„Człowiek nigdy nie jest za stary na historię, mówi do Billa. Mężczyzna i chłopiec, dziewczyna i kobieta; żyjemy dla nich. A historie takie jak ta żyją dla nas”
S.King „Wiatr przez dziurkę od klucza”
Żorek historia prawdziwa
Dawno, dawno temu żył sobie ognisty potworek, wołali go Żorek. Zamieszkiwał miasto, które bez niego gasło. Ludzie wątpili w jego jasność, a moc ta ukryta w nim drzemie. W Żorach ma swe korzenie. Historia jego to smutku wspomnienie, dawnych chwil przypomnienie. Teraz symbolizuje nadzieje na lepsze jutro.
Wszystko zaczęło się, gdy Żorzanie z pożarem uporali się, w majowe długie dnie chłopak szedł jak we śnie. Na przedmieścia chciał dostać się. Nagle jak wryty przystanął, zobaczył coś, czego mu widzieć nie dano. Okoliczne okna stały się jedną wielką latarnią, odbijającą błysk płomieni, chłopak wiedział, że ta chwila jego życie odmieni. Szedł niepewnie, powoli czuł, że jego serce łzy roni. Już dochodził do fontanny, gdy nagle zobaczył tłum idący ulicami. Zafascynowany podszedł do starszego mężczyzny stojącego obok, który przyglądał się z dziecięcą fascynacją owemu widowisku.
- Dzień dobry – powiedział chłopak; obdarzając przy tym mężczyznę szerokim uśmiechem, w którym potrafiłby się zagubić największy pesymista.
Mężczyzna na pierwszy rzut oka nie wydawał się zainteresowany rozmową, po chwili ciszy, spojrzał badawczo na chłopca;
Chłopak miał nie więcej niż szesnaście wiosen, był smukłej budowy nosił znoszone dżinsy i miał w sobie coś, czego mężczyzna nie potrafił przywołać do swoich wspomnień.
- Witaj chłopcze – odpowiedział- nie spuszczając z oczu maszerujących ludzi- Czy coś Cię trapi ?- zapytał
Młodzieniec dostrzegł cień nadziei w oczach mężczyzny - te elektryzujące spojrzenie, które zdawało się przeniknąć w głąb duszy – w porę się opamiętał i spuścił wzrok pod nogi.
Mało brakowało, aby powiedział całą prawdę; lecz strach przed nieznanym wziął górę.
- Tak proszę pana – odezwał się po chwili, która wydawała się zatrzymywać czas
w miejscu - trapi mnie wszystko jak każdego człowieka na tej ziemi.
Dobra omijająca odpowiedź pomyślał mężczyzna teraz coraz bardziej nabierał pewności, że skądś to zna.
- Wiesz- odezwał się - niegdyś uwielbiałem spacerować po tych wszystkich Zorskich drogach, nie ważne dokąd prowadziły, w każdym z tych miejsc człowiek odnajdywał kojące piękno. A teraz muszę zadowolić się wspomnieniami z tamtych lata, pewnie jak my wszyscy Ci, którzy dorośli. Jedną wyprawę pamiętam wyjątkowo dobrze, to tam pierwszy raz uwierzyłem w istnienie Żorka.
- Kogo?- wtrącił się chłopak - jakiego Żorka?
Spokojnie- uśmiechnął się mężczyzna na wspomnienie tego wydarzenia.
**********************
Wszystko miało miejsce, gdy byłem mniej więcej w tym samym wieku co ty. Wróciłem ze szkoły do domu; rzuciłem plecak w kąt. Zrobiłem parę kanapek i wybiegłem pośpiesznie z domu; celebrować rozpoczynające się wakacje. Byłem umówiony
z przyjacielem na mieście. Tak naprawdę nie wiedziałem dokąd zmierzam, ponieważ miasto w którym żyłem od nie dawna nie mówiło mi nic. Miało się to zmienić w nadchodzące wakacje, na które czekałem z wytęsknieniem.
Pogoda była idealna; jeżeli człowiek lubi temperaturę przekraczającą 30 stopni celsjusza.
Powietrze stało w miejscu; jakby gorąc zniewolił wiatr i nie chciał go wypuścić.
Mieliśmy się spotkać przed komisariatem policji, byłem już prawię na miejscu
z trzydziestominutowym zapasem czasu. W tamtych latach uwielbiałem przychodzić na miejsce spotkań z odpowiednim wyprzedzeniem. Wiesz człowiek miał czas, aby na chwilę stać się jednością z otoczeniem. Wiem, brzmi to dziwacznie, ale nigdy tak o tym nie myślałem.
Przysiadłem na ławce tuż za komisariatem stwierdziłem, że nada się idealnie; miejsce miało w sobie duszę. Przypominało mi mały skrawek parku; w którym zostało tylko parę drzew, a ławki między nimi były umiejscowione idealnie do odpoczynku. Nieopodal znajdowała się szkoła; więc mogłem z uśmiechem na twarzy dziękować sobie, że nie wrócę tam przez najbliższe dwa miesiące.
Zatapiałem się w krajobraz, słuchałem śpiewu ptaków i obserwowałem jak ludzie mkną w pośpiechu nie zwracając uwagi na piękno, które ich otacza. Może byłem egoistą, bo chciałem to wszystko mieć tylko dla siebie. Czas leciał nieubłagalnie zawszę to robi chodź bym nie wiem jak próbowało się go zatrzymać.
Godzina spotkania wybiła; pierwsze uderzenie dzwonów w kościele św. Stanisława, wyrwały mnie z zadumy. Ptaki wzleciały w powietrze jakby wyczuły zbliżające się zagrożenie.
Poszedłem w kierunku wejścia na komisariat, ku mojemu zdziwieniu Marcin na mnie już czekał.
- Hej stary ile można na Ciebie czekać już byłem gotów pomyśleć, że spękałeś- odezwał się Marcin
- Hej daruj sobie te złośliwości dobrze wiesz, że ciężko mnie wystraszyć. Dokąd idziemy ?- zapytałem.
Nie odpowiedział, miało się to okazać niespodzianką.
Wędrowaliśmy już wystarczająco długo, aby niepokój zaczynał wlewać się w moje serce. Zostawiliśmy za sobą Żorski rynek, rozgrzany asfalt zmieniliśmy na szyny kolejowe.
Kiedy byłem już gotów zrezygnować, Marcin zadowoleniem na twarzy oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Moim oczom ukazał się śmieszek.
Panowała tam specyficzna cisza, jakby wszystko wokół przemawiało, że na dzisiaj już koniec zabawy. Na pierwszy rzut oka moją uwagę przykuło ognisko na środku brzegu. Pozbawione jakikolwiek oznak życia.
Marcin jakby zadowolony, że w końcu jest na miejscu, ściągnął zwierzchnie ubranie
i czym prędzej wskoczył z mostku do wody. Poszedłem w jego ślady. Nie pływałem długo, woda wydawała się zabierać każdą cząstkę mojego ciepła. Powiedziałem Marcinowi, że idę przysiąść przy ognisku; ogrzać się. Nie robiło mu to żadnej różnicy był niczym mors.
Gdy ogrzałem się wystarczająco długo, by znów wrócić do zabawy z przyjacielem, za swoimi plecami usłyszałem szelest. Postanowiłem to sprawdzić. Nie musiałem wędrować długo, by dotrzeć do źródła owego dźwięku. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem coś, co nie miało mieć prawa bytu.
Jakieś trzydzieści metrów od ogniska w małej gęstwinie drzew; jarzył się ognik. Widocznie miał lepszy słuch niż się spodziewałem, bo gdy byłem w miarę blisko, by mu się dokładniej przyjrzeć. Odwrócił się do mnie i powiedział, żebym się nie bał. Pierwsza moja reakcja była taka, że chciałem uciekać. Gdy próbowałem wycofać się tyłem nie tracąc przy tym kontaktu wzrokowego z tym „osobnikiem” przewróciłem się o korzeń. Straciłem przytomność. Gdy się obudziłem leżałem na piasku przy ognisku naprzeciw mnie siedziało to „coś”. Ku mojemu zdziwieniu nigdzie wokół nie widziałem Marcina. Pewnie mnie szukał,
a później stwierdził, że poszedłem do domu bo się nudziłem.
Jakby czytając mi w myślach istota ta odezwała się;
- Witaj, wołają na mnie Żorek przepraszam, że Cię wystraszyłem. Jestem opiekunem tego miasta. Nie musisz się martwić, Twój kolega bezpiecznie dotarł do domu.
- Przecież Ty cały płoniesz jak to możliwe, że istniejesz?- zapytałem
- Widzisz nie wszystko jest takie proste – odezwał się- to dzięki wierze wszystkich mieszkańców tego miasta, którzy złączyli siły by okiełznać pożar. Z tej nadziei zrodziłem się ja. Ogólnie staram się ukrywać, lecz gdy widzę kogoś w potrzebie pomagam mu, tląc iskrę
nadziei w jego sercu.
Tyle pamiętam, później obudziłem się w własnym łóżku. Myśląc, że miałem przedziwny sen. Gdy spotkałem się z Marcinem dowiedziałem się, że faktycznie byliśmy na tym śmieszku i zniknąłem. Tylko, że ja prócz snu nie pamiętam nic. Czasem te sny nawiedzały mnie w nocy kiedy potrzebowałem zastanowić się nad rozmaitymi rzeczami
w moim życiu i wtedy powracał do mnie on; Żorek opiekun miasta.
**********************
Mężczyzna kończył wypowiadać ostatnie słowa gdy spostrzegł, że jego rozmówca oddala się w pośpiechu w stronę śmieszka. Chłopak odwrócił się i pomachał do mężczyzny widocznie i jemu jest potrzebny cud. Ludzie zaczęli się rozchodzić do domów.
Mężczyzna jeszcze chwilę stał w miejscu zamyślony powracając w nostalgii do tamtych czasów, gdy po raz pierwszy spotkał Żorka.
Koniec
1 komentarz
nienasycona
Sporo błędów. Pomyśl nad zmianami graficznymi; część wierszowana wyglądałaby lepiej, gdybyś ją odpowiednio wyeksponował. Nieco chaosu, ale pomysł przedni, ciekawy i oryginalny, zatem jestem na tak