Pendrive

//UWAGA: wszelakie błędy językowe i ortograficzne były zabiegami zamierzonymi.
Proszę, przeczytaj do końca mimo wszystko ;)
Dodaj komentarz, co o tym sądzisz ;) / PióroPisarz //

PENDRIVE
     Anastazja siedziała w pokoju dziennym w swoim ulubionym fotelu przy oknie. Na czyste bladożółte ściany wdzierały się promienie porannego słońca, które wzeszło na nieboskłon zaledwie pół godziny wcześniej. Mimo tak wczesnej pory była już po śniadaniu. Ostatnimi czasy po prostu tak miała – budziła się wcześnie, nie mogąc spać dłużej i nic na to nie mogła poradzić. Cóż zrobić, może to już ten wiek...- stwierdziła ze smutkiem, chociaż nie wierzyła, że to wiek jest przyczyną tych porannych pobudek. Spodziewała się czegoś podobnego może za jakieś dziesięć lat. Niebawem miała obchodzić 75-te urodziny.  
     Z gramofonu znajdującego się na drewnianym stoliku po drugiej stronie pokoju dobiegały spokojne nuty muzyki klasycznej. Gramofon był dla niej bezcenną pamiątką rodzinną – dostała go od wuja wiele lat temu, przywoływał jej na myśl setki wspomnień. W tym jednym pokoju znajdowały się setki, jeśli nie tysiące wspomnień. Zdjęcia rodzinne stały oprawione w ramkach i gdzieniegdzie na ścianach. Cały pokój, w którym najbardziej lubiła spędzać czas będąc w domu, był urządzony w dawnym stylu. Wystrój nie był specjalnie zamożny mimo kilku antyków, również będących pamiątkami. Właściwie wszystko, co znajdowało się w pokoju odziedziczyła po członkach jej obszernej rodziny, bądź dostała od krewnych. Każdy przedmiot wiązał ze sobą niepowtarzalną historię. Ze ściany przy oknie zerkały portrety przodków kobiety. Inną ścianę przyozdabiał duży obraz w brązowej ramie przedstawiający piękny górski krajobraz. W pokoju wisiało także parę małych obrazków z równie pięknymi widokami. Podłogę przyozdabiał stylowy dywan. Kilka starych drewnianych mebli było w świetnym stanie. Mimo wielu powierzchni znajdujących się w pokoju, nigdzie nie można było dopatrzyć się grama kurzu – gospodyni dbała o dom, skutecznie zwalczając niepożądane jednostki na swoim terytorium.
     Zapowiada się piękna pogoda – pomyślała Anastazja wyglądając przez okno, z którego rozpościerał się widok na ogród przy domu jednorodzinnym, w którym spędzała dzień za dniem już od wielu lat. Wiek zdawał się wcale jej nie ograniczać – pokaźnych rozmiarów ogród pięknie się prezentował – staruszka dbała o niego nie gorzej niż o dom. Ścieżka, wysypana drobnym żwirkiem i wyznaczona kamieniami podobnej wielkości, biegła między przeróżnymi gatunkami roślin i krzewów tworzącymi paletę barw we wszystkich kolorach tęczy. Za częścią prezentacyjną znajdowała się strefa praktyczna. Tam Anastazja hodowała warzywa, owoce i orzechy. Przy domu nie brakowało także paru drzew owocowych. W dali widać było las na niewielkim wzgórku, a na parapecie okna stało kilka doniczek z kwiatami. Dom należał do dużego osiedla. Okna wychodzące  na ulicę znajdowały się po drugiej stronie domu.
     Kobieta wróciła myślami do codziennych obowiązków. Sporządzała właśnie listę zakupów sącząc w rozkoszy poranną kawę. Była w świetnym nastroju. Poza wyprawą do sklepu miała jeszcze udać się na pocztę odebrać ważną przesyłkę, pogrzebać trochę w ogródku i udać się do biblioteki dokonać wymiany powieści którą wczoraj skończyła czytać na coś nowego. Do południa to załatwi. Poprawiła za uszy swoje krótkie osiwiałe, wciąż jednak gęste włosy. Pomyślała, że czas je przefarbować. Miała dosyć tej siwizny. Prace w ogródku może zrobić po obiedzie, albo nawet jutro. Przecież się nie pali.
     Nie należała do osób bardzo niskich – właściwie miała średni wzrost. Należała do osób mających trochę ciałka jak jej koleżanki, ale mimo wieku – nadal utrzymywała wyprostowaną postawę. Jej bystre, inteligentne i spokojne niebieskie oczy uśmiechały się pogodnie. Czuła się młodziej niż świadczył o tym jej wiek. Zmarszczki jednak mówiły co innego, mimo pogodnego nastawienia do życia i fizycznej werwy, której niejedna rówieśniczka mogła jej pozazdrościć.
     Skończyła pisać listę zakupów, dopiła kawę, odłożyła długopis i zdjęła okulary. Zakładała je tylko do czytania. Wstała, ubrała się elegancko, jak to zawsze miała w zwyczaju, zamknęła drzwi i wyszła na zakupy do supermarketu.
     - Dzień dobry, pani Kaptur! Widzę humor dopisuje! - zawołał chłopak z roweru, salutując z szerokim uśmiechem sąsiadce. Rozrzucał gazety po domach w czasie wakacji, w ten sposób dorobił sobie zawsze parę groszy.
     - Oj dopisuje, dopisuje, złociutki! Nie mogłom sie doczekać tej pogody! Mój ogródek się stęsknił za miłym słoneczkiem!
     - Jak każdy - chłopak wyszczerzył się w uśmiechu. Cały zeszły tydzień padał deszcz.
     - Pozdrów rodzinkę, Tomuś!
Tomuś pomknął dalej.
     Anastazja przeszła na drugą stronę ulicy i ruszyła w stronę marketu znajdującego się na skraju miasta. Osiedle przylegało do niego, właściwie znajdowało się na obrzeżach. Droga nie trwała długo – po 10 minutach była już w sklepie.
     Rutynowe zakupy niczym szczególnym się nie wyróżniały – jak zresztą większość życia Anastazji. Towarzyskie pogawędki, spokój, cisza, rutyna; sklep, ogród, dobra książka – oto, czym się charakteryzuje typowe życie staruszki mieszkającej samotnie w jednorodzinnym domu. Sielanka.
     Siwowłosa zapłaciła tak, by kasjer  nie musiał wdawać reszty. Oni wszyscy tylko czekają na te małe żółte i srebrne grosiki, którymi nikt nie płaci, a każdemu zazwyczaj trzeba wydać jakąś resztę właśnie tymi monetami, z którymi jest najwięcej kłopotu. Swoją drogą to ciekawe - dlaczego ceny miewają końcówkę 49, albo 39 groszy. Powymyślali takie nowoczesności! Same problemy z wydawaniem i na co to komu? - zastanawiała się kobieta zabierając zakupy z lady i wychodząc z marketu – A w sumie... Jeśli jakaś miła staruszka, płacąc grosikami może poprawić znudzonemu kasjerowi humor w zły dzień – nie jest to złym pomysłem... Chwilę później podbiegła do niej kilkunastoletnia dziewczyna z krótkimi włosami związanymi w kitkę.
     - Pani nie dźwiga, pomogę pani! Czemu ma pani tłuc się z reklamówkami przez pół miasta, jak ja chętnie poniosę! - rzekła z werwą.
Anastazja pomyślała, że tak wyczekiwane słońce wpłynęło pozytywnie na morale wszystkich, którzy cały ostatni tydzień musieli znosić pochmurną aurę zapewnioną przez troskliwą pogodę. Uśmiechnęła się z lekka na tę myśl.
     - Dziękuję bardzo, Kamilo. Jak tom wakacje? Jedziesz do kuzynek w odwiedziny?
     - Tak, jadę już za tydzień! Mówiły, że chcą mnie gdzieś zabrać, ale to ma być niespodzianka, także nie mam pojęcia, co kombinują.
     - Na pewno cuś niezwykłego, złociutka – Anastazja uśmiechnęła się ciepło.
     - Tak... Chociaż szczerze mówiąc nie wiem, czy się cieszyć, czy bać, różne miewają pomysły... - zachichotała.
Rozmawiały tak przez całą drogę, a właściwie dopóki nie spotkały starej znajomej Anastazji, która z szerokim uśmiechem na widok koleżanki podeszła i się zaczęło...
     - Fania! Jak sie miwasz? - zagaiła staruszka z osiedla. Na Anastazję mówiono też Fantazja z racji tego, że kochała marzenia. Jednak jej lepszą cechą było to, że jeszcze bardziej kochała marzenia te urzeczywistniać.
     - Dobrze, świetnie nawet. Dziękuję, Kseniu. Kamilo, dziękuję za pomoc, poradzę sobie dalej soma - rzekła Fantazja; znajdowali się kilka domów od jej własnego, a wiedziała, że Ksenia ma jej  wiele do powiedzenia.
Dziewczyna ukłoniła się i odeszła w swoją stronę. Nowa towarzyszka podróży tam i z powrotem  od razu podjęła.
     - Słyszołaś ty co o lokatorze nowym na osiedlu naszym? - gdy Fania pokiwała przecząco głową, Ksenia kontynuowała – Ten dom, co czas dobry stał czekojąc na kupca... - Anastazja nie kojarzyła – No ten co to ta facetka od szewca żona chciała sprzedać za przyzwoito nawet cenę... Tę no tamtą ruderę obok Jadzi co sie znajduje...
     - A! Tamtą! Już wiiiiim... Tę ruinę bluszczem i dzikim winem porośniętą... Co szyby się szczerzą powybijane... Myślałam, że na rozbiórkę przeznaczony zostanie... A tu proszę... Lokator...
     - Strych co prawda nadawał sie tam do życia jiszcze... ale reszta? Jak tu miszkać jak tu chałupa w każdej godzinie zawalić się może?
     - Aż tak źle to nie wygląda... - odparła Fantazja.
     - Ale lokator to nizły twardziel być musi, jak się duchów ni boi... - podjęła mimo tego Ksenia.
Anastazja zachichotała.
     - Żeby stare bajeczki zniechęciły faceta do domu zakupu... Ksenia, nie przesodzaj.
     - Ja przesodzam?! Żadne store! Lokator z walizami wszed wczoraj, hałasy słychoć odkąd tam miszka, wcześniej ni! Jeszcze dziś w nocy hałasy na dom dalej słychać było. Wim bom z Grażynką, co mieszka za płotem gadoła ni wincej jak godzinę temu. Ona spać ni spała, problemy ze snem miwa, budzi się w nocy... swoją drogą to cikawe, skąd sie to birze... Halinka też się skarży łostatnio... co sie tutaj ze snem dzije to nikt tego ni wie. Złodziej snu jaki, czy cu grasuje, spokój próbuje ukraść czy co z czym? Melatonine LEK-AM strasznie w telewizorze polecali. Ja byłom w aptece, to wim, że u nas 16,99 złotych kosztuje, też musze kupić bo i z moim snem różnie bywo...
     - Ostatnio i ja ze snem dziwnie miwam. Budzę się wcześnie jak nigdy i ni idzie spać dalej... Cóż, może już ten wik...
Znajdowały się przed domem Anastazji.
     - Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, złociutka, pogodomy innym razem...
     - Dobra Fania, też na chałupe spadam – rzekła Ksenia, odwróciła się i podążyła do swego domu.
     Anastazja wyjęła klucze, otworzyła drzwi, które wydały z siebie przeraźliwy jęk, wzięła reklamówki i weszła do domu, zamykając je z powrotem. Po wypakowaniu zakupów udała się do fryzjera, który wykonał swoją robotę w stopniu w miarę zadowalającym (jeśli chodzi o fryzurę ciężko Fantazję zadowolić), farbując włosy na bladożółty kolor i układając fryzurę.
     Już odmieniona Anastazja udała się na pocztę odebrać ważną przesyłkę. Na poczcie - o dziwo - nie było żadnej kolejki. Dobrze, bo czas najwyższy obiadem sie zająć. Kobieta w okienku podała przesyłkę. Było to kartonowe pudełko, nieco większe od pudełka po butach, oklejone na krawędziach żółtą taśmą klejącą. Anastazja włożyła przesyłkę do swojej dużej torby na ramieniu, którą zawsze nosiła ze sobą i wyszła z poczty. Udała się do domu.
     Z radia w kuchni dobiegała muzyka jazzowa. Staruszka siedziała kończąc wrzucać warzywa do zupy, którą gotowała na kuchence elektrycznej. Potem się ubrała i wyszła do biblioteki wypożyczyć nową książkę. Po powrocie zjadła zupę pomidorową z lanymi kluskami, udała się do ogródka wykonać parę prac i zdrzemnęła się dłuższą chwilę. Jak wstała, zasłoniła rolety we wszystkich oknach, przygotowała sobie i zjadła pyszną kolację, przebrała się w piżamę i różowy szlafroczek. Tak oto wygląda życie staruszki. Może poza ilością aktywności i radości w zwyczajnej codzienności – niczym się nie wyróżnia.
     Muzyka sączyła się z gramofonu w salonie, tym razem głośniej, bo staruszka usiadła w kuchni na stołku przy stole (pamiątce po wuju Henryku), ubrała okulary do czytania i zabrała się do zeszytu krzyżówek, które leżały na stole. Obok zeszytu leżała szklanka z sokiem malinowym z owoców, które miała w swoim ogródku. Tym razem nie słuchała muzyki klasycznej, ale Psalm stojących w kolejce Krystyny Prońko.
     Usłyszała cichy jęk – a może tylko jej się wydawało – w każdym razie zignorowała to i nie przerwała wpisywania hasła do kolejnych okienek diagramu. Upłynęło najwyżej 10 sekund, kiedy do kuchni, gdzie siedziała staruszka, wtargnęło jedenastu uzbrojonych w karabiny maszynowe mężczyzn. Wpadli do pomieszczenia i stanęli w pozycji bojowej, lustrując pomieszczenie wzrokiem. Gdy byli już pewni, że w domu jest tylko Anastazja, skierowali swe karabiny prosto na nią. Byli ubrani na czarno, mieli na sobie kominiarki, odsłaniające jedynie oczy i rękawiczki. Gdy wpadali na ich oczach malowała się determinacja i gotowość działania. Gdy zobaczyli kogo mają przed sobą spojrzeli po sobie niepewnie, nie wiedząc, co robić. Muzyka była teraz głośniejsza – najwyraźniej jeden z nich ją podgłośnił. Zaraz przez tłum facetów w czerni przedarł się najwyraźniej szef kompanii. Ten nie próbował ukrywać swojej tożsamości – jako jedyny nie miał kominiarki. Nie miał też karabinu maszynowego, jak jego towarzysze, ale pistolet, który również kierował prosto w Anastazję. Stanął na przedzie ekipy z nieporuszoną twarzą, na której malowała się determinacja.
     - Zaraz, co to ma być? Program do telewizora nagrywacie? Nic mi o tym... - gadała zdezorientowana staruszka.
     - Stać! Nie ruszać się! Żadnych gwałtownych ruchów! Imię, nazwisko, zawód?! - krzyczał dowódca. Mierzył swoim pistoletem w Anastazję.
     - Anastazja Ka****, była pielęgniarka, obecnie na emeryturze... - odpowiedziała spokojnie - A z kim ja mam do czynienia, złociutki?
     - To ja tu jestem od zadawania pytań! Ręce do góry! - zawołał donośnie do staruszki w różowym szlafroczku i spojrzał z gniewem na towarzyszy, że chcieli odpuścić. Ci patrzyli na niego z bardzo niepewnym wyrazem twarzy. Z salonu dobiegał refren... Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj. Kiedyś te kamienie drgną i polecą jak lawina przez noc...
     - To już „na wnuczka” z mody wyszło? Ta nowoczesność zaczyna mnie przytłaczać. Jakoś rozumim jeszcze, że drzewiej, żeby odebrać telefon trzeba było w domu siedzieć, teraz te całe telefony wszyscy majo przy sobie i to dogadać się ni ma jak nawet, bo ciągle w te komórki patrzajo, ale że na wnuczka z mody wyszło, pojęcia nie miałom... - całe zajście bardzo przypominało Bilba Bagginsa (bohatera książki „Hobbit”, która niedawno wpadła jej w ręce i którą Anastazja pokochała) zrozumiała w końcu, co mógł wtedy czuć hobbit. W końcu zwalił mu się do domu oddział uzbrojonych po zęby krasnoludów... Chociaż jemu nikt nie groził bronią...
     - Gdzie TO jest?!
     - Jeśli szanowni panowie po oszczędności poczciwej starszej pani przyszli to już pokażę ja, gdzie je trzymam...
     - Nie! Gdzie jest pendrive?
     - Zaraz! Powoli! Jaki pęd? Wy młodzi jesteście, złotko, musicie mówić do mnie po staremu, ja już swoje lata mam, nie orientuję się tak jak wy w tym nowym języku, tylko słyszę młodych na ulicy te całe fejsy, lajfy, smapy, trajfy! A jak po polsku coś sie powi, jak babka jeszcze w chałupie rodzimej mówiła, to oczy wybałuszajo i nic nie rozumiją, no!
     - Komu TO dałaś? - zapytał ze wzrastającym gniewem i podszedł do niej grożąc bronią.
     - Nic nikomu nie dawałam, złotko. Jedynie wczoraj Zosi, sąsiadce mojej, szklankę mąki pożyczyłam, ciasto piekła...
     - Przeszukać dom. Zacznijcie od kuchni – jego ludzie pospieszyli wykonać rozkaz. Zaglądali wszędzie, nawet pod obrazki wiszące na ścianie.
     Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn, którzy przeszukiwali dom, przynieśli przesyłkę, którą Anastazja tego dnia odebrała z poczty.
     - Leżało na stoliku w salonie. Zupełnie na wierzchu...
Dowódca skinął głową na kolegów, ci rozerwali taśmę. Otworzyli kartonowe pudełko, w którym było kolejne pudełko. Faceci spojrzeli na szefa i otworzyli. Szef nie spuszczał wzroku z Anastazji.
     - Eeeee... Szefie? To chyba nie ten dom... - rzekł mężczyzna, który otwierał pudełko.
Szef zajrzał do pudełka. W Anastazję mierzyli inni jego ludzie. W pudełku znajdowały się pędzle, kredki, ołówki, promarkery, papier różnej gramatury...
     - Co to jest?! - zapytał kobiety.
     - Taka pasja jeszcze z młodości, złociutki... Uzupełniam asortyment, poniszczone pędzle wymienić czas, większe zamówienie zrobiłam. Bo sensu nima jednego pędzelka zamawiać z odległego sklepu. A jakość musi być...
     - Szefie, ona ma pracownię, tam, za korytarzem...
Weszło kolejnych dwóch, którzy przeszukiwali dom, podczas rozmowy szefa ze... staruszką w różowym szlafroczku.
     - Przeszukaliśmy cały dom i piwnicę.
     - Dokładnie?
     - Bardzo dokładnie, szefie.
     - Opuść to, złociutki, bo krzywdę jeszcze sobie zrobisz - powiedziała kobieta z troskliwym uśmiechem na twarzy.
Mężczyzna opuścił broń i spojrzał na swoich ludzi, wyraźnie skrępowanych i zdezorientowanych. Sam był zbity z tropu.
     - Złociutki, mam swoje lata i mnie stawy bolą, jak tak dugo trzymam te ręce, pozwolisz, że opuszczę? - zapytała kobieta, a gdy skinął głową, myśląc intensywnie i wpatrując się w podłogę, opuściła je powoli na stół. - Na kolację się spóźniliście, ale mogę odgrzać obiad... i mam w piekarniku, jak pewno widzieliście, szukając tego całego pęd-lajfa, ciasto jagodowe i coś słodkiego jeszcze się znajdzie, może herbatki zrobię, a wy pomyślicie, gdzie ta babcia z pęd-lajfem być może, której szukacie.
     Po chwili siedzieli – dwunastu uzbrojonych mężczyzn, niektórzy wielcy jak dęby, niczym wnuczkowie na wizycie u babci w czasie przerwy w pracy. Dziwna ta praca. Siedzieli w salonie przy dużym stole (pamiątce po cioci Heli), przy którym swobodnie się zmieścili. Obiad już zjedli, wtedy popijali herbatkę i czekali na placek, który zaraz przyniosła Anastazja. Wszyscy zdjęli kominiarki i rękawiczki. Nie wszyscy byli biali. Dwóch było dobrze zbudowanymi Murzynami. Cała scena zabawnie wyglądała. Wielcy twardziele pijący herbatkę z małych filiżanek przy babci w różowym szlafroczku...
     Anastazja przyglądała się gościom, którzy pałaszowali jej ciasto i wszystkie słodycze, jakie w ogóle miała w domu, a wcześniej zmietli jej całą zawartość lodówki i znowu pomyślała o Bilbie Bagginsie, którego z czasem rozumiała coraz lepiej.
     - Może tu chodzi o miasta nazwę – odezwała się w końcu.
     - Co? - zapytał dowódca.
     - W Polsce jest wiele miejscowości o podobnej bardzo nazwie, złotko. Wystarczy jedna literka... A miasto, czy wieś jest oddalona o setki kilometrów...
     - Jeśli to prawda, chyba zabiję człowieka, który mi ją podał – odpowiedział szef przedziwnego oddziału, kończąc placek jagodowy. Dopił herbatę i wstał – W każdym razie dziękujemy za ciasto i herbatę, przepraszamy za to nieoczekiwane spotkanie...
     - Ponoć na spontanie najlepiej, jak to młodzi teraz mawiają, nie, złotko? - Anastazja się zaśmiała, puszczając mu oko, a mężczyzna uśmiechnął w odpowiedzi – Ja poznoszę, pozmywam, nie kłopoczcie się – powiedziała, widząc, jak mężczyźni chcą po sobie posprzątać. Myślała wtedy, na jakich złotych mężczyzn trafiła i zastanawiała się, czy wszyscy są żonaci. Szczęśliwe ich żony...
     - Acha. Jeszcze jedno. Nie musi się pani...
     - Dla ciebie: Babcia, złotko – poprawiła Anastazja i uśmiechnęła się cieplutko.
     - Nie musi się... Babcia fatygować telefonem do policji, jesteśmy z tajnych służb specjalnych powołanych w bardzo konkretnym celu, którego nie możemy ujawnić.
     - Spokojna głowa, złotko. I tak pojęcia ni mam czym jest owy pęd-lajf.
Staruszka odprowadziła ich do drzwi.
     - Jeszcze raz przepraszamy, że zakłóciliśmy... Babci spokój. Do widzenia.
     - Do widzenia! - powiedziała z drzwi. Gdy wyszli, od razu je zamknęła. Nie chciała, żeby pomyślała, że ich śledzi. W końcu to jakieś służby specjalne.
     Gdy wychodzili, znowu poczuła się jak Bilbo Baggins. Jednak dwunastu ludzi jak dęby wychodzących bez końca z domu staruszki w różowym szlafroku, nie może być zwyczajnym widowiskiem.
     Kobieta sprawdziła, czy drzwi są zamknięte na klucz, zgasiła światło w korytarzu i salonie, wyłączyła gramofon, z którego ponownie wydobywał się refren – Bądź jak kamień... i udała się do sypialni. Zgasiła światło.
     - Phi! Anastazję, porzondnego łobywatela podejrzewać, no szczyt wszystkiego, no! - oburzała się staruszka.
     Gdy siadała na łóżku, jej twarz zdobił nieznaczny uśmiech, a przy jej nodze spod różowego szlafroczka przez chwilę minimalnie wystawała kabura udowa i rękojeść pistoletu FN Five-seveN.  
     A może mi się tylko wydawało.

PióroPisarz

1 komentarz

 
  • Amina

    Naprawdę pomysłowa, komiczna i niezwykle urocza historia. Czekam na dalsze części.

    3 paź 2018