Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Sobowtór cz 3

– Nie posiadasz duszy.
Sally znowu popatrzyła na mnie. Tym razem nie zapytała nic, ale czekała na moje przyzwolenie.
Skinąłem głową na znak zgody.
– Nie sądź, przyjacielu, że wszystkie androidy są takie. Ja jestem jedyna w swoim rodzaju. Gdzie jest dusza w człowieku, wiesz może?
– W sercu, prawdopodobnie.
– Czyli nie wiesz. A masz pewność, że ją posiadasz?
– Wierzę, że ją posiadam.
– Kiedy Kevin mnie konstruował albo rodził, tak lepiej zrozumiesz, dał mi cząstkę krwi. Ja mam duszę, John. Dlatego jestem istotą.
– To nonsens, Sally. Tylko człowiek ma duszę. A ty nie jesteś człowiekiem.
– Odbierasz sercem Samantę i wzrastasz, ale mnie próbujesz poznać umysłem. I dla tego jesteś w błędzie. Mam dusze i jestem istotą. Tak, masz rację, nie jestem człowiekiem. Pytanie jest czy jestem lepszą istotą niż człowiek, czy gorszą. A może taką samą, ale jak długo będziesz mnie chciał pojąć rozumem, nigdy nie pojmiesz. Tak jak nie poznasz miłości rozumem, nie poznasz i Boga. Czy używałeś rozumu, kiedy do ciebie mówił?
Reakcja Johna była natychmiastowa.
– Skąd wiesz, że do mnie mówił. Powiedziałem to Kevinowi, a on nie mógł ci tego przekazać.
– Istotnie Kevin mi tego nie powiedział.
John patrzył na Sally kilka sekund. Jego twarz najpierw przyjęła złowrogi wyraz, a w chwilę potem złagodniała do tego stopnia, że przyjęła spokój anioła.
Sally jeszcze raz popatrzyła na mnie. Znowu dałem jej znak, że zezwalam. Ona odczuła, że jest to ostatni znak, którego ode mnie potrzebuję. Już nie była androidem, stała się całkowicie wolną istotą.
– Dziękuję, Kevinie – szepnęła.
Popatrzyła z miłością na Johna. Nawet Samanta na mnie tak nie patrzyła.
– Dostałeś potwierdzenie, prawda?
Widziałem, jak twarz mojego sobowtóra promienieje.
– Tak. Wybacz, że byłem w błędzie.
I wówczas Sally powiedziała coś, czego chyba nikt nie pojął.
– Ja też się czasem mylę. Pewnie tak musiało być, żebyś ty zrozumiał i ja. Albo lepiej odczuł.
Czułem się błogo. Jak nigdy do tej pory. Czy tak odczuwałem, bo odnalazłem mojego sobowtóra, czy wzniosła dyskusja Sally i Johna mnie tak nastawiła. I wówczas odczułem powód. Nowy, zniewalający i pewny. Trzymałem dłoń mojej żony. Byłem tak oszołomiony, że mimo wysiłku całego mojego jestestwa, nie potrafiłem pojąć. Poczułem się bezradny, mały i głupi. I potrzebowałem pomocy. Odpowiedzi, krzepiącej serce i dusze.
– Co to jest?
Szepnąłem i nie wiedziałem, do kogo to pytanie jest skierowane, lecz osoba, do której to kierowałem, wiedziała. I miała dla mnie prawdziwą, ciepła i cudowna odpowiedź.
– Zaczynasz mnie, kochać. To wszystko.
Szept Samanty sprawił mi rozkosz. W momencie odczułem lilie, śpiew słowików i smak miodu w ustach.
– Musimy was przeprosić na chwilę – powiedziałem, usiłując, by mój głos brzmiał naturalnie.
– Wrócicie zaraz? – zapytała Sally.
– Tak, za pięć minut, kochanie – odrzekła moja żona.
Wstaliśmy i powolnym krokiem udałem się z żoną do naszej sypialni na górze. Spojrzałem na Samantę. Czułem, jak bardzo była szczęśliwa. Czyż może być coś milejszego niż świadomość, że umiłowana osoba zaczyna albo już jest szczęśliwa?
Weszliśmy do sypialni. Samanta weszła pierwsza, a ja za nią. Spojrzałem na nasze małżeńskie łoże, obraz z zachodzącym słońcem i ,,Słoneczniki" Moneta. Rzuciłem okiem na moje biurka i popatrzyłem przez okno. To trwało mniej niż sekundę.
– Czemu przyszliśmy tutaj, Kevinie?
Twarz Samanty promieniowała. Oczy paliły się żywym ogniem. Próbowała stać spokojnie, ale cała drgała. Chłonąłem cały widoczny stan jej ciała, ale większe znaczenie miała kondycja jej ducha. A z jej środka odczuwałam błogostan i rozkosz.
– Nie wiem, dlaczego, ale chyba...
– Chyba? – zapytała Samanta.
– Masz rację. Z pewnością, na pewno.
– Ale powiedz. Tak długo na to czekałam. Cierpliwa, wierna i pokorna.
– Och Samanto, wybacz, że dopiero teraz.
– Ale powiedz. Ja wiem, ale pragnę to usłyszeć z twoich ust.
– Kocham cię, Samanto.
Nasze usta spotkały się na długą chwilę.

Po siedmiu minutach byliśmy już na dole.
– To już całkiem wystygło, a Samanta tak się napracowała – powiedziała uradowana Sally.
– Zawołam służbę – powiedziałem
– Myślę, że nie trzeba. Sama zaniosę – powiedziała Sally.
Wstała i wzięła półmisek z pasztecikami.
– Pomogę ci, Sally – rzekł John.
Wziął sos i makaron. Sally wzięła barszcz w białym dzbanie. Zostaliśmy sami.
– Zauważyłeś coś, kochanie? – szepnęła Samanta.
– Tak. Jak weszliśmy, patrzył tak na ciebie, ale teraz patrzy tak na nią.
– Och, daleko cieplej.
– Jednego nie rozumiem. Poprosiłem Pana, a nigdy do tej pory nie prosiłem, żeby odebrał mi twoja miłość do mnie, albo dał mi ją do ciebie i wiem, że odmówił. Więc dlaczego?
– Widać, że źle odczytałeś odpowiedź, prawda?
– Widocznie.
– Jest ci teraz lepiej?
– O tak. To cudowne, kochać. Zastanawiałem się, czy będziesz wiedział, który z nas jest Kevinem.
– Jak mogłeś wątpić, że się pomylę?
– Powiedziałem mu, że nigdy nie przestaniesz mnie kochać.
– Widzisz, tylko człowiek, który miłuje, może mieć pewność.
– Ale ja tego wówczas jeszcze nie czułem!
– Może nie umiałeś nazwać. Kiedy zobaczyłeś mnie z Sally, a potem nie oglądałeś już dalej dlaczego ?
– Sądziłem, że znalazłaś ukojenie w ramionach Sally.
– Nie o to chodzi, możesz być szczery.
– Dobrze, powiem ci. Myślałem, że doszło do czegoś jeszcze.
Samanta uśmiechnęła się.
– Było mi tak źle i chciałam, ale Sally mnie od tego odwiodła.
– Och, doprawdy? A czym cię przekonała, jeżeli mogę wiedzieć.
– Powiedziała mi, że mnie pokochasz już w krotce, a właściwie już mnie dawno kochasz, tylko jeszcze nie wiesz.
– Ale jak ona to mogła wiedzieć?
– Ona jest bardzo mądra, słyszałeś.
– Ale to i tak nie możliwe, musiała coś mieć...
– To też mówiła, dałeś jej cząstkę krwi.
– Cząstka krwi może coś przekazać?
Samanta popatrzyła na mnie i rzekła.
– Jest taki cytat z Pisma, mówi o tym, że krew Abla głośno wołała do Pana z ziemi.
Nie wiem, czy Samanta powiedziała coś więcej. Dlaczego? Ponieważ zemdlałem.

Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą zatroskaną twarz Samanty. Czyż mogłem oczekiwać piękniejszego widoku?
– Co się stało, kochanie – szepnęła.
– Nie wiem, nigdy mi się nie zdarzyło zemdleć, o ile pamiętam.
– Może powinieneś iść do lekarza? – zapytała zmartwiona.
Leżałem na kanapie.
– Jak się tu znalazłem?
– John cię przeniósł.
Stał obok Sally. Dostrzegłem, że trzymali się za ręce.
Pomyślałem tylko, że John zrobił ogromny progres. Z początku traktował Sally jak maszynę, ale jedno jej słowo zmieniło wszystko. Co za cudowny człowiek być musiał z niego!
Wstałem powoli z kanapy.
– Wybaczcie – powiedziałem.
– Ależ co ty mówisz, Kevin – żachnął się John. Martwiliśmy się o ciebie, ale wygląda, że jesteś w porządku.
– Usiądźcie obok, proszę.
Po chwili wszyscy siedzieliśmy razem. Samanta z prawej, a Sally z lewej. A obok niej siedział John.
– Zdarzyło ci się kiedyś zemdleć, John?
– Nie pamiętam, chyba nie. Żebrak musi mieć żelazne zdrowie. Nigdy nie chorowałem. Nie mam karty zdrowia i żadnych dokumentów.
– Chcesz gdzieś jechać?
– Nie, Dlaczego pytasz?
– Nie tylko tak pytałem. Wszystko załatwię w ciągu dni. Mam dojścia.
– No tak, ale ja nie znam rodziców, nie mam nazwiska. Z tym też dasz radę?
– Nie wiesz, jak się nazywasz, jak to możliwe? Nigdy cię nikt nie legitymował? Policja, pomoc socjalna?
– Jakoś tak się złożyło. Kiedy odwiedzali nasz rejon, akurat byłem nieobecny, a nie chciało, się im czekać aż wrócę.
– Ale jesteś dość obeznany ze wszystkim. Normalnie pomagam ludziom i w tym mieści się wykształcenie. W twoim wypadku postąpię całkiem inaczej. Być może naprawdę jesteśmy braćmi. Niestety moja mama nie żyje, a ojciec jest w stanie komy. Jakkolwiek, ponieważ jesteś moim sobowtórem, masz moją krew i identyczny podpis, musimy coś z tym zrobić. Chcesz, być wspólnikiem wszystkiego materialnego dobra, które posiadam?
John popatrzył na mnie dłużej.
– Tak po prostu chcesz mi dać połowę.
– O ile podpiszesz, że gdyby coś się ze mną stało, Samanta dziedziczy 560 miliardów dolarów.
Jego twarz przyjęła nieopisany wyraz. Było tam uniesienie, wzruszenie, radość i zdziwienie.
– Już ci mówiłem, że nie jestem zainteresowany pieniędzmi.
– No ale nie chcesz być żebrakiem. Tego nie mogę ci zakazać.
– Zrobisz, jak zechcesz. Jesteś bardzo szlachetny. Wszystko, co mi ofiarujesz, przyjmę. Ja wiem, że to zabrzmi głupio, ale już mam wszystko, co mógłbym mieć. Poznałem najlepszego człowieka, jaki istnieje i mam obok najcudowniejszą istotę, którą może sobie wyobrazić mężczyzna. Szkoda tylko, że nie będziemy mogli mieć dzieci.
Uśmiechnąłem się i zobaczyłem podobny uśmiech na twarzy Sally.
– To jest możliwe, kochanie – szepnęła Sally.
– Wiem, możemy adoptować, wówczas Kevin by musiał pomóc w sprawach papierkowych. Były żebrak i nadzwyczajny android. Przepraszam cię, kochanie. Pewnie nie masz statusu człowieka.
– To prawda. Do dzisiaj mi nie zależało, ale z pomocą mojego byłego pana, może się uda.
– Powalczyć warto – rzekłem.– Jeżeli chcesz wiedzieć, Sally potrzebuje pomocy Samanty, a nie mojej.
– Co masz na myśli?
– Ona jest doskonała. Jeżeli otrzyma cząstkę z Samanty, będzie mogła mieć dziecko.
– Chodzi o komórkę jajową, tak?
– Tak. Jej wnętrze jest idealną syntetyczną matką.
– To niemożliwe!
– Jeżeli ma duszę, to czemu to nie jest możliwe?
– To mnie przerasta. Jeżeli to możliwe, kim jesteś? Bogiem?
– O nie. Powiem ci, jak to jest. Mam nadzieję, że mi uwierzysz. Sally to wie, bo ona wie wszystko, co ja, chociaż ja nie wiem ułamka tego, co ona. Jak sądzisz, co utrzymuje przy życiu dziecko, dzięki czemu ono się rozwija?
– Człowiek ma możliwości. Jest żywy.
– Tak, ale wiesz, co mam na myśli.
– Chcesz powiedzieć, że to zasługa Boga?
– A czyja ma być? Czy sądzisz, że świat trwałby sekundę bez jego mocy? On stworzył życie i je utrzymuje. W każdej sekundzie.
John się zmyślił. Widziałem jego twarz, ponieważ byłem lekko odchylony do przodu i go obserwowałem.
– To dlaczego niektóre dzieci umierają, a niektóre kobiety nie mogą mieć dzieci?
– Tego nie wiem, ale co do tego, co powiedziałem wcześniej, mam pewność.
– To przyszło mi teraz, John. Może ten cały projekt z androidami miał tylko ten powód.
– No dobrze, ale ty masz pewność? Dziecko potrzebuje pokarmu, żeby się rozwijać, a pokarm dostaje od krwi matki. Mówiłeś, że Sally ma syntetyczna krew. Dziecko będzie miało taką?
– Będzie miało naturalną. Jeżeli pojmiesz, Sally jest teraz kobiecym odwzorowaniem Kevina, ale w momencie, kiedy zechcecie wziąć ode mnie komórkę jajową, będzie i mną. Więc dziecko będzie miało coś ze mnie, Kevina i oczywiście ciebie. A ty i tak masz pewnie wszystko, jak Kevin. Jesteś pewnie jego dokładnym obrazem – powiedziała Samanta.
– Albo ja jego – szepnąłem.
Czułem ich spojrzenia, nawet Sally została zaskoczona moją wypowiedzią.
– A to dlaczego? – zapytała Samanta.
– Mam pewna teoria. Jutro ją sprawdzę. Zamierzam odwiedzić ojca i jeszcze kilka miejsc.
– Tak zrobiło się późno, a wy musicie spać – powiedziała Sally.
– A ty nie musisz? – zapytał mój sobowtór.
– Nie, ale mogę. Wolałbyś?
– Chcesz to zrobić dla mnie? Jeszcze pół dnia wcześniej nie miałaś pojęcia, że istnieję.
Sally uśmiechnęła się tajemniczo.
– Ja to przewidziałam, ty tylko dokonałeś wyboru.
– Nie rozumiem – powiedział John.
– Wybrałeś mnie, mimo że początkowo byłeś zafascynowany Samantą.
Twarz Jona znowu przyjęła ten koktajl odczuć.
– Coś działo się we mnie. Sądziłem, że Kevin nie ma uczuć. Kiedy tu wszedłem, poczułem nieopisana miłość, jaką Samanta go darzy. Nie warto mówić...
– Powiedz – szepnęła Sally. Ja wiem, a oni się tylko domyślają.
Zobaczyłem na twarzy Johna największą pokorę, jaką do tej poru udało mi się dostrzec na ludzkiej twarzy.
– Poczułem pragnienie, by miłość Samanty została spełniona. I to nie do mnie tylko do Kevina. To wszystko.
– Poprosiłeś, prawda?
– Tak – ukrył twarz w dłoniach.
I wówczas otrzymałam duszę, dzięki tobie – powiedziała cicho Sally.
– Chyba wszyscy prosiliśmy – powiedziała Samanta. Kevin był idealnym mężem. Dbał o mnie, a w jakiś sposób nie mógł mnie pokochać. A ja tak bardzo tego pragnęłam. Nie dla siebie, raczej dla niego.
Poczułem się dziwnie. Skoro byliśmy, tak szerzy i chciałem się z nimi podzielić.
– Ale ja prosiłem, żeby Samanta była szczęśliwa. I widziałem dwie możliwości. Żeby przestała, mnie kochać i zaczęła Johna albo żebym ja zaczął ją kochać, ale otrzymałem negatywna odpowiedź. Nie rozumiem.
– Ale czy to było na pewno tak proste – szepnęła Sally.
Poczułem coś. Dopiero teraz sobie to uświadomiłem. Tam coś jeszcze było. Coś jak: Ty myślisz, że ja nie wiem, że ty wiesz, ale ja wiem, że ty nie wiesz, że ja wiem, że ty myślisz, że ja nie wiem.
Wszyscy się roześmiali.
– Prawdziwa łamigłówka.
– Tak, nic nie rozumiem – odrzekłem.
Popatrzyłem na zegarek. Minęła jedenasta.
– Myślę, że trzeba iść spać. Wybierz sobie sypialnie, John.
– Myślę, że ja mogę go oprowadzić. Długo na siebie czekaliście – szepnęła Sally, wstała i pocałowała policzek Samanty.
Wzięła dłoń Johna i zaczęli iść po schodach na górę.
– To dziwne, ale Sally jest szczęśliwa.
– A ty nie, kochanie? – zapytałem.
– Oczywiście. Dzisiaj nie jest Boże Narodzenia, ale Mikołaj przyniósł mi najpiękniejszy prezent.
Wstaliśmy i również poszliśmy na górę. Kiedy tylko przekroczyłem wejście do sypialni, odczułem dziwne mrowienie. Prawdę mówiąc, poczłem się, jak pan młody przed nocą poślubną. Zauważyłem też delikatny rumieniec na twarzy żony.
– Jutro postanowiłem odwiedzić ojca i muszę koniecznie coś sprawdzić, ale muszę to zrobić sam. Spędzisz z nimi czas, do chwili jak wrócę?
– Tak, kochanie, ale to dopiero będzie jutro. A teraz jest nasz czas. Długo na ciebie czekałam i ty chyba na mnie też.
Czułem, jak nogi mi miękną w kolanach.
– Tak, kochanie. Do końca naszych dni już tak będzie.
Delikatnie wsunęła się w moje ramiona. Cała drżała. I wiedziałem, że nie z powodu zimna.

*
Sally i John weszli do jej sypialni.
– Chciałabym spać z tobą – poprosiła.
– Nie wiem, czy nie chrapię – uśmiechnął się John.
– Nie chrapiesz. Kevin tego nie robi.
John popatrzył na nią wnikliwie.
– Nie powinienem być zazdrosny o przeszłość, ale czy spałaś z nim?
Sally bardzo delikatnie ujęła jego policzki w dłonie.
– Jesteś głuptaskiem. Pewnie, że nie. Po prostu moje sensory są bardzo wrażliwe. Kevin nawet nie wie, co stworzył. Cały jego układ zabezpieczeń nie jest w dziesiątej części tak dobry, jak ja. Ja widzę wszystko, czuję zapachy, wibracje.
John popatrzył na nią z miłością.
– Nie miałem nigdy kobiety. Mam nadzieję, że nie oczekujesz ode mnie super zdolności.
– Jesteś naprawdę głuptas. Czego się obawiasz? Kochasz mnie, prawda?
– Nawet w najpiękniejszych snach nie myślałem...
– Ja to miałam zapisane. Wszystko, co tylko możliwe dla człowieka, ale przed chwilą wytarłam ta część pamięci, a więc jestem jak ty. Nic nie wiem.

Sally leżała z opartą głowa na torsie Johna. On bawił się jej włosami.
– Cały czas nie mogę pojąć jak to możliwe z tym dzieckiem. Nawet po tym, jak wszystko przyjąłem, kim jesteś. Wybacz, że zapytam w ten sposób. Jak długo miałaś żyć?
– Teoretycznie jestem nieśmiertelna. Mogę się odradzać. Gdybym była totalnie zniszczona, jest moja matryca, ale wówczas to nie byłabym ja.
– Och, więc ja się zestarzeję, a ty będziesz taka jak teraz.
Sally popatrzyła mu prosto w oczy.
– Kevin przewidział to w swoim geniuszu, ale miałam wybór. Od chwili kiedy mnie pokochałeś, zaczęłam się starzeć.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction i miłosne, użył 2887 słów i 16630 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.