Weszli do gabinetu. Był to ciasny, ale gustownie urządzony pokój. Pod ścianą naprzeciwko drzwi stało biurko, za które od razu udał się Michael Garcia. Otworzył małą szufladkę i wyciągnął z niego dwa kieliszki oraz nadpoczętą butelkę whiskey. Rozlał ją do szkła, a potem zaprosił swojego gościa gestem ręki. Dopiero teraz, gdy nieznajomy zdjął chustkę, zastępca szeryfa zauważył, że włosy na głowie mężczyzny są jeszcze jaśniejsze, niż jego broda. Zanim w myślach skarcił się za niegrzeczne gapienie się na przybysza, zastanowił się, ile razy widział w tych stronach kogoś o podobnym odcieniu szczeciny. Ten prawdopodobnie był pierwszy. Garcia zasiadł za biurkiem, a towarzysza usadowił w krześle naprzeciwko. Pierwszy kieliszek wypili w milczeniu.
- Jeżeli jest pan ranny, każę posłać po lekarza. - odezwał się gospodarz. Gość jednak tylko skinął ręką na znak, że nie ma takiej potrzeby.
- Nazywam się Michael Garcia.
Nieznajomy grzecznie skinął głową, ale nie odpowiedział.
- W porządku, nie musisz się przedstawiać. Zresztą, to dość rozsądne, zważywszy na sytuację, w jakiej się znalazłeś. - Garcia wskazał wzrokiem za okno. - Musisz mi natomiast wyjaśnić, jak to możliwe, że w pojedynkę zdołałeś zabić trzynastu ludzi Olsenów? Ktoś ci pomagał? Jesteś może łowcą nagród, o którym nie słyszałem?
Gość przeciągnął się w krześle.
- Nic z tych rzeczy, szeryfie. - odparł.
- Nie "szeryfie”. Jestem zastępcą szeryfa. - uśmiechnął się Michael.
- A ja nie jestem łowcą nagród. - nieznajomy odpowiedział uśmiechem.
Rozbawiło Garcię to, że obaj wzięli się za ludzi, którymi nie są. Ponowił pytanie:
- Zatem jeśli nie jest pan łowcą nagród, jakim cudem obronił się pan przed całą bandą Olsenów?
Gość zamyślił się. Z jego miny było widać, że przywołuje w pamięci chwile ze spotkania z szajką złodziei. Sprawiał wrażenie, jakby sam nie do końca wiedział, co się stało. Garcia nie chciał naciskać gościa, by go nie speszyć, ale z trudnością ukrywał zniecierpliwienie.
- Wydaje mi się, panie Garcia, że po prostu lepiej strzelałem.
Nie takiej odpowiedzi spodziewał się zastępca szeryfa. Nieznajomy był bezczelny, albo głupi. Próba wyciągnięcia dodatkowych informacji w sprawie załatwienia Olsenów wydała się Michaelowi bezcelowa. Przybysz sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej drewnianą fajkę, zapałki i dwa zawiniątka. Spojrzał pytająco na Garcię.
- Proszę się nie krępować. - powiedział zastępca szeryfa.
Mężczyzna otworzył jeden woreczek i wychylił do niego popioły z fajki. Dokładnie zawinął, schował do kieszeni i dopiero potem z drugiej zwijki wydobył tytoń, nabił nim główkę i zapalił. Michael Garcia dokładnie przyglądał się temu powolnemu, skrupulatnemu procesowi. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś zna swego gościa. A jeśli nie jego, to przynajmniej osobliwy obrządek związany z chowaniem popiołu do worka. Nieznajomy palił w spokoju przyglądając się gospodarzowi.
- Wygląda pan znajomo. - powiedział zastępca szeryfa. - Czy myśmy się kiedyś spotkali?
- To raczej niemożliwe. - rzekł blondyn. - Jestem w tych stronach od niedawna. Chyba, że pan zapuszczał się w głąb Europy, to mogliśmy się spotkać.
- Niestety nie. - odparł Garcia. - Jeśli jest pan z Europy, to faktycznie nie jest możliwe, żebyśmy się znali. Proszę wybaczyć. Po prostu patrzyłem, jak chowa pan popiół z fajki do woreczka, czego się u nas nie robi, a wydaje mi się, że już widziałem kogoś, kto pali tak samo jak pan. Ale to głupie przypuszczenie.
- Wcale nie. - odpowiedział gość. - Proszę powiedzieć, panie Garcia, długo służy pan sprawiedliwości w Aqua Chiquita Negra?
- Jako zastępca jestem tutaj piąty, czy szósty rok, ale pamiętam jeszcze czasy bez Olsenów.
- Skoro tak, to czy mówi coś panu nazwisko Lloyd C. Williams?
Garcia szukał w pamięci tego imienia, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.
- Handlował zagranicznymi tkaninami. - podpowiedział nieznajomy.
W wyobraźni zastępcy pokazał się starszy jegomość, który wiele lat temu zjeżdżał na popas do miejscowej tawerny. Kupiec kilka razy w roku przybywał ze wschodu i zawsze najlepszy towar woził do Alburquerque. Był sympatyczny, mówił z dziwnym akcentem, ale zawsze ciekawie. A kiedy palił, odpukiwał popiół z fajki do woreczka i chował go w kieszeni.
- Tak! Rzeczywiście, znam! - powiedział z zadowoleniem Michael. - Stary Williams, bardzo ciekawa osobistość. Od lat jednak tu nie bywał. Pewnie spłoszyli go Olsenowie.
- Spłoszyli... - powtórzył gość i zaciągnął się dymem z fajki.
Garcia przyjrzał się ubiorowi swego rozmówcy. Ciuchy były zdecydowanie z zagranicy, wyglądały na drogie. Zaczął powoli zbierać fakty w jedną całość.
- Skoro pan jest z Europy, zna i szuka Lloyda, to rozumiem, że panowie byliście wspólnikami, czyż nie?
Nieznajomy skrzywił usta w grymasie i zaprzeczył.
- Widzi pan, Lloyd C. Williams już od lat nie pokazuje się w tych stronach, ponieważ nie żyje. - powiedział blondyn. - Był moim ojcem.
Garcia spuścił wzrok. Nie wiedział przez chwilę, co ma na to odpowiedzieć. Wziął butelkę i uzupełnił kieliszki whiskey. Gość wypił od razu. Michael szukał odpowiednich słów.
- Przykro mi z powodu pańskiej straty. - rzekł w końcu. - Ale musi pan wiedzieć, że zemsta nie da ukojenia po stracie ojca. Wielu tutaj mściło swoich bliskich i skończyli na cmentarzu. Z Olsenami nie ma żartów. Nie obchodzi mnie już, czy zabił pan pięciu, czy dziesięciu. James i tak panu nie wybaczy zastrzelenia jego siostry, a przez to napyta pan nam jeszcze większej biedy. Myślałem, że mamy jeszcze jakąś nadzieję, ale widać jest pan po prostu zwykłym desperatem z odrobiną szczęścia.
Tak się w Garcii zagotowało, że próbując uspokoić się kieliszkiem whiskey, kilka kropel poszło mu w złą dziurkę i biedak kasłał przez moment. Blondyn odczekał, aż zastępca szeryfa wróci do siebie i odpowiedział.
- Cieszę się, że dobrze wspomina pan Lloyda. Jako ojciec był jednak skończonym draniem, ani mi w głowie mścić jego śmierć. Wiem zresztą tylko tyle, że zginął w tych stronach. Może niekoniecznie z ręki Olsenów.
Michael patrzył przez chwilę z niedowierzaniem na swego gościa.
- W kilku kwestiach miał pan rację. - kontynuował mężczyzna. - Jestem z Europy, znam Lloyda, ale to nie jego szukam, tylko mojego brata. Matthew Williamsa. Stary Lloyd pewnie się nie chwalił, że ma synów.
Kolejny raz zastępca szeryfa próbował odnaleźć nazwisko w pamięci. Ale zamiast skupić się na rozmowie, zaczął odczuwać zawód. Przybysz wzbudził w nim chęć do walki z gangiem Olsenów, wydawał się przepustką do lepszego życia, a okazał się być jedynie samotnym wędrowcem, szukającym Bóg wie kogo. Aqua Chiquita Negra była mu jedynie po drodze, a los szczęśliwie pozwolił uniknąć mu śmierci i załatwić kilku zbójów. Blondyn mówił dalej, aczkolwiek nie wszystkie jego słowa docierały do Michaela.
- Może go pan znać pod innym nazwiskiem, panie Garcia. Dawno go nie widziałem, ale ponoć jesteśmy podobni. No, może oprócz włosów. - zaśmiał się.
Zastępca szeryfa ocknął się z zamyślenia. Popatrzył na syna Williamsa i pokiwał przecząco głową.
- Nie mamy tu nikogo takiego. Nie wiedziałem, że miał synów. - powiedział.
Przez narastające roztargnienie zastępca zaczął garbić się w krześle. Mimo wszystko chciał zachować się w porządku wobec swojego gościa, w końcu ten wyświadczył mieszkańcom ogromną przysługę.
- Nie mogę panu zapłacić za głowy ludzi Olsenów. - podsumował po chwili Garcia. - Ale ręczę, że ugościmy pana należycie. By szukać brata, radzę wybrać się do Alburquerque. Sto mil na zachód. - wstał i podszedł do okna. - Nie pojedzie pan sam i na pewno nie tym wozem. - wskazał pojazd na środku drogi, przy którym teraz już nikt się nie kręcił. - Pojutrze z rana będzie tu wieśniak Jeremy Dickey. Jedzie do Alburquerque i może pana zabrać ze sobą. Dogadam z nim szczegóły. Póki co, powinien pan odpocząć.
Nieznajomy wstał i odpowiedział.
- Jest pan nazbyt uprzejmy.
- Po drugiej stronie ulicy znajdzie pan tawernę. - odparł Michael. - Dopiero południe, a zdaje się, że mieszkańcy już świętują pańskie zwycięstwo. Proszę się tam udać. Gospodarz przyszykuje panu pokój na górze.
- Dziękuję, panie Garcia. - powiedział gość i ruszył w stronę wyjścia.
Zastępca szeryfa tylko delikatnie się uśmiechnął i skinął głową, a potem odwrócił się w stronę okna i pogrążył w rozmyślaniach.
Blondyn wyszedł na ulicę, a gdy tylko postawił na niej nogę, znienacka czmychnął przed nim jeździec na czarnym koniu. Mężczyzna powiódł wzrokiem za konnym, ale ten szybko zniknął za budynkami. W kierunku, w którym pojechał, na drodze stała nieruchomo młoda kobieta o ciemnej karnacji i długich, hebanowych włosach. Patrzyła na nieznajomego, jakby zobaczyła ducha. Przez chwilę ich spojrzenia zawieszone były nad wzburzoną konnym pędem, zakurzoną ulicą. Wreszcie przybysz ruszył w kierunku tawerny, jak doradził mu zastępca szeryfa, a przekraczając jej próg spotkał się z gromkim wiwatem.
3 komentarze
QU
Casimira
My partner and I stumbled over here by a different website and thought I
might check things out. I like what I see so now i'm following you.
Look forward to checking out your web page repeatedly. Jak sprawdzić upadłość konsumencką?
Kuri
Gdzie kolejne!? xD
Kuri
Nadal zachowany klimat starych westernów, gratulacje, bo to nie łatwa robota