Trakt Przeznaczenia - Prolog

Nie miał na nogach butów, dlatego przy każdym kroku czuł, jak w stopy wbijają mu się przeróżne śmieci, leżące na ziemi tej śmierdzącej wioski. Już dawno przestał zaciskać zęby z bólu, co ani trochę mu jednak nie pomogło. Na dodatek wydawało się, że miał mokre podeszwy. Chciał wierzyć, że tylko wdepnął w jakąś kałużę albo psie siki, ale okrutny umysł sugerował własną krew po tym, jak zdarł skórę na szorstkiej powierzchni. A ukradł taką ładną parę butów… Pierdolona osada. Musiał go złapać akurat taki strażnik, któremu również się spodobały.
Twardy kamień odbił się od głowy Victusa. Mężczyzna syknął z bólu i odruchowo stanął w miejscu. Nie pozwolono mu jednak na długi odpoczynek. Chwilę później idący za nim wartownik popchnął go do przodu i kazał trzymać tempo. Złodziej stłumił przekleństwo cisnące mu się na usta i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Który tym rzucił? Może ten gruby, obleśny oberżysta, który zawsze patrzył na niego spode łba, kiedy zamawiał piwo? A może uśmiechająca się do niego bezczelnie dziwka? Bywał u niej kilka razy w tygodniu, czasami nawet kilka razy w ciągu dnia, a teraz stoi tam i gapi mu się prosto w oczy… Chociaż trzeba przyznać, że wciąż wyglądała ślicznie. Poza tym dobrze wie, co zrobić z językiem.
Potknął się na pierwszym schodku i byłby runął na twarz, gdyby strażnik go nie przytrzymał. Przynajmniej za to mógłby mu podziękować. Znał kilku takich, którzy z przyjemnością podziwialiby, jak ląduje na swoich zębach. Szkoda tylko, że potrafili się uśmiechać wyłącznie wtedy, gdy ręce miał skute i pozbawione broni. W innych przypadkach sam prowokował ten radosny grymas na ich twarzach, wycinając go ostrzem noża.
Wartownik ustawił Victusa obok innych, według prawa stojących na tym samym szczeblu, co on. Rzucił pogardliwym wzrokiem na dwójkę obdartusów, którzy byli dziś jego towarzyszami. Pierwszy z nich miał nie więcej niż kilkanaście lat, a sądząc po bladości cery, zdążył już zlać się w gacie za cały miesiąc. Na dodatek trząsł się jak chorągiewka na wietrze i wyglądał na kogoś, kto na widok miecza padłby z powodu ataku serca, nie uderzenia. Druga zaś była już stara i zniedołężniała. Rzadki widok w takim miejscu, ale za coś musiała tu trafić. Być może za religię, bo oczy miała zamknięte i recytowała szeptem słowa w rytm jakiejś popieprzonej modlitwy.
Wyprostował się i uniósł wysoko głowę pomimo pulsującego w niej bólu. Nie dość, że stopy, to jeszcze łeb… Pierdolona osada. Tłum gapiów w ciszy obserwował powoli rozpoczynające się widowisko. Wszyscy oczekiwali dziś śmierci i z pewnością ją dostaną. A nawet więcej, bo aż trzy na raz. Jednak w przeciwieństwie do swoich sąsiadów zamierzał umrzeć z godnością, tak jak powinien to zrobić przyzwoity bandyta. Trzeba dawać dobry przykład przyszłym wyjętym spod prawa.
Strażnik zaszedł go od tyłu i założył pętlę na szyję Victusa. Następnie zrobił to samo z dwiema pozostałymi osobami. W międzyczasie równie śmierdzący jak jego wioska sołtys rozpoczął swoją przemowę:
- Mieszkańcy Reek! Zebraliśmy się dziś tutaj, by zakończyć żywoty trójki przestępców, którzy stanowczo zbyt długo dręczyli nas i nasze rodziny! Z pewnością część z tu zgromadzonych doznała krzywdy z rąk jednego bądź nawet kilku stojących przed wami osób! Dalej, powiedzcie to głośno, przyznajcie się! Nie ma powodu do wstydu, bowiem dziś sprawiedliwość stoi po waszej stronie! – Prawdopodobnie liczył na oklaski albo odezwę tłumu, bo ostatnie słowa wypowiedział, podnosząc gwałtownie głos i wznosząc ręce ku niebu niczym prorok, jednak niczego takiego się nie doczekał. Odpowiedziała mu cisza, więc po chwili odchrząknął krótko, odwrócił się do skazańców i wznowił przemowę, tym razem ze znacznie mniejszym entuzjazmem. – Pani Maeggi, złapano cię na korzystaniu z czarnej magii i zaklinaniu mieszkańców wioski, w tym jednego z moich strażników. Robinie, zgwałciłeś córkę naszego czcigodnego kupca, jednocześnie pozbawiając ją dziewictwa i godności. Ty zaś, Victusie, tygodniami dręczyłeś nas kradzieżami i rozbojami, na dodatek mordowałeś ludzi, którzy próbowali ci w tym przeszkodzić. – Ponownie zwrócił się w stronę tłumu. - Na mocy prawa nadanego mi przez naszego władcę, króla Kendriana Pierwszego Tranquila, skazuję całą trójkę na śmierć przez powieszenie!
Dopiero teraz tłum zawrzał. Szkoda, że dzisiaj nie będzie mi dane przeżyć, pomyślał wściekły Victus. Zafundowałbym wam śmierć, o jakiej nie zapomnielibyście do ostatniej kropli krwi, która wypłynęłaby z waszych śmierdzących cielsk.
- Zgodnie z przyjętym zwyczajem – uciszył ludzi sołtys – ludzie skazani na śmierć mają prawo do ostatnich słów. Jak brzmią wasze?
- Jestem niewinny! – zawył Robin, łkając głośno i zalewając się łzami.
- Pan Ziemi was osądzi! – zagrzmiała złowróżbnie pani Maeggi.
- Wreszcie uwolnię się od tego smrodu. – Uśmiechnął się szeroko Victus.
Sołtys spojrzał spode łba na złodzieja i zamruczał coś pod nosem.
- Ostatnie słowa zostały wypowiedziane! Niech dopełni się sprawiedliwość! Kacie, czyń swoją powinność!
Wszystko stało się tak nagle. Chociaż ludzie znowu podnieśli głos, ciesząc się z nadchodzącej egzekucji, to i tak zdołał wychwycić jęki bólu wydane przez dwójkę strażników, stojących przy schodkach do szubienicy. Zdziwiony odwrócił głowę w tamtą stronę i zobaczył, jak wartownicy przyciskają dłonie do swoich szyi, powoli tracąc równowagę. Jeden z nich wyszarpnął coś ze skóry, najprawdopodobniej małą strzałkę, ale nie zdołał się w ten sposób uchronić przed śmiercią.
Tymczasem z tłumu wypadł niski, niepozorny człowiek ubrany wcale nie lepiej niż stojący obok Victusa skazańcy. Odtrącił na bok umierających strażników i dopadł do schodków, kierując się na piedestał. Biedny kat nie wiedział, co zrobić i kiedy w końcu zdecydował się pociągnąć za dźwignię, było już dla niego za późno. Sztylet, wyciągnięty i wyrzucony tak szybko, że złodziej nie zdołał nawet wychwycić tego ruchu, wbił mu się prosto w zakapturzoną twarz. Sołtys wyszarpnął miecz z pochwy, ale zanim zdążył wziąć zamach, tajemniczy nieznajomy staranował go, zrzucając zarządcę z szubienicy. Dopiero trzeciemu strażnikowi udało się wykonać poprawny atak, jednak mężczyzna z łatwością zablokował uderzenie. Na początku Victusowi wydawało się, że wybawiciel przyjmuje ostrze na dłoń, lecz błyskawiczne poderżnięcie gardła wartownikowi, gdy ten brał zamach, uświadomiło mu, że po prostu trzymał w niej drobny nóż. Po chwili zresztą tym samym nożem przeciął linę, której pętlę miał na szyi złodziej.
- Trzymaj się blisko mnie – polecił cicho nieznajomy, po czym zeskoczył z szubienicy i puścił się pędem wzdłuż wąskich uliczek.
Niewiele myśląc, Victus podążył za mężczyzną. Zdążył jeszcze usłyszeć, jak zrozpaczony Robin woła o pomoc. Chwilę później zagłuszyły go dzwony.
Tajemniczy nieznajomy był niewyobrażalnie szybki, ale Victus wychowywał się na ulicy i choć z trudnością, udawało mu się dotrzymywać wybawicielowi kroku. W szaleńczym biegu mijali kolejne uliczki, odtrącając na bok przechodniów. Ścigali ich nie tylko strażnicy, ale także wrzaski przerażonych kobiet i przekleństwa mężczyzn. Dopiero kiedy wpadli do burdelu, potraktowano dwójkę uciekinierów z należytym szacunkiem. Dziwki odsuwały na bok przeszkody i uskakiwały aż do momentu, gdy przebili się przez okno i po kładce przeszli do następnego budynku. Widocznie tylko one rozumiały, jak ważne jest trzymanie równego tempa podczas umykania miejskim władzom. Kiedyś tu wrócę i im się za to odwdzięczę.
Ostatni odcinek był najtrudniejszy. Jako jedyny znajdował się na otwartej powierzchni, ale prowadził prosto do ogrodzenia, za którym mieli znaleźć już tylko wolność. Tutaj właśnie kończyły się granice wioski. Nie zwalniając, nieznajomy wypadł na zewnątrz, biegnąc prosto w stronę wybawienia. Victus wciąż podążał jego śladami. Niestety jego obawy okazały się słuszne. Kiedy tylko wypadli z budynku, powietrze zaczęły przeszywać strzały, jedna za drugą wystrzeliwane przez stacjonujących na dachach łuczników. Złodziej trzymał głowę nisko i modlił się, żeby żadna z nich go nie trafiła. W sumie nawet nie wiedział, do kogo się modlił.
Nieznajomy nie miał szczęścia. Pierwszy grot utkwił w jego nodze, wybijając go na chwilę z rytmu. Udało mu się jednak utrzymać równowagę i już po chwili jakimś cudem wrócił do poprzedniego tempa. Następna strzała trafiła mężczyznę w ramię, przeszywając je na wylot. Ostatnia wbiła się pod skosem, tuż obok szyi. Wtedy Victusowi wydawało się już nieprawdopodobne to, że ten człowiek wciąż miał siłę biec przed siebie.
Kiedy dopadli do płotu, złodziej zgrabnie przeskoczył ogrodzenie i błyskawicznie znalazł się w gęstych krzakach po drugiej stronie. Nieznajomy powoli tracił siły, więc z trudem przetoczył się przez granice, gdzie wylądował głucho na ziemi. Victus spojrzał przelotnie na mężczyznę i byłby ponownie puścił się pędem, gdyby mocna ręka wybawiciela nie przytrzymała jego nogi. Spróbował się wyrwać, ale chwyt był zbyt silny. Poczuł, jak świstek papieru wsuwa mu się do wnętrza dłoni. Odruchowo zacisnął ją w pięść, żeby nie wypuścić przedmiotu i spojrzał ze zdziwieniem na nieznajomego.
- Na kartce zostało napisane imię i nazwisko – wycharczał umierający człowiek. – Masz dług życia. Spłacisz go, zabijając tę osobą.
Victus ponownie szarpnął nogą, ale tym razem nic go nie trzymało. Oczy mężczyzny były puste. Umarł.
Zerwał się i puścił biegiem, byle jak najdalej od Reek. W tej chwili zupełnie nie interesowało go ani pochodzenie, ani tożsamość tajemniczego nieznajomego. Skoncentrował się wyłącznie na ucieczce. Jeśli rzeczywiście miał kogoś zabić, najpierw musi zatroszczyć się o swoje życie. Dopiero później może pomyśleć nad ofertą nieboszczyka. Chociaż fakt, że zleceniodawca już nigdy nie zdoła mu za nią zapłacić, stawiał nad sprawą wielki krzyżyk.
Wybawiciel skazańca zginął, a przestępca wciąż jest wolny, zachichotał w myślach. Jednak bogowie nie wiedzą nic o sprawiedliwości

Shooty

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1846 słów i 10674 znaków.

2 komentarze

 
  • Karou

    świetne :D jestem ciekawa co bądzie dalej :)

    22 cze 2014

  • Gabi14

    Ciekawe, ciekawe. Dawno nie czytałam dobrej przygodówki :)

    22 cze 2014