Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Dulkaney

Dulkaney Wyszedł z oberży chwiejącym się krokiem, ale szczęśliwy. Szcześliwy ponieważ miał na sobie ubranie jak i również narzędzie jego pracy czyli miecz. Co nie każdemu się zdażało by wszystko ocalało po nocy spędzonej w karczmie i wszystko było na swoim miejscu.
W okolicy w której obecnie przebywał, krajobraz wyglądał niebyt urokliwie. Fakt taki był, że jeśli przechodziłeś przez park to wszystkie okoliczne ptaki nagle się zlatywały jak muchy do gówna i srały, przeważnie trafiając właśnie w ciebie. I tak za każdym razem, nie ważne czy uciekałeś czy nie.
W mieście Dulkaney też nie było za dużo do zwiedzania, ot jedna karczma, parę chałup na krzyż i tyle. Druga część natomiast była niedostępna dla zwykłych ludzi. Majętni tam żyli, a wpuszczali tam tylko gdy się okazało papierek ze specjalnym stemplem. Ale cóż, w swojej profesji nie móg narzekać, jechał tam gdzie było zlecenie, czasem udawało się wytargować tyle, że przez parę dni, a czasami i tygodni można było sobie pozwolić na komfort przespania się gdzie łóżko nie rozlatywało się, kołdra nie śmierdziała, a w jedzeniu nie znalazło się żadnej muchy, ani  robala. Ale tak było tylko czasami.  
Trudnił się zabijaniem ludzi. No oczywiście tych za których głowy była wyznaczona nagroda. Parę tygodni temu Jeff miał takie małe zleconko by zarąbać jakiegoś szlachcica, jak się okazało szlachcic ów czmychnął dzień wcześniej niczym  wiewiórka na drzewo do pobliskiego miasta na wzgórzu, do Skelnister. Tam podobnież miał załatwić sprawę z niejakim jednookim Gitnayerem, sprawa widać prosta nie była ponieważ szlachcic na drugi dzień wisiał w pobliskim lesie na drzewie. Ale Jeff dostał swoją dolę za to, że przekazał informację komu trzeba i gdzie trzeba.
Na tenczas miał zlecenie na kupca który miał przebywać w Dulkaney. Minęło jednak dwa dni, a po kupcu ani widu ani słychu. Kupiec Kornik , niewidomo jak i  kto nadał mu taki pseudonim, podobno tam gdzie się zjawiał sprzedawał jakieś prochy. Co prawda Jeffa nie obchodziło co sprzedawał, ale zawsze parę informacji mogło się przydać.

Jeff otrzeźwiał nieco, ruszył w stronę rynku gdzie był malutki targ. Była tam pani, która sprzedawała jabłka, morele i inne warzywa, obok niej sprzedawał dziadek różne buty, pasy i ozdoby, no i bardzo proszę, był też i upragniony oto kupiec. Jeff poznał go bardzo łatwo, po  czerwonym klejnocie który kupiec nosił na ręce. Nim doszedł do jego straganu kupca już nie było,  wiedząc co się szykuje pobędził co tchu w płucach w byle jaką stronę byle by się oddalić od tego skurczybyka z mieczem. Nie uciekł za daleko. Tuż przy tutejszym zamtuzie dopadł Kornika. Wyjął miecz i jak zwykle sprawnie robiąc finty i parady a musiał robić ponieważ kupiec o dziwo też miał miecz, po minucie zarąbał go.
Dzień jak codzień, pomyślał.  


  

kamil1loboda2

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 523 słów i 2945 znaków, zaktualizował 8 mar 2019.

Dodaj komentarz