadowolona, strasznie gruba, maciora która nie cierpiała gdy ktoś próbuje zakłócać jej spokój.

- Zamknij ryj Stefania i daj nam spać, a jak ten stary pener przyjdzie to powiem mu, że Twoja gruba dupa idealnie się nada na golonkę. Po za tym śmierdzisz i masz robaki.

Obie świnie strasznie się nienawidziły. Babcia uważała Bierutę za największą leniwą świnie we wsi. Nie raz mówiła że lepszy pożytek byłby z niej u rzeźnika w lodówce. Maciora natomiast nie znosiła ciągłego czepiania się Stefanii. Uważała, że każdy ma prawo srać gdzie mu wypłynie, nie rozumiała pretensji uważała je za nieuzasadnione.
Tak więc babcia Stefania dawno nie była tak wściekła

-Uważaj świnio!! Może i jestem stara ale pamiętaj, że jak się wkurzę to skończysz na misce z jabłkiem w ryju!!

Bieruta aż zakwiczała ze śmiechu

- Ty??Przecież ledwo co dupe z błota podnosisz a teraz mi grozisz?? Ha ha ha ha…!!! Jesteś tak stara, że ledwo co Cię na parówki przerobią to będą musieli je zutylizować bo data ważności 20 lat temu minęła…

Tego było za wiele dla Stefani

- Taaak? No to chodź!!

Kwicząc rozpędziła się w stronę Bieruty biegnąc jak taran w bramę. Oszalałym tempem zbliżała się w stronę lekka zdziwionej przeciwniczki sądząc, że zmiażdży jej ryj swoim ciężarem. Nie przewidziała jednak iż, jej prześladowczyni jest całkiem zwinna i mimo, że leży to jest w stanie wturlać się w siano, co też uczyniła.

- Aaaaaa!!!!

B U U U U M!!!!!!

Stefania z impetem uderzyła w ścianę gipsową rozbijając ją w drobny mak. Zimny powiew powietrza rozbudził pozostałe świnie które nie do końca chciały angażować się w kolejny konflikt babci Stefanii i Bieruty. Podniecone zaczęły zbliżać się w stronę dziury wybitej przez potężne cielsko starej świnii.

-Chodźmy, chodźmy!! – krzyczały.

- Możemy się w końcu wydostać z tego chlewu, babciu jesteś naszą idolką”

Niestety Stefania nie mogła odpowiedzieć na radosne pochrumkiwanie towarzyszek chlewnej niedoli
Leżała zdziwiona nie wiedząc co się stało i gdzie się znajduje…

- Dalej śmierdzące maciory!!Mamy okazję to wynosimy się z tego burdelu!!Cały świat przed nami!! – Nikt jeszcze nie widział tak rozemocjonowanej Bieruty.

Z pełną dumą weszła w dziurę depcząc po cielsku Stefanii

- Podziękowania babciu!!!!!To ode mnie na pożegnanie!!!

W tym momencie mocz popłynął na ryj Babci Stefanii

- Dalej, dalej!!!Bo ten śmierdzący baran zaraz z żarciem tu wjedzie!!!

Po pięciu minutach w chlewie została już tylko dochodząca do siebie Stefania
Zaskoczona rozejrzała się w około. Powoli zaczęła kojarzyć co się stało. Łapką przetarła po ryjku, zdziwiona wilgocią przyłożyła ją do nosa.

- Ty świnio…Już ja Cię dorwę… Takie chamstwo… Takie poniżenie… DOSTANĘ CIĘ!!!

Babcia siłą woli podniosła swe cielsko z ziemi i ruszyła przez wybitą dziurę by dogonić Bierutę…






Rozdział III

"Roman od czterech dni nie pije…”


Pędzący Renault przemierzał szosy, pola i łąki
Mimo gazu wciśniętego do podłogi, Roman Barczak poruszał się z prędkością ślimaka pełznącego w stronę liści.

- Świiiinki, świnki, świnki!!!! Gdzie jesteście świnki!!!!! Przecież śniadania nie zjadłyście, jak tak można!!!!

- Proszę was świnki, nie pozwólcie, żeby ONA mnie pobiła!!!

Płaczliwy głos Romana niesiony razem z wiatrem zakłócał spokój i ciszę.
Niestety odpowiedź nie nadchodziła… Barczak coraz bardziej przerażony spoglądał na zegarek…

- 30 minut… Mam jeszcze tylko 30 minut… Boże dopomóż… Gdzie ja mam świnie teraz znaleźć… Przecież nie zdążę, nie wiem gdzie uciekły… Nikt ich nie widział….

Serce biło coraz mocniej, stres narastał, Roman ciężko oddychając wjechał do lasu.

- Może tu gdzieś jesteście, szyszki jecie a ja jeżdżę, szukam, zadręczam się….

Pot spływał mu po czole, powoli dostając się do oczu… Barczak nerwowo przecierał twarz, jednak nie wiele to pomagało…

TRACHHH!!!!

Ciemność przesłoniła mu wzrok… Przez chwilę nie widział gdzie się znajduje. Otworzył oczy, rozejrzał się dokoła. Przed nim stał piękny złoty budynek otoczony diamentowym płotem. Zdziwiony wstał i zaczął podążać w stronę wejścia. Tytanowo – miedziane drzwi skrzypiąco otworzyły się gdy stanął przed nimi…

Biednego Romana aż zatkało…

W środku za drzwiami znajdował się chlew. Ogromny, z błockiem rozniesionym po całym terenie, leżakami dla świń, koryt wypełnionych odżywczą paszą. Po prostu istny świński raj.

- Boże!!!Znalazłem was!!!Jesteście!!!

Podniecony Barczak pobiegł w stronę leżaków gdzie wylegiwały się jego świnie, popijając drinki z wiader.

- Kochane, cudowne!! Będę żyć!! Chodźcie Kochane, chodźcie!! Wracamy do domu!!!

Radości Romana nie było końca…
Świnia Dunia leniwie spojrzała na współtowarzyszki
- Słyszycie tego durnia? Ha ha ha człowieku czy Ty żeś za długo ryj w zlewie trzymał? My mamy wracać do tamtego burdelu? Stąd mamy się wynieść, KOLEŻANKI CO O TYM SĄDZICIE?????”

- HAHAHAHAHAHAHAHAHA!!!

Gromki śmiech rozniósł się po całym chlewie. Świnie ze śmiechu pospadały z leżaków

- I co penerze? Może nam zaproponujesz, że na szynkę pójdziemy? Ostatnio stwierdziłeś że dawno golonki nie jadłeś patrząc na Bierutę. Naprawdę głowę to Ty masz ale tam gdzie słońce nie dochodzi!!

Świnie rozbawione nie wyglądały na zainteresowane powrotem do domu.
Nie wzięły jednak pod uwagę iż Roman Barczak nie był człowiekiem który łatwo godzi się z porażką.

- Dobra… Chciałem po dobroci… Ale nie da rady… Załatwimy to inaczej… A więc tak… liczę do dziesięciu… Jeżeli nie ruszycie waszych tłustych dupsk i nie wrócicie ze mną do domu otworze tutaj rzeźnik i na miejscu będę obrabiał wasze tyłki, będziecie mogły sobie popatrzeć jak koleżanki patroszę na kiełbaski!!! MARSZ DO DOMU ŚWINIE!!! JA NIE BĘDĘ PRZEZ WAS Z DOMU UCIEKAĆ!!! NIE BĘDĘ!!! JUUUUŻ!!!

Nagle niebo zrobiło się szare, zimny podmuch wiatru zbił z tropu Romana.
Świnie zniknęły, dookoła nie było nic. Ciemno jak w dupie. Barczak zdziwiony zamknął oczy…

- Co to? Zaćma??

Po chwili je otworzył… Zauważył małą drobną zmianę. Nie stał już w chlewie patrząc na szydzące z niego świnie leżące leniwie na leżakach. Nie czuł podmuchu wiatru. Mimo że był mocno zdziwiony wiedział gdzie jest.
Znalazł się w rzeźni.

- No proszę pener się w końcu pojawił.

Bieruta rozbawiona zbliżała się dostojnym krokiem w stronę Romana trzymając olbrzymi tasak w prawej łapie.

- No, no myślę, że kotleciki damy radę porobić, może i na szyneczkę wystarczy… Połóż się grzecznie na stole Kochany to pójdzie nam szybko, jestem SPECJALISTKĄ.

Barczak wrzasnął z przerażenia

- Nieeeee, nieeee, proszę nieeeeeeeeeeee…


Zerwał się na równe nogi, poczuł spływającą krew z czoła. Znajdował się w lesie. Jego Renault z rozbitym przodem stał wbity w drzewo. Przenikliwa cisza powoli uspokajała szalejące serce Romana.

- Jezu… To był tylko sen… to był sen… Nic mi nie jest…Świnia z tasakiem… Maciora z tasakiem… Kotlety… Jezu Chryste…

Usiadł na ziemi powoli dochodząc do siebie…





Rozdział IV

"Zwidowca”

Wacław już od świtu siedział przy strumyku z flaszką w dłoni. Mimo przewlekłego alkoholizmu myślał całkiem rozsądnie, stara wstaje o 8 więc od czwartej zaczyna pić, kończy o piątej i trzeźwieje do wygramolenia się żony z łóżka. Zadowolony z życia na lekkim gazie podziwiał krajobraz, piękne łąki, cudowny las, zboże poruszane przez podmuch wiatru, świnie rzędem biegnące po polu, ptaki lecące w stronę słońca…

- Jezu, świnie biegną po polu!!!
Wacław nie dowierzał swojemu wzrokowi, z przerażeniem zaczął przyglądać się butelce żołądkowej gorzkiej.

- Przecież pięć łyków dałem, taki mocny towar dziś robią??

Spojrzał ponownie w stronę pola,  
Świń nie było…

- Nie no to już przekracza wszelkie ludzkie pojęcie, co te gnoje dolewają do gorzkiej!! Ludziom w głowach mózgi wypalać jakimś gównem!!! Dosyć tego, kończę z piciem!!!

Jak postanowił tak zrobił, flaszkę rzucił do wody i wściekły ruszył w stronę domu …

Tymczasem świnia Bieruta w iście nazistowski sposób sprawowała władzę nad współuciekinierkami.

- Macie iść równo ze mną w rządku, chowamy się w zbożu żeby nikt nas nie zobaczył, którakolwiek z was się wychyli ma z ryja w ryj.

Żadna ze świń nawet nie kwiknęła. Strach nie pozwolił na jakikolwiek sprzeciw.
Bieruta nadal wydawała rozkazy.

- Przyspieszyć tempo!! Żadna nie może się ociągać!!”
-Nikt nie ma nas widzieć rozumieee… Biegiem!!Jesteśmy na otwartym polu!! Szybko przebiegamy i chowamy się!! Dunia macioro rusz tą grubą dupę!!

Przerażone świnie szybko przebiegły przez pole i wbiegły do lasu…

- Dobra, teraz musimy coś ustalić, kwestia jest taka, że ja tu rządze. I ja mówię tak, wyrywamy tu drzewa i budujemy najwspanialszy chlew jaki świat widział. Taki wiecie, klimatyzacja, jacuzzi, basen błotny, z leżakami i korytami pełnymi paszy. Jak wspominałam ja jestem Królową, wy mi będziecie usługiwać, idę się położyć a wy do roboty!! Migiem!!

Świnie przerażone spojrzały po sobie, ale żadna z nich nie odważyła się sprzeciwić Bierucie.
Wszystkie pobiegły szukać odpowiednich drzew do rozpoczęcia budowy…
Szukały długo, jednak nic nie mogły znaleźć, drzew było sporo ale żadne z nich nie nadawało się na budowę. Przerażone biegały po lesie z nadzieją że w drewnianym raju znajdą budulec który zaspokoi olbrzymie wymagania Szefowej Maciory.
Minęło trochę czasu, załamane świnie ze spuszczonymi głowami wracały do Bieruty.

- Zabije mnie, zostawi mnie, lepiej było mi w chlewie zostać…

Wszystkie żałowały, że opuściły dom Romana Barczaka…

Najmłodsza ze świń, Kusia raźnym krokiem zmierzała na spotkanie z Bierutą. Prawdopodobnie nie była w pełni sprawna umysłowo gdyż w ryju trzymała kawałek gałązki który zamierzała podarować królowej jako jej wkład w budowę chlewu im. Królowej Bieruty Pierwszej.
Kwicząc i chrumkając radośnie dreptała w szpony śmierci.

- Zamknij się!!Nie podchodź!!
Dunia zatrzymała rozbrykaną świnię…

- Chodź tu do nas i chowaj się szybko!!

Wszystkie świnie schowały się w krzakach spoglądając przerażone w stronę śpiącej Bieruty. Serca łomotały im potwornie jednak żadna z nich nie odważyła się otworzyć pyska.

W stronę Królowej zbliżał się Barczak…







Rozdział V
Jak nie dasz rady, Twój problem…


Babcia Stefania dosyć szybkim krokiem jak na swój wiek podążała drogą przez Dajspa. Wściekłość nie pozwalała jej odczuwać bólu czy zmęczenia. Potrzeba zemsty dodała skrzydeł.

- Gdzie się chowasz świnio? Gdzieee jesteeeeś? Babcia idzie po Ciebieee”

W języku ludzkim nie brzmiało to zbyt groźnie, kwiczenie starej świni idącej przez wieś nie wzbudzało strachu, raczej pełną agresje.

- Co za pieprzona świnia tak ryja nadziera o świcie. To na bank któraś z macior tego debila Barczaka, wyjdę i łeb jej rozwalę!!!
Każdy sąsiad i sąsiadka myśleli tylko o uciszeniu niewygodnej maciory.

Tymczasem trzeźwiejący Wacław szedł przez wieś w kierunku swojej śpiącej żony. Nie przyzwyczajony do stanu w jakim się znajdował klął siarczyście na wszystko co spotkał na swojej drodze.

- Cholerny osrany płot, tym pieprzonym kundlom kołki powinny być w dupy powsadzane, pieprzone koty wbiegające pod koła te to najlepiej w dupy kopać tak żeby dolatywały do pieprzonych ptaków srających po dachach. Pieprzony dzień!!!

Nagle stanął jak wryty. Z daleka zobaczył pędzącą w jego stronę świnie, kwiczącą głośno. Zupełnie go zamurowało,  
- Boże to jest jakaś kara?!

Nie miał czasu żeby się nad tym zastanawiać. Co sił w nogach zaczął uciekać krzycząc z przerażenia. Cała wieś zerwała się na równe nogi. Każdy z mieszkańców oglądał ucieczkę Wacława. Niektórzy krzyczeli :

- Co Wacław, przed żoną uciekasz? Znowu rentę przepiłeś?! Hahaha widziały gały, że świnie bzykały!! Na drugi raz w majtkach go trzymaj!!

Śmiech mieszkańców rozbrzmiewał w całej wsi.

- Dlaczego ten młodzieniec ucieka? Coś się stało? Może potrzebuje pomocy? –  
Babcia Stefania próbowała zrozumieć motywy działania Wacława  

– dlaczego odwraca głowę i spogląda na mnie? Zaraz.. Chwileczkę… Może ma coś do ukrycia? Może wie gdzie jest Bieruta? Zatrzymaj się młodzieńcze!!!

Zdyszany Wacław zbliżał się do domu.
Jego żona Krysia stała już w drzwiach ze strzelbą.

- Gdzie byłeś pajacu śmierdzący, zobacz która jest godzina, do cholery, czy Ty rozumu nie masz? NATYCHMIAST właź do domu!!  

- Co to za cholerstwo za Tobą biegnie??

W tym momencie naładowała strzelbę

- Odsuń się baranie!!
Krysia wolnym krokiem szła w stronę podbiegającej Babci

Bum!!  

Pierwszy strzał odrzucił Stefanie

- WY…!!! - Krzyknęła Krysia
Bum!!

- Pier!!!
Bum!!

- DALAJ!!!!!!

Ostatni strzał nie pozostawił wątpliwości co do dalszej egzystencji Stefanii…

- Właź do środka baranie!! Już ja sobie z Tobą pogadam

Krysia trzasnęła drzwiami po wepchnięciu męża do środka…


Rozdział VI

"Nie jedz wieprzowiny w mamy imieniny”

Bieruta leniwie otworzyła oczy. Obudziły ją bolące plecy od ciągłego podskakiwania po nierównościach na drodze. Rozejrzała się w około, siedziała na przyczepie, uwiązana sznurem.

- Maciory!!Maciory!!Co się stało, gdzie jesteście do cholery!!

Hałas silnika zagłuszał jej kwiczenie.
Przerażona rozglądała się po polach i łąkach które przemierzał stary Renault. Minęło 30 minut, auto wjechało na drogę, Bieruta dobrze wiedziała gdzie się znalazła
Wróciła do domu…
Roman Barczak zaparkował przed bramą i z pełną dumą wysiadł z auta. Podszedł do przyczepy i z uśmiechem przywitał się z odnalezioną zgubą…

- Dzień dobry świnio… Ładnie to uciekać przed swoim panem? Nie wiem czy wiesz, ale mam ochotę na golonkę… Tak więc miło, że jesteś… WYNOŚ SIĘ DO CHLEWU!!.

Wszedł do chlewu z Bierutą, rozwiązał jej sznur, tupnął ze złością i już miał pójść porozmawiać z żoną gdy zobaczył dziurę w ścianie.

- To tak żeście uciekły… Się naprawi…

Nie wiele myśląc chwycił za worki z paszą i przestawił je do ściany zakrywając dziurę.

- Idę po siekierę Kochana a Ty nigdzie się nie ruszaj…

Z diabelskim uśmiechem Roman skierował się w stronę domu.

- Kochana!! Kochana!! Przyprowadziłem jedną zgubę!! Józefinko popatrz, Twój Romanek się mocno postarał i znalazł!!

Otworzyły się drzwi od domu i w progu pojawiła się Barczakówna trzymając w dłoniach potężny kij.

- Niech no mój Romanek mi powie, dlaczego łaskawie przyprowadził tylko JEDNĄ zgubę? Może ja źle liczę ale to o kilka za mało… Może Romanek by mi przypomniał ile… KURWA CO SIĘ STAŁO Z AUTEM!!!!!”
Barczak blady, mocno trzęsąc się zaczął opowiadać swoją historię.

- I tak Kochana troszkę się popsuł…

BACH!!!

Obraz powoli zaczął rozmywać się w jego oczach…

- Ty pieprzony, zasrany ochleju!! Pamiętasz co Ci obiecałam?!

BACH!!!!!…

- Aaale Kkkochana…

B A C H!!!!!!!

Dla Romana nie było nadziei…

W między czasie pozostałe świnie szczęśliwe, z odzyskanym poczuciem wolności postanowiły wrócić do domu.
Wesołe i zadowolone przemierzały las, pola, łąki by po pewnym czasie dotrzeć do Dajspa
Weszły na główną drogę na której Wacław odbył swój słynny maraton.
Mieszkańcy wsi nie wierzyli w to co widzą, świnie Romana spokojnym krokiem szły po drodze w stronę swojego chlewa kwicząc radośnie.
Józef Baruda, autor słynnego "widziały gały, że świnie bzykały” wyjrzał przez okno.
Rozbawiony krzyknął do świń.

- No nie, nie dość że żona to teraz i kochanki Wacława szukają… Niedługo cała żeńska część arki Noego przyjedzie tutaj po alimenty do naszego Lowelasa…

- Miłe Panie, po kolei, po kolei dla każdej Wacławek znajdzie 5 minut!!! Mimo że zadupiewo to viagrę mamy…

- Od dziś ta ulica zwać się będzie imienia Wacława Świniojeb…

Śmiechy i docinki zagłuszał wiatr mocno przechylający drzewa.

Tymczasem świnie zbliżały się w stronę domu Barczaka

- Kochane jesteśmy w domu!!
Dunia oznajmiła powrót na stare śmieci.

Świnie wbiegły na podwórze właśnie w momencie jajecznej egzekucji Romana Barczaka kwicząc głośno.

Wyrok nie został wykonany…






Część 2

"Jerzy the kogut - Kurze jaja"

Nie było tragedii ale...

"Miłość to problem niedorobionych - fan robótek ręcznych...”



Rozdział 1

"Kurze opowieści"

Wieś Dajspa, to spokojna mieścina położona nad strumykiem Czmo. Życie płynie tu leniwie niczym
chmury przemykające poprzez nieskończone morze nieba.
O mieszkańcach egzystujących w formie ludzkiej powiedziane zostało już całkiem sporo, pora poznać reprezentacyjnie ogromną grupę zamieszkałych ciut mniejszych towarzyszy wieśniackiej niedoli.
Każdy domek na wsi znany jest z posiadania specyficznego gatunku zwierzęco-hałaśliwego. Jak już wiecie Państwo Barczakowie, mają chlew pełen buntowniczych świń które będąc bogatsze o
doświadczenia po słynnej ucieczce przed Romanem Barczakiem, nie pozwalają już dmuchać sobie w
paszę i trzymają Romana w trybie "baczność".

Cała wieś już wie, że teraz Romana nie tylko ona bije za niesubordynację, od niedawna chlew także
rządzi się własnymi prawami.

Pora poznać pozostałych mieszkańców grupy zwierzęcej.
Tak więc opuszczając domostwo Państwa Barczaków kierujemy się w stronę "centrum" wsi.

Przejeżdżając przez Dajspa podziwiamy przedwojenne ceglane domy na których upływający czas nie zrobił większego wrażania. Mimo odpadającego tynku, pęknięć, zdartej farby domy we wsi prezentują się przytulnie i bezpiecznie.
Każdy dom postaramy się opisać w kolejnych zapierających dech w piersi historiach.
Wracając na ziemię, kiedy w końcu po 30 sekundach znajdziemy się w centrum wsi ujrzymy
piękny wyremontowany dom ogrodzony wbitymi palami mającymi odstraszać lisy, które co noc
próbują dostać się do jedynego kurnika w Dajspa. Jest to posesja należąca do Państwa Barudów - Józefa i Marioli...

...

Słońce dawno już wstało. Rozgrzane, wyspane rozpoczęło etap napromieniowania ziemi. Mimo
dnia w pełni wioska nadal wtulona w poduszkę, ogrzewa się pod kołdrą... Powoli dochodzi 7godzina...
- "ułeeeee" - ziewnął szeroko Józef Baruda.
Zaspany powoli podniósł głowę. Spojrzał na swoją żonę smacznie śpiącą obok niego.

- Tak jasno a stara jeszcze śpi?

Zdziwiony usiadł na łóżku, sięgnął ręką do szafki stojącej tuż obok, wyciągnął szufladę i wyjął zegarek.

- Kurwa Mariola!!! Jest 12 po siódmej!!! Ten pierdolony kogut znowu zaspał!!! Kolejny dzień
nie zapiał pierdoleniec!!!
- Yhmm yhmm Józef wczoraj był sex, daj mi spokój... - Wyszeptała zaspana Pani Mariola
- Mariola!! Co ty pieprzysz!! Wstawaj!!!
- Yhmm yhmm chcesz pieprzyć to sam się obsłuż... - mamrotając pod nosem Mariola
położyła się na plecy rozkładając nogi.

Józef pokręcił głową, westchnął głęboko, spoglądając przez okno w stronę kurnika. Złość narastała w nim z każdą sekundą. W końcu wysyczał :

- pierdole, zabije tego gnoja...!!

Wściekły zerwał się z łóżka, w biegu założył spodnie i koszule. Wychodząc z domu nawet nie zamknął drzwi, zaciskając pięści skierował się w stronę kurnika...








Rozdział 2

"Na rosole są oka"


Kogut Jerzy kolejną noc przesiedział wpatrując się w gwiazdy. Od czasu gdy skończyła się "niedobra Boska woda" nie potrafił się pozbierać.
Wspomnienia sprzed ośmiu dni nie dawały mu usnąć...


***8 dni wcześniej…***


- "Kurwa, eeeeee Mariola!!! Kurwa Mariola, ja tu idę a Ty nie??

- "Ja niegy nie chciałe eby mrówki zjadły kokosaaa!!!!!"

Józef Baruda wracał do domu po odwiedzinach u Wacława którego żona Krysia wyjechała w
odwiedziny do swojej siostry. Trzymając połówkę w dłoni, zataczając się, wszedł do kurnika.

- Chce jajka kurfa!! tfu!!jajka!!!błeeeeeee

Jest jedna zasada w czasie upojenia alkoholowego, nie robi się kilku rzeczy na raz, gdy stoisz prosto, tylko tego się trzymasz, ponieważ zajmując się czymś dodatkowym natychmiast tracisz równowagę i lądujesz z pyskiem w glebie. Wymiotując Józef stracił panowanie nad nogami, upadając na twarz upuścił butelkę z wódką która przekoziołkowała wprost do plastikowej miski w której znajdowała się woda do picia dla kur i koguta.

Alkohol powoli spływał do miski...

...

Kogut Jerzy wraz z kurami Antosią, Agatą i Zosia ostrożnie podeszli do śpiącego Barudy.

- Szanowny Pan śpi? - Jerzy na pazurkach zbliżył się do Józefa. Spojrzał na Barude, obadał, opuścił głowę i spokojnym głosem powiedział :

- Szanowne Panie, chciałbym coś ogłosić, w związku z dziwnym zachowaniem Pana Józefa
uprzejmie proszę o zachowanie ostrożności przy wykonywaniu codziennych czynności. Nie jestem w
stanie stwierdzić co jest przyczyną tak niezwykłej odmiany u Pana Józefa. Ogłaszam stan wyjątkowy. Proszę Was Panie o powrót do swoich legowisk. Przejmę ciężar sytuacji w stopniu całkowitym. Tak więc proszę, Panie przodem, zapraszam do legowisk...


***Minęło kilka godzin…***

Zbliża się druga w nocy. Pan Józef powoli odzyskuje przytomność. Podnosząc powoli głowę
próbuje wstać.

- Aj aj aj aj!! Głowa!! – chwyciwszy się za czoło Baruda położył głowę na ziemi.

Leżąc, Pan Józef w swoim sercu prowadził filozoficzne, głębokie, ukierunkowane na dobro osobiste rozmyślenia nad swoim pociągiem do alkoholu.
- kurwa, pierdole, ja już nie pije – wyszeptał.
Tymczasem kogut Jerzy rozpoczynał kolejny obchód po kurniku. Zbliżając się w stronę legowisk kur usłyszał dziwny jęk. W napięciu powoli zaczął podążać w stronę leżącego Barudy.
- Ooo dobry wieczór Szanowny Panie –
Radośnie wygdakał Jerzy -  
a raczej dobra noc patrząc na porę w jakiej aktualnie się znajdujemy, próbując nawiązać kontakt słowny, mimo różnic gatunkowych, chociaż Szanowny Panie, dobra noc również nie jest pozdrowieniem adekwatnym do naszej sytuacji ponieważ utwierdziło się, iż jest to bardziej pożegnanie, życzenie snu aniżeli przywitanie piękna cudownej nocy gwieździstej nocy która swym urokiem…
- Czego kurwa gdaczesz baranie jebany!!! Nie widzisz że łeb mi pęka??!! Wypierdalaj bo kurwa pójdziesz na rosół!!!

Józef Baruda był naprawdę w kiepskim humorze. W końcu kac to nie orgazm…

- pierdolę tu się nie wyśpię!!

Baruda wściekły jak cholera podniósł się z ziemi i chwiejnym krokiem ruszył w stronę domu.


*** 5 minut później po tym jak kogut Jerzy doszedł do siebie***


- Cóż to za bezczelny cham i prostak!!! Ja, próbując nawiązać konwersacje z tym intelektualnie niepełnosprawnym, podrzędnym gatunkiem rodzaju ludzkiego, zostałem poniżony i ośmieszony. Jak można mnie tak traktować, MNIE...!!!

Głęboko oddychając po wykrzyczeniu swych żali kogut Jerzy podszedł do miski z wodą.
- Nie dość, że krzyczy to jeszcze bałagan robi, i on śmie określać siebie jako homo sapiens?
Wściekły kopnął butelkę i wsadził dziób do miski biorąc kilka porządnych łyków, zaspokajając pragnienie.
- Hrrrrr, hrrrrr jak to pali!!!
Przerażony kogut zaczął biegać po kurniku.

Dosyć szybko się zmęczył, kondycja fizyczna nie była jego najmocniejszą stroną.
Odpoczywając poczuł, że jego wzrok zaczyna tracić płynność widzenia, obraz zaczął falować.

- Hahahahahaha!!! - heeep!!! dziób mi biegnie!!! Hahahahaha – heeep!!!! (czkawka pijacka… coś potwornego…).

Podniósł się, podszedł do miski i wsadził dziób by do końca wypić jej zawartość...





Rozdział 3

"Bo wszystkie koguty nadają się na buty"


Kura Antosia uwielbia spać. Nie ma w życiu większej przyjemności jak długi, orzeźwiający,  
relaksujący sen. Zwłaszcza gdy pogoda jest przyjemna, noc ciepła, panuje ogólny spokój,  
cudowna cisza...
- Szanow... heeep!!! Panie kurw... heppp!!!Kury!!! Wasz Jureczek... heeeep!!!! już
tu jest... heeeep!!

Pijany Jerzy radośnie oznajmił swoją obecność. W tym momencie ze względu na sceny które nie
powinny dotrzeć do świadomości naszych niepełnoletnich, musimy wycofać się z kurnika.
Zwłaszcza, że kogut Jerzy właśnie zaprasza do powiększania gatunku ptaków Gallus gallus
domesticus.

***...chwilę później...***


Hałas dobiegający z kurnika był nie do zniesienia. Kury walcząc o nietykalność swojej
cielesności zdecydowały się nie pieścić z pijanym Jerzym i użyć wszelkich środków
przymusu by wybić z głowy kogutowi godowe potrzeby.
Gdakając, obijając, uderzając, dziobiąc, niszcząc i rozwalając mieszkanki kurnika stworzyły istne Nocne Piekło dla mieszkańców Dajspy.
Ludzie zdenerwowani, chwycili to co mieli pod ręką, rozpalili pochodnie i pędem pobiegli pod dom Państwa Barudów...


Proboszcz Kazimierz z parafii Najświętszej Matki Wiary Klatki uwielbiał takie zgromadzenia.
Widząc zbierające się chmury nad domostwem Państwa Barudów zachwycony wybiegł z megafonem w dłoniach. To był jego żywioł, uwielbiał uczestniczyć we wszelkich burdach, rozróbach czy egzekucjach. Naprawdę wspaniały pasterz we wsi.

Kapłan wbiegł wprost w sam środek wściekłego tłumu
- Przejście dla przywódcy duchownego!!! Przejście dla przywódcy duchownego!!! Podstawcie mi tu jakiś stolik żebym miał mównicę!!!
Kiedy proboszcz stanął na drewnianym stole przyniesionym przez Pana Wincentego, nerwowo zaczął szukać po kieszeniach notatek przygotowanych na każdą okazje wiecową, w końcu uśmiechnął się, wyciągnął z kieszeni kartkę i zaczął czytać przez megafon :
- "Drogi, cudowny Wiesławie, dziękuje Ci za ostatnią wspólnie spędzoną noc, chciałbym wyrazić moje zachwycenie twym umięśnionym…”
Nastała wymowna cisza…
Zmieszany proboszcz krzyknął
- "Eeee, eee Ludzie!!! Skurwiele nie dają nam spać!!! Napierdolmy im!!!!!! TERAZ!!!

Mieszkańcy Dajspa spojrzeli po sobie…
Nagle rozległ się gromki krzyk, to Wacław z widłami w rękach ruszył w stronę kurnika Państwa Barudów
- Na niiiiich!!!!!!!
Mieszkańcy radośnie wznieśli ręce do góry :
- NA NICH!!! ROZJEBAĆ KURNIK!!!
W tym momencie z kurnika wyszedł jeszcze pijany, obity przez kury, dzięki czemu coraz szybciej trzeźwiejący kogut Jerzy.
Stanął na środku ogródka, spojrzał na zdumionych mieszkańców i powiedział :
- Szanowni Państwo, nie chce przeszkadzać ale chciałbym Państwu zadać pytanie - na chuj się kurwa drzecie? Łeb mnie napierdala, nie można mieć tu nawet 5 minut spokoju??!! CZY JA KURWA PROSZĘ O TAK WIELE?? WYPIERDALAĆ Z MOJEGO OGRODU!!!
Przerażeni mieszkańcy rzucając widły, pałki i kije z krzykiem uciekli do swoich domów… Proboszcz uciekając po kolanach modlił się o pomoc dla wsi w odesłaniu do piekła, mówiącego po ludzku koguciego szatana…

Tej nocy nikt już nie wyszedł z domu…

Kogut Jerzy rozejrzał się w około i ciężko westchnął…
- kurwa co za noc… - wyszeptał



  
Rozdział 4

"Zawstydzony kogut to braku pobudki powód”


Od czasu swego pijackiego wyskoku kogut Jerzy wchodził do kurnika tylko nocą gdy kury spały, w tym czasie jadł co nieco i pił wodę z miski mając nadzieje, że i tym razem trafi mu się "niedobra Boska woda”. Wstyd nie pozwalał mu na przebywanie wśród kur, zwłaszcza, że wkurzone nie darowały mu godowego wyskoku… Od tego czasu również nie budził mieszkańców Dajspa swym potężnym gardłem…


***wracając do początku***

Baruda wściekły jak cholera zmierzał w stronę kurnika. Miał już dosyć koguta Jerzego i jego depresji popijackiej.
- kurwa jebańcu, będziesz ryja równiusieńko o 5 nadzierał, już ja Ci to załatwię…!!
Otworzył drzwi, wszedł do kurnika i wrzasnął :
- gdzie jest ten popierdolony kogut!!!
Przerażone kury gdakając głośno próbowały wytłumaczyć Barudzie, że z ich strony nic się nie stało, do stosunków płciowych nie doszło tak więc dla nich nie ma problemu, a kogut Józef to całkiem fajny kogut. Wiedziały co czeka Józefa... Perspektywa pysznego rosołku z makaronem i marchewką dla kur nie była zbyt zachwycająca.

Józef nie zwracał na nie uwagi. Wyszedł tylnymi drzwiami, kierując się w stronę pola, gdzie z daleka dojrzał stojącego koguta, w pełni gotowego do spotkania z Barudą.

Stanęli naprzeciw siebie patrząc sobie głęboko w oczy. Józef dał krok do tyłu, wyciągnął flaszkę i położył ją na ziemi dając do zrozumienia Jerzemu o co walczą, po czym rozłożył ręce, podniósł prawą nogę i syknął :
- No chodź cfaniaczku!!! Ja Cię kurwa wyleczę!!!Masz teraz tylko dwie opcje, flaszka albo rosół!!!
Jerzy wyciągnął pazury i zaczął drapać po polu, szykując się do ataku, podniósł skrzydła, nastroszył pióra, podskoczył i krzyknął :
- No to dawaj !!!

Obaj z okrzykiem bojowym w ustach (dziobie) ruszyli na siebie. Uderzenie było potężne. Ziemia się zatrzęsła, wiatr zamarł w bezruchu, słońce schowało się za chmurami. Przerażeni mieszkańcy Dajspa powychodzili z domów myśląc, że zbliża się koniec świata…

Józef i Jerzy leżeli nieprzytomni obok siebie w ogromnej dziurze jaka powstała po wybuchu …

***Następnego poranka***

Słońce powoli wznosiło się ku niebu. Zbliżał się dzień. Śpiący Józef Baruda powoli zaczynał  
się rozbudzać, poruszając rękoma i nogami, szukając kołdry i poduszki. Nagle potężne "KUKURYKUUUU!!!” zerwało Barudę na równe nogi.
To Józef stojący na płocie oznajmił rozpoczęcie nowego dnia.

Do dzisiaj Baruda opowiadając tę historię twierdzi, że Józef schodząc z płotka ukłonił się mówiąc :
- Ogromny szacunek Szanowny Panie, ogromny szacunek…






































Część 3

"Nie widzę przeszkód aby… nie palić trawy”


Rozdział 1

"Jeżeli nie widzisz dalszej drogi, zamknij oczy, weź głęboki oddech i…”


Wiosna, wiosna, cudowna wiosna…

Wieś Dajspa, to spokojna mieścina położona nad strumykiem Czmo.
Tuż przy strumyku mieszka sobie pewien niewidomy pies – Zbyszko, nikt we wsi nie wie, że obok nich żyje sobie reprezentant gatunku Pieskus Szczekajus, który codziennie budząc się szczęśliwy, z ogonem wzniesionym ku niebu rozpoczyna dzień od wylizania własnych jajek.  
Tak więc Zbyszko, mieszkając sobie spokojnie przy strumyku ma zapewnione lokum mieszkalne (nora, zamieszkała uprzednio przez lisa Artura który niestety nie przeżył spotkania z traktorem proboszcza Kazimierza) jak również, wodę i pożywienie – Zbyszek jest rybim smakoszem, mimo, że nie widzi na co poluje, słuch ma idealny i bezproblemowo jest w stanie złapać strumyczkowe przysmaki.

Jednak nasz piesek ostatnio ma kiepski humor. Mimo, że niczego do spokojnej egzystencji mu nie brakuję, powoli traci chęć do życia...
Przyczyna jest prosta, Zbyszkowi brakuje rozrywki, zabawy, zajęcia, siedząc sam ze sobą od długiego czasu strasznie się nudzi…

Wieś Dajspa ma swoje lata, miejsc do zwiedzania w niej nie brakuje. Jest to bardzo stara mieścina, która aż za dobrze pamięta czasy konfliktu pomiędzy Widłakami i Maślakami (największa wojna o widły jaką świat widział…)


***dawno dawno temu***


"Pierwsza bitwa”

Maurycy Widłak leżał schowany za stogiem siana, w dłoni trzymał butelkę z benzyną którą zamierzał podpalić i rzucić w stronę chowającego się za stodołą Romualda Maślaka. Miał w głowie tylko jedno – wykończyć chamskiego sąsiada, odebrać swoją własność, a nawóz którym zbezcześcił jego ukochane widły wylać do kuchni i przedpokoju w domu Maślaka.

- wychyl się gnoju!! Myślisz, że stodoła Cię ochroni? Wyłaź i walcz jak mężczyzna!!

Romuald Maślak dobrze wiedział co Widłak trzyma w dłoni, nie jedno w życiu już zobaczył i doceniał siłę rażenia tzw. Kefiru Władimira Młota.

- Wal się śmierdzielu!! Jak jesteś taki odważny to odłóż na bok co trzymasz w dłoni i chodź zmierz się ze mną na pięści!!
Widłak roześmiał się rozbawiony.
- Kłamliwa cholero, myślisz, że Ci uwierzę? Ja odłożę broń a Ty wybiegniesz z widłami i do gnoju mnie wrzucisz. Ostatni raz mówię, wyłaź zza tej cholernej stodoły!!!
Maślak zdjął spodnie, wychylił tyłek zza stodoły i puścił długiego siarczystego bąka.
Zamierzał krzyknąć – "z pozdrowieniami Widłak!!” ale nie zdążył…
Podpalona butelka rozbiła się dokładnie w momencie puszczenia bąka przez Maślaka
Eksplozja była potężna, podpalone gazy leciały niczym pocisk w stronę kościoła parafii Najświętszej Matki Wiary Klatki rozwalając w drobny mak zabytkowe drewniane drzwi wejściowe.
Nastała cisza, Maślak i Widłak przerażeni patrzyli na zdewastowany kościół. Wiedzieli, że od tej chwili gdziekolwiek się ukryją, gdziekolwiek uciekną i tak im to nie pomoże…
Proboszcz Andrzej znajdzie ich choćby na szczycie Montuj Bramkę czy w kanionie Kolorowo…
Nagle usłyszeli głośny ryk, nie patrząc w stronę kościoła rzucili się do ucieczki biegnąc co sił w nogach aby tylko proboszcz ich nie dojrzał.
Ledwo co skręcili za stodołę z kościoła wybiegł wściekły duchowny Andrzej…





Rozdział 2


"Nie rozsądek a giwera zrobią z Ciebie bohatera”


***Wracając do czasów Zbyszka***

Marian Dwupak od małego był po prostu głupi… oczywiście poza ilorazem inteligencji na poziomie małpy znany był z zamiłowania do wszelkiego rodzaju używek jak również skłonności do podpalania wszystkiego co nadaje się do spalenia.

Ostatnio po odsiedzeniu roku w więzieniu za spalenie kibla w parafii proboszcza Kazimierza Marian z lekka się uspokoił. Odstawił narkotyki, zajął się uprawą i handlem (również paleniem) popularnej "trawki...”.

Pewnego pięknego, ciepłego dnia siedział sobie przy swoim towarze, będąc na środku pola, z nadzieją spokojnego zaspokojenia swoich palących potrzeb. Zadowolony rozłożył towar na położonej folii, uśmiechnął się szczęśliwy i głęboko odetchnął. Marian kochał przyrodę, szczególnie wtedy kiedy leżał naćpany na trawie słuchając dyskusji ptaków na temat krajów nadających się na zamieszkanie i założenie rodziny, często też prowadził dyskusje z mrówkami o sensie życia i odmienności losu.

Jednak najwięcej radości dawało mu uczucie gdy wiatr unosił jego ogromne sielsko, podmuchem kierował w stronę nieznanego, za każdym razem innego świata zamieszkałego przez różne gatunki mieszkańców, na których spoglądał z nieba śmiejąc się do nich życzliwie... Nie znosił powrotów na ziemię, gdy budził się zarzygany, zmarznięty, obolały, modląc się o trochę wody i kawałek chleba…

Ale dzisiaj wszystko miało się odmienić w życiu Mariana. Jego ukochanej trawki wyrosło mu tyle, że starczyło spokojnie dla niego jak również, spokojnie można posprzedawać co nieco.

- Los się muuuusi odmienić, pokaże na co mnie stać, ale nie jeden raz… - nucił pod nosem Dwupak

Dumny rozłożył cały towar na polu, była tego ogromna ilość. Zachwycony Marian uznał, że pora sobie zapalić…

Trzymając skręta w ustach, próbował rozpalić ogień, osłaniając dłonią zapalniczkę przed wiatrem. Jednak wiatr był zbyt mocny i ogień szybko gasł. Wściekły Marian położył skręta na polu, uklęknął i osłaniając ciałem zapalniczkę rozpalił ogień…




***DZIEŃ WCZEŚNIEJ***


Od czasu zastrzelenia babci Stefanii przez żonę Krysię Wacław nie mógł patrzeć na alkohol. Żył z dnia na dzień marząc by zapomnieć o goniącej go świni, śmiejącej się wsi, docinkach, ogólnym rozbawieniu. Jednak pewnego ranka gdy kolejny raz dostał w pysk od żony Krysi za nocne chrapanie, coś w nim pękło.  

Wacław wyszedł o 5 rano z domu. Wyciągnął z pod pachy schowaną flaszkę.  

Pijąc z gwinta poszedł w stronę pola aby w spokoju zrelaksować się i powspominać stare dobre czasy gdy żył z dnia na dzień od flaszki do flaszki…

Położył się na ziemi, podparł głowę ręką i wzdychając ciężko spoglądał w niebo, na którym powoli w swym majestacie pojawiało się roześmiane słońce zwiastujące piękny, ciepły dzień.


Czas mijał…

Wacław powoli wchodził w stan upojenia alkoholowego, w pewnym momencie nie był w stanie utrzymać butelki, która wypadając mu z dłoni przeturlała się po polu wylewając alkohol. (Którego zostało całkiem sporo - długo nie dopijany organizm się odzwyczaja…),  


Wacław totalnie pijany zasnął…


***I wracamy do Dnia Mariana***


Ogień przenosił się bardzo szybko, pożar był coraz trudniejszy do ugaszenia ze względu na

silny wiatr i bardzo wysoką temperaturę.

Marian upalony biegał w koło i krzyczał :

"Nogi mi same biegną, nogi mi uciekają!!! Hahahahaha!!!!Gonie je, Goooonie!!!!! Hahahahaha!!!”

Zapach marihuany roznosił się po polu. Wiatr zachwycony (czy może upalony) wesoło dmuchał w kierunku wsi Dajspa by mieszkańcy również poprawili sobie humor w tym ciężkim i nudnym dniu.

Tymczasem pies Zbyszko wyszedł z nory. Przyciągnął go dziwny zapach rozprzestrzeniający się po polu.

Stanął zdziwiony gdyż pierwszy raz miał do czynienia z tak dziwnym zapachem. Jednak po chwili coś się zmieniło, poczuł się lekko jak piórko, delikatny niczym promyk słońca, szczeknął po czym rozbawiony, szczęśliwy pobiegł przed siebie, łykając delikatne powietrze dmuchane przez wiatr, nie czując zmęczenia, bólu mięśni. Czuł się po prostu świetnie.


Tymczasem proboszcz Kazimierz upalony jak praktycznie wszyscy mieszkańcy Dajspa uzmysłowił sobie (urodziło mu się w głowie), że nadeszły żniwa..

- Mój, Boże trzeba kombajn uruchomić!! Panie widzisz i nie grzmisz!!
Żegnając się pobiegł tuż za kościół gdzie trzymał dwa traktory, kombajn i ukochanego Bentleya który jak twierdzi proboszcz, nie jest jego własnością lecz Pana Boga i jego kościoła. (Oczywiście pieniądze na auto pozyskał z datków słuchaczy swego prywatnego radia "Ma twarz”. )

Zdyszany proboszcz Kazimierz wsiadł do kombajnu i wyjechał w stronę pola. Ciężko oddychając rozpoczął żniwa…

Objeżdżał pole przez kilkadziesiąt minut, dumny i szczęśliwy, że zdążył przed końcem żniw. Po kilku godzinach głęboko odetchnął… Udało się… Już miał ogłosić swój sukces uchylając okno i krzycząc radośnie gdy…

Nagle wielki huk i potężne szarpnięcie zatrzymało kombajn. Przerażony duchowny wysiadł z pojazdu… Olbrzymia ilość krwi, porozrzucane szczątki zwierzęce lekko otrzeźwiały proboszcza… Ktoś odnalazł drogę do domu…

Tak więc Duchowny Kazimierz jako pasterz Boga sprawdził się - zaprowadził niewidomego psa Zbyszka do zwierzęcego raju…  

W odległych czasach podobnie chciał uczynić Widłak który…


***dawno dawno temu***

"Druga bitwa”



Maurycy Widłak i Romuald Maślak już dawno zapomnieli o zdewastowanych drzwiach Świątyni Bożej. Zawieszenie broni które zawarte zostało tuż po ucieczce przed proboszczem Andrzejem powoli kruszyło się pod naporem obustronnych złośliwości, tzw. pstryczków w nos. U obu narastało poczucie krzywdy i żądza zemsty.


***Pewnej nocy***

Maślak schowany w krzakach czekał, aż u Widłaka zgasną światła. Podniecony, uśmiechnięty, spoglądał na leżące obok niego ogromne pudło, porządnie zabezpieczone, opieczętowane, z małym otworem gdzie co jakiś czas można było dojrzeć poruszające się w środku stworzenie.

Noc była naprawdę piękna, powietrze świeże, orzeźwiające, z domieszką zapachu skoszonej trawy i kolacyjnego bigosu u Pani Jadzi.
Romuald Maślak zachwycony spoglądał w niebo, liczył mrugające ku niemu gwiazdy, uśmiechał się do zaspanego księżyca, oraz oczywiście spoglądał od czasu do czasu na swój karton. W pewnym momencie zamknął oczy i podał swoją dłoń zbliżającej się ku niemu potrzebie snu…

- Aaaaaaa!!! Pooooomoooocy!!! Uszaty Szaaatan!!! Zdychaj gnoju!!! Paf!!!Paf!!!Paf!!!

Maślak zerwał się na równe nogi. Od razu rozpoznał głos znienawidzonego sąsiada. Rzucił się w stronę kartonu otworzył go i z przerażeniem zobaczył wygryzioną taśmę podtrzymującą zamknięty bok.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi od mieszkania Widłaka, Maślak dostrzegł wybiegającego przerażonego królika uciekającego przed oszalałym ostrzałem Maurycego.

- Ty pierdolony gnoju!!!PAF!!! PAF!!!zdyyyychaj!!!PAF!!!PAF!!!PAF!!!Klik, Klik, Klik…

Widłakowi skończyły się naboje, przerażony wycofał się do domu, zamknął drzwi i rozpoczął obserwacje terenu przez kuchenne okno. Serce waliło mu jak oszalałe…

Maurycy nie był tchórzem, nie bał się niedźwiedzi, lwów, tygrysów, nawet krokodyle nie robiły na nim większego wrażenia. Za to śmiertelnie przerażały go króliki… Skąd się wziął strach przed marchewojadami? Jeszcze do tego wrócę, tymczasem…


W tym czasie Maślak słysząc zamykające się drzwi w domu Widłaka uznał, że to jego jedyny moment by jak najprędzej się ulotnić. Powoli podniósł się z ziemi i zaczął rozglądać się w około myśląc o najszybszej drodze ucieczki. W pewnej chwili spojrzał w okno kuchenne Widłaka, który dokładnie w tej samej chwili zauważył pochylonego Maślaka… Ich spojrzenia spotkały się…  


***WRACAJĄC PONOWNIE DO MARIANA DWUPAKA***


Dwupak od dwóch godzin biegł bez przerwy. Zaczynał czuć ból mięśni. Nie do końca wiedział gdzie jest. Powoli docierało do niego, że nie musi gonić swoich nóg, ponieważ goni je swoimi nogami - wyczuł tutaj pewną sprzeczność. W pewnym momencie zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Zdziwiony zauważył iż wbiegł na rynek jakiegoś miasteczka

Trzeźwiejąc, rozglądał się po terenie. Kiedyś tu chyba był… Kiedyś to miejsce widział…
Nagle usłyszał dźwięk ładowanej strzelby.

- No, no, no proszę, proszę… Szanowny sąsiad z Dajspa raczył pojawić się na nie swojej ziemi… Bardzo nie mądrze… Baaardzo nie mądrze…





















"Jeden za wszystkich, wszyscy za Dwupaka”


Rozdział 3

"Kiedy się uśmiechasz, bądź pewien że nie masz zębów”



Wieś Dajspa, to spokojna mieścina położona nad strumykiem Czmo.

Mieszkańcy tej pięknej, malowniczej wioski od kilku dni szykują się na konfrontacje. Ostrzą widły, siekiery, sprawdzają stan pojazdów, czyszczą łańcuchy. Rozpoczęły się również szkolenia samoobrony które prowadzi surowy Baruda. Wszystko dla honoru wsi i jej mieszkańców…

Są pewne momenty w Dajspa gdy ludzi łączy wspólny cel, wspólne dobro lub też wspólna krzywda. Wtedy spinają tyłki i organizują się by walczyć o swoją społeczność. To właśnie był jeden z takich momentów, sprawa była bardzo poważna, Dajspawicze zostali poniżeni… Niesamowicie poniżeni…

*** PARĘ DNI WCZEŚNIEJ***

Janusz Bordos po wielu miesiącach odkładania gotówki, kupił odtwarzacz VHS. Dumny, niosąc w rękach potężny karton z urządzeniem w środku, przemierzał Dajspa, zerkając w stronę okien sąsiadów, którzy ze zdumieniem i nieukrywaną zazdrością wyglądali przez okna w stronę rozpromienionego Janusza i jego nowego nabytku.  

Bordos kupił odtwarzacz w bardzo promocyjnej cenie w sąsiedniej wsi Widłakowo. Sprzedawca wydawał się nie ugięty w negocjacjach i pierwotna cena znacznie przekraczała możliwości finansowe Janusza. Jednak gdy ten przyznał się iż, pochodzi z sąsiedniej wsi Dajspa błysk pojawił się w oku sprzedawcy, który uśmiechając się szeroko poprosił by Janusz Bordos odwiedził go dnia następnego, wtedy sprzeda mu odtwarzacz w znacznie niższej cenie.

Tak więc następnego dnia, idealnie o ustalonej porze Janusz pojawił się w Widłakowie. Już po chwili zauroczony trzymał karton z odtwarzaczem VHS w rękach. Sprzedawca zaczął tłumaczyć obsługę sprzętu jednak Janusz był zbyt zaabsorbowany nowym nabytkiem. W pewnym momencie przerwał monolog handlowca, ukłonił się i ruszył w stronę domu.

Po godzinie podłączania sprzętu usiadł przed TV, otworzył piwo i rozmarzonym beknięciem rozpoczął nowy filmowy cykl w swoim życiu. Wpatrując się w czarny ekran telewizora ze zdziwieniem patrzył w swoje odbicie na ekranie. Coś tu było nie tak…

- Kurwa, nie mam żadnego filmu przecież… - wyszeptał wściekły

Wstał z fotela, zakasał rękawy chcąc wyżyć się za swoje niedopatrzenie na sąsiedzie Wacławie, który swym pijaństwem nie raz podnosił pod sam sufit ciśnienie w krwi Janusza.

W tym momencie przypomniał sobie słowa sprzedawcy z Widłakowa :

-"Gratis ma Pan w kartonie zapakowaną kasetę z ciekawym filmikiem, polecam obejrzeć razem ze znajomymi z Pana wioski, to taki sympatyczny, krótki materiał dotyczący naszej skromnej miejscowości… Polecam…”

Chwycił karton i zaciekawiony wyciągnął z niego czarną kasetę z naklejoną karteczką "Nasz sąsiad ze wsi Dajspa w odwiedzinach w Widłakowie”

Wsadził kasetę, rozsiadł się wygodnie w fotelu z piwem w dłoni i nadusił PLAY na pilocie.

Na filmiku rozpoznał kolegę Mariana Dwupaka który przerażony i co najgorsze nagi, uciekał przed goniącymi go traktorami kierowanymi przez roześmianych mieszkańców wsi Widłakowo. Pod koniec tego filmowego horroru Widłakowie otoczyli Mariana i pod groźbą wbicia wideł w brzuch rozkazali ubrać mu biały podkoszulek z napisem "Jestem z Dajspa” na klatce piersiowej. Janusz ze wściekłości aż sapał, był gotów chwycić siekierę z piwnicy i ruszyć w stronę znienawidzonych sąsiadów gdy nagle na filmie Widłakowie kazali obrócić się Marianowi plecami w stronę kamery…

- o wy pierdolone… - wyszeptał Bordos

Na plecach Mariana widniał napis "Jestem pedałem” a pod spodem rysunek przedstawiający stosunek analny dwóch rosłych mężczyzn.
Na końcu filmiku pojawili się ustawieni w rzędzie wszyscy mieszkańcy wsi, krzycząc radośnie – "Jesteśmy z Dajspa!!!Jesteśmy Pedałami!!!...

- o wy pierdolone…!!! - krzyknął Bordos


***KILKA DNI PÓŹNIEJ***

Bębny bojowe rozbrzmiewały w całej wsi. Ryk silników traktorów i kombajnu proboszcza Kazimierza zagłuszał przemówienie Józefa Barudy który głośnym krzykiem zachęcał mieszkańców Dajspa do boju :

- Ludzie !!! Spójrzmy prawdzie w oczy!!! nikt nie lubi Dwupaka prawda?? Tego pieprzonego ćpuna!!! Latał nago po polu – no i dobrze, łeb mu przewietrzyło trochę, ale kurwa tak jak my jest on z Dajspa, jest jednym z nas!!! Poniżając go wypowiadają nam wojnę!!!  

W tym momencie usłyszał głos z tłumu :

-Ale dlaczego mamy walczyć za ćpuna? Dostał wpieprz i tyle!!!

Coraz głośniejszy szmer tłumu rozchodził się po placu.

Baruda spojrzał gniewnie w stronę pytającego mężczyzny i powolnym głosem powiedział :

- Ja bym prosił obcych, szczególnie mieszkańców Widłakowa by nie prowadzili kampanii zmierzającej do tego by odwracać uwagę od ważnych spraw, i zajmować się jakimiś bzdurami. Proszę Państwa my jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam gdzie stał Widłak!!!

- Mieszkańcy zaskoczeni nie wiedzieli o czym Baruda mówi, jednak bojowy ton głosu natchnął ich ducha walki. Ktoś zaczął klaskać, powoli zaczęli przyłączać się inni.

Baruda podniecony krzyknął :

- Precz z Widłakowem!! A przede wszystkim precz a Widłakami!!! Ruszamy na WOJNĘ!!!

Krzyk pobudzonego tłumu był tak donośny, że wystraszył wiewiórki w pobliskim lesie…






Rozdział 4

"Zabrakło Ci mąki? Może sąsiad Cię poratuje?”



Mieszkańcom Widłakowa znudził się Marian Dwupak. Postanowili pozbyć się przestraszonego gościa, który już od dłuższego czasu przestał być zabawny a zaczął sprawiać problemy, więźnia trzeba karmić, zapewnić mu lokum minimum 2m na 2m kwadratowe, dostęp do służby zdrowia jak również telewizor. Ze stratą tego ostatniego nie mógł pogodzić się Mieczysław Bochenek który pod przymusem musiał "pożyczyć na czas bliżej nieokreślony” swój cudowny, wyświetlający kolory telewizor marki Bunitra, dla więźnia Mariana.  

Tak więc po kilku dniach wypuścili Dwupaka na wolność, oddając wszystkie jego rzeczy, prosząc aby już nigdy nie wracał tam gdzie nikt go nie chce.

Dwupak zarośnięty po szyje, ubrudzony, przestraszony biegł w stronę Dajspa.

- Jeszcze tu wrócę… Spalę wszystko!!! SPALĘ WSZYSTKO!!!

Zamierzał wrócić do domu, postawić się na nogi, zapalić jointa i wraz z benzyną i zapalniczką podziękować mieszkańcom Widłakowa za ich gościnność.
Jednak zmęczenie, nerwowe nie przespane noce zrobiły swoje. Marian uznał, że musi chwile odpocząć, ziewając położył się na polu, zamknął oczy i oddał się pod przykrywającą go senną pierzynę.  
  
Obudził go hałas nadjeżdżających traktorów, to mieszkańcy Dajspa uzbrojeni po zęby ruszyli na wojnę. Zaskoczony Marian, przecierając oczy ze zdumienia, podniósł się z ziemi i zaczął iść w stronę nadjeżdżających traktorów…

Proboszcz Kazimierz zainstalował w swym kombajnie system audio car, który dzięki 8 głośnikom, odtwarzaczowi kaset i regulacji wysokich, niskich tonów dawał niesamowite wrażenia audio.

Z tego wszystkiego z lekka zabłądził, rozmarzony, nie zauważył, że reszta mieszkańców Dajspa w pewnym momencie z lekka skręciła w stronę polanki, tak aby wjechać wprost do centrum Widłakowa. Duchowny był zbyt zasłuchany by widzieć co dzieje się dookoła niego.

Tymczasem Marian podszedł do nadjeżdżających traktorów. Uśmiechnięty i wzruszony pomachał swoim znajomym ze wsi.  

- Dziękuje… - wyszeptał

Józef Baruda wyskoczył z ciągnika, trzymając w ręku ogromny kij podszedł do Mariana.  

-No kurwa proszę, proszę… przychodzisz z Widłakowa prawda Szanowny Sąsiedzie?

Uśmiechnięty Marian pokiwał głową i powiedział :

- Tak, tak właśnie idę z mieszkania, mała klatka, dobrze że chociaż telewizor miałem, jedzenie bardzo kiepskie i…

BACH!!!BACH!!! BACH!!!!

Baruda trzema potężnymi ciosami uciszył rozkręcającego się Dwupaka. Gdy ten upadł, Józef podszedł do niego i syknął.

- Tak, tak, witam Szanownego Sąsiada, to z pozdrowieniami od mieszkańców Dajspy którzy NIE są pedałami. A teraz idziemy odbić naszego mieszkańca Mariana Dwupaka, może powiesz nam łaskawie gdzie go trzymacie?

- Mmmm… mmmm… mmmm… – Marian nie był w stanie wydusić słowa.

Józef wzruszył ramionami.

- no dobra kurwa, sami sobie poradzimy…

Mówiąc to ostatnim uderzeniem odebrał przytomność Dwupakowi.

- Panowie, od niego niczego się nie dowiemy, ruszajmy dalej!!!!

Mieszkańcy Dajspa na znak zrozumienia ryknęli silnikami…


Tymczasem proboszcz Kazimierz zauważył wreszcie, że jedzie nie właściwą drogą.
Wściekły na sąsiadów (mogli dać znać przecież…) ruszył w stronę Widłakowa.  

Doduszając kombajn, przemierzał pole jadąc obok śladów zrobionych przez ciężkie traktory wsi Dajspa. Nagle jego pojazd mocno podskoczył. Krew ubrudziła szyby.  
- Co znowu do cholery? Kolejny kundel?
Duchowny nie miał racji. Tym razem udało mu się zaprowadzić do Domu Bożego kogoś bardziej mu znanego, niestety zbyt nieprzytomnego by mógł uciec przed nadjeżdżającym kombajnem…  

Marian Dwupak w końcu spełnił swoje marzenie i zapalił Boską trawkę…  


Tymczasem mieszkańcy Dajspa właśnie kończyli najazd na Widłakowo. Zostawiając za sobą gruz i zgliszcza niszczyli każdy dom w znienawidzonej wsi. Dokładnie tak jak w odległych czasach Maurycy Widłak który…





***Trzecia bitwa***

Wszystko płonęło. Wojna między Widłakiem i Maślakiem doszła do kresu normalności… Rozpoczęła się ostatnia bitwa…


  Widłakowi ciężko było pogodzić się z poniżeniem jakiego doznał pamiętnego wieczora od marchewkojada Maślaka. Rozpoczął przygotowywania do zemsty. Trenował od rana do wieczora aby pewnego wymarzonego dnia być w pełni gotowym na spotkanie z Maślakiem.

Po kilku tygodniach zdecydował się stanąć twarzą w twarz ze znienawidzonym wrogiem…


Ogień pochłaniał coraz większy obszar z ziemi Maślaka. Płonęły drzewa, krzaki, stara stodoła oraz dach domu zamieszkanego przez Romualda.  
Wewnątrz chaty słychać było ryczący silnik pickupa Widłaka którym z impetem wjechał wprost do salonu w którym wypoczywał po obfitej kolacji Maślak.  

Rozglądając się po domu szukamy obu sąsiadów, prawdopodobnie w trakcie walki na śmierć i życie. Jednak nigdzie ich nie ma… Przestraszyli się ognia i uciekli? Może Maślak zdołał uciec od pięści wściekłego Widłaka?
Przejdźmy się po pokojach, może gdzieś ich spotkamy…



Tuż przy strumyku Czmo rosło olbrzymie drzewo. Nikt nie potrafił określić jaki to gatunek, jednak każdy przyznawał iż prezentuje się naprawdę imponująco. Potężne, z rozległymi gałęziami, strasznie wysokie, będące domostwem wielu gatunków ptaków, odporne na wpływ deszczy, słońca czy śniegu.

Na drzewie siedział Maślak… Zadowolony, z pełnym poczuciem bezpieczeństwa, zerkał z rozbawieniem na podskakującego w górę Widłaka.

- No dalej sąsiedzie!!! Chciałeś mnie dorwać !!! Zapraszam na górę!!!

Widłak czerwony z wściekłości, głośno sapiąc wykrzyczał :

- Ty gnojku, wiesz dobrze, że mam lęk wysokości!!! Zejdź tu i walcz jak mężczyzna!!!

Śmiech Maślaka potężnie rozzłościł Maurycego…

Minęło kilka minut…

Romuald z lekka przestraszony zaczął rozglądać się za Widłakiem. Zajęty zachwycaniem się swoją skromną osobą nie zauważył, iż jego sąsiad czerwony na twarzy, przeklinający pod nosem, ruszył w stronę jego stodoły.

- Wiem, że się tu ukrywasz!!! Wyłaź i nie kombinuj!!! I tak mi nie dasz rady!!! Dom mam ubezpieczony więc JA sobie poradzę. Pora na Twoją chatę Maurycy!!! Nie masz ubezpieczenia? Ojej… Hahaha!!!

Nagle głośne uderzenie spowodowało iż Romuald mocno się spocił. Zaskoczony i przerażony perspektywą upadku krzyknął do stojącego pod drzewem Widłaka, bogatszego o siekierę po powrocie ze stodoły:

- Idioto!!!Co robisz?! Chcesz drzewo powalić?!!!!!

Spojrzenie Maurycego powiedziało wszystko… Ogień w jego oczach, aż krzyczał na myśl o nadchodzącej zemście…

Przerażony Maślak, nie wiedząc co uczynić w tak podbramkowej sytuacji zaczął krzyczeć :

Spadaj!!!Spadaj!!!Spaaa!!Daaaj!!!Spaaa!!!Daaaaj!!!Spaaaaa…!!!

………
Pół roku później…

Po zniszczeniach z pożaru nie zostało nawet śladu. Pole zostało rozkopane, gruzy uprzątnięte, rozpoczęto budowę nowych chat oraz odnowę tych które ostały się po bitwie. Życie powoli wracało do normy…

- Z wielką radością chciałbym ogłosić powstanie wsi Widłakowo!!!

Maurycy Widłak radosny przeciął wstęgę zawieszoną między dwoma wbitymi kijami…

Kilkanaście kilometrów dalej żona Maślaka siedzącego obok niej w wózku inwalidzkim podniecona krzyknęła :

- Na cześć i chwałę mojego męża, aby na zawsze pamiętać tych którzy za nas walczyli… Ogłaszam powstanie wsi Dajspa!!!

wtorek

opublikował opowiadanie w kategorii komedia, użył 10458 słów i 61061 znaków.

1 komentarz

 
  • :P

    Unknow

    18 lut 2014