Moje życie przepełnione było straszliwymi nieszczęściami, z których większość się nie wydarzyła
Michael de Montaigne „Próby”
Obudziłem się w zbyt jasno oświetlonej sali, nagi i podłączony do kroplówki.
- Ten nie był naćpany – usłyszałem z pokoju obok. – Po prostu zużył się biedaczek. – Tu śmiech drwiny.
– A wiec to już starość? – spytałem samego siebie zaskoczony. Chudy łysol o ziemistej cerze i wyłupiastych oczach wszedł nieoczekiwanie i odsłonił moją zmarnowaną nagość. Obok na łóżku leżał jakiś grubas. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. – Zboczeniec – uznałem, odwracając wzrok. Chudy odezwał się przyjaźnie: - Miał pan dużo szczęścia. To tylko stan przed zawałowy, a nie zawał, więc może pan spać spokojnie, o ile zastosuje się pan do zaleceń i będzie brał leki. – To miała być dobra wiadomość. – Ale dzisiaj jeszcze pan z nami zostanie, na obserwacji – dodał, po czym zaczął mnie obmacywać po bebechach. – Żołądek uciskał na serce, stąd ta cała akcja z zasłabnięciem. Wieńcówka ma zwężone pole, przydusiło się to wszystko. Od jutra idzie pan na dietę. Żadnych ciężkostrawnych dań, ani używek.
- W dupę mnie pocałuj – pomyślałem. – Oczywiście panie doktorze. Nie chcemy się przecież znowu za szybko spotykać - odparłem grzecznie i żartobliwie.
Chudy wyszedł, nakrywając mnie niedbale prześcieradłem. Grubas, podpięty do takiej samej aparatury co ja, zaczął leniwą gadkę: - Miał pan szczęście… - Cisza, nic nie odpowiedziałem – Mnie dopadło na dobre. Ledwo przepchnęli tego skrzepa… Zastawki będą mi wpinać. – pochwalił się. – A pan jutro wychodzi na wolność… pozazdrościć. – Sapał. – Taka starsza pani tu była. Zdaje się pańska matka, ale pan jeszcze był wtedy nieprzytomny.
I dzięki Bogu – stwierdziłem, milcząc.
- Martwiła się… - ciągnął dalej grubas. – I pana żona też była. Rozpłakała się, ale jakoś tak… - nie dokończył.
No jasne, że się rozpłakała, przecież przed śmiercią nie zrobiłem przelewu, dziwce jebanej! – tu tym bardziej cieszyłem się, że pozostawałem nieprzytomny.
- Jestem Janek – przedstawił się mój sąsiad.
- Artur – odbąknąłem.
- Nie będę cię dłużej męczył, Arturek, swoim głupim gadaniem. Obydwaj mieliśmy ciężki dzień. -
Przyjął ten komunikat z głęboką ulgą. Co za namolny typ – stwierdziłem. Nie spodziewałem się, że ta znajomość może się rozwinąć, ani przetrwać dłużej niż jeden, nieudany dzień. Życie to niezła wredziara.
***
Marzena leżała w kąpieli, rozkoszując się zapachem różanej piany. Wysoki mężczyzna wszedł bez pukania i usiadł na brzegu wanny. W dłoni miał złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie łzy.
- Ładne – powiedziała dziewczyna zalotnie, wynurzając nagi dekolt. Kiedy złoto ozdobiło już szyję dziewczyny, wyprężyła się niczym kot z zadowoleniem. Oplotła mokrą ręką ramiona ofiarodawcy i wciągnęła go do wody, chociaż był w koszuli. Cienki materiał przylgnął do torsu, podkreślając efektowną muskulaturę. Podobał jej się. Był sprężysty i silny. Pragnęła go i …kochała. Tak, zakochała się, chociaż zawsze uważała, że romance są dla głupich kretynek, a ona przecież nie jest głupia. Zobowiązania to klatka dla frajerek – brzmiała podstawowa dewiza. Nie tym razem. Wpadła po uszy i co gorsza chciała wpaść głębiej, ale okoliczności nie były sprzyjające. Musiała więc zadowolić się romantycznym wieczorem od czasu do czasu, a później czekać, jak żona marynarza, aż ukochany znów łaskawie zawinie do portu. Dzisiaj należał do niej, tylko dziś. Na chwilę.
***
Ola zobaczyła Janka już w korytarzu. Pomachał do niej przez szybę. Był pod obserwacją, podłączony do aparatury, wiercił się jakby chciał wstać, ale nie bardzo mógł się ruszyć.
- Leż spokojnie – przykazała mu siostra, całując w czoło. Nie mógł wytrzymać, usiadł szamocząc się, jak dziecko, które nie może zasnąć.
- Wszystko będzie dobrze – zaczął.
- Wiem, rozmawiałam z lekarzem. Wstawią ci bajpasy i idziesz do domu.
- Będę na baterie. Taki nakręcany miś. – Zaczął się wygłupiać, machając za grubymi kończynami, jak mechaniczna zabawka i chichotał. Zirytował siostrę.
- Och, uspokój się wreszcie! – rozkazała, popychając grubasa, żeby w końcu położył swoją szaloną, rozczochraną głowę na poduszce. Śmiał się dalej, a ona naprawdę przejmowała się całą sytuacją i nie było jej do śmiechu. Zerknęła na mężczyznę, leżącego obok. Wyglądał znajomy. Zastanowiła się przez chwilę.
- To Artur. – wyjaśnił Jan. -Też miał prawie zawał, ale taki nie do końca. Jutro go wypuszczą.
Aleksandra nie mogła sobie przypomnieć, gdzie widziała tego człowieka, niemniej efekt dejavu stawał się wręcz nieznośny. Odwróciła się z powrotem w stronę brata.
- A jak twój szef? - zapytała. - Kto przejął obowiązek opieki nad potworkami?
- Serafin. Jest młody, ale ma wielkie serce i dużo zapału. Może go nie zjedzą… - zażartował, nie ustając z wesołości. Obudził tym współlokatora. Szczupły mężczyzna o zamglonych, ciemnych oczach, sapnął, przeciągając się na niewygodnym łóżku.
- Dzień dobry – przywitała się szczupła, drobna kobieta, skinieniem głowy.
- Jak dla kogo – odparł zmęczony życiem pan, spoglądając na bladą okularnicę, która uśmiechnęła się na te słowa.
- O, a jego dowcipy to cię śmieszą, będę zazdrosny – powiedział Janek, czym zawstydził siostrę, niepotrzebnie, bo zarumieniła się i chciała natychmiast wyjść. – To jest Ola – ciągnął dalej, zapoznając obydwoje.
- Miło mi, Artur. – Pomachał pojednawczo niedoszły zawałowiec.
- Brat mówił, że jutro pana wypisują. – Równie dobrze mogłaby powiedzieć: „Odwal się” i poczuła swój nietakt aż nadto dobrze.
- Tak, będę mógł znów chlać na umów, palić fajki i prowadzić totalnie niezdrowy tryb życia, z tą różnicą, że każą mi łykać nitroglicerynę – oświadczył z dumą roznegliżowany pan, odklejając niechcący jedną z diod. Aparatura na chwilę zaczęła wariować, a on w panice próbował przykleić odłączony kabelek. Udało się, ale i tak do sali zajrzała zaniepokojona pielęgniarka. Artur uśmiechnął się sztucznie. Ola parsknęła śmiechem.
- Wybuchowy z pana facet: zabawa kabelkami, nitrogliceryna … – Zaśmiała się Ola. Mężczyzna uznał to za komplement i wyprężył dumnie pierś. Jasiek tymczasem zerknął na siostrę zaskoczony. Zawsze chłodna i zasadnicza, nieoczekiwanie zrobiła się nawet sympatyczna, wręcz skora do flirtu. Zaświtała mu w głowie pewna myśl. – Przyjedź jutro rano, tak do dziesiątej – powiedział.
- A cóż to za ton, braciszku? Rozkazujesz mi? – obruszyła się nieco.
- Nie, to subtelna prośba.
- Ani subtelna, ani prośba. Poza tym muszę iść jutro rano do pracy – wytłumaczyła się.
- Nie dali ci wolnego z okazji ciężkiej choroby bliskiego członka rodziny?!
- No jakoś nie.
-Przyjedź – nalegał. Wlepił w Olę błagalny wzrok, jakby od tego naprawdę miało zależeć cale jego życie i czekał aż zmięknie.
- Dobrze, zobaczę, co da się zrobić. Może się zamienię z Kryśką… i wtedy… Zaczekaj – Wyszła, żeby zadzwonić, po chwili wróciła z dobrą wiadomością. Jasiek ucieszony poczuł wiatr w żaglach i wysunął kolejne roszenia – Kup mi fajki. – Tym razem przesadził.
- Zwariowałeś!- ryknęła nauczycielskim głosem blondynka.
- To nie dla mnie – bronił się, ale już rozpętał burzę. Dowiedział się, że jest nieodpowiedzialnym psycholem, idiotą i debilem. Jego sąsiad słuchał nieco zaskoczony, jak kobieta, z którą jeszcze przed chwilą tak przyjemnie sobie gawędził. Strategicznie zsunął się pod prześcieradło, żeby nie oberwać rykoszetem od rozjuszonej siostruni i nie miał zamiaru się wychylać. Na szczęście rozjuszona bestia szybko straciła impet. Nakarmiła niesfornego braciszka paskudną owsianką, przyniesioną przez salowe, a na deser zostawiła kiść bananów. – Idealne dla kogoś, kto bez wątpienia pochodzi od małpy – stwierdziła i pożegnawszy się, poszła sobie równie szybko jak przybyła.
Już w korytarzu myślała sobie, że może przesadziła i powinna była ugryźć się w język, który okazał się być może zbyt ostry. Matka zawsze twierdziła, że właśnie dlatego została starą panną. Nie umiała się wdzięczyć i głupio uśmiechać, usługując przy tym mężczyznom. Zawsze miała swoje zdanie i głośno mówiła, czego chce. Czy była arogancka? Raczej do bólu szczera i no cóż z pewnością impulsywna. Lubiła sobie pokrzyczeć, czasem popłakać. Nie widziała w tym nic złego. Nie rozumiała także dlatego maiłoby to rzutować na jej stan cywilny. Wiele podlejszych i bardziej ciętych bab jakoś wyszła za mąż, więc dlaczego akurat w jej przypadku impulsywność oraz szczerość stanowiły problem? – Matka zawsze się mnie czepiała – stwierdziła w myśli. – Jaśkowi wszystko było wolno. Mówił co chciał, robił co chciał i w ogóle odstawiał takie numery… i wszystko uchodziło mu na sucho. Nikt nie miał do niego pretensji, bo chłopak. A ja? Musiałam być: idealna, uśmiechnięta i perfekcyjna, albo dostawałam po łbie. Taka sprawiedliwość. Dobrze, że czasy się zmieniły i dziewczynki mogą teraz zachowywać się naturalnie, a nie wbijać się w gorset wzoru doskonałości, cnotliwości i tak dalej. Moja Zosia ma lepsze życie. O nie, Zosia! Godzinę temu powinnam odebrać ją z treningu – przypomniała sobie nagle. – Jestem wyrodną matką, zapomniałam o własnym dziecku. – W pospiechu wyciągnęła telefon, żeby skontaktować się z córką.
***
Obudziłem się w środku nocy i nie mogłem już zasnąć. Może to przez leki, a może dlatego, że w szpitalach nigdy nie jest dość cicho, ani dość ciemno. W sali pielęgniarki zgasiły światło, ale w korytarzu i w dyżurce paliły się niebieskawe jarzeniówki, bijąc po oczach. Próbowałem się obrócić, tak żeby nie odłączyć kolejnego, cholernego kabelka, lecz nie za bardzo mi się to udało. – Jutro się wyśpię – pocieszałem się. – O ile mamusia da mi szansę i nie zamęczy swoją nadopiekuńczością…. – Bolały mnie plecy i czułem się dziwnie zdrętwiały, jakby… matrwy…, ale przecież żyłem. Co się właściwie stało? Nie pamiętałem dobrze. Powiedzieli, że miałem stan przedzawałowy, że zasłabłem. – Bzdury! – mailem sobie. – Pochlałem, bardziej niż zwykle i stało się, a jeszcze trzeba sobie powiedzieć, że poranek miałem naprawdę trudny i nie do pozazdroszczenia. Ktoś w ogóle wziął to pod uwagę? Ależ skąd. Panowie z dyplomami akademii medycznej wiedzą lepiej. Dostaje palant tabeleczki i już wie wszystko. A mnie ktoś w ogóle pytał, jak ja się czuję? Gdzie tam! Po co? Jutro mnie wypiszą i zapomną o mnie, zanim jeszcze wyjdę z budynku. I ja też o niż zapomnę… . Niestety, szefa trudno będzie przekonać, że wciąż jestem niezawodny. Mariolka już pewnie wskoczyła w moje buty. Brakuje żeby przespała się z jakąś szychą, choćby i z samym Brauerem, i załatwi mnie, wygryzie lamusa. – Takie to niespokojne myśli kłębiły się w mojej głowie od północy i dręczyły aż do świtu, kiedy znów, prawie spokojnie, zasnąłem. Obudziły mnie pielęgniarki, strasząc kolejną igłą. – Krew do pobrania muszę wziąć – zakomunikowała zbyt mocno umalowana pani w średnim wieku i zacisnęła mi gumkę na nadgarstku. Uderzyła kilka razy przedramię, podobno żeby znaleźć żyłę. Widziałem, jak się wkłuwa i napełnia posoką kolejne próbówki z granulkami. Przypominała niedokarmioną wampirzycę, a jej zasiniałe po nocnym dyżurze oczy krzyczały o więcej. Później przyszła salowa z „pysznym śniadankiem”. Musiałbym być naprawdę chory, żeby przełknąć tę breję. Ukradłem sąsiadowi banana, kiedy spał. Jestem świnią, trudno, ja tam się już przyzwyczaiłem.
Czekałem, jak zbawienia, obchodu i lekarza, który da mi zielone światło i wypuści do ludzi. Przyszedł w asyście czerech smutnych towarzyszy. Obejrzeli moją kartę przedzawałową, pokręcili głowami, po czym pan ordynator oznajmił, że zostaję z nimi na dalszą obserwację. Myślałem, że oszaleję. Szeroki uśmiech na mojej twarzy zamienił się w grymas niezadowolenia.
- Proszę mnie wypisać na żądanie! – ryknąłem. – Badania mogę chyba zrobić poza szpitalem, prawda?
- Tak, czekając w kilometrowych kolejkach, miesiącami. Na miejscu załatwimy wszystko w dwa dni i będzie pan wolny – tłumaczył spokojnie doktor.
- Nie zostanę – zaprotestowałem, niczym rozkapryszone dziecko, zaplatając ręce na piersiach, ale nikt się nie przejął moimi fochami. Lekarze popatrzyli po sobie znacząco i zwrócili się w stronę Janka, ignorując zachowanie kolejnego niesfornego pacjenta. Zapewne mieli duże doświadczenie z podobnymi przypadkami.
- Ten przynajmniej jest spokojny – stwierdził ordynator. – Dobrze, przygotujcie pana do zabiegu – wydał zarządzenie, po czym wszyscy wyszli.
Nie do wiary – pomyślałem. – Normalnie, jakby mieli do czynienia z jakimś upośledzonym albo wariatem. Kompletnie mnie olali – ubolewałem. Oczywiście nie rozumiałem, że postąpili tak dla mojego dobra. Byłem wściekły, chciałem zadzwonić: do mamy, do szefa, do panienek i… wtedy zorientowałem się, że… nie mam telefonu. Wygramoliłem się z łóżka i wspierając na stojaku z kroplówką, wylazłem na korytarz. – Halo, jest tu kto? – Cisza. Podpełzłem boso do dyżurki. Nie miałem daleko, ale zziajałem się. Zajrzałem, pusto. Usiadłem na kanapie wewnątrz pokoju bez drzwi, czekając aż pojawi się ktokolwiek. I pojawił się – mały, rozczochrany salowy z mopem. Spojrzał pytająco zbyt dużymi, okrągłymi oczyma. Nie powinno mnie być w jego miejscu pracy.
- Może mi pan pomóc? – zapytałem.
- Co potrzeba? – podjął rozmowę młody mężczyzna, mający jakoś zbyt miękki akcent. - Ukrainiec, albo Białorusin – oceniłem go. – Nie mogę znaleźć swojego telefonu – powiedziałem.
- Ja nie wziąłem – zaczął się bronić chłopak, drapiąc po płowej czuprynie.
- Rozumiem, nie o to chodzi, po prostu nie wiem gdzie jest…
- Ja też nie wiem. Nie wziąłem – odburknął. – Ludzie myślą, że jak ktoś zza Bugu, to zaraz kradnie . – pożalił się i zaczął nerwowo mopować podłogę. Odpuściłem sobie. Rozejrzałam się po korytarzu. Zegar ściennym pokazał dziewiątą. -Gdzie wszyscy są, do cholery?- zirytowałem się i wróciłem do pokoju, gdzie już czekała na mnie jakaś przepyszna brejka, przyozdobiona plastykową łyżką. Poczułem, że nie jestem głodny. Poza tym wcześniej zjadłem banana.
To był najnudniejszy dzień w moim życiu. Nikt mnie nie odwiedzał, a sąsiada zabrali na operację. Siedziałem więc sam, w pustej sali, a czarne myśli wypełniały coraz bardziej mój skołowany umysł. – Starość… wywalą mnie z roboty… koniec imprezowania… jestem sam, sam jak palec… starość – i tak w kółko zamęczałem się myślami. Na szczęście nie piłem kawy, dlatego dość łatwo zasnąłem i udało mi się przespać większość poranka, zaś po przyswojeniu pseudo obiadu (breja, w innym kolorze niż rano oraz ziemniaki z kotletem-podeszwą i kapustą kiszoną) spałem dalej. Obudziłem się późnym popołudniem z inną, przygnębiającą myślą – Dlaczego nikt nie przyszedł? Nawet moja matka się nie pokazała. Naprawdę tak niewiele znaczę dla tego podłego świata? – zadręczałem się. Wieczór okazał się jeszcze gorszy. Kolejny lekarz oświadczył mi, że spędzę w szpitalnym czyśćcu jeszcze jeden, długi dzień, ponieważ wyniki mam kiepskie, a w ogóle to najlepiej byłoby zrobić próby wytrzymałościowe, ale nie wiadomo, czy bym je przetrzymał.
Leżałem na wygniecionym materacu, gapiąc się w sufit. Jego szarawa biel przygasała razem z ostatnimi promieniami słońca. Przekładałem się z boku na bok, a stare sprężycy skrzypiały przy najmniejszym nawet poruszeniu. Słyszałem własny oddech, tykanie zegara na korytarzu. Nuda dała o sobie znać i wydłużała godziny oczekiwania na świt, który nie nadchodził. Musiałem zrobić coś szalonego. Musiałem uciec.
4 komentarze
Iga21
Hej kiedy następna część ?
BabciaJadzia
Trafiłam tu przypadkiem i przyznaję, że nie przeczytał pierwszej części. Szczerze mówiąc odbiór tekstu jest dość trudny, a płynność czytania zaburzona przez zmienianie narracji - dobrze byłoby zdecydować sie na jedną, gdyż takie "przeskoki" są po prostu mylące. Wygląda to tak, jakbyś nie mogła się zdecydować, która będzie lepsza dla Twojego opowiadania. Dodatkowo, jeśli w opowiadaniu pojawia się perspektywa kilku osób, dobrze byłoby, gdyby pojawiały się one w osobnych rozdziałach - to również poprawiłoby płynność czytania. W obecnej formie tekst czyta się ciężko, choć Twój styl jest przyjemny w odbiorze.
Mrok
Przeczytałem pierwszą część i drugą, stwierdzam, że nie jest złe. Ale pomyślałem, zajrzę na profil autorki i czego się dowiedziałem? Otóż, blondynka ( zaznaczyła, że taki kolor włosów posiada ) ma wykształcenie wyższe humanistyczne, sobie myślę - ok, może i blondynka, ale dlaczego wyższe wykształcenie skoro popełnia tyle błędów? Nie kupuję.
AnonimS
Pobyt w szpitalu opisany realnie. Zestaw na tak. Pozdrawiam