
Grayan bawił się ziemią i zastanawiał się skąd u licha wziął się w lesie...tak intensywny zapach świerku mógł rozlegać się tylko w lesie, nie mógł zobaczyć boru lecz czuł go każdym innym zmysłem. Rozważania na temat jego pobytu w świerkowym gaju przeszły na drugi plan, jego myśli zakrzątali teraz rodzice. Niepokój zaczął wypełniać każdy kawałek jego ciała. Gdzie jest mama? Gdzie jest tata? Czuł jak drżą mu dłonie, stopy, oddech lecz nie czuł drżenia serca. Rozległ się cichy płacz, potok łez zwilżał ziemie niczym deszcz. Grayan szczypał się w policzki z nadzieją, że to zły sen, jego twarz była bardzo chuda, czuł wystające kości pod skórą. Przypomniał sobie, że chorował a ostatni widok, który został w jego pamięci to usta matki całującej go do snu - To co teraz się dzieje to wynik wysokiej gorączki, a gdy tylko ta minie świat wróci do normy- Modlił się w duchu, żeby to był twór temperatury. Teoria choroby trochę go uspokoiła. A skoro to tylko choroba postanowił pozwiedzać ten wymyślony świat mimo, iż niczego nie widział, wydawał się on nadzwyczaj realistyczny, szczególnie ten zapach świerków, śpiew ptaków. -Śpiew ptaków? ptaki nie śpiewają w nocy to znaczy, że musi być dzień, a przynajmniej poranek, dlaczego więc wciąż nic nie widzę?-debatował sam ze sobą, czekał szlochając cicho aż ten sen się skończy.
Przechadzał się po czarnym lesie z rękami przed sobą aby uniknąć zderzenia z pniem, słyszał trzaskanie gałęzi pod stopami, szelest mokrej, błotnistej ściółki gdy nagle się o coś potknął z szybkiej obdukcji wywnioskował, że to kamień. Przycupnął na nim nie widząc sensu w dalszym ryzykowaniu upadkiem. Świat wydawał się o wiele spokojniejszy gdy nie zagłuszały go trzaskające pod stopami gałęzie. Z harmonii odgłosów przyrody dobiegł go dźwięk nie pasujący do reszty - był to śpiew dziewczyny. Delikatny niczym muzyka dzwonków powiewających na wietrze. Grayan postanowił iść za tym głosem z każdym jego krokiem śpiew stawał się wyraźniejszy i głośniejszy gdy był już pewny, że to Sara zawołał ją - Saro, pomóż mi proszę! Nie widzę Cię, proszę podejdź do mnie! - jednak dziewczyna, którą wziął za Sarę, córkę stajennego nie była nią. Dziewczyna spojrzała w głąb lasu, zobaczyła między drzewami postać chłopca, wytężyła wzrok, chłopiec potykał się o wystające korzenie drzew im bardziej się zbliżał tym jego postać bardziej ją przerażała. Twarz miał szarą, ciuchy podarte, umorusany ziemią z dłońmi wyciągniętymi przed siebie - Nie jestem tym za kogo mnie bierzesz. Nie zbliżaj się - Dziewczyna zbierała zioła w lesie, widząc zbliżającą się w jej stronę postać podniosła koszyk z ziemi i zaczęła się wycofywać do tyłu. Pomimo iż chłopiec był mały z każdym kolejnym krokiem wydawał się straszniejszy, nie był różowy i pulchny jak inne dzieci, które znała był przerażająco chudy. Z każdym krokiem stawał się wyraźniejszy co nie działało na jego korzyść.
-Nie wiem gdzie jestem. - krzyknął rozpaczliwie w jej stronę, rozglądał się dookoła jakby wciąż jej nie widział chodź stał już dosyć blisko.
-Nie podchodź bliżej! - krzyknęła gotowa do ucieczki.
-Sara, proszę - Jego głos drżał coraz bardziej, brzmiał jakby zaraz miał zalać się łzami - proszę - dodał błagalnym piskiem.
2 komentarze
Karou
dopiero teraz to znalazłam, a szkoda bo jest naprawde ciekawe
Niewiadomy
Fantastyka nie jest tu ceniona. Zostań z tym na Opowi chyba że masz jakieś opowiadania erotyczne lub romans. Wtedy to tutaj.