Gdy miałem 16 lat spotkało mnie w życiu coś dla mnie niezrozumianego ,nie myślałem, w takich kategoriach myślałem że to tylko dorosłych dotyka, zachorowałem na chorobę która dziwnym trafem trafiła na mnie. Sparaliżowało odjęło mi mowę straciłem wszystko to co Kochałem co w życiu miałem. Lekarze dawali mi do pół roku życia ale się nie poddałem i chorobę swoją pokonałem, dziś został ślad wspomnienie tamtych dni i nie mówię tego tak, tylko z tego wyciągnijcie wnioski, dla siebie, ze należy "żyć" i nigdy nie poddawać się...
Gdy leżałem tak na łóżku sparaliżowany w szpitalnym pokoju, gdy na ciebie kreskę postawili
Było mi ciężko. Co dzień. odwiedzała mnie rodzina a ja leżałem oczekując przyjścia wybawienia śmierci i zrozumiałem wtedy że za młody jestem tak dużo mam do zrobienia że
To nie może być pora na mnie tak bardzo się bałem łzami ociekałem ale poprosiłem fizykoterapeutę ażeby ze mną ćwiczył dal mi zadania domowe. bo nie chciałem skączyć na łóżku i oczekiwać tego co ma przyjść. Po długich ćwiczeniach dniami z fizykoterapeuta popołudniami jak rodzice jechali do domu brałem się za ćwiczenia aż usiadłem na wózku.
Duży sukces z leżącego przenieś się na siedzącego ale nie dla mnie, dawałem z siebie wszystko, dużo jadłem takie leki dostawałem bo lekarze stwierdzili ze to jest guz w śród mózgowiu i to jest nie operacyjne wiec nie mam szans. Poprosiłem mamę żeby przywiozła mi do szpitala to co kochałem w wolnych chwilach keyboard. Grałem, ćwiczyłem, modliłem się aż stanąłem na nogi widziałem to było cos niesamowitego, coś naprawdę wielkiego. Gdy zrobiono mi rezonans magnetyczny okazało się że guz maleje. Wypisano mnie do domu, po pół roku czasu wreszcie dom. Ale moja radość nie trwała długo gdy wychodziłem na spacer ludzie szydzili, śmiali się że taki duży chłopak idzie z mama pod rękę bo gdybym nie szedł z mama pod rękę leżał bym niestety. Słyszałem opinie rzucające we mnie alkoholik, żul, było mi bardzo przykro ale zaciskałem żeby jak mama widziałem w jej oczach łzy aż mi się serce krajało i powiedziałem stop przez rok czasu chodziłem na rehabilitacje masaże ale spacerów nie było, zamknąłem się w pokoju w 4 ścianach. Przyjaciele odwrócili się kolegów też nie było ale musiałem walczyć ze sobą i z chorobą nie dopuszczałem do siebie psychologów w szpitalu ani w domu bo wiedziałem ze ich rozmowa skłoniła by mnie do pogodzenia się z tym to oznaczało by ze bym się poddał i wtedy choroba by zwyciężyła .Po roku czasu od bycia w domu zaczęły mi się same powieki zamykać traciłem wzrok, to co wyrehabilitowałem wróciło na nowo jeszcze gorzej pomyślałem sobie trudno mój czas nastał, lecz w głowie coś do mnie nie docierało że ja i się poddać tyle zrobiłem i to na marne? Powiedziałem nie i leżałem w tym szarym szpitalu, nie mogłem oczekiwać że rodzice będą ze mną w szpitalu bo ciężko pracowali niestety leczenie moje kosztowało. Rehabilitowałem się masaże brałem wzrok odzyskałem i wszyłem do domu. Radość ogromna a zarazem strach że za rok będę musiał wrócić. Lecz to nie powstrzymywało mnie do dalszej pracy nad sobą, dalej rehabilitacje ale jak rehabilitanta dawała mi 1 kg ciężarek powiedziałem nie brałem 3 kg i więcej i więcej.
Rzucany dalej obelgami, opluwany nawet raz oblany moczem nie poddałem się. Dawało mi to większe siły do pracy nad sobą, by więcej takie sytuacje nie miały miejsca ale nie było mi z tym lekko, płakałem do poduszki jak wszyscy spali z pytaniem dlaczego ja? Nie znalem odpowiedzi, lecz dziś ją znam: bo nie jeden już by się dawno poddał. Miałem 4 operacje wzroku i musiałem mieć drogie okulary. Ale to wkurzało na dworze wszystkich że mimo iż mnie wyzywają na ścianach bzdury w bloku piszą ze ja sobie daje rade to mnie wyzwali na pojedynek jak ledwo na nogach stałem. Prosiłem że nie żeby mnie puścili ale to nic nie dawało dostałem po buzi i się cieszono ze mnie pokonano. Mi na tym nie zależało to nie był mój cel, moim celem było chodzić normalnie mówić jak człowiek. I po 8 latach osiągnąłem swój cel dziś już wiem że było warto przez Mekkę przejść żeby to osiągnąć choć nie jestem taki sprawny jak przed choroba to wiem ze w innych walkach tez nie poddam się. Ostatni raz w szpitalu byłem 2008.10.17 na szczegółowych badaniach i okazało się ze jestem zdrów mam tylko uszkodzenie pnia mózgu co daje niewidoczny niedowład troszku spowolniona mowę ale zwyciężyłem to się liczy. Dziś mam już 25 lat można powiedzieć nie dorobiłem się niczego ale odzyskałem to co mi zabrano. Duże podziękowania moim rodzicom mamie i tacie którzy ze mną byli cały czas wspierali mnie dodawali otuchy i wiary. Lecz niestety mój tata nie do żył mojego zwycięstwa pogrzeb był 1.04.2008. ale i tak go w sercu do końca moich dni będę miał . Proszę was o to bo ta historia jest prawdziwa abyście się nigdy nie poddawali chociaż ta droga była by ciężka i o to by nie wyśmiewać się z chorych niepełnosprawnych tez maja uczucia......
Dodaj komentarz