Pędzę! Biegnę! Śpieszę się! Tylko proszę... bez cebuli.

Pędzę!
Biegnę!
Śpieszę się!
Powoli zaczyna się moje zmęczenie, moje serce bije coraz szybciej jednak kolejne kroki już są coraz wolniejsze. Teraz wydaje mi się, że przypadają już 3 uderzenia na jeden krok. Ale biegnę łapiąc tyle powietrza, że niemal wytwarzam próżnię wokół siebie.  
Matko boska! Krzyczę myśląc, że but mi się rozwiązał i będę go musiał zawiązać, jednak spoglądam w dół i jednak nie. Okazuje się, że mam przecież buty na rzepy. Te takie zamszowe, wiecie. A rzepy dalej się trzymają. Jednak to był cholerny podstęp losu w tej grze… Biegłem bowiem po chodniku i spoglądając w dół zobaczyłem, że moja stopa nieuchronnie leci w kierunku łączenia na płytach chodnikowych. Przewróciłem się. Udało się! Ekwilibrystyczną pracą górnych części ciała udało mi się zmienić środek ciężkości mojego ciała i przewrócić się za krawężnik w krzaki. Całe szczęście nie dotknąłem łączenia płyt. Nice try, ale nie tym razem!
Jednak to wszystko sprawiło, że straciłem czas. Straciłem czas i straciłem rytm. Teraz będę musiał znów trafić w swój rytm! Praca serca, raz… dwa uderzenia, dwa i pół na krok będą odpowiednie. Tylko jeszcze cholera muszę teraz uważać na te płyty chodnikowe.  
Wszystko się skomplikowało. Kiedyś wszystko było prostsze.  
Kiedyś jak w Polsce był komunizm, nie było tylu dylematów. Wszystko działo się tak jakoś samo, mimo tych wszystkich błędnych decyzji, to nie ja ponosiłem za nie odpowiedzialność.  
Wszystko było prostsze
Zwyczajnie prostsze.  
Potem jednak przyszedł ten cholerny rok 1993.  
Tak tak, dobrze słyszycie. Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci (słownie). I w tym to właśnie roku się urodziłem. Wtedy wszystko jakby się mi komplikowało z czasem. Z czasem od czasu pierwszego smoczka i kciuka wybór się skomplikował. Teraz bywa coraz gorzej.  
Kiedyś to było prostsze.  
Tylko ten 1993. Słownie : tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci.  
Wszystko się wtedy skomplikowało.  
Teraz nawet nie wiem na którą płytę chodnikową nadepnąć. Matko boska! Rytm! Rytm mi się przekręcił. 4 uderzenia na jeden krok! Niedobrze, tak nie może być. Przy trzech to jeszcze jakaś przyzwoitość była zachowana. A teraz biegnę chodnikiem… te cholerne płyty, przez nie musiałem wydłużyć kroki. Biegnę… Teraz dylemat. Jak zmienię długość kroków o połowę, to moja prędkość spadnie i serce szybciej zacznie bić a ilość kroków wzrośnie…
Zaraz zaraz, jak to… 2x*t/h odjąć ciśnienie osmotyczne….  
Dobra, będę stawiał krok co jedną płytę, tylko mam nadzieję, że ich częstotliwość dalej się nie zmieni.  
No ale wracając do naszej rozmowy. Ten cholerny rok 1993 słownie tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci… wszystko się wtedy skomplikowało. Teraz mam tyle decyzji. Choćby ta z tym jak biec. Przecież nie będę biegł z nieprzyzwoitym stosunkiem 4 uderzeń serca do jednego kroku. Ale z drugiej strony teraz zwolniło mnie to. Przecież to do cholery mogło zmienić całą przyszłość mojego życia…
1
2
Dwa i klika uderzeń na krok. Niemiło jest tak biec. Takimi małymi krokami. Ludzie wokół chyba myślą, że sobie ćwiczę czy coś. Albo myślą, że jestem porąbany. Przecież nie mam spodenek.  
Nie wziąłem spodenek… Skąd miałem przewidzieć, że tutaj będą gęściej płyty chodnikowe i takie rzadkie powietrze, że mi to serce tak bić, przy tym moim dyszeniu będzie.  
1
2
2. 34 – ciekawa liczba. Słownie dwa trzydzieści cztery.  
Może tak być. Ale wracając do rozmowy. Ten cholerny rok 1993 – słownie tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci wszystko skomplikował.  
Bo powiedzcie mi, skąd ja miałem wiedzieć, że powinienem wziąć spodenki? Teraz ludzie się pewnie na mnie dziwnie patrzą, bo wygląda jakbym coś ćwiczył, a mam jeansy. No i te gacie jakieś nie wygodne. Przez ten szybki rwany krok chyba jakiś otarć dostanę. Będzie trzeba znowu iść do apteki po zasypkę. Albo biec! Co gorsza biec.  
I co wtedy? Wziąć wtedy spodenki?
Skąd ja miałem to wiedzieć.  
I teraz znowu się to stało. Przecież to wszystko zmienia, całe moje dotychczasowe przyszłe życie legło w gruzach. Przecież teraz będę musiał iść do apteki po zasypkę. Przecież to wszystko zmienia. Przecież… Eh. 1993… Wszystko byłoby inaczej.  
A ci ludzie pewnie myślą, że idiota. Bo jak tak biec z częstotliwością poniżej 2, 5 w dżinsach? No ale biegnę dalej. Chociaż ci ludzie pewnie myślą, że idiota. Ciekawe właśnie co myślą. Gdybym tylko mógł przestać celować w te płyty i podnieść głowę do góry, to mógłbym się dowiedzieć co oni o mnie myślą. Albo może lepiej nie wiedzieć co myślą? Ale ciekawe.  
A nie, cholera, to tak nie działa. Mógłbym co najwyżej zobaczyć czy ci ludzie tutaj są, co w sumie też byłoby pomocne.  
O dobra. Kawałek większej płyty, więc zerknę!
Nie ma ludzi. A ja dalej rytm trzymam.  
Ciekawe co ludzie by myśleli gdybym tutaj biegł w tych dżinsach z tym rytmem 2. 63…
Cholera, za wysoki ten rytm przy tak krótkich krokach. To pewnie przez ten nadmiar myślenia podczas biegu. Muszę na chwilę wyłączyć. Podobno mózg zużywa 1/3 tlenu z krwi, a przy tak intensywnym myśleniu to pewnie jeszcze to się mnoży przez tą 1/3 ponownie!
Dobra

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~1993~~~~~~~~~~~~tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ tfu ~~~~~~~~~~~~~~ byłoby łatwiej~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dobra, spadło znowu do 2, 5
Biegnę dalej. Cholera! Przejście dla pieszych. I teraz bądź tu mądry.  
Te pasy wyglądają mi na rozstawione w podobnej odległości jak te płyty. Te płyty z cholernymi przerwami, na które trzeba uważać i z tą strasznie szorstką powierzchnią, na którą jak się wywrócisz, to na bank się obedrzesz… I z tymi poobtrącanymi kantami, za którymi… za każdym idzie jakaś historia. A co jeśli… o0o ten na przykład, a co jeśli za takim jednym wystającym kantem stoi historia obdartego ryja? Co jeśli tego tu z lewej ktoś ominął, przez co stracił 0, 09s czasu i nie zauważył przelatującego kanarka, który uciekł z laboratorium w którym przeprowadzano na nim straszne zbrodnicze testy i ledwo uciekł z laboratorium i zaczynał cieszyć się wolnością, to ten biegnący człowiek zakłócił tor jego lotu, przez co kanarek skręcił przestraszony omijając jednocześnie w ostatniej chwili rosnącą nieopodal brzozę i przeleciał kawałek obok, gdzie ta brzoza nie wyrosła bo nasionko kopnął Heniek Stachura, jak akurat spadało i jak on biegł. No i zmiana toru loty sprawiła, że kanarek trafił na tor lotu wędrownego jastrzębia – Stanisława, który akurat wracał do małżonki. Chyba nie muszę wspominać jaki to wszystko miało wpływ na ich przyszłe losy!
Przez ten kant ktoś się zakochał, przez ten ktoś dostał prace…
A ten z przodu… Wydaje mi się, że na tym ktoś zwyczajnie zęby wybił.  
No i pasy. Kurrrrwaaa!!! Teraz muszę przebiec z odpowiednią częstotliwością…  
Miejmy nadzieje, żebym nie trafił pod samochód. Wtedy to dopiero wszystko się zamiesza. Co będzie wtedy z kierowcą? Co z ratownikami z pogotowia? Jeszcze nie daj borze pojawi się to w jakiś mediach i wtedy tysiące istnień zniknie… zmieni się.  
Ale co jeśli przez to, że nie wpadnę pod samochód nie poznam za miesiąc Eweliny… miłości mojego życia ze stanikiem w rozmiarze 75D?
        Tak mi trudno…
Pędzę, męczę się!
Kiedyś… wiecie… Ja uważam, że przed 1993 wszystko było prostsze. Słownie tysiąc dziewięćset... Pasy! Samochód!
Kurwa!!!
Szczęście kurwa. Kurwa stała przy drodze i się zatrzymał. Że też od byle kurwy moje całe życie zależało. Ale żyje dalej. I płynę przed siebie w tej cholernej zupie.  
Borze! Ciekawe jak wielu istnień drogę ty zmieniłeś. Jak wiele żyć pokierowałeś w innym kierunku. To chyba tobie zawdzięczam swoje życie, to dzięki tobie… tak tak! Dzięki tobie żyję. Gdybyś ty tutaj nie rósł, to ta kurwa by tutaj też nie stała. Jest ciebie z dwa hektary…
Drogą ilu ludzi pokierowałeś?
Dobiegam już niemal do mieszkania.  
Miałem napisać opowiadanie, ale teraz się wszystko już posypało. Moja cała przyszłość legła w gruzach, a teraz kiedy wszystko się pozmieniało to muszę kupić spodenki.  
Napiszę następne opowiadanie mając spodenki. To będzie coś!
Teraz muszę wykombinować jeszcze jakiś temat do opowiadania, bo miałem, ale zgubiłem gdzieś po drodze. Pewnie przy tym kancie z zakochanymi… Wbijam więc do neta, zapytam się ludzi o czym chcieliby opowiadanie… Tylko, żeby znowu nie pisali jakiś głupot myśląc, że są fajni, że to dobry żart. Proszę! Tylko bez cebuli! Proszę!

StanislawWyntel

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1541 słów i 8937 znaków.

Dodaj komentarz