Cegielniana

CegielnianaNie wiem czy mi przyznasz rację, ale doszedłem do wniosku, że choćby człowiek mieszkał w najmniejszej z możliwych miejscowości, wśród kotlinek, dolin, bezkresów, czy wielkiej betonowej metropolii, to te kilka hektarów jest wyjątkowe. Nie z powodów klimatu, aury, idealnego rozmieszczenia przestrzennego, ale z powodu tych kilku wspomnień miłych chwil w ciągu życia, które wracają, przy każdej nadarzającej się sytuacji.

Wystarczy, że chwilunię jesteś sama i powiedzmy coś pichcisz, prasujesz, czy wracasz do siebie po pracy robiąc zakupy i nie ma opcji byś nie zatopiła się na moment w analizę słów z wczorajszego spotkania z koleżanką, znajomym, sąsiadem. To wręcz namolnie pcha się do głowy i pokazuje nam obrazy, takie slajdy ze spotkania przy grillu, w Soprano, na deptaku, w obuwniczym.

Pewnie zastanawiasz się, do czego zmierzam?

Och! Moja droga, to żadna tajemnica, jak to zwykle bywa nie ma specjalnej okazji, są przypadkowe, a nawet spontaniczne odruchy. Ten wstęp był tylko takim preludium, by pokazać jak wielkie ma znaczenie człowiek na postrzeganie naszego poletka. Bo to ludzie stanowią w głównej mierze o naszym szczęściu, sami budujemy swój wizerunek, nastawienie, ale nie oszukujmy się, jeśli masz wokół kilku, dosłownie kilku ludzi z dystansem do siebie i zwłaszcza do ciebie, to jesteś szczęściarzem. Ja mam to szczęście i mogę przytoczyć tu slogan reklamowy Mamby owocowej – „ Mam i ja”.

Wśród kilku takich osób, które dają mi to szczęście, nastawiają na lepsze jutro jest Iwona.

To właśnie ją wczoraj spotkałem i to właśnie ona jest motywem mych refleksji.

Poznaliśmy się pod koniec maja 2011 roku, przy okazji imienin jej kuzyna. Nie chcę tu wpadać w patos, że rozumiemy się bez słów ( w naszym wypadku to niemożliwe, buźki nam się nie zamykają) nadajemy na tej samej fali i innych wyrafinowanych określeń. Ale chyba każdy z was ma takie momenty, że spotykając danego człowieka, nie ważne czy w pracy, na urlopie, pociągu, albo podczas imprezy, czujemy, że chcielibyśmy częściej z kimś takim porozmawiać. Rozstając się z tą osobą myślimy: -„ cholera, dobrze się przy niej/nim czułem/am, byłem/am sobą jak dawniej”

Gdybym miał ci odpowiedzieć, dlaczego tak jest, czym to jest spowodowane, co takiego mówi, że lubię jej słuchać i dopowiadać swoje spostrzeżenia, to miałbym problem. Zrobiłbym minę sześciolatka przyłapanego na grzebaniu w portfelu, bo bij zabij nie wiem. Ja po prostu ją spotykam po kilku tygodniach i zaczynamy rozmowę jak wyuczony tekst. Często mam żal do siebie po takim spotkaniu, że za dużo mówiłem, tym samym nie dopytałem jej o tyle innych kwestii, dni, sytuacji. Nie rozmawiamy o niczym szczególnym, nie poruszamy niczego, co zaskoczyłoby postronnego słuchacza, może nawet by nie uznał to za warte dłuższego komentarza. Więc, w czym tkwi fenomen? O ile jest czymś takim. A może to jest przez to ważne, bo jest takie moje, potrzebne tylko mnie? Czekałem by się wygadać z tego, co przez te kilka tygodni kotłowało się w moim szarym życiu? Gdzie wszyscy do mnie mówili, opowiadali, ale nie było tej głębi, wciąż czułem, że to za mało, potrzeba kogoś, kto dokończy bądź przytaknie mej myśli.

Nie będę zdradzać szczegółów, - choć trochę odsłonię, - w końcu to osobista sprawa, muszę zachować dyskrecję, tego wymaga minimum kultury, której tyle właśnie posiadam. Dlatego klucząc pomiędzy dosłownością, postaram się wyartykułować to, co mnie do tej dziewczyny przekonało.

Nie chcę też narzekać na świat i pół Polski, że jesteśmy malkontentami i ciągle słyszę jak jest tu źle. Mniejsza z tym, to mój problem i na tym poprzestanę. I może właśnie dlatego takie osoby jak Iwona mnie przekonują, które nie popadają w marazm, nie nakręcają się własnymi niepowodzeniami, by obdarowywać nimi spotykane osoby. Jak każdy ma więcej tych gorszych dni, obowiązki dominują w ciągu wielu godzin, ale nawet wówczas stara się to nakreślić humorem. Pracuje u siebie, prowadzi pasmanterię i jak sama mówi:

- Dzisiaj przychodzą do mnie po zamek i jak im mówię osiem złotych to cmokają, że drogo i idą do lumpeksu. Tam biorą ciuszek za piątkę, wystarczy, że ma zamek i gitara, a ja stoję jak ta pipa i liczę na następnego klienta. E, tam! Jakoś to będzie, coś tam zawsze idzie, dzieciom nie brakuje, a mnie dużo nie trzeba.

Dopytuje się w między czasie, co u mnie, każe pozdrowić mamę, jak jej zleciały wakacje, grozi mi palcem udając obrażoną, za brak widokówki z urlopu.

Jako że dawno nie widziałem jej kuzyna zasięgam informacji o jego codzienności i słyszę, że poszukuje pracy, ale czegoś konkretnego, takiego na lata. Mieszkamy w małym mieście, więc jeden większy moloch jest a w zasadzie musi wystarczyć nam mieszkańcom, jak i ościennym miejscowościom za rarytas do profitów. Oczywiście, że ironizuję, jak to zwykle bywa, kto ma znajomości, dostaje stanowisko, pozostali robotę. Najlepiej to zobrazowała Iwona:

- Jak mi nie będzie szło z tymi duperelami, to najwyżej i ja tam pójdę. Choć wiesz, jakie są tam opinie, że najlepiej to tam układa się dziwce i złodziejowi. A ja jestem tak po środku, bo swojego nie chcę zdradzać, w końcu jakiś tam bagaż stażu jest. Ale w ostateczności, rozwód też dla ludzi, zwłaszcza teraz jak jest za pięćset, bo od stycznia trzeba się liczyć z kosztem dwóch tysięcy – zobaczyła chyba moją konsternację, bo dodała – to takie żarty.

Poznałem ją na tyle dobrze, że wiem, jaki ma sposób bycia i za to ją podziwiam, ba! Ja uwielbiam takie osoby, co potrafią zachować dystans do siebie i przekazać nawet złe myśli w żartobliwej formie. Ale wciąż jednak mnie zaskakuje, nie tym, co mówi, ale, że wciąż ma ten wewnętrzy spokój i wierzy w swój końcowy sukces.

Po chwili odbiera telefon, dzwoni jej koleżanka, na którą czeka, a ja jej towarzyszę.

- Jak to gdzie? Na Cegielnianej, przy szkole. No czekam.

Okazało się, że idą na grilla. Pogoda wyśmienita, wieczorem już chłodniej, więc można śmiało zacząć wcześniej i zakończyć sezon wakacyjny.

-  Znasz ją?  –  pyta, gdy koleżanka wyłania się z przeciwległej ulicy  –  Pracuje w cukierni.

-  Nie, raczej nie miałem przyjemności.

-  To moja kochana koleżanka.

- To może i moją kochaną koleżanką zostanie? – dodaję na tyle głośno, by usłyszała z kilkunastu metrów, po prostu chcę zdobyć jej przychylność

Przedstawiam się i choć savoir –vivre wyraźnie nakazuje by kobiecie dać pierwszeństwo przy wyciąganiu dłoni, pierwszy pcham łapę. Na szczęście Edyta, nie zważa na konwenanse, jest nie na darmo najlepszą przyjaciółką Iwony, charakteryzuje je bezpośredniość i zero pretensjonalności. Za to wyglądem różnią się diametralnie, jedna ma czarne jak heban krótkie włosy, i ciemny T- shirt podkreślający jej kształtny biust. Druga ma dłuższe falujące blond włosy, okalające jej twarz i białą bluzeczkę. Lato tego roku jest wyjątkowo gorące, więc ich opalenizna jest dodatkowym atutem. Przy czym u Edyty, przy tak jasnym kolorze włosów i bieli w jaką się ubrała od razu rzuca się w oczy. Dla formalności dodam, że obie są pięknymi i zgrabnymi kobietami.

Idziemy jeszcze z dwieście metrów i wchodzimy, - jakby inaczej -  na tematy plotkarskie.

- Ja też raz byłam u niego –  Edyta dopowiada do naszych spostrzeżeń  – chciałam coś dla syna, a że się nie znam, to prosiłam o pomoc. Potraktował mnie z góry, mówiąc, że powinnam sama wiedzieć gdzie to szukać, on nie jest od tego by tracić czas na szperanie w ofercie.

-  Taki jest. Czuje się tam strasznie pewny swego, jak na własnym folwarku  – dopowiedziałem.

-  Tylko wiesz, co, jakbym ja tak traktowała ludzi, to nie miałabym klientów.

Dochodzimy do sklepu, przy którym nasze drogi się rozchodzą.

-  A wiesz, że ja już dzisiaj, tuż obok, piłam piwo?  –  mówi z triumfem Iwona, dla której to sporadyczny akt, więc wypowiada to z atencją godną wyczynu.

-  Z kim?  – pyta Edyta.

To właśnie jest takie kobiece. Nie dziwi jej, że Iwona przed ogniskiem wyskoczyła na browarka. Ale wie, że męża nie ma, to dylematem jest, kto mógł jej towarzyszyć.

Po chwili się rozchodzimy, a ja, mimo, że na Błoniach wieczorem miała wystąpić Sylwia Grzeszczak,    - dla mnie pierwsze miejsce na kobiecej scenie muzycznej  ,-   to żałowałem, że nie mogłem iść z nimi. Chętnie bym podskoczył po Soplicę, albo inny trunek, nawet w tych zdartych trzyletnich klapkach, licząc się z możliwością wywrotki na bruk i ślizgu jak piłkarz po strzelonej bramce. To nic, warto by jednak było z nimi posiedzieć, pogadać i poznać resztę towarzystwa.

Może to zabrzmi dość dziwnie, ale Sylwia być może kiedyś jeszcze zaśpiewa u nas z tym repertuarem, natomiast wczorajsze rozmowy przeszły do lamusa. Jak spotkam Iwonę to zda mi relację, ale to już nie to samo. Wiesz jak to jest, jak  –  nie przymierzając  –  lizanie kakaowego, gdy masz anginę, smak tylko sobie wyobrażasz.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 1667 słów i 9197 znaków, zaktualizował 30 sie 2020.

Dodaj komentarz