Sobowtór.
Od początku czytelnik będzie sądził, że sobowtórem jest... Nie, nie. Trzeba trochę poczekać, a właściwa odpowiedź jest dopiero na końcu.
*
Nad miastem zawisła noc. Czarna i bez gwiazd. Mgła zalegała całą okolicę, a przy samym jeziorze nie można było dostrzec wyciągniętej dłoni. Światła w wozie włączyły się automatycznie. Mój Rolls Royce Sweptail sunął bezgłośnie w gęstej jak śmietana mgle. Ktoś mógłby być zdziwiony, co robi w okolicy żebraków i najniższej klasy prostytutek, samochód za prawie 13 milionów dolarów? Hobby. Jestem właścicielem największej i jedynej kompani produkującej androidy. Oczywiście inni też próbują, ale bez wielkiego sukcesu. Mój produkt wygląda jak człowiek. Mówi, chodzi i oczywiście myśli. Przy skaleczeniu krwawi syntetyczną krwią, a przy tym cierpi. Mój ojciec rozpoczął ten interes, ale dopiero ja stworzyłem imperium na skalę światową. Wyglądam na nieco mniej niż czterdzieści lat. Mam smukłe i nieźle prezentujące się ciało. Ciemne włosy i brązowe oczy w mocnej oprawie, gęstych brwi.
Moje hobby to pomaganie wybranym ludziom. Oczywiście prowadzę kilkanaście ośrodków pomocy, mam 37 szpitali i prawie 1500 różnych kompanii, ale to, co robię teraz, jest specjalne. Zabieram wybraną osobę i modeluję z niej człowieka. Płacę dom, wykształcenie, ubiór i jedzenie. To trwa trzy lata. Robię wypady dwa lub trzy w tygodniu. Działam tak już sześć lat. I tak długo jestem żonaty. Nie mamy dzieci. Moja żona, Samanta jest piękną dwudziestoośmioletnią brunetką. Gdyby brała udział w wyborach miss świata, miałaby szanse. Jest miła, dobrze wychowana i prawdopodobnie nieszczęśliwa. Widzimy się czasem w ciągu dnia, rzadziej w nocy. Mieszkam w małym pałacu oddalonym o dwadzieścia kilometrów od miasta. Samanta ma swoich znajomych, pomoc w domu i gdziekolwiek zechce. Ma dwóch stałych i czterech dodatkowych ochroniarzy. Czasami siedzi w domu, a na zakupy jedzie jej sobowtór-android. Jest identyczny. Jedynie nasz stary 12-letni pies Gerlis ją rozpoznaje. Ani ochroniarze, ani służba domowa nie ma pojęcia, kiedy wychodzi Samanta, a kiedy Sally.
Dlaczego myślę, albo lepiej wiem, że Samanta jest nieszczęśliwa? To proste. Jest piękna, młoda i bogata, a czego jej brakuje to miłości męża. Jest całkowicie wolna. Wie, że gdyby odeszła odziedziczyłaby 560 miliardów dolarów, ale nie chce tego zrobić. Dlaczego? To oczywiste i proste. Kocha mnie.
Czy ja ją darzę tym samym uczuciem? Nie. Szanuję ją, daje jej wszystko, poza jednym. Uczuciem. Dlaczego tak jest? To znowu bardzo łatwe pytanie.
Prawdopodobnie upodobniłem się do moich maszyn. Nie mam uczuć. Może nie powiedziałem zupełnie prawdziwie. Moje androidy mają uczucia. Są tak skonstruowane, że nie są identyczne, ale mają uczucia i to bardzo zróżnicowane. Jedyne czego im nie wolno to oczywiście czynić krzywdy. Mogą się bronić. Ich kwantowe mózgi wiedzą, w jaki sposób to robić, żeby nie uszkodzić nadmiernie napastnika. Bo tylko wówczas mogą się bronić, jeśli są zaatakowane.
Samanta jest wierna. Wiem to. Poza tym ma do mnie uczucie. Uczucie i wierność, nie zawsze idą w parze. Ktoś może kogoś kochać, lecz być osłabionym brakiem odwzajemnienia uczucia, że czasem może z kimś innym mieć intymny kontakt. Nigdy się nie zastanawiałem, co bym zrobił, gdyby Samanta mnie z kimś zdradziła. Mogę wiedzieć, co robi o każdej porze dnia i nocy. Ona też może to wiedzieć o mnie, ale sądzę, że nie korzysta z tego udogodnienia.
Któregoś dnia natknąłem się przypadkowo na nagranie. Czułem, że nie powinienem dalej oglądać, ale jednak nadal to zrobiłem. Na nagraniu, Samanta zaczęła rozmawiać z Sally. Moja żona zaczęła opowiadać swojemu sobowtórowi o tym, co ją boli w duszy. Powinienem przestać, ale śledziłem nadal. Androidy są dobrymi słuchaczami. Mają nadludzką cierpliwość, bo ostatecznie nie są ludźmi. Moja żona opowiadała jej o tym, że mnie kocha i jak jest bardzo samotna i jak cierpi z tego powodu, że nie odwzajemniam jej uczucia. W końcu, kiedy skończyła, Sally przytuliła ją i trzymała długo w swoich sztucznych ramionach. Kiedy dostrzegłem, że Samanta zaczyna całować Sally, wyłączyłem nagranie.
Dziecko by się domyśliło, że moja żona chciała, abym to zobaczył. Chciała mi przekazać to, co czuje, jednak nie miała na tyle siły, żeby mi to powiedzieć w oczy. A desperacka chęć miłości z androidem miała również swoją głębszą wymowę.
Coś ruszyło się w moim wnętrzu. Przez następny tydzień zajmowałem się żoną jak nigdy. W końcu nie wytrzymała, widząc zmianę i zapytała. Powinienem ukryć prawdę, ale nie zrobiłem tego. Samanta znowu płakała po moim wyznaniu...
Nie chciałem na to patrzeć i wyszedłem z posiadłości. Jeździłem po mieście zupełnie bez celu.
To dziwne, ale nigdy nie obawiałem się niczego ani nikogo.
Czy wszyscy moi wybrani przestają być żebrakami? Nie. Co trzeci z wybranych, powraca do żebraniny. Rozumiem wiele, ale tego nie potrafię pojąć. Najgorsze i najbardziej smutne w tym jest to, że cztery procenty z tych, co wróciło do skrajnej nędzy, odebrało sobie później życie.
Zatrzymałem samochód. Był naprawdę piękny. Ciemnobłękitny na zewnątrz, metaliczny granat pięknie lśnił milionami maleńkich diamencików w każdym świetle. W środku, siedzenia zrobiono z najlepszej skóry o beżowym odcieniu, użyto przednie gatunki drewna w różnych kolorach do dekoracji drzwi, konsoli i kierownicy. Od ciemnego hebanu, przez czerwony orzech aż do jasnej topoli, specjalnie utwardzonej.
Zauważyłem dwa domki zbudowane ze starych pilśni. Mogłem je dostrzec, bo mgła powoli ustępowała.
Czułem, że jestem we właściwym miejscu. Dziwne nieracjonalne odczucie, że teraz powinienem tu być. Właśnie tu i dokładnie o tej porze.
W życiu staramy się mieć wszystko pod kontrolą. Z pełną świadomością realizujemy cele i założenia. Z doświadczenia wiemy, że jeżeli zrobimy to lub tamto, to otrzymamy właśnie taki rezultat. I nagle dochodzi nowy element. Nie przewidziany, pozornie obcy i wykraczający poza wszelkie poznanie.
Takie właśnie odczucie miałem w tej chwili.
Zgasiłem silnik i otworzyłem drzwi.
Czy to nie zastanawiające, że najbogatszy człowiek świata jedzie swoim nieprzyzwoicie drogim samochodem, do slamsów wielkiego miasta? I to sam, bez ochrony, pistoletu czy nawet gazu paraliżującego? W spodniach z najlepszej wełny, w koszuli z jedwabiu, z zegarkiem firmy Philippe Patek na ręku, wartym ponad dwieście tysięcy dolarów i złotym sygnetem z pięciokaratowym brylantem na palcu.
Prowadzony tym samym odczuciem skierowałem się do pierwszego z baraków. Przyzwyczaiłem się do charakterystycznego zapachu biedy.
Najgorzej śmierdziało, oczywiście w leci, ale i teraz czułem smród zgnilizny, grzybów i gnijącej żywności. Miałem dobry zmysł zapachu, ale smród nigdy nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo.
Bez zastanowienia popchnąłem grubą dyktę mającą zastąpić drzwi.
W pomieszczeniu panował w ład. Za sporą skrzynką imitująca stół, dostrzegłem mężczyznę około czterdziestoletniego. Siedział na dwóch starych materacach, bo na luksus posiadania krzesła, prawdopodobnie nie było go stać. Nie wystraszył się ani praktycznie nie zareagował na moje wejście.
– Witaj – starałem się, by mój głos brzmiał przyjaźnie.
Mężczyzna burknął coś pod nosem i kontynuował posiłek, który stanowiła mięsna puszka.
Miał na sobie lekko przybrudzone jeansy, ciężką bluzę, a na ramionach leżała zarzucona, gruba kurtka. Okno stanowiła wycięta dziura zakryta matowy plastikiem. Poza materacami i skrzynką nie dostrzegłem więcej sprzętów. W kącie leżały poukładane względnie równo, jego rzeczy.
– Jestem Kevin Blinstrock – rzekłem.
Czterdziestolatek tylko rzucił mi spojrzenie. Skończył jeść, wytarł dłonią usta i spojrzał na mnie.
– Czego chcesz?
Głos miał bliźniaczo podobny do mojego. Dopiero wówczas zauważyłem, że przypomina mi kogoś.
Włosy miał długie, aż do ramion. Czarne i zlepione od brudu i tłuszczu. Całą twarz porastała gęsta, czarna broda i wąsy. Oczy miał brązowe, czyste i duże. Definitywnie znajome.
– Chcę odmienić twoje życie. Jestem właścicielem korporacji Nowy Świat, produkującej androidy. Jestem prawdopodobnie najbogatszym człowiekiem na Ziemi. Chcę cię stąd zabrać, żebyś zaczął żyć jak człowiek. Jak masz na imię, przyjacielu?
Zamiast oczekiwanej odpowiedzi, usłyszałem coś, co mnie zdziwiło, a nie zdarzało mi się to często.
– Trochę się spóźniłeś Kevin. O dwadzieścia siedem lat.
Zdziwienie nie przeszkodziło mi zadać logicznego pytania.
– Dlaczego dwadzieścia siedem?
Nie otrzymałem odpowiedzi, więc przyjąłem, że spotkałem łagodnego wariata.
Tego typu przypadki zdarzały się w grupie żebraków. Niektórzy mówili do siebie, czasem rozmawiali z nie istniejącą osobą.
– Chcesz tego, przyjacielu?
Tym razem spojrzał krótko i rzekł.
– Mam na imię John, a czy zostaniemy przyjaciółmi, to się zobaczy.
Wstał, podszedł do sterty ubrań i zaczął jej przekładać.
– John, nie musisz nic brać, wszystko ci kupię.
Jednakże mężczyzna nadal przekładał stare ubrania. W końcu wziął coś do ręki i wsunął to do kieszeni spodni.
– Jestem gotowy, Kevinie Blinstrock.
Reagowali różnie. Niektórych musiałem przekonywać. Raz zajęło mi to prawie dwie godziny. Z kobietami zdarzało się inaczej. Młodsze proponowały hotel, ale prawie zawsze chciały najpierw się umyć. Starsze, przeważnie śmiały się, pokazując zepsute zęby. Tylko jeden raz spotkałem się z odmową. Mimo perswazji, nic nie wskórałem.
Wyszliśmy, a właściwie ja wyszedłem, ponieważ John zatrzymał się w wejściu. Podniósł kawał gazety, leżącej przy otworze wyjściowym, zapalił ją zapalniczką, która nie wiadomo jak znalazła się w jego dłoni i rzucił zapalony papier na stertę ubrań.
– Dobra decyzja, John. Już ci to wszystko nie będzie potrzebne.
Szedł za mną pół kroku z tyłu.
– Pojedziemy do mojego magazynu pomocy. Tam umyjesz się i ogolisz i dostaniesz nowe ubranie. Popatrzyłem na niego.
– Wygląda, że masz podobną do mnie budowę ciała, a więc duży rozmiar i pewnie kołnierzyk i buty o wielkości czterdzieści cztery.
Znowu spodziewałem się innej reakcji. W takich wypadkach nic nie mówili, uśmiechali się albo mówili: dziękuję. Natomiast John zaczął się histerycznie śmiać. A kiedy skończył, spoważniał i rzekł.
– Podobna budowa ciała, powiadasz. Jesteś prawdziwym idiotą, Kevin.
Powinienem poczuć się urażony, ale nie miewałem takiego stanu odczuć. Reakcje miałem całkowicie pod kontrolą. Rozumiałem, że ci ludzie przeważnie dużo przeszli i dlatego nie miało dla mnie znaczenia, jak reagują. W zależności od indywidualnego przypadku zajmowało od tygodnia do prawie roku doprowadzić psychikę nowej osoby, do stanu normalności.
Zwyczajnie miałem na tylnym siedzeniu plastikową folię, ale tym razem nie sądziłem, że będę jej potrzebował. John robił wrażenie, że jest wyjątkowo czysty. Kiedy doszliśmy do Rolls Royce, nie zareagował wcale. Otworzyłem drzwi i wskazałem tylne, komfortowe siedzenie.
– Proszę.
Popatrzył na mnie i wyciągnął dłoń. Tą samą, którą wytarł usta po skończeniu puszki z mieloną szynką. Nie zawahałem się ani chwili, wyciągnąłem rękę i uścisnąłem jego.
– Dziękuję, Kevin.
Uśmiechnąłem się krótko i zapaliłem silnik.
Miałem do wyboru, sygnał głosowy, odciski palców, lub oddech. Wybrałem to ostatnie.
My ludzie wyglądamy podobnie, ale wszystko mamy różne. Linie papilarne, krew, ślinę i wygląd tęczówki.
Jego kabina płonęła. Dostrzegłem okolicznych mieszkańców. Bardzo wątpiłem, czy przyjadą strażacy. Po chwili łuna od spalonego domu została w tyle. Obserwowałem czterdziestolatka. Siedział spokojnie i patrzył przez okno.
Po chwili wyjechałem na większą ulicę. Pojawiły się neony, uliczne latarnie. Na drodze nie było wiele pojazdów, a na chodnikach mijaliśmy sporadycznych przechodniów. Dostrzegłem jedną z moich reklam. ,,Nigdy nie będziesz sam”.
Ceny zaczynały się od 59 tysięcy. Gwarantowałem od przyszłego roku obniżyć cenę do pięćdziesięciu. Jednakże pełny model, taki jak Sally, kosztował ponad dwieście tysięcy. Tyle, co mój zegarek. Ponieważ byłem zadowolony z modelu, rozpocząłem kampanię Sally i Karl. Karl to męski rodzaj androida, wyglądający jak ja. Oczywiście wkrótce pokazały się protesty, czemu tylko Sally i Karl, lecz nie zwracałem na to uwagi. Wiedziałem, że ludzie mają we krwi narzekanie.
– Nie jesteś głodny, John?
Odwrócił oczy od szyby i popatrzył na tył mojej głowy, co dostrzegłem w lusterku.
– Nie widziałeś, że jadłem?
– Ależ tak, tylko sądziłem, że może masz ochotę na coś więcej. Kiedy się umyjesz i ubierzesz, powiesz mi, co lubisz najbardziej z jedzenia.
– Nie mam specjalnych wymagań, lecz to może się zmieni po pewnym czasie.
Robił wrażenie bardzo zrównoważonego. Sądziłem, że okres adaptacyjny nastąpi szybko.
– Chodziłeś do jakiejś szkoły?
– To było bardzo dawno. Wiem, że poza angielskim uczyłem się chyba francuskiego.
Przyszło mi coś do głowy i od razu zapytałem.
– Robisz wrażenie inteligentnego, dlaczego jesteś żebrakiem? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogłeś sam zmienić swój los?
I znowu, po raz trzeci w tak krótkim czasie jego odpowiedź mnie zaskoczyła.
– Nie chciałem zmienić losu, czekałem na ciebie.
Znowu zaczął się śmiać, w ten sam sposób co poprzednio. Doszedłem do wniosku, że jednak jest z nim coś nie tak.
Przyjechaliśmy do jednego z moich magazynów.
Budynek jak każdy z innych. O dwóch piętrach. Tynk nie tak dawno został odnowiony. Teraz w słoneczny dzień miał jasnobeżowy kolor, lecz w tej chwili była noc, więc nie prezentował się tak świeżo i zachęcająco z zewnątrz. Rzuciłem przelotne spojrzenie na Johna. Jego twarz nie okazywała żadnego entuzjazmu. Oczywiście nie odbiegało to od zachowania innych wybranych.
– Za chwilę wejdziemy do budynku. Jest tam kilka osób, pracujących dla mnie. W razie czego pomogą ci, w czymkolwiek będziesz chciał. Kiedy odświeżysz się i przebierzesz, prosiłbym cię, abyś mnie zobaczył. Ustalimy tylko pewne sprawy, a potem zobaczymy co dalej.
– Kiedy już stanę na nogi i zacznę sam zarabiać na siebie, ile będziesz chciał z tego mieć?
Poczułem się dziwnie. Nikt jeszcze nie zapytała mnie o podobną sprawę. Odczułem delikatną obrazę. Czyżby ten człowiek nie rozumiał, że robię to całkowicie bezinteresownie?
Musiałem mu to powiedzieć, tym bardziej że zdawał się czekać na moją odpowiedź. Dosłownie przeszywał mnie swoim wzrokiem.
– John, ja robię to całkowicie z dobrego serca. Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Mam swoich dość.
Jego odpowiedź była natychmiastowa.
– Nie czuj się urażony. Jesteś człowiekiem interesu.
– Nie czuję się obrażony, tylko ci wyjaśniam.
– Czujesz się, chociaż nie tak mocno.
Poczułem się dziwnie. Ten człowiek rozmawiał ze mną jak równy z równym, a dodatkowo, dokładnie odczuwał co dzieje się w moim wnętrzu. Poczułem lekkie zaniepokojenie. Moja twarz musiała coś zasygnalizować, bo John uśmiechnął się, klepnął mnie po ramieniu i rzekł.
– Nawet żebrak czasem żartuje.
Poczułem prawdziwe zdziwienie. Ten człowiek mnie zaskakiwał.
Szliśmy oświetlonym korytarzem w kierunku pomieszczeń z ubraniami.
Miałem tam kilkanaście rodzajów ubrań. Pomagałem ludziom, ale przecież pozostawiałem im wybór. Na półkach leżały ubiory sportowe, przystosowane do pracy i luksusowe.
John rzucił spojrzeniem po sali, a była wielkości małego sklepu. Podszedł od razu do najlepszych ubrań. Stał tam chwilę i odwrócił się do mnie.
– Nie ma tu niczego odpowiedniego dla mnie.
Poczułem się po raz kolejny zaskoczony.
Kiedy to powiedziałem, przypomniałem sobie, że dokładnie on zapytał mnie identycznie w swojej kabinie. Znowu, po raz kolejny, mnie zaskoczył. Spodziewałem się, że w takim razie opisze mi dokładnie, czego potrzebuje.
– Wiesz, co będzie dla mnie odpowiednie.
W pierwszej sekundzie chciałem zaprzeczyć, ale... wiedziałem, co ma na myśli. To było irracjonalne.
– Dobrze, masz rację. Przepraszam.
Boże, co się dzieje? Najbogatszy człowiek świata przeprasza zwykłego żebraka! Tylko czy na pewno zwykłego. Nie mogłem się ciągle oszukiwać. To nie był zwykły żebrak. Od chwili kiedy mój wóz zatrzymał się koło jego baraku, nie opuszczało mnie to samo odczucie, że coś mnie z nim łączy.
Poszliśmy razem do mojego pokoju.
W każdym z takich ośrodków miałem taki pokój. Zawsze wyglądał identycznie. Pomalowany na bardzo jasny róż, z dobrymi meblami i identycznym wyposażeniem jak w mojej posiadłości za miastem. Nie zauważyłem żadnej reakcji na jego twarzy. Otworzyłem szafę. W niej znajdowało się siedem identycznych ubrań, jakie miałem na sobie.
– A gdzie dodatki? – zapytał.
I znowu wiedziałem, czego chce. Otworzyłem biurko. Na delikatnych atłasowych poduszkach leżało siedem zegarków za dwieście tysięcy, identyczne siedem par spinek z szafiru osadzonych w złocie i siedem złotych sygnetów z pięciokaratowymi diamentami.
– Będę gotowy za godzinę – rzekł John.
– Poczekać na ciebie tutaj?
– Byłoby mi miło. Możesz przygotować drinka, w końcu to wielki dzień dla nas obu.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale zniknął już w mojej prywatnej łazience. W zasadzie nie piłem alkoholu, ale w barku czekała butelka blisko stuletniego koniaku Remi Martini Louis XIII za 7500 $.
Moje myśli stały się klarowne. Czy po to pomagałem ludziom, żeby w końcu go spotkać?
Godzina minęła jak kilka minut. Wyszedł ogolony w szlafroku. Nie miałem wątpliwości. Tak naprawdę nie miałem ich już w pierwszej chwili, a może stało się to w chwili, gdy zatrzymałem samochód obok miejsca nad jeziorem? John nie czuł się wcale skrępowany. Zdjął okrycie i zaczął się ubierać. Po chwili stanął przede mną.
– Czas na koniak, prawda Kevin?
Nie musiałem nic mówić, że wyglądał identycznie. Znalazłem swojego sobowtóra.
Zwyczajnie po kilku dniach informowałem moich nowych podopiecznych o prawach, których nie było zbyt wiele. Nigdy nie musiałem informować ich o ostatnim i najważniejszym. Bo było tak oczywiste, że nie widziałem sensu o tym wspominać, ale teraz, zamiast wymieniać mu całą listę, postanowiłem przekazać mu właśnie to jedno prawo.
– Masz prawo do wszystkiego. Nie możesz tylko spać z moją żoną.
Zabrzmiało to głupio, jednakże dość przekonywająco. I w sumie mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi. W końcu już kilkakrotnie mnie zaszokował dzisiejszego wieczoru.
– To będzie zależało od niej. Przecież nie kochasz jej, a ja prawdopodobnie będę.
Tego miałem za wiele. Chyba puściły mi zawory. Miałem wybuchnąć, ale to minęło szybciej, niż narosło. I dlatego powiedziałem coś zupełnie innego, niż pierwotnie zamierzałem.
– Dałem ci wszystko, masz na sobie rzeczy warte pół miliona dolarów, dlaczego chcesz mi zabrać coś najbardziej osobistego?
Jego odpowiedź nastąpiła natychmiast, a właściwie chyba zaczął mówić, zanim ostatnia samogłoska, wypowiedziana przeze mnie, rozeszła się po pokoju.
– Niczego nie pragnę ci zabierać ani nie zamierzam z tobą rywalizować, to zależy całkowicie od niej. Pragniesz jej szczęścia, tylko nie mogłeś się zmusić do tego, czego nie można kupić nawet za twoje pieniądze. To będzie jej decyzja. Wiedz tylko jedno. Nigdy nie miałem kobiety w swoim życiu, ale nie dotknę jej, zanim mnie nie pokocha, ani ja jej.
– Chcesz ją zobaczyć teraz?
Uśmiechnął się moim uśmiechem.
– Wypijmy najpierw koniak. Bukiet już rozkwitł, ale potrzebuje jeszcze troszkę ciepła od naszych dłoni, przyjacielu.
Wziąłem kryształowy kieliszek. John usiadł i założył nogę na nogę. Oczywiście zrobił to identycznie, jak ja to zwykle czyniłem.
– Poczekaj chwilę – rzekłem.
Wstałem i wyjąłem z szuflady kartkę papieru i pióro. Oczywiście to było Caran d'Ache Caelograph Zenith za ponad 130 tysięcy dolarów.
– Podpisz się – poprosiłem.
Nawet nie spojrzał na mnie. Postawił kropkę, zanim zaczął i po dwóch sekundach zostawił autograf. Nie musiałem sprawdzać. Był identyczny z moim.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Hart
Zapowiada się coś wyjątkowego. Mam nadzieję że nie pozwolisz zbyt długo czekać na cdn. 😊
Sapphire77
@Hart To dosyć krótkie opowiadanko. Pewnie dzisiaj, u Ciebie jutro. Skoncentrowałem sie na Dziecku Ognia. Już mi żal, bo polubiłem tamtych bohaterów. Dziękuję. Nie zgadnisz kto jest Sobowtòrem, bo nie mozesz.
Hart
@Sapphire77 Lubię być zaskakiwany👍🏻😊