Stracone ołtarze - Rozdział I cz.1

Stracone ołtarze - Rozdział I cz.1Grayan podniósł powieki, czuł się zmęczony mimo tak długiego snu. W tej ciemności nie był w stanie niczego zobaczyć, postanowił więc wstać i iść po omacku, był zdezorientowany nie poznawał tej przestrzeni. Czy to naprawdę jego pokój? Taki ciemny i nieskończony. Po mimo przebytego dystansu, wciąż nie widział światła księżyca, które powinno wpadać przez okno, nie dostrzegał nawet okna. Przerażony chłopiec zaczął wołać rodziców "mamo! tato! mamo obudź się, przyjdź do mnie" jednak w odpowiedzi usłyszał tylko pogłos. -Gdzie wszystkie meble? Dlaczego mój głos odbija się od ścian?- zadawał sobie pytania w duszy. Próbując znaleźć drzwi, ścianę, cokolwiek szedł wciąż przed siebie, wiedział, że w końcu znajdzie jakiś punkt odniesienia, który doprowadzi go do światła lecz po chwili wdepnął w wodę. Owa głęboka woda na podłożu dała mu do zrozumienia, że nie może być w swoim pokoju, bo skąd by się tutaj wzięło tyle wody? Chłopiec wpadł w rozpacz, czuł się zagubiony nie wiedział gdzie jest. Rozpaczliwie biegł przed siebie z nadzieją, że w końcu ktoś z rodziny go zauważy. Błąkał się po przestrzeni w której się znalazł gorzko płacząc i wołając wszystkich znajomych po imieniu, których był w stanie sobie przypomnieć - nikt nie odpowiedział, nikt nie słyszał płaczu chłopca. Biegł przed siebie, co rusz wpadając na jakieś przeszkody, których nie widział. Nagle poczuł, że atmosfera wokół niego się zmieniła, powietrze w którym przebywał nie było już takie wilgotne, nie czuł już zapachu pleśni. Tlen był teraz chłodny i świeży, czuł lekki wiaterek, zapach świerków. Pod stopami miał miękką, wilgotną ziemię, zapach unoszący się w powietrzu dawał do zrozumienia, że przed chwilą padało. Po omacku starał się znaleźć jakąś roślinę, był pewien, że wyszedł na zewnątrz. Zahaczył dłonią gałązkę, pociągnął ją w dół a na jego głowę spadł deszczyk zebranych na gałęziach kropel. Przysiadł na wilgotnej ziemi zaczął memłać ją w palcach, przysunął garść do nosa aby poczuć jej charakterystyczny zapach po deszczu lecz jego nozdrza nie były w stanie go wyszczególnić zupełnie jakby były do niego przyzwyczajone.
Grayan bawił się ziemią i zastanawiał się skąd u licha wziął się w lesie...tak intensywny zapach świerku mógł rozlegać się tylko w lesie, nie mógł zobaczyć boru lecz czuł go każdym innym zmysłem. Rozważania na temat jego pobytu w świerkowym gaju przeszły na drugi plan, jego myśli zakrzątali teraz rodzice. Niepokój zaczął wypełniać każdy kawałek jego ciała. Gdzie jest mama? Gdzie jest tata? Czuł jak drżą mu dłonie, stopy, oddech lecz nie czuł drżenia serca. Rozległ się cichy płacz, potok łez zwilżał ziemie niczym deszcz. Grayan szczypał się w policzki z nadzieją, że to zły sen, jego twarz była bardzo chuda, czuł wystające kości pod skórą. Przypomniał sobie, że chorował a ostatni widok, który został w jego pamięci to usta matki całującej go do snu - To co teraz się dzieje to wynik wysokiej gorączki, a gdy tylko ta minie świat wróci do normy- Modlił się w duchu, żeby to był twór temperatury. Teoria choroby trochę go uspokoiła. A skoro to tylko choroba postanowił pozwiedzać ten wymyślony świat mimo, iż niczego nie widział, wydawał się on nadzwyczaj realistyczny, szczególnie ten zapach świerków, śpiew ptaków. -Śpiew ptaków? ptaki nie śpiewają w nocy to znaczy, że musi być dzień, a przynajmniej poranek, dlaczego więc wciąż nic nie widzę?-debatował sam ze sobą, czekał szlochając cicho aż ten sen się skończy.
Przechadzał się po czarnym lesie z rękami przed sobą aby uniknąć zderzenia z pniem, słyszał trzaskanie gałęzi pod stopami, szelest mokrej, błotnistej ściółki gdy nagle się o coś potknął z szybkiej obdukcji wywnioskował, że to kamień. Przycupnął na nim nie widząc sensu w dalszym ryzykowaniu upadkiem. Świat wydawał się o wiele spokojniejszy gdy nie zagłuszały go trzaskające pod stopami gałęzie. Z harmonii odgłosów przyrody dobiegł go dźwięk nie pasujący do reszty - był to śpiew dziewczyny. Delikatny niczym muzyka dzwonków powiewających na wietrze. Grayan postanowił iść za tym głosem z każdym jego krokiem śpiew stawał się wyraźniejszy i głośniejszy gdy był już pewny, że to Sara zawołał ją - Saro, pomóż mi proszę! Nie widzę Cię, proszę podejdź do mnie! - jednak dziewczyna, którą wziął za Sarę, córkę stajennego nie była nią. Dziewczyna spojrzała w głąb lasu, zobaczyła między drzewami postać chłopca, wytężyła wzrok, chłopiec potykał się o wystające korzenie drzew im bardziej się zbliżał tym jego postać bardziej ją przerażała. Twarz miał szarą, ciuchy podarte, umorusany ziemią z dłońmi wyciągniętymi przed siebie - Nie jestem tym za kogo mnie bierzesz. Nie zbliżaj się - Dziewczyna zbierała zioła w lesie, widząc zbliżającą się w jej stronę postać podniosła koszyk z ziemi i zaczęła się wycofywać do tyłu. Pomimo iż chłopiec był mały z każdym kolejnym krokiem wydawał się straszniejszy, nie był różowy i pulchny jak inne dzieci, które znała był przerażająco chudy. Z każdym krokiem stawał się wyraźniejszy co nie działało na jego korzyść.
-Nie wiem gdzie jestem. - krzyknął rozpaczliwie w jej stronę, rozglądał się dookoła jakby wciąż jej nie widział chodź stał już dosyć blisko.
-Nie podchodź bliżej! - krzyknęła gotowa do ucieczki.
-Sara, proszę - Jego głos drżał coraz bardziej, brzmiał jakby zaraz miał zalać się łzami - proszę - dodał błagalnym piskiem.

tynina

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1024 słów i 5771 znaków.

2 komentarze

 
  • Karou

    dopiero teraz to znalazłam, a szkoda bo jest naprawde ciekawe :)

    5 gru 2014

  • Niewiadomy

    Fantastyka nie jest tu ceniona. Zostań z tym na Opowi chyba że masz jakieś opowiadania erotyczne lub romans. Wtedy to tutaj.

    22 sie 2014