Podróżując po bukowym lesie, Eson poczuł nagły zapach zgnilizny. Zatrzymał się na chwilę, aby zorientować się co to, ale po dłuższej chwili ruszył dalej. Mijał co i rusz stada jeleni i saren szukających pożywienia. Ale szczególną uwagę przykuł mu przedmiot, który świecił się jasno w kępie traw. Podszedł do niego rozglądając się wokół. Przykucnął i podniósł ów przedmiot, okazało się, że był to miecz z niezwykle zdobioną rękojeścią. Chłopiec z zaciekawieniem włożył go do swojego worka. Ruszył dalej wciąż podziwiając uroki okolicy. Nagle zorientował się, że niebo stawało się bardziej czerwone i słonce zniknęło za pobliskim wzgórzem. Cofnął się i ruszył w drogę powrotną.
Eson był szesnastoletnim chłopcem, który mieszkał w małej wiosce Carawall wraz z rodziną. Żyli skromnie, bez zbędnych wygód. Ojciec i matka pracowali na własnym gospodarstwie, Eson chętnie im pomagał, ale dużą pasją darzył podróże po pobliskim lesie. Gdy dotarł do wioski, nie udał się od razu do domu, ale skierował swe kroki do znajomego kupca. Nazywał się Wranth i mieszkał w skromnym domku zbudowanym z drewna. Gdy chłopak doszedł do jego chatki, było już ciemno. Zapukał do drzwi.
-Czego?!-Odezwał się głos z wnętrza.
-To ja Eson- Odpowiedział chłopak.
-Ach, to ty. Proszę wejdź- Drzwi otworzyły się a w nich stanął rosły mężczyzna z lekkim zarostem. Odsunął się na bok i wskazał gestem, aby Eson wszedł do środka. W środku było sucho, ciepło i przyjemnie. Po lewo znajdowała się kuchnia z, której wydobywały się przyjemne zapachy. Po prawo pokoje gościnne, i składzik z towarem. Wranth poszedł do kuchni a Eson pośpiesznie ruszył za nim. Kupiec wskazał miejsce przy stole, aby Eson tam usiadł, sam zaś podszedł do kuchni i zaczął kończyć swoją potrawę.
-Co cię tu sprowadza.-Zapytał niespodziewanie.
-Otóż-Zaczął- znalazłem pewien przedmiot w lesie i mógłbyś mi wyjaśnić skąd on się tam wziął? Chyba raczej nikt nie zostawia swojego miecza ot tak w lesie.- Mówiąc to położył broń na stole.
-Hmm, ciekawe znalezisko, muszę przyznać. Miecz jest wykonany z szlachetnego metalu Adamtnynum. Taką broń potrafią wykonać jedynie krasnoludy. Ale na pytanie, skąd się tam wziął nie znam odpowiedzi. Ale chętnie poszedłbym z tobą w tamto miejsce, może znaleźlibyśmy tam jakąś wskazówkę. Zgadzasz się? A na razie proponuję Ci zjeść moją zupkę.- Odparł z lekkim uśmiechem Wranth.
-Owszem, zgadzam się. A zupki chętnie skosztuję, dziękuję.- Rzekł Eson, chowając miecz do plecaka.
Po zjedzeniu kolacji u Wrantha, Eson ruszył do swojego domku na obrzeżach wioski. Po przejściu kilkunastu kroków, jego oczom ukazuje się gospodarstwo. Dom był wykonany z cegieł, z komina ulatywała czarna smuga dymu. Po zachodniej stronie znajdowała się wioska natomiast po wschodniej pola uprawne, wraz z budynkami rolnymi. Chłopak przyśpieszył kroku. Znalazł się już przed drzwiami domostwa. Wszedł do środka. W domu panowało miłe, ciepłe powietrze. Na środku izby znajdował się stół przy, którym siedział jego ojciec, umięśniony rosły mężczyzna z długą brodą i jego matka, smukła, chuda blondynka o licznych już zmarszczkach i zniszczonych od pracy rękach.
-Witajcie!- krzyknął w ich stronę.
-A, coś ty taki w dobrym humorze dzisiaj?- Zapytał ojciec. – I co tak późno wracasz do domu?
-Zupa już wystygła-Dodała matka.
-Jadłem u Wrantha, nie uwierzycie co znalazłem dzisiaj w lesie- Zaczął opowiadać całą historię, a na koniec pokazał miecz.
-I co o tym sądzisz Eleno?- Rzekł ojciec Esona, do żony.
-Nie wiem co mam o tym myśleć, Gardon- Odparła- Musisz jutro udać się z Wranthem na to miejsce, i dowiedzieć się czegoś więcej.
-Tak zrobię.- Powiedział z dumą w głosie.-Ale teraz pozwolicie, że pójdę się przespać.- I udał się w stronę pokoju po prawej stronie pomieszczenia. Znalazł się w ciasnym i ciemnym pokoju. Po prawej stronie znajdował się kufer, po prawej zaś łóżko. Eson, zostawił worek przy kufrze a potem, pośpiesznie rozebrał się i prędko przyodział piżamę. Położył się wygodnie i zasnął.
Wczesnym rankiem, w twarz Esona uderzyły promienie słońca. Ociężale zwlókł się z łóżka, ubrał się, wziął plecak i opuścił pokój. Znalazł się w głównej izbie, rodzice jeszcze spali. Przygotował sobie śniadanie i z wielkim apetytem je zjadł. Opuścił dom. Po wyjściu skierował swe kroki do chatki Wrantha. O świcie ludzie jeszcze spali, ale Eson postanowił wyruszyć wcześniej aby nie nabierać podejrzeń mieszkańców. Wranth czekał już przed chatką. Powitał serdecznie Esona i rzekł:
-Zabierzemy ze sobą jeszcze Borumira. Jest może trochę dziwny, ale zna zwyczaje krasnoludów jak mało kto. Na pewno się przyda.
-Dobrze, ruszajmy- Odparł i ruszył w stronę chatki starca.
Borumir mieszka w małej chatce nieopodal chaty Wrantha. Jest on już stary i trochę szalony, ale zna historię i zwyczaje krasnoludów jak mało kto. Po dotarciu do chaty, okazało się, że Borumira nie ma w domu. Postanowili więc ruszyć bez niego. Droga przebiegła bez problemu. Gdy dotarli na miejsce znalezienia miecza, zaczęli przeszukiwać uważnie okolicę. Po dłuższej chwili bezowocne poszukiwania przerwało znalezisko Esona. Pół mili dalej, pod wielkim dębem leżał martwy rycerz. Ubrany był w srebrną zbroję, u boku miał tarczę z złotym gryfem, a na głowie zdobiony hełm. Miał zakrwawione i pogryzione nogi, i ręce, a na sercu ranę kłutą po mieczu. Eson wzdrygnął, gdy go zobaczył. Natychmiast zawołał Wrantha. Przybiegł szybko, gdy ujrzał zwłoki po jego plecach przeszedł zimny dreszcz. Po chwili uspokoił się i zaczął uważnie oglądać zwłoki. Gdy uważnie obejrzał ciało zwrócił się do Esona:
-Nie żyje. Zginął poprzez uderzenie miecza kilka dni wcześniej, padł ofiarą wilków i robactwa co prawdopodobnie przyspieszyło rozkład.
-Ale… -nie mógł z siebie wydusić słowa Eson- ja czułem zapach zgnilizny, ale teraz już wiem, że to był zapach rozkładu. Kto mógł tego dokonać.?- Zaczął histeryzować.
-Uspokój się. Musimy myśleć racjonalnie. Rycerza nie może zabić byle kto, i druga zagadka co on tutaj robił? Najbliższy zakon rycerski jest dziesięć mil stąd nieopodal wioski Derwalen. Musimy się tam udać jak najszybciej, ale to długa droga. Musimy być odpowiednio przygotowani, mogą się tam czaić różne stwory. Kiedy będziesz gotowy przyjdź do mnie, a ja zaprowadzę Cię do znajomego wojownika, który nauczy Cię wojowniczego fachu o ile się zgodzisz.
Eson zaczął myśleć i po chwili odpowiedział
-Zgoda, tu się dzieje coś dziwnego. Trzeba to jak najszybciej zbadać, bo może zagrażać wiosce. Muszę tylko uprzedzić rodzinę. Powiadom władze o tym zdarzeniu. Żegnaj.- Odszedł w stronę wioski, ciągle będąc w lekkim szoku.
Gdy doszedł do gospodarstwa było wczesne popołudnie. Rodzice pracowali w polu, skierował swe kroki w ich stronę.
-Co tak wcześnie wróciłeś?- Spytała zaciekawiona matka.
-Nie uwierzycie co się stało.- Zaczął opowiadać całe zdarzenie.- i chyba sami rozumiecie, że bezpieczeństwo wioski jest pod znakiem zapytania. Czy zgadzacie się żebym wziął udział w treningu i ruszył na tę wyprawę?
-Jeżeli musisz idź, nie zatrzymujemy Cię. Ale pamiętaj, nie ufaj nikomu nawet temu Wranthowi. Nie wierzę, że robi to tak bezinteresownie, musi mieć w tym jakiś zysk.- Odpowiedział, z dumą w głosie Gardon.
Eson ukłonił im się serdecznie i udał się do Wrantha. Zapukał w drzwi chatki. Otworzył mu Wranth, przywiązujący sobie pochwę miecza do pasa.
-Już jesteś? Tak wcześnie?- Spytał zdziwiony.- czy w ogóle przygotowałeś się na ten trening?
-A co było do przygotowania? Przyniosłem trochę wody w bukłaku i kilka kanapek.- Pokazał swój ekwipunek. Oraz oczywiście miecz.- Wyjął go dumnie.
-Schowaj go szybko- warknął- Jak go tak będziesz pokazywał to długo się nim nie nacieszysz. A przygotowanie na trening miało wyglądać tak, że rozgrzejesz wszystkie mięśnie, ale cóż ruszajmy. A i jeszcze jedno, wróc do domu i zostaw ten miecz w bezpiecznym miejscu. Na razie się nam nie przyda.
Eson posłusznie zaniósł miecz i ruszył za Wranthem do północnego krańcu wioski. Znaleźli się przed małą słomianą chatką. Grzecznie zapukali do drzwi. Otworzył im umięśniony mężczyzna w kwiecie wieku z niewielkim zarostem na twarzy.
-Witam. To zapewne ten młodzieniec, który ma zamiar nauczyć się władać mieczem tak? Proszę za mną.- Skinął głową i ruszył okrążając chatkę. Znajdował się tam niewielki plac treningowy, o dom opierały się dwa drewniane miecze, a na środku stał wielki manekin wypchany słomą.
-A więc- Zaczął wojownik.- zobaczymy co ty w ogóle potrafisz.- Podszedł do mieczy chwycił jeden, a drugi rzucił w stronę chłopaka i krzyknął:
-Broń się!
Ale do walki w ogóle nie doszło bo miecz uderzył chłopaka w głowę i ten natychmiast zemdlał.
-Galn, nieźle go załatwiłeś- Zadrwił Wranth.
- Trzeba go ocucić, a tak w ogóle to po co tak Ci zależy żeby go nauczyć walczyć?- Spytał.
- Wiosce zagraża niebezpieczeństwo, wyruszamy właśnie w długą podróż i przydałby mi się pomocnik. Jemu zależy głownie na tym aby przeżyć nową przygodę i obronić wioskę, a mi żeby oczyścić szlak handlowy. Tylko mu o tym nie mów, niech myśli, że mi też zależy na wiosce.
-A nie zależy?- Spytał ponownie.
-Owszem zależy, ale nie tak bardzo jak na interesach. Ale dość gadanie ocuć go.
Galn poszedł do chatki i wrócił dźwigając wiadro wody. Podszedł do Esona i wylał całą wodę na jego twarz. To go postawiło na nogi.
-Achh- moja głowa!- ryknął
-Jeszcze nie zacząłeś walki a już przegrałeś.- Zadrwił z niego kupiec.
-Jeszcze zobaczymy.- Chwycił broń i zaatakował Galna. Z rozbiegu chciał wymierzyć silny cios w głowę, ale ten zrobił szybki unik i chłopak wpadł do pobliskiej kałuży.
-Użyj głowy a nie mięśni.- Dawał mu wskazówki Galn. Po kilku godzinach ciężkiego treningu powiedział:
-Na dziś wystarczy. Przyjdź do mnie jutro z brzaskiem słońca będziemy kontynuować.
Eson kiwnął głową, na znak, że się zgadza i ruszył wolnym krokiem w stronę domu wciąż pojękując z bólu po treningu.
Eson obudził się, ledwo co zgramolił się z łóżka. Miał obolałe całe ciało. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale im wcześniej uda się na trening tym lepiej. Więc ubrał się i popędził co sił w nogach na plac. Postanowił potrenować na razie na sucho zanim zacznie walczyć z Galnem. Wykonywał na manekinie przeróżne ataki i bloki, aż w końcu zaczęło świtać. Już miał iść do chatki wojownika, gdy znienacka ktoś próbował zaatakować go w głowę. Na szczęście Eson miał szybki refleks i uniknął ciosu, sparował kilka kolejnych uderzeń i sam zaczął atakować. Dziwiło go tylko to, że napastnik również posługuje się drewnianym mieczem. Po długiej wymianie ciosów, chłopak schylił się aby wróg spudłował uderzenie, w mgnieniu oka okrążył go i zadał potężny cios w potylicę. Przeciwnik został ogłuszony. Eson obrócił go na plecy aby ujrzeć jego twarz, którą do tej pory miał ukrytą pod kapturem. Okazało się, że był to Galn. Eson pośpiesznie go ocucił a ten zaczął chichotać :
-Brawo, pierwszy raz widzę, żeby uczeń po jednym dniu treningu zdołał mnie pokonać. Nic więcej cię już nie nauczę, jesteś lepszy ode mnie. Masz po prostu wrodzony talent. A teraz pomóż mi wstać.- Wyciągnął rękę. Eson chwycił ją i pomagał wstać gdy nagle Galn przewrócił go na ziemię i zdyszany rzekł:
-Nawet pokonany wróg stwarza dla ciebie zagrożenie, pamiętaj o tym.- Galn wstał o własnych siłach i chciał pomóc Esonowi ale ten odtrącił jego pomoc i upokorzony wstał bez pomocy.
-Mam nadzieję, że lekcje ze mną wybawią Cię nie raz z opresji. A teraz niestety muszę się pożegnać.- Machnął mu ręką na pożegnanie i udał się do chatki. Eson również opuścił plac i skierował swe kroki nie do domu, ale do pobliskiej karczmy aby napić się miodu. Po kilkunastu krokach jego oczom ukazał się szyld "Karczma pod jednorożcem”. Od razu przyśpieszył kroku, w karczmie był niewielki ruch, Eson od razu poczuł się swobodnie. Pewnie przez to, że spędzał w niej dużo czasu. Podszedł do lady, rozsiadł się wygodnie i rzekł:
-Miodu. Tylko nie byle jakiego, ma być pierwsza klasa.
-Ma się rozumieć.- Odpowiedział karczmarz i nalał mu pełen kufel miodu.
Eson zapłacił za usługę, wziął kufel i zaczął rozglądać się po karczmie szukając znajomej twarzy. W rogu dostrzegł starego bajarza i znawcę krasnoludów Boromira. Opuścił miejsce przy ladzie i podszedł do jego stolika.
-Można?- Spytał wysuwając krzesło.
-A siadaj.- Odpowiedział staruszek.
-Wiesz co może o Adamtnynum?- spytał
-A wie się to i owo. No ale wiesz, w gardle susza.- Powiedział z uśmieszkiem i wyciągnął rękę.
-Na zdrowie.- Rzekł kładąc mu na dłoni kilka monet- a teraz mów co wiesz o tym minerale.
-A więc- zaczął- wydobywany jest w górach Był’ejsm to właśnie tam też mają siedzibę krasnoludy. Jedynie one potrafią wykuć z niego oręż, ale posiąść go może tylko wybraniec. Miecz sam wybiera sobie właściciela, pojawia się znikąd w takich miejscach aby tylko wybrany mógł go zdobyć. Oręż ten jest zaklęty, jeśli ktoś inny zacznie się nim posługiwać, zostanie przeklęty na wieki. Jeżeli posiadacz miecza zginie w walce, jego miecz przenosi się do nowego właściciela. Jeśli jednak śmiercią naturalną, miecz ulega zniszczeniu…
-A czy z mieczem jakiś związek mają rycerze z Derwalen?- Przerwał mu niespodziewanie.
-Otóż mają. Właśnie miałem o tym mówić ale mi przerwałeś. Rycerze z Derwalen jak ich nazywasz, tak naprawdę noszą nazwę Strażnicy Miecza. Oni chronią miecz, póki nie znajdzie on swojego władcy, nie rozstają się z nim na krok. Tacy posiadacze są nazywani Mistrzami Oręża.
-A czym zajmuje się taki Mistrz? I skąd taka nazwa?
-Mistrz Oręża wziął się stąd, że jego posiadacz zostaje natchnięty tajemniczą mocą, dzięki której zostaje mistrzem w władaniu bronią. Co do zajęcia? Cóż dawniej byli osobistą gwardią króla, dziś coraz mniej osób nosi ten tytuł i nie mają żadnych zobowiązań.
-Dziękuję Ci. Bardzo chciałbym aby to, że do ciebie przyszedłem zostało między nami.- Dał mu garść monet.
-Już nic nie pamiętam.- Uśmiechnął się po czym zawołał karczmarza.
Gdy chłopak opuszczał karczmę, było już ciemno. Poszedł do domu, rodzice pracowali jeszcze w polu. Chłopak czmychnął do swojego pokoju, wyjął broń z kufra i zaczął ją uważnie oglądać, wymachiwać nią, a przede wszystkim myślał nad tym wszystkim co powiedział mu Boromir. Teraz już wiedział skąd nagle stal się mistrzem walki mieczem i dlaczego akurat on znalazł ten miecz. Pod naciskiem wielu pytań, chłopak runął na łóżko i zasnął.
Obudził się nazajutrz przedpołudniem. Słońce raziło go niemiłosiernie, przerywając mu wypoczynek. Zgramolił się z łóżka, wziął miecz obejrzał go uważnie i odłożył na miejsce. Ubrał się przywiązał do pasa pochwę i włożył w nią miecz. Po pożywnym śniadaniu składającym się głównie z bułek i herbaty udał się do Wrantha. Gdy zbliżył się do jego chatki, odkrył, że nie było go w domu. Poszedł więc spytać się ludzi czy go nie widzieli, okazało się, że poszedł w stronę Derwalen zupełnie sam.
-Co go mogła do tego skłonić?- Zastanawiał się.
Postanowił działać szybko. Uprzedził tylko rodziców o tym, że wyrusza go odszukać i popędził w stronę Derwalen. Po kilku minutach biegu zorientował się, że znowu czuje zapach zgnilizny jak wtedy gdy odnalazł miecz. Wzdrygnął na samą myśl o tym co mogło się stać. Otrząsnął się szybko i ruszył w kierunku źródła zapachu. W małym zagajniku dostrzegł bestię, z sześcioma łapami, w każdej trzymałA miecz, na całym ciele była włochata a oczy miała czerwone jak ludzka krew. Przerażony Eson zorientował się, że pożera żywcem Wranta. Wrant wyjął swój miecz z pochwy, chciał ugodzić potwora w bok. Stwór jednak, sparował atak tak, że kupiec upuścił broń. Już miał mu wymierzyć kończący cios, gdy wtem nadbiegł Eson i obronił Wrantha. Z bliska poznał to był Gua’rnon, niezwykle potężne stworzenie, zdolne zabić cały oddział rekrutów. Teraz dopiero można było wyczuć, to nie był zapach zwłok, to Gua’rnon wydziela taki zapach. Eson lekko przerażony ilością ostrzy u wroga, zaczął parować jego ataki skutecznie, choć opadał przez to z sił. Nie mógł długo zwlekać z atakiem, zamachnął się i celnie trafił potwora w jedną z sześciu łap odcinając ją. Potwor ryknął głośno i żałośnie, zaczął chaotycznie wymierzać ciosy w stronę chłopca. Eson parował je ale opadał z sił, uderzył ponownie potwora tym razem pudłując. Po długiej wymianie ciosów, Eson opadł z sił, chciał sparować atak, ale potwor uderzył z nieludzką siłą. Chłopca aż odrzuciło. Potwór ponownie wydał ryk, tym razem znacznie donośniejszy i weselszy. Gua’rnon podszedł ponownie do Wrantha, krzyczącego żałośnie. Miał go już ugodzić w serce gdy wtem dźgnęło go w plecy. Potwór dostał drgawek, zaczął trząść się, aż w końcu upadł. Zza jego pleców ukazał się Eson trzymający się za lewą rękę, natomiast w prawej trzymał zakrwawiony miecz. Chłopak wbił miecz w serce Gua’rnona i powiedział mrocznym tonem:
-Nigdy nie lekceważ swojego przeciwnika, nawet kiedy myślisz, że go pokonałeś.
Eson pomógł wstać Wranthowi. Miał pogryzione nogi ale z pomocą Esona zdołał dojść do wioski. Gdy stanęli przed jego chatą, kupiec zwrócił się do niego:
-Dziękuję Ci, na pewno kiedyś Ci się odwdzięczę. Gdy ty lub twoja rodzina będziecie potrzebować jakichś towarów mówcie, dostaniecie je.
-To miło z twojej strony, ale korci mnie jedno pytanie. Dlaczego poszedłeś sam?
-Nie mogłem dłużej na Ciebie czekać. Musiałem dowiedzieć się czegoś o tym zdarzeniu. Przecież na trakcie groziło niebezpieczeństwo i jak ludzie mogli do mnie przyjeżdżać kupować towary?
-Wiedziałem, że chodziło Ci od początku o pieniądze.- Zachichotał Eson- przekaże rodzicom jaki jesteś hojny. Bywaj.
-Żegnam, do następnego spotkania.
Wranth dotrzymał słowa. Dostarczał rodzinie wszystkiego czego potrzebowali. Eson zaś zaciągnął się do służby w Derwalen. Jest jedynym rycerzem, który jest prawowitym właścicielem miecza i jednocześnie opiekunem innego.
Dodaj komentarz