Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Sobowtór cz 4 zakończenie.

Od chwili kiedy mnie pokochałeś, zaczęłam się starzeć jak ty. Umrę. Nie będę dłużej żyła niż ty.
John się zasmucił, bo o czymś zapomniał.
– A tam?
– Głuptas. Jak będziemy dobrzy, spotkamy się, lecz nie wiem na pewno. Tylko w to wierzę.
– To niesamowite. On jest jak Bóg, stworzył nową Ewę. A może raczej jest nowym Adamem.
Sally spoważniała.
– Nie John, on nie jest nowym Adamem.
– Czemu posmutniałaś?
– Nie chcesz tego wiedzieć. Śpijmy już.
John chciał wiedzieć, ale to odczucie malało i malało. W końcu zgasił lampkę. Usłyszał wolny oddech Sally. Spała.

Kevin obudził się pierwszy. Poszedł do łazienki. Umył zęby, wziął prysznic i ogolił swój czarny zarost. Kiedy wrócił do sypialni ubrany w spodenki i szlafrok, Samanta już otworzyła oczy. Radość biła z jej oblicza.
– Zrobię szybką kąpiel i przygotuję śniadanie.
– Dobrze, kochanie. Przejrzę tylko raporty. Wczoraj nie miałem głowy.
– Dobrze, spotkamy się na dole.
W tym samym czasie John i Sally obudzili się również. John w pierwszej sekundzie pomyślał, że to sen, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Pamiętał wszystko z wcześniejszego życia.
Nie łatwo być żebrakiem. On trzymał się daleko od alkoholu. Miał szczęście. Nigdy mu się nic nie stało. Nie miał łatwego życia. Często w zimę marzł. Wiele razy nie miał nic w ustach całe dwa dni. Nagle uświadomił sobie coś. Miał przebłyski dzieciństwa, ale nic nie pamiętał, a nawet zupełnie zapomniał, co powiedział do Kevina, na samym początku. Nie zdawał sobie sprawy, że coś dba, by nie pamiętał.
Cała czwórka spotkała się na dole. Sprzątaczki i inna część służby, przychodziła na dziesiątą, a mieli dopiero piętnaście po ósmej. Jedli lekkie śniadanie przygotowane przez Samantę. Co dziwne, Sally jadła. Nie musiała, bo jej wewnętrzne ogniwa atomowe dawały jej energię, lecz wiedziała, że to jest miłe dla wszystkich. Sama już opracowała system, prawie identyczny z ludzkim. Wkrótce będzie musiała jeść. Czuła się szczęśliwa. Jak zakochana kobieta. Ni mniej, ni więcej. Miała tylko jedną myśl, która ją trochę niepokoiła. Wiedziała to od wczoraj. Bo Stwórca wraz z duszą dał jej pewną informację. I teraz rozmyślała o tym, jak zareaguje Kevin na swoje życiowe odkrycie.
Po śniadaniu zostawiłem trójkę w domu. Wiedziałem, że będą mieli dobry czas. Tego dnia Rolls Royce został w garażu, a Samanta weźmie ich do miasta swoim Lexusem. Wziąłem dziesięciocylindrowe Audi R8. Ruszyłem ostro. Ostatnio widziałem ojca przedwczoraj. Od kilku miesięcy jego stan się nie zmieniał, ale jak już mówiłem, lekarze nie rokowali poprawy. Ze śpiączką nigdy nie wiadomo. Czasem następuje cudowne wybudzenie, lecz w wypadku Jamesa Gordona Blinstrocka to nie miało znaczenia. Wylew zniszczył część mózgu, odpowiadająca za pamięć i spowodował paraliż prawej strony. Dlatego żył, bo serce żyło.
Szpital należał do mnie. Ojciec miał najlepszą opiekę. Nie z tego powodu, że byłem właścicielem. Czasem lekarze robią naprawdę, co mogą. Ja nie miałem kontroli nad wszystkim, ale ten szpital miał dobrego dyrektora i w związku z tym, dobrych pracowników.
Zaparkowałem ciemno bordowe Audi na parkingu i niezwłocznie udałem się do pokoju, gdzie leżał ojciec. Miał dopiero sześćdziesiąt sześć lat. Mógł żyć jeszcze ponad dwadzieścia lat, ale nie tak. Mogłem zgodzić się na odłączenie pomagających maszyn, ale nie chciałem. Prowadziłem badania nad połączeniem ludzkiego mózgu i mózgu typu Sally, ale wciąż czegoś mi brakowało. Najważniejsza była kwestia moralna. Czy mam prawo to zrobić i czy ojciec będzie tym samym człowiekiem? I czy w końcu, się uda. Miałem nadzieję, że w jakiś sposób się z nim skomunikuję i dowiem się, czy wyraża zgodę.
Dzisiaj miałem jeszcze dodatkowe pytanie. Chciałem wiedzieć, jak to jest możliwe, że istnieje taki ktoś jak John.
Widok drucików, kroplówek i innych instrumentów, nie osłabiał mnie tak bardzo. Raczej stan ojca. Żył i nie żył.
Stałem przy nim już blisko pół godziny i zadawałem mu to samo pytania. Czy chce tego, czy zgadza się na eksperyment. I w końcu otworzyłem usta i zadałem pytanie na głos.
– Kim jest John? Czy jest twoim synem tak jak ja?
Powtórzyłem to pytanie trzykrotnie. Cały czas trzymałem go za lewą rękę. Miałem już iść, kiedy odczułem delikatny uścisk palców. Całe ciało zareagowało natychmiast. Spojrzałem na tablice pomiarów, ale niczego nie dostrzegłem. Poczułem drugie delikatne uciśnięcie i dostrzegłem, że jego wargi się poruszają. Wiedziałem, że to może mu zaszkodzić, ale czułem, że muszę to zrobić. Otworzyłem przezroczystą pokrywę i nachyliłem głowę nad jego ustami.
– On jest moim synem, lecz ty nie. Jedź do szpitala św. Józefa.
Nadsłuchiwałem, ale nic więcej nie powiedział. Po kilku chwilach pojawiła się pielęgniarka.
– Proszę wybaczyć, panie Blinstrock, kabina powinna być zamknięta.
– Ojciec coś powiedział, musiałem.
– Proszę wybaczyć, ale to jest niemożliwe. Wie pan to tak samo dobrze, jak ja.
– Już idę. Dziękuję za opiekę nad nim.
– Nie ma za co. To nasza praca.
Opuściłem pospiesznie gmach szpitala. Odpowiadałem automatycznie skinieniami głowy na pozdrowienia. W samochodzie znalazłem, gdzie jest ten szpital. A w głowie cały czas brzmiały mi słowa ,,On jest moim synem, lecz ty nie". To szaleństwo, pomyślałem. I wówczas przypomniałem sobie, na pozór nielogiczne słowa Johna: spóźniłeś się 27 lat.
Ruszyłem ostro. Wiedziałem, o co mam zapytać w szpitalu św. Józefa. Tylko kogo. Przecież minęło 27 lat?
To był mały, zabiedzony budynek. Miał jeszcze działać pół roku. W sumie już był praktycznie schronieniem dla starszych ludzi, którzy nie mieli dobrej opieki. Poszedłem do recepcji.
– Dzień dobry. Jestem Kevin Blinstrock. Właściciel ,,Nowego świata" .
– Och to pan, widziałam pana zdjęcie w telewizji. Czemu chce pan, by ludzie mieli swoje sobowtóry?
– Proszę pani, przyszedłem tu w ważnej sprawie. Czy pracuje tu ktoś od więcej niż dwudziestu siedmiu lat?
– To stary szpital. Pracuje tu kilka starszych ludzi, ale aż tyle lat? Nie myślę. Zaraz... To pewnie panu nie pomoże. Był pracownikiem recepcji jak ja. Teraz pracuje społecznie. To starszy człowiek. Ma siedemdziesiąt dwa lata. Znajdzie go pan w sali szesnaście. Opiekuje się takimi jak on, a czasem i młodszymi, lecz nie wiem, o co go pan chce zapytać.
Poszedłem do szesnastki. Skoro ojciec nie mógł mówić, a przemówił, tylko jedna siła mogła za tym stać. Czyżby to miał być ten człowiek, który mi odpowie?
Otworzyłem drzwi. Tak, zdecydowanie ten szpital powinien być zamknięty. Zdecydowałem się, że zaraz po wyjściu, przeleję odpowiednią sumę i ci wszyscy ludzie dostaną dużo lepsze miejsce i opiekę.
Dostrzegłem młodą kobietę i starszego, smukłego pana. To musiał być on. Podszedłem do niego.
– Przepraszam, zajmę tylko chwilę. Rozmawiałem w recepcji. Potrzebuję informacji. Nie za bardzo wiem, o co mam pytać. Czy nie stało się tu coś dziwnego dwadzieścia siedem lat temu?
Człowiek miał wyblakłą skórę i pooraną zmarszczkami twarz, ale oczy miał żywe i niebieskie.
– A więc to ty? Tylko którym z nich jesteś?
Jego oczy paliły się błękitnym ogniem.
– My się znamy? – zapytałem zdziwiony.
– Chodź ze mną, w końcu musisz się dowiedzieć, kim jesteś. Bo jesteś tym drugim.
Jak na swój wiek, poruszał się dość szybko. Wyszliśmy z sali. Szedłem za nim długim korytarzem. W końcu doszliśmy prawie do końca. Wyciągnął z kieszeni stary klucz i otworzył drzwi.
– Dawno tu nie byłem.
Rzeczywiście, w kącie na suficie królowały pająki. Na półkach leżały akta. Na środkowej półce leżała mała metalowa skrzyneczka. Wyjął mały klucz i otworzył kłódkę.
Wyjął papier. Po chwili zobaczyłem, że to wyrwana kartka z dziennika przyjęć.
– 13 listopada 1990 rok 15:35 przywieziono chłopca około czternastu lat. Kevin Blinstrock. Silne uderzenie w głowę. Podejrzenie, wstrząs mózgu. A tu zaraz widzisz? 15:37 drugi identyczny przypadek. Bez nazwiska. Około czternastu lat.
– Kevin Blinstrock to ja. A kim był ten drugi?
– Ty nie jesteś Kevin, tamten był Kevinem.
– Co pan mówi, wiem, kim jestem! – uniosłem się nieco.
– Zaraz się dowiesz, kim jesteś, po to tu przyszedłeś, prawda?
Widzisz tu?
Patrzyłem i czułem jak krew, odpływa mi z twarzy.
– Kevin Blinstrock zmarł o 16:12. A ten drugi nie wiadomo jak zniknął. Rozpłynął się.
– Pan oszalał, powtarzam, że to ja jestem Kevin...
– Posłuchaj. Ojciec Kevina przyjechał na drugi dzień i powiedział, że syn się znalazł i żebym wyrwał te wiadomości. On zapłacił wszystkim, ale tylko mi powiedział prawdę. Twoja matka była bezpłodna. A Gordon miał romans. Przy jego reputacji to byłby skandal. Wychowywał dwóch chłopców, ale nie wiadomo dlaczego faworyzował jednego. Drugi uciekł. ale tego samego dnia obaj mieli wypadek. Gordon przyjechał ze swoim synem, tym wybranym, ale niestety on zmarł. A ten drugi odzyskał przytomność i uciekł.
– No tak, ale ja jestem Kevin Blinstrock, powtarzam panu.
– Widzisz tu?
– Tak co to znaczy?
To miał na głowie ten, co zmarł. Kiedy robili operacje, musieli zgolić włosy. On zmarł i potem się rozpłynął. Tak jak tamten żywy. Dlatego ukręcono całej sprawie głowę. Ja wszystko zapisałem. Ten, co uciekł, krwawił. Nad lewym uchem miał taki mały znaczek jakby ,,v". Natomiast ten, co zmarł miał na głowie, napis. W nieznanym języku. Pytałem Gordona, ale nie chciał nic mówić, tylko wykonywał znak krzyża. Zajęło mi siedem lat, aby znaleźć, co ten znak oznacza.
– A gdzie ten znak się znajdował. Też nad lewym uchem?
– Nie trochę z tyłu, na środku.
Dotknął mnie palcem w tym miejscu.
– Ale co ten znak oznacza. To wygląda jak jakaś litera chińska czy hinduska.
– To język mieszkańców wieży Babel. Co ją Nimrod wybudował. To znaczy ,,Nie zabijaj".
– Nie zabijaj? Dziwne?
– Wiesz, kto ten znak wykonał?
– Nie mam pojęcia.
– Nie wiem, czy to z pewnością zrobił, ale wiem komu.
– Nie rozumiem, o czym mówisz?
– Ten napis otrzymał Kain, kiedy zabił Abla.
Poczułem się dziwnie, lecz musiałem zadać to pytanie.
– Jesteś pewny, że ten, co miał ten znak, umarł?
– Z całą pewnością. Był zimny, sztywny, ale wiem jeszcze coś. Widziałem, bo na moich oczach zniknął. Zostało tylko prześcieradło.
– Dobrze. Jestem Kevin Blinstrock i jutro dostaniecie nowy budynek. Dostaniecie fundusze.
– Oni się ucieszą. Ja czekałem na ciebie. Jestem Tood Karpinstain, jutro przeczytasz o mnie w gazecie. Ty nie jesteś złym człowiekiem. Pomyliłem się. Idź już, moi podopieczni czekają.
Prawie wybiegłem. Zanim doszedłem do samochodu, zadzwoniłem do Samanty.
– Gdzie jesteście?
– Na razie chodzimy po ogrodzie. Okazuje się, że John lubi kwiaty.
– Nie jedźcie nigdzie. Będę za czterdzieści minut.
– Coś się stało kochanie?
– Nic takiego.
Ruszyłem z piskiem opon, po chwili się uspokoiłem i zwolniłem. Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Czy miłość Samanty wytrzyma taką próbę?
– Dojechałem za trzydzieści osiem minut. Siedzieli w salonie, gdzie wczoraj jedliśmy jedzenie przygotowane przez moją żonę.
– Wyglądasz nie najlepiej – szepnęła Samanta.
– Musimy iść na górę.
Po chwili siedzieliśmy całą czwórką w naszej sypialni.
– Co się stało?– zapytał John.
– Zaraz się dowiecie. Muszę ci wygolić troszkę włosów nad lewym uchem.
– Nie rozumiem po co, ale zgoda.
Wziąłem golarkę i delikatnie wygoliłem jego czarne włosy. Samanta robiła wrażenie lekko poddenerwowanej, natomiast Sally wyglądała na spokojną.
– Tu coś jest. Małe, znamię w kształcie symbolu zwycięstwa.
– Tak. John, czy jak tam masz na imię. Jesteś prawowitym synem Jamesa Gordona Blinstrocka. A teraz przekonamy się, kim ja jestem. Samanto, proszę, wygol mi włosy, w tym miejscu i zrób moją kamerą zdjęcie.
Żona posłusznie wykonała polecenie. Po chwili wszyscy razem wpatrywaliśmy się w fotografię identyczną ze znakiem, który pokazał mi Tood.
– Co to oznacza, kochanie – zapytała lekko drżącym głosem Samanta.
Twarz Sally nie pokazała żadnej emocji.
– To najstarszy język ziemi. Znaczy ,,Nie zabijaj".
– Nie rozumiem – szepnęła Samanta.
– Jestem Kain, ten, który zabił Abla. Urodziła mnie Ewa, ale nie Adam był moim ojcem. Ten znak dał mi Bóg i nawet Śmierć go respektuje.
Trwała cisza, ale ja czekałem na to, co powie lub zrobi moja żona. Nie mogłem zrobić nic, a pragnąłem tylko jednego. Odwróciłem twarz w jej kierunku.
– Co powiesz, Samanto? Chcę tylko wiedzieć jedno.
Jej twarz była chyba tak samo blada, jak moja. Otworzyła usta i usłyszałem prawie szept.
– Kocham Cię. Może jesteś Kain, ale moje serce jest niezmienne. Kocham cię.
Zemdlałem.
Kiedy otworzyłem oczy, leżałem na moim łóżku. W pokoju była tylko Samanta.
– Gdzie oni?
– Są w pokoju Sally. Wszyscy jesteśmy z tobą. Może to pomyłka, przypadek.
Opowiedziałem jej ze szczegółami wszystko, co się stało, co widziałem, co słyszałem.
– I co teraz zrobisz, Kevin.
– Kevin zmarł, tylko co dziwne miał ten sam znak, więc nie powinien umrzeć.
– A może to ty. Umarłaś i ożyłeś.
– Nie wiem, dlaczego on miał ten znak, a teraz ja go mam. Wszystko sobie przypomniałem. A naprawdę miałem sobie co przypomnieć. Miałem przez stulecia i tysiąclecia, tysiące żon. Dziesiątki tysięcy dzieci. I pamiętam, że żadnej z moich żon nie kochałem. Byłem dobry jak dla ciebie, ale żadnej nie kochałem. A ciebie kocham. Wiem to z całą pewnością. Tak bałem się, że kiedy dowiesz się, kim jestem, odrzucisz mnie.
– Nie chcę się spierać z Bogiem, ale ty jesteś dobrym człowiekiem.
– Jestem mordercą, swojego niewinnego brata, jak mogę być dobry!
Samanta już była spokojna, widocznie przestała się bać.
– Czy pamiętasz, że zabiłeś jeszcze kogoś?
– Nie. Nigdy nikogo więcej nie zabiłem, ale to jedno zabójstwo wystarczy.
– Ale mówisz, że nigdy nie kochałeś żadnej swojej żony. A mnie kochasz. Coś się zmieniło.
– To tylko wiem. Wiem, że cię kocham. Muszę zakończyć ten interes.
– Znaczy?
– Nie będę produkował androidów. To nie jest dobra droga.
– A Sally?
– Teraz właśnie myślę, że to wszystko stało się dla Sally. Ona nie jest robotem. Bóg jej dał duszę, więc jest jak ty i John.
– I jak ty.
– Nie kochanie. Ja chyba nie mam duszy.
– Co mówisz?! Masz, przecież sam powiedziałeś, że dzięki temu Sally jest taka.
– Może się myliłem.
– Będę przy tobie do śmierci. A jeżeli będę mogła, to wyproszę po tamtej stronie, o ciebie. A do czasu, zanim umrę, będę prosić za tobą tutaj.
Usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
– Proszę wybaczyć, panie Blinstrock, telefon do pana. - zawiadomił mnie mój służący.
Odczułem, co się stało.
– Tak? – odrzekłem.
– Tu profesor Trumman. Mam dla pana przykrą wiadomość, pański ojciec, James. Umarł.
– Rozumiem. Miał wolę być pochowanym. Proszę postąpić jak w takich wypadkach. Zawiadomię innych.
– Dobrze, proszę pana. Proszę przyjąć wyrazy współczucia z powodu śmierci ojca.
Odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem mu mówić, że mój ojciec zmarł kilka tysięcy lat temu.
Sally i John pokazali się w salonie.
– I co teraz zrobisz z tym, Kevin – zapytała Sally.
– Wiedziałaś, prawda?
– Tak Kevinie, wiedziałam. Powiem ci od siebie, co czuję. Jesteś dobrym i szlachetnym człowiekiem.
– Jestem tego samego zdania – dodał John.
– Od jutra ty będziesz Kevin, a ja John. Chciałabym zacząć kończyć ten interes z androidami. Uszanujesz moją wolę?
– Oczywiście. Myślę, że będziemy pomagać biednym, nie tylko w naszym mieście i kraju. Co myślisz o tym?
– Dobra myśl. Nadal jestem w szoku. Nie pojmuję. Wygląda na to, że popełniłem ten straszny czyn w wieku 42 lat i dlatego się zatrzymałem w tym wieku, jak to możliwe. Ponoć ojciec znalazł syna na drugi dzień. Mam zdjęcia szkolne i inne.
– Może to było wyobrażenie. Może wyglądałeś tak jak teraz, a wszyscy widzieli inaczej?
– Nie wiem. Pamiętam wszystko. Wszystkie wojny. Rycerzy, wielkie żaglowce. Wszystkie zawody, które wykonywałem. Pamiętam moje żony, dzieci. Pamiętam wszystko, a nie pamiętam nic przed rzekomym czternastym rokiem życia.
– Może w końcu się dowiesz prawdy – rzekł John.
– Kiedy? Jak skończy się świat?
– To może się stanie wcześniej, coś się zmieniło w jednym, to może zmieni się i w innym.
– Co masz na myśli Samanto?
– Kochasz mnie, wiec coś się zmieniło.
– Tak, kocham cię, ale nie wiem, co się zmieniło więcej.
Samanta stała blisko mnie. Gładziła mnie po prawym policzku. Nagle zatrzymała dłoń. Spojrzałem na nią. Dostrzegłem łzy.
– Co się stało? Dlaczego płaczesz?
– Bo coś zobaczyłam.
– Co takiego?
– Wczoraj jak skończyliśmy nasz intymny czas, gładziłam cię tak jak teraz. I wczoraj nie widziałam tego siwego włosa. Starzejesz się, Kevinie.
– Nie jestem Kevin. Moje imię jest Kain, zrozumcie to wreszcie. Nie jestem dobrym człowiekiem. Zabiłem samo dobro. Mojego brata, Abla.
Sally popatrzyła na mnie poważniej
– Czas stanąć prawdzie w oczy. Ta wiedza, którą mam mi tego nie powiedziała. Powiedział mi to Ten, przed którym uciekasz. Kiedy zaprzestaniesz uciekać przed samym sobą! Kiedy!

Nie mogłem tego znieść. Wybiegłem na dwór. Pobiegłem do naszego ogrodu. Wiedziałem, że tam będzie czekał. Sally miała racje. Już miałem dość uciekania i ukrywania prawdy. A co do tego doprowadziło? Miłość. Nie moja do Samanty. Jej do mnie.
Stał ubrany w białe szaty. Pamiętam go. Wówczas wyglądał podobnie. Miał włosy białe jak śnieg, a oczy jak palące się słońca.
– Jesteś już gotowy – rzekł głosem jakby tysięcy wód.
– Jestem, ale wytłumacz mi, czy ty nie wiedziałeś?
– To ty tak sądziłeś. Ja wiedziałem od Początku. Przecież jestem wszystkowiedzący.
– Ale wołałeś mnie, a kiedy się ukryłem, rzekłeś: Coś uczynił, krew twojego brata głośno woła do mnie z ziemi.
– Powiedz w końcu, jak było. Wiesz teraz, że ja wiem, jak mogłeś sądzić, że mnie oszukasz? Tylko dlatego, że Kain wyglądał jak ty? Że był twoim sobowtórem? Wiem, że zrobiłeś to w dobrej sprawie. Mów.
– Pamiętasz Panie, podobał ci się mój ołtarz, a jego nie. Bo to była krew baranka, bo nie mogła być inna. On się najpierw zasmucił, a potem postanowił mnie zabić. I zrobiłby to. Kiedy trzymał ostry kamień, chciał uderzyć w moją szyję... ale wówczas coś dostrzegłem na niebie, może błyskawicę albo refleks świata i się szarpnąłem. On się potknął, upadł tak niefortunnie, że sam rozciął swoją szyję. Nic nie mogłem zrobić. Przestraszyłem się. Wziąłem jego szaty, skaleczyłem się, a jego ciało pochowałem. Czy teraz mi wybaczysz kłamstwo? Bałem się, rozumiesz!
– Teraz tak. Będziesz żył długo w szczęściu i John będzie żył z Sally w szczęściu. I będą mieli dzieci. Zwykłe ludzkie dzieci.
– Ale co z Samantą, mój Boże. Nie chciałbym, żeby chociaż chwilę cierpiała. Wystarczy, że czekała na mnie sześć lat.
– Nie obawiaj się. Odejdziecie razem.
– Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Czy ten chłopiec co umarł i zniknął, to byłem ja.
– Za dużo chciałbyś wiedzieć, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Idź już Abel. W końcu czekają na ciebie.
Zostałem sam. Pierwszy raz od prawie sześciu tysięcy lat, poczułem się dobrze. Sally, Samanta i Kevin Blinstrock szli w moim kierunku. Czułem, że moja twarz promieniuje radością.
Samanta podbiegła pierwsza.
– Kocham cię, Abel.
– Od kiedy wiesz?
– Od początku. Nie oszukasz serca kochającej kobiety. Widzisz, Sally mnie pokochała, więc ty też musiałeś. Bałeś się. Ona mi coś szepnęła, a ja zrozumiałam. Ona też wiedziała od początku. Jak mogła nie wiedzieć, przecież ją stworzyłeś.
Sally i Kevin byli już blisko. Wyglądali na bardzo zakochanych.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction i miłosne, użył 3593 słów i 20568 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.