Dux - część I

Dux

Rozdział Pierwszy

Artur nie mógł się ruszyć. Miał też problem z oddychaniem, a w oczy raziło go białe światło
-Przestań
Spróbował zmrużyć zaskakująco jasne, zimno niebieskie oczy. Niski, mocny głos przemówił ponownie
-Dość ukrywania się. Im dłużej uciekasz, tym gorsza będzie twoja kara.
-Nie - niemal warknął unieruchomiony chłopak  
-Ucieczka to oznaka tchórzostwa.
-Wolę być żywym tchórzem, niż martwym bohaterem - światło raziło go tak bardzo, że łzy napłynęły mu do oczu - wypuść mnie
-Głupi chłopcze, nie uda ci się uciec. Jeżeli pójdziesz z nami na ugodę...
-Nie wierzę w waszą sprawiedliwość! Wypuść mnie!
-To twoja szansa. Powiedz mi, gdzie jesteś
-Nie!- warknął chłopak, po czym zacisnął oczy i wypowiedział głośno:  
-Vis, Fides, Serenita!
Jaskrawe światło zniknęło. Artur znów mógł swobodnie się poruszać i oddychać bez problemu. Otarł zimny pot z czoła i pogłaskał kota, który leżał obok niego na łóżku
-Miałeś mnie pilnować - powiedział z pretensją w głosie. Włączył lampkę i opadł ciężko na poduszkę. Chciał odpocząć jeszcze chwile, zanim zniknie z tego miejsca, by już nigdy nie wrócić.  

****
Stojący na szafce nocnej z jasnego drewna budzik zaczął piszczeć punktualnie o szóstej. Ze zwojów fioletowej pościeli skotłowanej na łóżku z podobnego drewna wyskoczyła chuda, blada ręka i bez najmniejszych problemów odnalazła przycisk wyłączający alarm. Właścicielka ręki, Karolina Kownacka policzyła do dziesięciu, ziewnęła przeciągle i usiadła na łóżku. Rozejrzała się po zawalonym książkami, obwieszonym plakatami Alfonsa Muchy pokoju. Czegoś brakowało. Po chwili drzwi otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wpadł biszkoptowy labrador. Nie był on już szczeniakiem, ale też nie do końca można go było nazwać dorosłym. Sapiąc radośnie i merdając ogonem wskoczył na łóżko właścicielki
-Cześć Tuwim- mruknęła dziewczyna. Wyczołgała się z przygniecionej przez psa kołdry i poszła do łazienki. Spojrzała w lustro i westchnęła żałośnie. Jak wiele nastolatek, Karolina miała mnóstwo 'ale' do swojego wyglądu. Po pierwsze- walczyła z cieniami pod oczami, które towarzyszyły jej uparcie, bez względu na ilość snu i witamin w jej diecie. Po drugie, kiedy się uśmiechała jej nozdrza przybierały dziwny kształt i po trzecie - włosy. Rudawe kosmyki, które nie pozwalały się okiełznać. W zależności od własnego widzimisię wywijały się na wszystkie strony, bądź puszyły, tworząc szopenowską fryzurę. Niekiedy postanawiały po prostu oklapnąć. Dziś był ten dzień. Karolina postanowiła związać je w koński ogon.  
Po porannej toalecie zeszła na dół do kuchni. Przy dużym, drewnianym stole siedziała jej młodsza siostra, Ola. Tradycyjnie z kubkiem kawy i laptopem.
-Ta kawa zrujnuje ci wątrobę- przywitała siostrę Karolina. Jak zwykle została przez nią zignorowana. Wzruszyła ramionami i przygotowała sobie miskę płatków. Jadła je, zerkając co chwila na zegar ścienny. Kiedy wybiła siódma, poderwała się z krzesła i udała do wyjścia
-Nie zapomnij wypuścić Tuwima!- zawołała, wychodząc z domu. Udała się na przystanek, gdzie spotkała kilka osób ze szkoły. Dwie dziewczyny opowiadały kolegom o wrażeniach z obozu snowboardowego w Alpach, na którym były. Karolina westchnęła zazdrośnie, wspominając swoje wakacje w Ustce.
Był drugi września, więc szkolne korytarze były zapełnione po brzegi. Nikt jeszcze nie myślał o wagarach. Pod klasą matematyczną Karolina zauważyła znajome czarne kosmyki i powyciągany, granatowy sweter.  
-Gabryś!- zawołała i podbiegła do przyjaciela. Chłopak złapał ją w niedźwiedzi uścisk i podniósł z ziemi
-Żebra...-wychrypiała Karolina
-Cześć, dobrze cię widzieć!- zawołał radośnie rosły brunet, zwany dalej Gabrielem
-Ciebie też. Co się z tobą działo? Pisałam do ciebie przez całe lato. Gdzieś ty się podziewał?
-Tu i tam, długa historia- uciął Gabryś. Minął ich pan Dębnicki, jej ulubiony nauczyciel- historyk i polonista.  
Poszli za nim na pierwszą w klasie maturalnej lekcję języka polskiego. Sala była niewielka, dlatego ławki były połączone po dwie, tworząc siedziska dla czterech osób. Klasa rozsiadała się według tradycyjnego, odwiecznego schematu - ludzie z olewczym podejściem do edukacji w ostatnim rzędzie, popularne panny podlizujące się nauczycielom w rzędzie pierwszym - a między nimi cała szara masa, z Karoliną i Gabrysiem włącznie. Przez pierwsze dziesięć minut pan Dębnicki straszył ich maturą i mobilizował do nauki na własną rękę. Kiedy przeszedł do omawiania listy lektur do klasy wszedł jasnowłosy chłopak. Karolina widziała go po raz pierwszy. Przyglądała mu się z ciekawością, ponieważ nowoprzybyły był niezwykle urodziwy i dobrze zbudowany. Był ubrany w wytarte dżinsy, butelkowozielony podkoszulek i skórzaną kurtkę.  
-Dobry, przepraszam za spóźnienie- zwrócił się do pana Dębnickiego
-A pan jest?
-Aleks Kruk.  
-Nie mam pana na liście
-Jestem nowy, przyszedłem prosto z sekretariatu.
-W porządku. Proszę zająć miejsce i nie spóźniać się więcej.  
Karolina zastanawiała się, gdzie usiądzie tajemniczy nieznajomy. Ku jej rozczarowaniu, zadeklarował swoją przynależność do ludzi ostatniego rzędu.
-Drodzy państwo- zaczął pan Dębnicki- pozostawiam temat matury kolegom nauczycielom, którzy będą was nią jeszcze straszyć. Czas jest cenny, więc przejdziemy do tego, na czym skończyliśmy w ubiegłym roku, czyli do waszej ulubionej poetyki romantycznej.
Z końca sali dało się słyszeć stęknięcia i bolesne westchnienia. Karolina nie podzielała niechęci rówieśników do poezji. Lubiła czytać i nigdy nie miała problemu z interpretacją tekstów, czy to prozy, czy poezji. Pan Dębnicki lubił przerabiać z ich klasą wiersze, ponieważ wiedział, że nie mają ambicji do czytania długich lektur i wierzył, że wiersze pomagają rozwijać kreatywne myślenie, czego, w jego mniemaniu, klasa pilnie potrzebowała. Pan Dębnicki odczytał klasie tytuł i pierwszą strofę wiersza Adama Mickiewicza; Nad Wodą Wielką i Czystą. Nie było chętnych do interpretacji, więc nauczyciel przeczytał kolejne dwie strofy i popatrzył pytająco na klasę.
-Czy ktoś może już coś powiedzieć na temat tego utworu? Cokolwiek?
Odpowiedziała mu martwa cisza. Karolina miała sporo do powiedzenia, ale każdy wiedział, że drugiego września nie można wyrywać się do odpowiedzi. Było to jedno z wielu niepisanych praw liceum.  
-Panie Kruk, nie przeszkadzam panu?
Karolina spojrzała na chłopaka. Ten zajęty był tworzeniem jakiejś skomplikowanej grafiki ołówkowej, która zajęła już zdecydowaną większość strony w jego kołonotatniku
-Ależ skąd, proszę się nie przejmować- odpowiedział zapytany. Niektórzy parsknęli po cichu.  
-Panie Kruk, rozumiem, że ma pan poezję romantyczną w małym palcu i opowie pan kolegom o wierszu Nad Wodą Wielką i Czystą
Aleks Kruk odłożył ołówek i popatrzył przenikliwymi oczami na nauczyciela.
-Na czym pan skończył?  
-Na czwartej strofie.  
Chłopak przez chwilę milczał. Potem wstał i wyrecytował:  

Tę wodę widzę dokoła
I wszystko wiernie odbijam,  
I dumne opoki czoła,  
I błyskawice - pomijam.

Skałom trzeba stać i grozić,  
Obłokom deszcze przewozić,  
Błyskawicom grzmieć i ginąć,  
Mnie płynąć, płynąć i płynąć -

Karolinie i większości osób obecnych w klasie opadły szczęki. Sama znajomość wiersza była szokująca, ale sposób, w jaki Aleks Kruk ten wiersz wyrecytował był powalający. Miał nienaganną dykcję i doskonale akcentował. Karolina zapragnęła usłyszeć Aleksa wykonującego coś bardziej emocjonalnego. Autor zaskakującego występu, nie czekając na reakcję nauczyciela przeanalizował i zinterpretował wiersz, wskazując jego cechy zgodne z zasadami romantyzmu. W klasie zapadła cisza.
-Imponujące- przerwał ją pan Dębnicki. Uśmiechał się do Aleksa - zakładam, że przerabiał już pan ten wiersz, w poprzedniej szkole. Gdzie to było?
Aleks popatrzył na nauczyciela z ironicznym uśmiechem
-W Amsterdamie. Ale nie przerabialiśmy tam Mickiewicza.
W tym momencie zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się z miejsc. Karolina popatrzyła na Aleksa z mieszanymi uczuciami. Wierszem jej zaimponował, to prawda. Ale był arogancki i opryskliwy względem nauczyciela, który niczym sobie na to nie zasłużył. Nauczyciela, który jako jeden z nielicznych jeszcze się nie poddał, w walce o kształcenie cywilizowanych uczniów. Z zamyślenia wyrwało ją przelotne spojrzenie jasnych, niebieskich oczu Aleksa. Choć trwało nie więcej niż ułamek sekundy, przeszył ją zimny dreszcz. Było w tych oczach coś niepokojąco zimnego.

*
-Cześć rodzino, wróciłam!- zawołała Karolina, wchodząc do domu. Odpowiedziała jej martwa cisza. Nie znaczyło to wcale, że dom był pusty. Na kanapie w salonie, mimo surowych zakazów, drzemał Tuwim. W fotelu, ze swoim iPhone siedziała Ola, a z gabinetu mamy dochodził stłumiony odgłos rozmowy telefonicznej.  
-Taty nie ma?- Ola przecząco pokręciła głową. W tym momencie z gabinetu wyszła pani Agnieszka w swojej seledynowej piżamie i starym, pomarańczowym szlafroku.  
-Cześć Kochanie. Nie wypuszczaj psa samego na dwór. Ktoś lub coś zabiło już dwa psy w sąsiedztwie. Właśnie piszę na ten temat notkę.
Karolinie zrobiło się przykro. Zawsze żałowała zwierząt, które są przecież niewinne i tak naiwnie ufają człowiekowi.  
Pani Agnieszka wlała kolejną porcję kawy do swojego kubka i bez entuzjazmu wróciła do gabinetu. Pracowała w lokalnej gazecie i pisała na każdy temat ciesząc się, że jakiś się znalazł. Była niezwykle zdolna. Miała lekkie i ostre pióro, co jej starsza córka częściowo odziedziczyła. Studiowała dziennikarstwo i historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. To tam poznała Tomka. Kiedy była na trzecim roku na świat przyszła Karolina. Pani Agnieszka zmuszona była przerwać studia na rzecz wychowywania dziecka. Kiedy Karolina podrosła, Agnieszka dokończyła studia zaocznie, na uczelni bliższej im miejscu zamieszkania. Niestety, prestiż i perspektywy przepadły razem z dyplomem z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pani Agnieszka nigdy nie narzekała na swoje życie i twierdziła, że jest zadowolona z wyboru jakiego dokonała, jednak Karolina czasami czuła się odpowiedzialna za to jak potoczyła się kariera jej matki.  
-Chcesz herbaty?- zapytała siostrę. Ta znów kiwnęła głową. Weszła do kuchni i nastawiła czajnik. Pan Tomek wrócił do domu
-Cześć dziewczyny. Co w szkole?
-Nic ciekawego. Wielomiany i Mickiewicz.
-Wielomiany są super.
- Tak, tato, dla ciebie cała matematyka jest super. Co jest dziwne i niepokojące. - zażartowała Karolina. Jej ojciec był podręcznikowym przykładem informatyka. O ziemistej cerze, w okularach w grubych oprawkach i we flanelowej koszuli, starszej niż jego dzieci.  
-A gdzie Ola?
-Nie widziałeś jej? Siedzi w salonie, w fotelu. O ile to nadal ona. Może ten iPhone w zmowie z laptopem przeprogramował już jej mózg i teraz jest cybernetycznym zombie-androidem. Herbaty?
-Powinnaś pisać opowiadania science fiction. Chętnie.  
Karolina wypiła z ojcem herbatę, a potem wzięła Tuwima na spacer. Poszli do parku, gdzie pies coś wywęszył i popędził jak szalony w stronę murów starego szpitala.  
-Tuwim! Wracaj!- zawołała Karolina, biegnąc za psem i potykając się o gałązki. Zasapana dobiegła do muru, za którym słyszała wark swojego psa.
-Tuwim? - wspięła się na mur i przeskoczyła na drugą stronę- gdzie jesteś, ty niesubordynowany psie?
-Niesubordynowany i agresywny.- Dziewczyna podskoczyła przerażona. Zza ściany szpitala wyłonił się jej nowy znajomy, Aleks.  
-Matko-westchnęła głęboko - chcesz, żebym padła na zawał?  
-Sorry. Lepiej opanuj swojego psa. -Kiwnął głową, pokazując jej miejsce, z którego właśnie przyszedł. Karolina poszła w tamtą stronę. Za załamem ściany zobaczyła mały dziedziniec przed szpitalem, na którym rósł stary dąb. Pod drzewem siedział Tuwim, napinając mięśnie i warcząc złowrogo. Na drzewie siedziała wielka, kudłata czarna kula, wydająca z siebie niski, niepokojący głos.
-Tuwim!- krzyknęła stanowczo Karolina, wyrywając psa z otępienia - do nogi!
Pies podkulił ogon i podszedł posłusznie do właścicielki.
-Głupi pies! Wracaj do domu!- zakomenderowała, a pies posłusznie podreptał w stronę parku.
-Ciekawe imię dla psa- zauważył Aleks
-Tak, na cześć mojego idola z dzieciństwa. - wyraz twarzy Aleksa pozostał niewzruszony. Karolina poczuła niechęć do chłopaka. - w każdym razie przepraszam za to. Powinieneś zdjąć swoje... zwierzę. - spojrzała niepewnie na kudłatą plamę na drzewie.
-Negro-powiedział Aleks, a kula zeskoczyła z drzewa, podeszła do niego i otarła się o jego łydkę.  
-To kot- zauważyła Karolina ze zdziwieniem.
-A myślałaś, że co?- Aleks uniósł brew.
-Jest wielki.
-Owszem.  
Na chwilę zapadła niezręczna cisza.
-Co tu robisz? Chyba nie wyprowadzasz kota na spacer?
-Może wyprowadzam? Nie powinno cię to interesować. - Twarz Karoliny skamieniała.
-Masz rację. -odpowiedziała i odeszła w stronę domu.
*
-Moja teoria jest taka, że to narkoman i próbował szczęścia w starym szpitalu, żeby dostać się do hydroksyzynki albo morfinki - Gabryś zamknął podręcznik do chemii i rzucił go na stos w rogu stolika. Razem z Karoliną siedzieli w czytelni biblioteki Miejskiego Centrum Kultury.  
-Za dużo CSI- skomentowała Karolina.
-Brak w tej sprawie trupa.
-Przestań. Jest już wystarczająco dziwaczna i niepokojąca. Żebyś wiedział, jak ten wielki kot zeskoczył z drzewa, w momencie, kiedy on go zawołał. Przyszedł jak wierny pies. Przecież koty tak nie robią.  
-Ty się nie znasz na kotach- zauważył Gabryś. Karolina prychnęła. - Słuchaj, może faktycznie wyprowadzał go na spacer. Odpuść sobie i weź się za moje wypracowanie na angielski- uśmiechnął się promiennie.  
-Będziesz mi się musiał odwdzięczyć- odparowała dziewczyna, rzucając w niego zmiętą kartką papieru. Została za to obdarzona niezwykle surowym spojrzeniem przez bibliotekarkę, która właśnie przeszła koło ich stolika i zostawiła na nim świeżą prasę.  
Gabryś chwycił Dziennik Lokalny.  
-Twoja mama coś napisała?
-Nie wiem, nie chwaliła się.
-Jestem bardzo ciekawy, co stało się tym psom. Mam nadzieję, że nie jest to skutek czyjegoś pomysłu na dobrą zabawę, bo jakbym dorwał takich imbecyli w swoje ręce....- Gabryś przerwał --Ehh, twoja mama nie dorzuciła nic do tego numeru, więc gazeta nie jest warta uwagi.  
-Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że się w niej podkochujesz, a to byłoby super dziwne i niezręczne.  
-Przestań, ja tylko jestem jej fanem numer jeden, odkąd zgasiła tego polityka w wywiadzie na żywo.  
-To było mocne, ale zauważ, że od tamtej pory nikt nie chce z nią współpracować na wizji.  
Incydent z politykiem miał miejsce rok wcześniej. Pani Agnieszka miała przepytać go w sprawie kampanii i strategii na przyszłe wybory, w których miał kandydować na burmistrza. W połowie wywiadu, który był transmitowany przez lokalną telewizję, zboczyła jednak z tematu i zaczęła odwoływać się do materiałów, które skrupulatnie zbierała przed wywiadem. Ujawniały one korupcję, jakiej dopuścił się polityk, żeby oczyścić swojego syna, notorycznego pijanego kierowcę z zarzutów. Pani Agnieszka zdemaskowała polityka na wizji i tym samym zrujnowała mu karierę. Było to niezwykle odważne i wielu ludzi bardzo ją za to szanowało, jednak na większą skalę każdy boi się prawdy i od tamtej pory matka Karoliny, choć z pocałowaniem ręki przyjmowana jako autorka tekstów, była zbywana za każdym razem, kiedy chciała pracować na wizji.
-Taka wielka strata- zauważył Gabryś. Westchnął, a potem zmienił temat na najświeższe plotki ze szkolnego podwórka. Jak to w liceum po wakacjach, rozeszły się po szkole pogłoski o trzech ciążach, jedna o romansie z instruktorem na obozie sportowym i kilka o zdradach i zejściach afiszujących się w szkole par. Karolina jak zwykle zastanawiała się, skąd Gabryś bierze wszystkie te informacje, a on jak zwykle z tajemniczym uśmieszkiem odpowiedział, że "ma swoje źródła".
-Jak mówią coś o mnie, to to dementujesz i zabijasz plotkę, czy po prostu mi nie mówisz?- zapytała zaintrygowana.
-Przecież ty jesteś nudna jak flaki z olejem, nikt o tobie nie ploltkuje- Gabryś parsknął śmiechem. Potem zbystrzał i zapytał:
-Słyszysz?
-Co?
-Ktoś mówi po francusku. Jak świetny jest francuski?- zapytał już szeptem, żeby nie zagłuszać idealnego francuskiego głosu. Tak przynajmniej zakładała Karolina, ponieważ nie do końca czuła się na siłach, żeby oceniać poprawność językową i fonetyczną.  
-Świetny - przyznała. Zakradli się do półki z książkami i zajrzeli przez otwór między dwoma grzbietami książek. Używający francuskiego w konwersacji osobnik stał tyłem, ale rozpoznali go bez problemu - był to Aleks Kruk.  
-On jest niemożliwy - skomentowała Karolina nieco głośniej niż zamierzała i Aleks rozejrzał się podejrzliwie po czytelni.  
-Coś tam wspominał, że przeprowadził się niedawno do Polski.- Gabryś próbował znaleźć wyjaśnienie.
-Tak, z Amsterdamu. O ile się orientuję, tam mówią po holendersku.  
-Okej, umie mówić po francusku, co z tego?- zapytał Gabryś wracając do stolika. Karolina podążyła za nim.
-Teoretycznie nic, tylko nurtuje mnie fakt, że tyle w nim sprzeczności. -Karolina zmrużyła oczy. Gabryś westchnął znudzony
-Więc może przyjechał ze Smallvile, jest młodym Supermanem i stąd te zdolności.  
-Wiesz, nie chcę burzyć twojego wyobrażenia o ulubionym bohaterze, ale tak na prawdę młody Clark Kent posiadał walory wyłącznie fizyczne. Siła, szybkość, rentgen w oczach. Tak naprawdę był dużym, wielkodusznym naiwniakiem z tępym wyrazem twarzy, trochę jak Chewbacca.
-Jak śmiesz!-oburzył się Gabryś- Wookie to tak na prawdę bardzo błyskotliwa rasa.  
-To fikcja, Gabrielu. Fikcję interpretujesz jak chcesz. Przykro mi, ale moja wyobraźnia mówi, że Wookie są tępi. I robią tak:
Karolina zaczęła naśladować odgłosy jakie wydaje Chewbacca, wywołując u Gabrysia histeryczny śmiech. Przestała natychmiast widząc zdziwione spojrzenie Aleksa Kruka stojącego przy ladzie z dużą, starą książką pod pachą. Zarumieniła się i schowała za gazetą. Gabryś, krztusząc się ze śmiechu niczego nie zauważył. Za to ściągnął na nich uwagę bibliotekarki, która wyrzuciła ich z czytelni.  
-To już drugie ostrzeżenie- powiedziała Karolina z wyrzutem- nie wiem, gdzie będziemy spędzać południa jak dostaniemy zakaz wstępu.  
-Hej, nie zwalaj na mnie. -Gabryś uniósł ręce w obronnym geście.  
-Dobra, spadam do domu. Musisz dokończyć wypracowanie na angielski. - mrugnęła do niego i skierowała się do domu.  

***  
     Angielski był drugim ulubionym przedmiotem Karoliny. Należała do zaawansowanej grupy i była w niej jedną z najlepszych. Miała niezłą intuicję językową, obejrzała też niezliczoną ilość filmów po angielsku ze swoim ojcem. O ile lubiła sam język, nie bardzo odpowiadał jej sposób, w jaki uczyli go w liceum. Zajęcia w trzeciej klasie polegały na rozwiązywaniu ciągle takich samych zadań, typu maturalnego. Zazwyczaj przez pierwszą połowę zajęć rozwiązywała zadania wskazane przez nauczycielkę, a potem zajmowała się gazetą, albo odpisywaniem zadań z matematyki. Kiedy miała zabrać się za uzupełnianie tekstu pojedynczymi wyrazami, drzwi do małej sali od angielskiego otworzyły się i stanął w nich nie kto inny jak Aleks Kruk.  
-Ten nowy jest całkiem całkiem - szepnęła do Karoliny Agata, jej koleżanka z ławki, z którą żyła w symbiozie. Agata ostrzegała ją przed nauczycielką w zamian za możliwość spisywania wszystkich zadań.  
-Słucham pana?- zapytała pani Przybysz
-Dzień dobry, zostałem dopisany do tej grupy.  
-Nie, nie został pan. Ja mam komplet.
Aleks uśmiechnął się łagodnie:
-Ale pani dyrektor kazała mi tu przyjść. Powiedziała, że wpisze mnie do tej grupy.  
Pani Przybysz poczerwieniała. Karolina przeczuwała wybuch furii, który zdarzał się anglistce całkiem często
-Jak to wpisze? Ja mam komplet! Ja nie mogę pracować w takich warunkach. Potem matury są złe i wszyscy do mnie mają pretensje! Pan się zapisze na inny język!- wrzeszczała pani Przybysz.
-Niestety, początkujący niemiecki jest jeszcze bardziej zapchany, a francuski jest tylko zaawansowany.
-Dobrze. Pan siada i się więcej nie spóźnia. To jest trzecia lekcja i proszę nadrobić zaległości. Nie ma pan u mnie żadnych przywilejów. Pan jest podrzutkiem i tak pana potraktuję.  
Aleks z lekkim uśmiechem przysiadł się do dwóch pozerek w przedostatniej ławce. Te przywitały go z zadowoleniem.  
Po sprawdzeniu zadania z uzupełnianiem tekstu nauczycielka zapytała o chętnych do przeprowadzenia dialogu na zadany temat. Tradycyjnie nikt się nie zgłosił.  
-Jak pan ma na imię, panie podrzutku?-zapytała ostro pani Przybysz
-Aleksander.
-Ładnie. Pan i pani Kwiatkowska. Proszę kupić bilet na pociąg z Londynu do Edynburga. Zależy panu na jak najszybszym dotarciu do Szkocji. A pani mu usiłuje wytłumaczyć, że sprzedaż biletów na najbliższy pociąg jest już zamknięta i proponuje kompromis.
-How can I help you?- zapytała Ania. Jej pytanie było oczywiście całkowicie pozbawione fonetycznej poprawności.  
Aleks odpowiedział jej płynnie niemal nieskazitelnym brytyjskim cockney.
-Oczywiście-pomyślała Karolina. Po ciszy, jaka zapadła w klasie domyśliła się, że wypowiedziała tę myśl na głos- przepraszam- skuliła się w siedzeniu.  
Aleks i Ania kontynuowali dialog. Karolina nie wsłuchiwała się w jego treść, ponieważ rozmyślała nad super zdolnościami Aleksa. Chłopak ewidentnie ukrywał przed światem swoje prawdziwe oblicze. Nie chciał iść na zaawansowany francuski, choć po rozmowie, którą Karolina podsłuchała z Gabrysiem w bibliotece, dałaby sobie rękę uciąć, że rozgromiłby wszystkich w grupie i nie miałby żadnych problemów. Denerwowało ją, że ten luzacki, grounge'owy przybysz osiąga wszystko z taką łatwością. Postanowiła, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi po powrocie do domu będzie wy googlowanie tego przyjemniaczka.  
***
***
-AGNIEEECHAAA!- wrzeszczał ojciec Karoliny z kuchni- TELEEEFOOOON!
Była sobota, ósma rano. Tata Karoliny był zaprogramowany jak jeden z komputerów, z którymi spędzał tyle czasu. Zasypiał o dwunastej i wstawał o wpół do ósmej. Okrzyk, oprócz zainteresowanej obudził Karolinę, Olę, a także Tuwima.  
W kuchni zrobiło się tłoczno.  
Karolina wstawiała wodę na herbatę, a jej siostra sypała kawę rozpuszczalną do kubka z logiem Starbucks'a. Karolina pomyślała o obrazku z tym logiem, który krążył po internecie. Zamiast Starbuck's zawierał napis Consumer Whore.
-Halo? -powiedziała na wpół przez sen pani Agnieszka do słuchawki. Po chwili bardzo się ożywiła i przybrała profesjonalny wyraz twarzy- Oczywiście. Ubiorę się i jestem.- odłożyła słuchawkę. Cała rodzina spojrzała na nią pytająco. Tuwim uniósł uszy.
-W sąsiedztwie zabito już cztery psy. Naczelna chce, żebym pojechała na komisariat dowiedzieć się, czy mają jakiś trop w tej sprawie.
-Dobrze, jedź na nas zarabiać. To znaczy, miałem na myśli, jedź ratować zwierzęta- powiedział Tomasz. Karolina się uśmiechnęła.
-Herbaty?- zapytała
-Chętnie!- zawołał ktoś od drzwi. Był to Gabryś w bluzie z Hulkiem.
-Co ty tu robisz o tak nieprzyzwoicie wczesnej porze?-zapytała Karolina wyjmując dodatkowy kubek z szafki.  
-Przyzwoita wersja jest taka, że chciałem cię odwiedzić w ten piękny poranek, a nieprzyzwoita i zarazem prawdziwa, to że padł mi internet a muszę koniecznie z niego skorzystać.  
-Może mogę pomóc?- zaofiarował się ojciec Karoliny.
-Niee, to jakiś problem na łączach. Dostawca sprawdzi to w poniedziałek.  
-Do poniedziałku bez internetu? Biedny chłopcze- skomentował pan Tomasz i nawet Ola westchnęła porozumiewawczo.  
Karolina i Gabryś zabrali kubki z herbatą na górę, do jej pokoju. Chłopak od razu rzucił się do laptopa stojącego na biurku
-Co to za pilna sprawa?
-Ogłosili plan MFKiG -zawołał Gabryś entuzjastycznie
-To przerażające.  
-Że nadal interesuję się takimi rzeczami?
-Nie, że ja wiem, co to jest. - Gabryś miał typowo chłopięce zainteresowania. Filmy sensacyjne, War of Warcraft i Komiksy. Zarażał tym Karolinę. Ona nie wsiąknęła tak bardzo, ale lubiła od czasu do czasu w coś z nim zagrać, albo przejrzeć któryś z jego komiksów. Jeździła też na konwenty, jako jego towarzyszka. Na MFKiG byli już dwa razy i za każdym razem Karolina bawiła się świetnie. Głównie wtedy, kiedy obserwowała Gabrysia jęczącego, że na nic go nie stać. Po wczytaniu się w tabelki planu konwentu, Gabryś wszedł na facebooka. Karolina zauważyła, że Dziennik Lokalny udostępnił już notkę w sprawie psów.
-Zobacz, komuś znowu zabili psa.  
-Mama pojechała na komisariat.  
-Myślisz, że to jakiś psychopata?
-Nie mam pojęcia. Póki co, nie wypłynęły żadne informacje na ten temat. Nie wiadomo nawet, czy za te incydenty odpowiada człowiek, czy coś innego. Kto wie, może z najbliższego zoo uciekł tygrys syberyjski.  
Gabryś nerwowo przełknął ślinę
-W każdym razie miejmy nadzieję, że twoja mama rzuci nowe światło na tę sprawę. I miej oko na Tuwima.  
-Wiesz, jak na miłośnika teorii spiskowych wykazujesz wyjątkowo małe zainteresowanie tą sprawą. Nie snujesz żadnej teorii o wilkołakach, ani morderczym zmutowanym jaszczurze-gigancie.
-Dziewczyno, za dwa miesiące MFK. -odpowiedział Gabryś, jakby jej komentarz był zupełnie pozbawiony sensu. Gabryś został u niej aż do obiadu, na który pan Tomasz zafundował im chińszczyznę. Po obiedzie wyprowadzili Tuwima na spacer do lasu. Pachniało tam jeszcze grzybami. Było ich jeszcze sporo, co Karolina wzięła za rezultat wyjątkowo deszczowego lata.
Myśl o lecie przypomniała jej o czymś.
-Miałeś mi powiedzieć co robiłeś w wakacje-powiedziała.
-A tak, byłem u dziadków we Włoszech.
-To super! Ale dlaczego nie odezwałeś się ani razu?
-U dziadków nie mają internetu, a ja należę do pokolenia, które nie umie wysyłać pocztą.  
-Co tam robiłeś?
-Nic ciekawego. Siedziałem w domu i czytałem Piekarę. No i wyrobiłem normę chodzenia do Kościoła na najbliższe sto lat.  
-A widziałeś coś ciekawego?
-Widziałem ciekawe włoszki-odpowiedział Gabryś z głupawym uśmieszkiem. Karolina pacnęła go w ramię.  
-Trochę się zmieniłeś. Tak zmężniałeś i słyszałam jak chłopaki rozmawiali, że szalejesz na WFie...
-Prawda, jaki mam biceps?-niemal zapiał z dumą Gabryś naprężając mięsień-wiesz, u dziadków było sporo roboty. Pomagałem im w gospodarstwie i nagle pojawiły się u mnie jakieś nowe partie mięśni, o których wcześniej nie miałem pojęcia, że istnieją. Przez chwilę się bałem, że rozwijają się we mnie jakieś obce formy życia.  
-Paranoik- skomentowała Karolina i rzuciła patyk, za którym pognał Tuwim. - kieszeń ci wibruje.
Gabryś wyjął telefon i odczytał smsa.
-To ojciec sprawdza czy żyję. Chyba powinienem pokazać się w domu.  
***
Po powrocie do domu Karolina odwiedziła zasypany papierami gabinet mamy. Rodzicielka wisiała właśnie na telefonie. Mrugnęła do córki i wyszła do kuchni, po kawę. Prawdopodobnie ósmą tego dnia. Karolina usiadła w fotelu przy biurku i spojrzała na ekran komputera matki. Przeczytała nagłówek dokumentu otwartego w Wordzie:
Ponure wieści z podwórka- seria śmierci pupili mieszkańców miasta
Karolina zerknęła do kuchni, jej mama zalewała kawę, nie przerywając rozmowy. Wróciła wzrokiem do ekranu:
Coraz więcej osób zaczyna niepokoić się przykrymi zdarzeniami, które nawiedziły w ostatnim tygodniu osiedle "Polana".
W ubiegłą sobotę, państwo Traccy, zgłosili na lokalnym komisariacie policji nagłą i podejrzaną śmierć swojego owczarka niemieckiego- Lisy. W piątek wieczorem pani      Tracka wypuściła psa na dwór. Jej mąż znalazł suczkę rano, martwą wśród krzewów głogu. Pies miał na grzbiecie i gardle głębokie rany.  
Dwa dni później w podobnych okolicznościach zginęły pudle pani First, zamieszkałej dwie ulice od państwa Trackich. Załamana właścicielka ze łzami w oczach powiedziała mi, że kiedy psy nie wpadły do domu zaraz po tym, jak otworzyła wieczorem drzwi, żeby je wpuścić, wiedziała, że coś jest nie tak.  
Ostatnią ofiarą tajemniczego oprawcy stał się czekoladowy labrador Bursztyn, wiekowy opiekun domu państwa Lipskich.  
Komisariat policji póki co rozkłada ręce. Na ciałach zwierząt nie znaleziono żadnych śladów, które zdeterminowałyby, czy winny ich śmierci jest człowiek, czy też inne zwierze. Ciała pudli i Bursztyna zostały wczoraj przetransportowane do stolicy, gdzie zostaną poddane szczegółowej analizie laboratoryjnej.  
Policja zwraca się z prośbą do mieszkańców, aby jeszcze bardziej uważali nie tylko na zwierzęta domowe, ale także na swoje dzieci, oraz żeby wszyscy unikali samotnych spacerów, zwłaszcza po zmroku. Dziennik Lokalny będzie na bieżąco informował o nowych faktach, które wypłyną w śledztwie.  
-I co myślisz?-Karolina podskoczyła na tak gwałtowne przerwanie ciszy. Jej mama weszła do gabinetu.
-Robi się strasznie
-Zgadzam się. Pilnuj Tuwima. Wszyscy byśmy się zapłakali, gdyby stało się mu coś złego.  
-Nie wiem, co byłoby gorsze. Wieść, że winny jest człowiekiem, i że w sąsiedztwie grasuje pozbawiony współczucia, psychopatyczny sadysta, czy grasujący w okolicy niezidentyfikowany potwór.  
Przeszedł ją dreszcz.  
- Zostawmy to policji. To jak, pani cenzor, mogę wysyłać do naczelnego?
-Możesz. Tylko niech sprawdzą przecinki.
-Przecinki to przeżytek. Ale i tak sprawdzą, zawsze sprawdzają.
**
W poniedziałek na języku polskim pan Dębnicki kazał im odliczyć do siedmiu. Podzielił ich w ten sposób na czteroosobowe grupy. Karolina wylądowała w grupie z dwoma dresami i Agatą, więc wiedziała, że wszystko będzie musiała zrobić sama. Patrzyła na Gabrysia, który siadał właśnie obok Bartka, swojego dobrego kolegi. Na przeciwko usiadł Aleks Kruk. Karolina zauważyła, że nie ma swoje skórzanej ramoneski, ale granatową koszulę, a pod nią koszulkę z Kermitem. Nauczyciel zlecił im szczegółową charakterystykę poszczególnych bohaterów Zbrodni i Kary. Prosił, aby podzielili swoją pracę na wnioski poparte fragmentami tekstu i ich własną, luźniejszą interpretację. Grupa Karoliny dostała Marmieładowa. Dziewczyna popatrzyła na kolegów i na Agatę, westchnęła i chwyciła za ołówek. Plusem było to, że wiedziała iż nie będą się wtrącać. Po kilkunastu minutach wśród zwykłych szmerów i chichotów Karolina usłyszała podniesiony, zirytowany głos Gabrysia
-Oszalałeś? Morderstwo to morderstwo. Nie można go usprawiedliwić od tak.
Dziewczyna spojrzała na kolegę. Ten, ściskając w ręku długopis świdrował wzrokiem Aleksa Kruka. Świdrowany odpowiedział mu spokojnym głosem:
-Tekst go nie usprawiedliwia, ale moja luźna interpretacja owszem. Takie było polecenie.
-To granica moralna. Nie można jej przekraczać. To świadczy o człowieczeństwie. Jeżeli myślisz inaczej, to jesteś socjopatycznym, niebezpiecznym typem- warknął Gabryś.
Do ich ławki podszedł pan Dębnicki
-Co się dzieje, Biliński?
-To psychopata
-Ej, w mojej klasie nie rzuca się mięsem.  
-Ale on broni mordercy
-Ma prawo do swojego zdania i swoich argumentów. Albo się uspokoisz, albo wyjdziesz i zaznaczę ci nieobecność.  
Gabryś mruknął coś pod nosem, ale nic nie powiedział.  

-Co to było?-zapytała zaszokowana Karolina po lekcji
-Poniosło mnie.
-Widziałam, ale dlaczego?
-Dyskutowaliśmy na temat Raskolnikowa. Czy da się usprawiedliwić morderstwo lichwiarki.  
Na początku było okej, ale potem on sypał argumentami, a na moje był głuchy. Jego argumenty były logiczne. Ale logika nie zawsze idzie w parze z moralnością, poprawnością polityczną, czy humanitaryzmem.
-To prawda- Karolina wiedziała już, co się stało. Gabryś utwierdził ją w przekonaniu mówiąc:
-Dostałem piany, bo bronił mordercy. Nie można bronić mordercy. -mruknął.
Karolina klepnęła go w ramię, próbując w ten sposób dodać przyjacielowi otuchy.  
-Idę na rusek- powiedział Gabryś i odszedł. Karolina westchnęła i zauważyła sprawcę zdarzenia pod przeciwną ścianą. Chłopak przyglądał jej się z ciekawością. Przyjęła w jej mniemaniu surowy wyraz twarzy i odeszła w przeciwną stronę, na niemiecki.  

Karolina nie miała wyjścia, musiała wyprowadzić psa na spacer, zanim ten, w akcie zemsty za złamanie jego rutyny załatwi swoje potrzeby fizjologiczne na ulubionym dywanie jej mamy. Złożyła słuchawki na uszy, żeby dodać sobie otuchy, włączyła płytę "Lungs" Florence & the Machine i wyruszyła z psem do parku, na tradycyjną rundkę. Co jakiś czas wołała labradora, aby nie oddalał się od niej zbytnio.  
Nagle dostrzegła wśród drzew i krzewów jakiś ruch. Przeszedł ją zimny dreszcz. Skuliła się i wyjęła z uszu słuchawki. Dreszcze ją opuściły, kiedy spośród drzew wyłonił się znajomy blondyn
-No nie, znowu ty?-powiedziała z niedowierzaniem.
-Ciebie też miło widzieć-odpowiedział Aleks.  
-Gdzie masz swoją bestię?
-Bestię? To tylko kot. I to TWOJA bestia go atakowała. -Karolina pogłaskała psa i rzuciła mu piłeczkę. Wyłączyła odtwarzacz i schowała go do kieszni.
-Florence?
-Owszem.
-Słuchają jej wrażliwi ludzie- powiedział Aleks.
-Nie jestem zwolenniczką szufladkowania. Ani muzyki, ani ludzi-odpowiedziała chłodno Karolina.  
-Twój przyjaciel był dziś agresywny.
-Poniosło go.
-Ale dlaczego? Przecież ludzie mają różne poglądy na różne sprawy.
-Tak i różne sprawy ich drażnią-odpowiedziała wymijająco Karolina.
-Więc powinnaś pilnować swojego kolegi. Ja jestem wyrozumiały, ale nie wszyscy wykazują się cierpliwością w rozmowie z bucami odpornymi na logiczne argumenty
-Ten buc-warknęła Karolina- stracił matkę z rąk pijanego rabusia. Nie chciała mu oddać torebki - rzuciła Aleksowi nienawistne spojrzenie.
-Wiedziałem, że stoi za tym jakaś grubsza historia.  
-Nie waż się uśmiechnąć- ostrzegła go Karolina- i nie mów o tym. To temat tabu.  
-Jak każesz- odpowiedział chłopak.  
-Ja wyprowadzam psa. Dlatego jestem wieczorem w parku, jaka jest twoja wymówka?
-Wyszedłem się przewietrzyć.  
Karolina posłała mu przeciągłe spojrzenie.
-Wyszedłeś skąd dokładnie?- chłopak milczał.
-Z domu.
-A gdzie mieszkasz?
-A co, chcesz mi przysłać anonim z pogróżkami? Dlaczego jesteś tak wrogo nastawiona?
Tym razem Karolina zamilkła. Tak na prawdę nie dał jej żadnego powodu do niechęci. Zrobiło jej się głupio.
-Wydaje ci się- odpowiedziała wymijająco. Dostrzegła plamę na rękawie jego koszuli.
-Ubrudziłeś się- zwróciła jego uwagę na plamę, która przy bliższym przyjrzeniu się okazała się mokra i powiększała się.
-Aleks, ty krwawisz i to dość poważnie.
-Musiałem zerwać szwy-mruknął chłopak przyglądając się koszuli- muszę spadać
-Lekarz powinien to obejrzeć-zasugerowała dziewczyna
-Tak, powinien-odpowiedział odchodząc.
Karolina zawołała Tuwima i zaniepokojona popędziła do domu.  
Następnego dnia stwierdziła z niezadowoleniem, że Gabrysia nie ma w szkole. Wiązało się to z dodatkowym stresem na matematyce, ponieważ o funkcjach nie wiedziała prawie nic, a nie miała z kogo spisywać. Nauczycielka wzywała ich kolejno do tablicy, ale głupie szczęście nie zawiodło Karoliny. Zanim nadeszła jej kolej. Wyszła z klasy i odczytała smsa, którego treść odgadła jeszcze na matematyce:
Jestem chory i jak tak dalej pójdzie to wysmarkam mózg. Przyniesiesz mi lekcje?
Odpisała:
Jaki mózg? Przyniosę.  
Po polskim, historii i angielskim udała się do domu Gabrysia.  
Ściągnęła brwi widząc, że drzwi frontowe są uchylone. Jak tylko przekroczyła próg, usłyszała odgłosy szamotaniny, dochodzące z podwórka. Wypadła z domu i pobiegła w stronę wrzasków. Rozejrzała się po ogródku Gabrysia i stanęła jak wryta. Chłopak szamotał się na werandzie swoich sąsiadów z Aleksem Krukiem
-Karolina! Dzwoń na policję, to morderca psów!-zawołał Gabryś. Aleks na nią spojrzał
-Nie proszę, to nie tak-urwał, ponieważ potężny lewy sierpowy zasmarkanego Gabrysia pozbawił go przytomności
*
-Spójrz- powiedział Gabryś zdenerwowanym głosem- ta mokra plama na trawniku Górskich była kiedyś ich psem, Trampkiem. Nie znosiłem tego kundla, bo za każdym razem, kiedy próbowałem się wymknąć z domu podnosił alarm, ale to, co ten psychopata z nim zrobił to ostra przesada.  
Karolina odwróciła wzrok.
-Ale widziałeś, jak krzywdził psa?
-Widziałem jak nad nim klękał i się mu przyglądał. Nikogo innego nie było, a pies leżał martwy. Jeszcze kilka godzin temu był tak żywy i głośny jak to tylko możliwe.  
-Nie chce mi się w to wierzyć.
-Karolina, nie broń go.  
Aleks poczuł tępy ból w skroni. Jęknął i otworzył oczy. Znajdował się w kuchni wyłożonej jasnymi kafelkami. Stali przed nim Karolina i Gabryś. Spróbował się ruszyć, ale poczuł, że kostki i nadgarstki ma skrępowane.  
-Serio? -zapytał z irytacją w głosie - a gdzie knebel z taśmy izolacyjnej?
-Zamknij się -warknął Gabryś składając dłoń w pięść
-Uspokój się- Karolina stanęła między nimi. Zwróciła się do Aleksa
-Masz jedną szansę zanim zadzwonimy na policję.  
-Wiem jak to wygląda-zaczął Aleks. Gabryś prychnął- ale nie przyszedłem tu w złych zamiarach.  
-Jasne. Wpadłeś na wizytę towarzyską, bo się tak bardzo lubimy. Po drodze przypadkiem zaszlachtowałeś kundla moich sąsiadów.
-Gabryś, daj mu powiedzieć!- wrzasnęła Karolina.  
-Nie przyszedłem, żeby go zabić. Próbowałem go uratować.  
-To dlaczego próbowałeś zwiać, jak mnie zobaczyłeś?
-Bo wiedziałem, że nie dasz mi dojść do słowa, tak jak w szkole, a potem rzuciłeś się na mnie jak wieloryb!
-Morda-syknął Gabryś
-Mówię prawdę.  
-Ja ci nie wierzę. Pojawiasz się znikąd i zaczynają ginąć zwierzaki. Zamiast zaalarmować kogoś, kucasz i obwąchujesz martwego psa. Widzę tylko jedno wyjście. Ciebie oddam policji, a pani Agnieszka napisze, że psychopata-sadysta został schwytany na gorącym uczynku.  
-Człowieku, to nie ja!-zawołał Aleks- słuchaj, nie mam przy sobie żadnego noża, jak myślisz, paznokciami dałbym radę tak go poharatać?.  
-Gabryś, wiesz, że nie kłamie.- wtrąciła Karolina- przecież go przeszukałeś
-CO!?-zawołał Aleks. Zignorowała go i kontynuowała:  
-Przecież nie poszarpał tego biednego psiaka zębami.
-A kto go tam wie- spojrzeli na Aleksa
-Nie poszarpałem. Próbowałem ustalić, co mu się stało. Chciałem pomóc- powtórzył Aleks.  
-Jeżeli tak- wtrąciła Karolina- to nie będziesz się bronił przed złożeniem zeznań, nieprawdaż? Gabryś, zadzwoń na policję. I do swoich sąsiadów. Powiedz im o Trampku.  

Minęło pół godziny i trawnik państwa Górskich zaroił się od policji i ciekawskich. Gabryś, Aleks i Karolina złożyli zeznania. Policjanci pobrali też od nich odciski palców.  
-Świetnie. Siedemnaście lat i już w systemie- skomentował to Gabryś.  
Na miejsce zdarzenia przyjechała też pani Agnieszka. Chciała przepytać obydwóch chłopców, ale jak tylko policjanci zwolnili Aleksa, ten gdzieś się ulotnił. Pani Agnieszka zadała więc kilka szybkich pytań Gabrysiowi, a potem, razem z córką, wróciła do domu.  

***
Następnego dnia Karolina nie mogła skupić się na lekcjach. Cały czas miała przed oczami smutny widok martwego psa. Westchnęła ze smutkiem żałując, że Gabryś leży chory w domu i nie ma nikogo, kto oderwał by ją od myślenia o oprawcy psów. Przez następne dni nie było też w szkole Aleksa. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy było możliwe, że to rzeczywiście on stał za serią śmierci zwierząt i postanowił czmychnąć z miasta, zanim policja dostanie wyniki analizy laboratoryjnej Trampka. Ta myśl napełniała ją jeszcze większym niepokojem. Po powrocie do domu przez długi czas tuliła się do Tuwima, drapała go po brzuchu i za uszami i dopieszczała psimi chrupkami.  
-Wszystkie robicie z nim dziś to samo- skomentował pan Tomasz- jak tak dalej pójdzie, to od tych psich chrupek trzeba go będzie wytaczać na spacery.  
-To nasz sposób na radzenie sobie z traumą- odpowiedziała Karolina - w sumie to przydałby mu się szybki spacer, zanim zrobi się całkowicie ciemno.  
-Uważaj na siebie. I miej włączony telefon- powiedział pan Tomek i zniknął w swoim gabinecie.  
Wieczór był dużo chłodniejszy, widziała kłęby pary, które wydobywały się jej z ust kiedy oddychała. Skierowała się w stronę parku, rzucając Tuwimowi piłeczkę trochę bliżej, niż zwykle. Popatrzyła na stary szpital. Zauważyła, że okno starej przychodni jest wybite. Podeszła bliżej. Nagle poczuła się jak zawodowy szpieg, rozejrzała się dookoła, czy nikt jej nie śledzi. Rozbawiło to ją samą. Zajrzała przez wybite okno do środka, ale było zbyt ciemno, żeby mogła cokolwiek dostrzec.  
-Tuwim, zostań- nakazała psu, po czym niezdarnie wdrapała się na parapet. Przeszła przez wybitą szybę, uważając na ostre szkło. Kiedy była już w środku, zaczęła się krztusić od kurzu unoszącego się w poczekalni. Wyjęła z kieszeni telefon i włączyła flasha. Spodziewała się poprzewracanych krzeseł, szczurów, niedopałków i pustych butelek, ale nic takiego nie dostrzegła. Poczekalnia była prawie pusta. Pod ścianą stała kanapa, przykryta prześcieradłami. Za nią drewniana ławka. Na ścianach wisiały jeszcze plakaty zachęcające kobiety do regularnej cytologii i opisujące korzyści szczepienia przeciw grypie. Karolina przesuwała światło powoli, lustrując pomieszczenie. Dostrzegła ladę z drewnianym blatem, za którą niegdyś stacjonowały nieprzyjemne recepcjonistki. Na ladzie leżała dziwnie znajoma książka
-Bardzo odważnie-dziewczyna aż pisnęła i upuściła telefon. Szybko po niego kucnęła i oświetliła miejsce, z którego doszedł głos. W rogu stało szpitalne łóżko na którym ktoś leżał.  
-Aleks?- zapytała niepewnie Karolina, a potem podeszła do leżanki. Oświetliła twarz chłopaka, który faktycznie okazał się Aleksem. Włosy miał roztrzepane, a oczy mocno podkrążone. Leżał w popielatym, poplamionym podkoszulku i czarnych spodniach od dresu.  
-Co ty tutaj robisz?- zapytała go, zszokowana.
-Odpoczywam-odpowiedział słabym głosem. Karolina miała pustkę w głowie. Zupełnie nie wiedziała jak interpretować tą sytuację i jakie zadać pytania. Przeszedł ją dreszcz.
-Przecież tutaj jest zimno jak w kostnicy! Gdzie masz kurtkę?  
-Nie potrzebuję jej-odparł chłopak patrząc na nią przez zmrożone oczy.  
Karolina mruknęła pod nosem, a potem weszła za ladę, oświetlając sobie drogę telefonem. Otworzyła wszystkie szafki i zaczęła świecić na zawartość. Dwie były puste, w jednej leżała paczka plastikowych kubków i papierowe ręczniki, a w ostatniej- dwa kraciaste koce. Karolina wyjęła je z szafki i skierowała się w stronę Aleksa. Koce śmierdziały kurzem i stęchlizną. Rozłożyła jeden i zaczęła okrywać chłopaka
-Co ty robisz?- otworzył oczy- dziewczyno, mówiłem, że tego nie potrzebuję. Daj mi spokój. Zgaś to światło i idź stąd.  
Karolina nie odpowiedziała. Dopiero stojąc blisko zauważyła, że plamy na podkoszulku chłopaka to sącząca się spod niego krew. Kiedy weszła, były dużo mniejsze, więc rany na ciele Aleksa musiały być świerze.  
-Dzwonię do szpitala- powiedziała drżącym głosem
-Jesteśmy w szpitalu
-Nie czas na głupie żarty!- krzyknęła- jesteś pokaleczony, krew się z ciebie leje jak przez sitko. Ktoś ci musi pomoc- poczuła łzy napływające jej do oczu. Zaczęła wybierać numer alarmowy. Aleks złapał ją za nadgarstek i odciągnął jej rękę. Spojrzał jej w oczy
-Doceniam twoją pomoc, ale w ten sposób jedynie mi zaszkodzisz.  
-Ale...
-Naprawdę. Nie dzwoń nigdzie, nie mów nikomu. Wszystko jest w porządku.  
-Ja chyba zwariowałam. Albo śpię. Albo zwariowałam i śpię. Człowieku!- Karolina straciła nad sobą panowanie- kim ty jesteś?! Pojawiasz się znikąd, czarujesz wszystkich swoimi zdolnościami, kucasz nad martwymi psami i leżysz tu, w zimnie, w kurzu, obolały-Karolina wplątała palce we włosy, jak zawsze kiedy czuła się sfrustrowana.  
-Chciałem tylko pomóc. Nie chciałem, żeby zginęło więcej zwierzaków.  
-Czy twoje rany... czy są takie same jak u psów, tego samego pochodzenia?
-Znalazłem oprawcę psów. Żaden zwierzak już nie ucierpi. Mam spokojne sumienie. Do lekarza nie pójdę, bo...- przerwał i wykrzywił się w bolesnym grymasie- bo każdy lekarz by zwariował po zbadaniu mnie.  
Karolina mrugnęła kilka razy. W jej głowie kłębiło się tak wiele pytań, że nie wiedziała od czego zacząć. Zaczęła więc ogólnie:
-O czym ty mówisz?
Aleks westchnął.  
-Chcesz mi pomóc?
-Chcę
-To przynieś mi jakieś ciepłe żarcie. Cokolwiek. Byle ciepłe. Może być i kanapka, tylko z ciepłą herbatą.  
-Ale-
-Wtedy ci wszystko opowiem. Tylko nikomu mnie nie wydaj. Jeżeli to zrobisz, nigdy się nie dowiesz, co tak na prawdę tu zaszło.  
-Och- dziewczyna westchnęła zniecierpliwiona. -dobra, idę po żarcie. Chociaż pewnie nie wrócę, bo zanim dotrę do domu to się obudzę.  
Karolina podeszła do okna i otworzyła je, żeby tym razem nie wchodzić w bliski kontakt z ostrymi odłamkami. Tuwim posłusznie czekał na nią pod oknem. Zawołała go, poszła szybko do domu, podgrzała rosół, który jej mama zrobiła z nudów i wlała go do termicznego kubka. Zrobiła kanapkę z sałatą, polędwicą i pomidorem i zawinęła w papier śniadaniowy.
-Wychodzę na chwilę do Gabrysia!- zawołała. Wróciła do szpitala. Aleks siedział na leżance po turecku. Podała mu kubek i kanapkę.  
-Dzięki- powiedział chłopak odwijając papier. Spojrzał na Karolinę- to, co za chwilę zobaczysz... tylko nie świruj za bardzo, dobra?
Karolina uniosła brew. Aleks odłożył kanapkę i zdjął koszulkę. Dziewczyna pisnęła szybko. Na jego ramionach i obojczykach dostrzegła mnóstwo paskudnych, głębokich nacięć. W jednym dostrzegała białą kość chłopaka. Zrobiło jej się słabo. Aleks ugryzł kanapkę i odkręcił kubek z rosołem. Powąchał zawartość, wziął jeszcze kęs kanapki, a potem zaczął łapczywie pić rosół. Karolina nie mogła się nadziwić, że temperatura płynu nie przeszkadza chłopakowi. Aleks wstał gwałtownie i zaczął przyglądać się swoim ramionom. Ku przerażeniu Karoliny, z rozcięć na jego ciele zaczęła szybko wypływać jasnoczerwona krew. I nagle przestała. Na oczach dziewczyny rany zaczęły się wypełniać, skóra zrastać, a zaczerwienie zanikać. Nie zostały po nich nawet najmniejsze blizny. Aleks uniósł ramiona i rozciągnął się.
-Tak lepiej- powiedział i spojrzał na dziewczynę. Ta patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami.  
-No tak- westchnął Aleks. Podszedł do niej, delikatnie złapał za ramiona i poprowadził do leżanki. Posadził ją tam.  
Karolina mrugnęła. Nadal siedziała na zatęchłej leżance w starym szpitalu. Obok niej Aleks przeżuwał ostatni kawałek kanapki, którą mu przyniosła.  
-Wszystko w porządku?- zapytał chłopak zauważywszy jej spojrzenie
-Nie śpię?
-Nie. To co widziałaś zdarzyło się na prawdę. To właściwość mojego... gatunku. Zdolność regeneracji.  
-Twojego gatunku? Jesteś jakimś wampirem, czy co?
-Nie, nie wampirem. Wampiry nie muszą się regenerować, bo byle pazury nie mogą ich zranić.
Karolina czuła całą gamę skrajnych emocji. Lęk, gniew, że ją oszukiwał, wstręt przed jego nieludzkością, niepewność, palącą ciekawość...
-Co Cię tak poharatało?
-Strzyga. Przylazła tu za mną. Niezwykle wyszkolona, błyskotliwa dziewczyna. Nie wiedziałem, że jeszcze żyje. Ostatnio widzieliśmy się pod murem w Berlinie.  
-Aleks, nie wiem, czy to jakiś okropny żart, czy obydwoje popadliśmy w obłęd, dlatego musisz szybko zacząć mówić do mnie jasno, zanim zacznę panikować. Tym razem prawdę.
-Zawsze mówiłem prawdę. Naprawdę przyjechałem z Holandii, naprawdę pomagałem w ujęciu tej strzygi. Nie jestem jakimś wysłannikiem piekieł.
-A więc kim?
-Miałem już tak wiele imion... Jak widzisz, nie jestem człowiekiem. Mam w sobie nadludzki pierwiastek. Tak naprawdę moje zdolności wcale nie są takie rzadkie. Jest nas sporo w świecie, ale musimy żyć w ukryciu. Istnieją potężne organizacje, które obrały sobie za cel ochronę równowagi. Dlatego próbują nas wytępić, żeby na ziemi pozostało tylko to, co naturalne i czego pochodzenie nie jest podejrzane.  
-Więc... pochodzisz SPOZA Ziemi?
-Nie jestem kosmitą. Urodziłem się na Ziemi tylko... mam zakręcone geny.
-Wcześniej powiedziałeś, że psy już nie będą ginąć i że twoje sumienie jest spokojne. Jaki był twój udział w tym wszystkim?
Chłopak milczał przez. Wpatrywał się intensywnie w Karolinę, jakby się nad czymś zastanawiał.  
-Strzyga tropiła mnie. Psy ginęły, bo zanim mnie tu odnalazła, musiała się czymś żywić.  
-Ale dlaczego cię tropiła? Co chciała z tobą zrobić?
Aleks znów się zawahał. Milczał przez chwilę. Wpatrywał się intensywnie w Karolinę, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem wyjął z kieszeni zawiniątko z brudnego płótna. Zaczął je powoli odwijać. Oczom Karoliny ukazał się pierścień. Był duży i zaśniedziały, przywodził na myśl sygnety noszone przez rycerzy w średniowieczu.
-Chciała mi go odebrać.
Karolina wyciągnęła rękę, żeby dotknąć pierścienia, ale Aleks szybko go od niej odsunął.
-Co jest w nim szczególnego?
-To prastary, magiczny artefakt.  
-Magiczny?
-Owszem. Daje jego posiadaczowi pewne... możliwości.  
-Jakie?
-To nie jest istotne. Ważne jest, że wiele osób, wiele stworzeń pragnie posiadać ten pierścień.  
-Ty do nich należysz?
-Nie. Nie marzę o potędze, jaką można dzięki niemu osiągnąć i dlatego wszedłem w jego posiadanie.  
-Dlaczego więc nie oddasz go tym, którzy go szukają?
-Bo w zamian za to, że ja chronię pierścień, pierścień chroni mnie przed Lumen
-Lumen?
-W zamierzchłych czasach, kiedy istoty nadprzyrodzone chodziły swobodnie po Ziemi i bratały się ze śmiertelnikami powstała potężna wspólnota, która miała być odpowiedzialna za sprawy tych z nas, którzy postanowili się ujawnić. Szeregi Wyzwolonych, jak nazywali się nadprzyrodzeni, którzy wyszli z cienia rosły z zadziwiającą prędkością. Wkrótce doszło między nimi do podziałów. Jedni twierdzili, że należy wytępić śmiertelnych i zająć ich miejsce, inni opowiadali się za ludźmi. Doszło do krwawej wojny, w której wielu cywilów straciło życie. Lumen nie brał w tym udziału. Podczas kiedy nadprzyrodzeni mordowali siebie nawzajem i odbierali życie przypadkowym ludziom, Lumen w cieniu wojny rósł w siłę. Tuż przed narodzinami Chrystusa Rycerze Światła uderzyli na nadprzyrodzonych, mordując straszną większość z nich. Reszta zmuszona była wrócić do cienia, by przeżyć.  
Aleks przerwał na chwilę i dopił resztę rosołu.  
-Pyszny. - powiedział i otarł usta wierzchem dłoni- Ludzie Lumen zgromadzili niewyobrażalne bogactwa. Jak łatwo się domyślić, ich działalność zaczęła znacznie wykraczać poza sprawy nadprzyrodzonych. W ten sposób grupa ludzi, która miała odpowiadać za szeroko pojętą administrację urosła do potęgi pozwalającej im podbić świat. Nie zrobili tego jednak. Przynajmniej nie oficjalnie. Inwigilowali i infiltrowali dynastie królewskie i organizacje religijne. Szkolili najlepszych szpiegów, przy pomocy których kontrolowali przepływ pieniądza na wszystkich kontynentach. Wydarzyło się jednak coś, czego Rycerze Światła nie przewidzieli. Pewien skromny rybak z Nazaretu zmienił bieg historii i zapoczątkował wielką rewolucję duchową i religijną. Ludzie przestawali wierzyć w leśne bożki i gusła, przestawali bać się żywiołów i zaczęli wyznawać wiarę w brak egoizmu i czynienie dobra. To znacznie ograniczyło pole działania długich macek Lumen. Zaczęli więc skłócać ze sobą dobrych chrześcijan i powodować rozłamy. To oni byli autorami wielkiego polowania na czarownice w średniowieczu. Zginęło wtedy mnóstwo inteligentnych dziewczyn. Mordowali je tylko dlatego, że umiały myśleć o czymś więcej, niż o dojeniu krów. Lumen doskonale manipulowali ludźmi. Jak marionetkami, sami nie zdradzając własnych sekretów. A mieli ich wiele. Najważniejszym był fakt, że wśród członków Korzenia Światła, czyli pierwszej dwudziestki Lumen, zasiadali nadprzyrodzeni. To poniekąd tłumaczy długi czas, przez jaki udawało im się trzymać organizację w ryzach. Wtedy w średniowieczu dwóch dominikanów wykonało dla Lumen małą robótkę. Napisali Malleus Maleficarum, czyli podręcznik rozpoznawania czarownic wypełniony bujdami wyssanymi z palca. To przez tę księgę życie straciło wtedy tyle kobiet. Legenda głosi, że autorzy demonicznego dzieła nie skończyli dobrze. Jeden z nich natrafił na prawdziwe czarownice, które podobno posiekały go jesiennym deszczem i rozrzuciły na leśnym runie gdzieś w europejskich lasach. Drugi, według innej legendy, patrząc na śmierć, którą spowodował almanach jego własnych kłamstw, popadł w obłęd.
-Skąd to wszystko wiesz?
-Część z opowieści pewnego starego przyjaciela, a część z autopsji.  
-Aleks... mówisz o czarownicach, strzygach wspominałeś o wampirach... Zakładam, że istnieją też wilkołaki, chochoły i inne zjawy, ale czym... kim TY jesteś?  
-Karolina, im mniej wiesz tym lepiej
-Nie, proszę. Powiedziałeś mi już tyle. Powiedz i resztę. Powiedz prawdę o sobie.  
Chłopak westchnął i usadowił się wygodniej na leżance.
- Co wiesz o Merlinie?
-Żartujesz?- zapytała Karolina, ale widząc jego poważne spojrzenie dodała- niewiele. Tyle co w popkulturze.  
-Według legend arturiańskich Merlin był chłopcem bez ojca. Zrodzonym ze śmiertelniczki synem inkuba - Kambionem. Ja też nim jestem.  
-Jesteś synem inkuba?
-Tak. Ponieważ mój ojciec był piekielnym wysłannikiem, moje narodziny odebrały mojej matce życie. Według nauk nadprzyrodzonych, kiedy zabiję pierwszego człowieka, wyszarpię jej duszę i rzucę ją do piekła, dokończając dzieło mojego ojca.
Karolina słyszała poczucie winy w jego głosie.  
-To okropne.
-Powiedziałem ci, błogosławieństwo i przekleństwo. W każdym razie Lumen mnie ściga, tak jak wszystkich innych nadprzyrodzonych. Ten pierścień daje mi moc maskowania swojej obecności. Normalnie Rycerze Światła wyczuliby moją obecność. Tak jak ja wyczuwam ich.  
-Więc ta Strzyga...pracowała dla Lumen?
-Nie. Oni nie współpracują z nadnaturalnymi. Zabijają nas, bez prawa do obrony. Strzygę przysłała ktoś inny. Podejrzewam, że ktoś z podwórka mojego ojca, kto pragnie dorwać się do pierścienia, zanim zrobi to Lumen
-O co chodzi z tym pierścieniem?
-To Dux. Został stworzony przez trzech najpotężniejszych magów, którzy byli przeciwni dominacji Lumen. Przyjaciel przysięgał, że składają się na niego przetopione elementy Excalibura. Sam nie znalazłem na ten temat żadnej wzmianki, więc nie wiem, czy można temu wierzyć. Mówi się też, że aby go stworzyć jeden z magów poświęcił swoje życie i pozwolił pozostałej dwójce zamknąć swoją esencję w pierścieniu, czyniąc go w ten sposób rozumnym W każdym razie jedyna informacja o Dux jest taka, że jest wykonany ze szczerego złota.. Nadprzyrodzeni przerzucają się co chwilę nowymi teoriami. Przez jakiś czas wierzono, że Dux to po prostu sztabka złota, wcześniej podejrzewano, że to kielich.
-Jeżeli tak, to skąd wiesz, co takiego posiadasz?
-Wszedłem w posiadanie pierścienia jako mały dzieciak. Bawiłem się na przedmieściach Pragi i znalazłem go pod kamykiem. W momencie, kiedy założyłem go na kciuk, a był jeszcze wtedy o wiele za duży, doznałem wizji. Dux opowiedział mi o sobie. Tak naprawdę, to on znalazł mnie, a nie ja jego. Spośród licznych inkantacji, które zostały w nim zamknięte wiele z nich stanowi ochronę przed znalezieniem. Dux nie pozwoli znaleźć się osobie, która będzie go chciała wykorzystać dla władzy. A jest takich osób wiele, bo stanowi on potężną broń.  
-Co tak n prawdę robi ten pierścień?- zapytała Karolina patrząc na niepozorną błyskotkę.  
-Pokażę ci. - Aleks wstał i stanął naprzeciwko Karoliny. Włożył pierścień na palec wskazujący i wskazał nim na dziewczynę - Fides, Ancora, Libita
Karolina nie widziała żadnych iskier wydobywających się z pierścienia, ani strumienia światła kierującego się w jej stronę. Nie usłyszała też tajemniczych dźwięków. Ale w momencie, kiedy Aleks wypowiedział te trzy słowa, w jej serce wlała się tak nieopisana radość, że o mało nie ugięły się pod nią kolana. Uśmiechnęła się szeroko i poczuła ciepłe strumienie łez, skapujące z jej policzków, na których czuła gorące rumieńce.  
-Finis- powiedział Aleks, a emocje opuściły dziewczynę.
-Co... co to było?
-Czyste szczęście. Ten pierścień pozwala rządzić ludzkimi instynktami, emocjami. Dlatego jest tak cenny. Ludzie to najpotężniejsze zwierzęta na Ziemi. Ten, kto włada ludźmi, włada światem.  
-Więc ci potężni magowie, przeciwni Lumen chcieli robić dokładnie to samo co oni? Chcieli kierować ludźmi jak marionetkami.
-Bardzo prawdopodobne, ale nie da się tego udowodnić, ponieważ magowie stracili życie w Bitwie, o której się nie mówi. Zanim zadasz pytanie powiem ci, że to długa historia, nie na dzisiaj.  
Dziewczyna zrobiła niezadowoloną minę.  
-Słuchaj, to co ci powiedziałem... zdajesz sobie sprawę, że obdarzyłem cię ogromnym zaufaniem i liczę na to, że mnie nie zawiedziesz.  
-Dlaczego nie użyjesz pierścienia żeby zmusić mnie do milczenia?
Chłopak przyglądał jej się przez chwilę
-Jeżeli przesadzę z magią, Lumen namierzą mnie bez problemu. Proszę cię, żebyś nie mówiła nikomu, bo od tego zależy moje życie. Szczególnie swojemu gorylowi. Jutro przyjdą pewnie wyniki z laboratorium, a twoja mama napisze w gazecie, że z pobliskiego zoo uciekł młody niedźwiedź. Tymczasem chciałbym się przespać.  
Karolina zrozumiała, że Aleks ją spławia. Nic nie mówiąc podeszła do okna. Spojrzała na chłopaka jeszcze raz, wciąż nie wiedząc, czy to sen czy jawa. Aleks stał z rękami w kieszeniach i patrzył na nią, marszcząc czoło. Kiedy dziewczyna dotarła do domu była tak wyczerpana, że nie miała siły wchodzić po schodach. Zmusiła się, żeby wziąć szybki, gorący prysznic a potem położyła się do łóżka. W momencie kiedy jej głowa dotknęła poduszki zaczęła łkać i musiała zasłaniać się kołdrą, żeby nie zacząć głośno zawodzić. Rozmowa z Aleksem i rzeczy, których się dowiedziała były dla niej zbyt wielkim ciężarem.  
***
Następnego dnia Aleks nie przyszedł do szkoły. Przyszedł za to Gabryś, który powitał Karolinę pretensjami o nie odzywanie się do niego przez cały poprzedni dzień. Dziewczyna nie była skora to wyjaśnień.  
Gabryś położył przed nią najnowsze wydanie Dziennika Lokalnego, w którym tajemnica śmierci psów została wyjaśniona, poprzez znalezienie w pobliskim lesie niedźwiedzia zbiegłego z zoo.  
-Więc jednak Kruk nie zabił tych zwierząt. Nie zmienia to faktu, że mu nie ufam. Uważam, że to bardzo podejrzany typ i że nie powinniśmy się z nim zadawać. Trzymaj się od niego z daleka, Karolcia.
I wtedy uderzyła ją pewna myśl. Aleks nie mógł powiedzieć nikomu o swojej prawdziwej tożsamości. Stronił od towarzystwa, nie miał rodziny, żył w ciągłym strachu i na domiar wszystkiego mieszkał w opuszczonym szpitalu. Karolinie zrobiło się go bardzo żal.  
-Taa, masz rację- odpowiedziała nieobecnym głosem Gabrysiowi.  
Wróciwszy ze szkoły z satysfakcją stwierdziła, że w domu nikogo nie ma. Przystąpiła więc do realizacji planu, który zrodził się w jej głowie na wybitnie nudnej lekcji WOSu. Spakowała torbę swojego taty i poszła do starego szpitala. Wgramoliła się przez okno i kiedy się odwróciła, by je zamknąć, ujrzała Aleksa z grubym konarem w dłoni, który nad nią unosił.  
-Możesz to odłożyć? To tylko ja- powiedziała wystraszona.
-Nie powinnaś się tak skradać.  
Karolina nie odpowiedziała. Podeszła do leżanki, na której stacjonował chłopak i odsunęła suwak torby. Wyjęła z niej prześcieradło i kołdrę z owczej wełny, którą dostała od babci. Zaczęła ścielić leżankę.
-Co ty robisz?
-Sadzę fasolę- odpowiedziała z irytacją- nie możesz spać w tych śmierdzących kocach. Sam już śmierdzisz jakbyś był wypchany zatęchłymi skarpetami.
-Jak to miło z twojej strony.  
Wyjęła z torby podkoszulek z napisem "Fuck google, ask me" i rzuciła nim w chłopaka.
-Masz, jest świeżo uprany. Przyniosłam ci też termos z gorącą herbatą. Zważywszy na to, co stało się wczoraj, nie powinieneś się z nim rozstawać.  
-Wiesz, to naprawdę miłe, ale zupełnie niepotrzebne.  
Karolina rzuciła termos na leżankę i odwróciła się do chłopaka. Nadal był w ciuchach z poprzedniego dnia, ale wyglądał o wiele lepiej, ponieważ spod jego oczu zniknęły cienie i widać było, że czuje się dobrze.  
-Ile czasu zamierzasz tak żyć? Jak jakiś bezdomny?
-Technicznie rzecz biorąc jestem bezdomny. Ale możesz zabrać te rzeczy, bo jutro się stąd wynoszę.  
Karolina milczała.
-Ktoś wiedział, gdzie przysłać tamtą strzygę. Kiedy nie wróci, nabiorą podejrzeń i wyślą kolejnego najemnika. Nie chcę już ściągać kłopotów na to miasto.
-Dokąd pójdziesz?
-Jeszcze nie wiem. Powoli wyczerpują się miejsca, w których mógłbym się ukryć.  
-Ile ty masz lat?
-Urodziłem się w czasach, w których nikt nie pilnował tak skrupulatnie dat, szczególnie narodzin dzieci, więc nie wiem.  
-I uciekasz całe życie?- mimo, że chłopak odpowiadał jej normalnym tonem, Karolina miała ochotę uściskać go jak małego chłopczyka, bo w jej oczach był jak samotna, zabłąkana sierota.
-Większość.  
-Ale przecież jesteś dobry. Nie chcesz nikogo zabić i pomagasz... Pomogłeś nam z psami. Czy to całe Lumen nie może ci odpuścić?
-Lumen nigdy nie odpuszcza. Jestem nadprzyrodzonym i muszę zginąć, dla zachowania równowagi.  
-Nie ma jakiegoś sposobu?
-Być może jest- odpowiedział cicho chłopak.  
-Jaki?
-Teoretycznie Łącznik mógłby zdjąć ze mnie piętno nadprzyrodzonego.  
-Łącznik?
-Osoba, która ma kontakt z Niebem i z Piekłem.
-Istnieją tacy łącznicy?
-Na pewno istniało dwóch. Z tego co wiem, jeden nadal gdzieś jest. Zamierzam go odnaleźć, choć bez magii jest to praktycznie niemożliwe, a z nią narażę się na wyśledzenie przez Lumen.  
-Kim są Ci łącznicy?
-Ostatnimi ludźmi, którzy zawarli umowę i z Piekłem i z Niebem. Autorami Maellus Malificarium.  
-Ci dominikanie? Ale przecież to było w średniowieczu.
-Jeden z nich, Jakob Sprenger w zamian za zdradę swojej wiary dostał dar nieśmiertelności. To ten, który popadł w obłęd.
-Setki lat życia w obłędzie-skomentowała Karolina- raczej nie opłaciło mu się pisanie księgi.  
-Skąd wiesz, gdzie go szukać?
-Nie mam pojęcia, gdzie go szukać. Ale ten przyjaciel, o którym ci wspominałem powiedział mi, że według jednego podania dominikanin zamieszkuje polską puszczę. To dlatego tu przyjechałem.  
-A jeśli Lumen cię złapie... co z tobą zrobią?
Aleks przekrzywił głowę i spojrzał w okno
-Upewnią się na każdy możliwy sposób, czy rzeczywiście nie da się mnie zabić, a potem uwiężą mnie w Bedlam na wieczność. Tam umieszczają wszystkich nieśmiertelnych.  
Karolina nie miała pojęcia co powiedzieć. Było jej tak bardzo szkoda tego chłopaka.
-Chcę jechać z tobą.
-Słucham?- Aleks patrzył na nią, nie rozumiejąc.
-Chcę ci pomóc. Chcę jechać z tobą.  
-To wykluczone. Ja nawet nie wiem, gdzie jadę. A ty nie jesteś mi nic winna.
-Znasz taki typ ludzi, którzy są tak upierdliwi i nieczuli na delikatne wzmianki o braku dystansu i za wszelką cenę chcą pomagać? Ja właśnie do nich należę. Chcę ci pomóc. Poza tym, świat w którym żyję okazuje się zupełnie inny, niż postrzegałam go przez całe życie. Stał się obcy i przerażający, a ja chcę dowiedzieć się więcej o jego nadprzyrodzonej stronie.  
Wyraz twarzy Aleksa złagodniał
-A co z rodzicami, Gabrysiem i szkołą?
Tego Karolina nie przemyślała. Potem wpadła na pewien pomysł. Zapytała:
-Jak dobrze potrafisz fałszować dokumenty?

silence

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 11299 słów i 65701 znaków.

2 komentarze

 
  • Paaula

    wow. człowieku masz niezła wyobraźnie. Rewelacyjne opowiadanie.  ps. czekam na nastepną cześć :D

    16 sie 2012

  • Morosov

    Jestem zachwycony. Klasa mistrzowska. Twoje opowiadanie powala. Z niecierpliwoscia czekam na kolejna czesc, i mam madzieje ze bedzie taka jak ta.

    2 sie 2012