Wybaczyć samobójstwo cz.1

Lincoln, południowa Nebraska 19 październik 2014 rok - dwa lat wcześniej

Energicznie zbiegłem po stopniach klatki schodowej. Do moich uszu dobiegł dźwięk brzęczenia kluczy, dochodzący z kieszeni mojego czarnego, jesiennego płaszcza. Gdy dotarłem na parter, zeskoczyłem z ostatniego schodka i z rozmachem otworzyłem ciężkie, metalowe drzwi, które skrzypiały przy każdym, najmniejszym ruchu. W momencie, gdy nic już nie dzieliło mnie od szarego i zakurzonego podwórka, na którym zwykły bawić się dzieci slums'ów, z moją skórą zderzyło się mroźne, niemalże zimowe powietrze. Wzdrygnąłem się na to uczucie i zanim przekroczyłem próg budynku, spojrzałem w górę na stalowe, przepełnione deszczem, chmury. Mocniej opatuliłem się płaszczem, modląc się by nie złapał mnie deszcz i wyszedłem na zewnątrz. Prawym butem od razu wdepnąłem w wysychającą kałużę. Przekląłem pod nosem i zatapiając ręce w kieszeniach, potrząsnąłem przemoczoną nogą.
Minąłem zardzewiałą, mosiężną bramę i poirytowany zaistniałą sytuacją, skierowałem się w dół ulicy po brukowanym i popękanym chodniku.

Tak w zasadzie nie miałem pojęcia gdzie idę. Wiedziałem tylko tyle, że musiałem w końcu wyjść z tych obskurnych czterech ścian. Siedzenie całymi dniami w zamkniętym i przesiąkniętym wilgocią, i smrodem z papierosów, mieszkanku doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Ciągłe przebywanie w tym samym salonie, z oknem które było jedynym, naturalnym źródłem światła, powodowało, że czułem jak z każdą minutą coraz bardziej zaczynam wariować. Nie miałem bladego pojęcia co ze sobą zrobić, czym zająć siebie i umysł, by choć na chwilę przestać myśleć o przeszłości i rodzicach. O tym jak teraz będzie wyglądało moje życie i jak sobie poradzę. Bez skrupułów i wyrzutów sumienia mogę powiedzieć, że to wszystko wina moich rodziców, że znalazłem się na District Slums*. Byli egoistycznymi, martwiącymi się tylko o swoją godność, podstarzałymi ludźmi z pokaźnym kontem w banku. Niestety lub stety, ja nie dałem się złapać w ich sidła, tak jak moje rodzeństwo i czym prędzej się od nich wyniosłem. Fakt faktem mogłem tam zostać, żyć w luksusach, ale w najgorszym wypadku spieprzyć sobie życie, zajmując się znienawidzonym przeze mnie zawodem.

* * *

Siedziałem skulony na obdrapanej ławce przy drodze, czując jak zimne krople deszczu, raz po raz lądują na moich rozgrzanych policzkach. Bez celu obserwowałem ludzi śpieszących się do pracy, starsze panie rozmawiające pod osiedlowym sklepem, nawzajem przekrzykujące się kobiety na pobliskim targu lub co chwila przejeżdżające samochody. Już jako mały chłopiec zastanawiałem się nad tym, a w mojej głowie pojawiały się myśli krążące wokół tego, gdzie mijane przeze mnie osoby idą bądź jadą. Co takiego ważnego muszą zrobić?

Parsknąłem i jednocześnie uśmiechnąłem się pod nosem na te błahe myśli. Spojrzałem na zegarek, na którym dochodziła godzina ósma trzydzieści. Powinienem, się teraz martwić za co kupie jedzenia lub jak zapłacę zalegające rachunki, a nie zastanawiać się nad życiem i problemami innych ludzi, podczas gdy sam miałem swoje, z którymi nie radziłem sobie za dobrze.

Ze zmrużonymi oczyma rozejrzałem się dookoła, a moją uwagę przykuła biała kartka wisząca na drzwiach kawiarenki po drugiej stronie ulicy. Bez zastanowienia wstałem i udałem się w tamtym kierunku, a w mojej głowie od dłuższego czasu pojawił się namiastka nadziei.

Przeczekałem chwilę na przejściu dla pieszych, aż przejadą auta i w końcu mogłem przeczytać dwa, magiczne dla mnie słowa.

Szukamy pracownika.

Kiedy wychodziłem z domu, nie miałem konkretnego powodu, by to robić. Teraz jednak wiem, że być może los w końcu się do mnie uśmiechnął. Bez dłuższego zwlekania złapałem za zimną klamkę i wszedłem do pomieszczenia. Było małe, ciepłe i przytulne, a w powietrzu roznosił się zapach parzonej kawy i ciastek. Przeważały w nim różne odcienie brązu. W centrum pomieszczenia znajdowała się długa lada z barowymi siedzeniami, a po moich bokach pod oknami, kilka stolików.

Podszedłem bliżej lady i rozejrzałem się dookoła. Nikogo jednak nie zastałem, więc kilka razy zadzwoniłem srebrnym dzwoneczkiem, znajdującym się obok kasy. Już po chwili, na jego dźwięk z zaplecza wyłoniła się postać drobnej blondynki. Na mój widok promiennie się uśmiechnęła i wytarła dłonie w firmowy uniform z fartuszkiem.

– Dzień dobry. W czym mogę służyć? – zapytała w momencie, gdy znalazła się za kasą, stając ze mną twarzą w twarz.

– Ja w sprawię tego ogłoszenia. – odchrząknąłem znacząco i gestem ręki wskazałem na drzwi, by choć trochę uświadomić jakie ogłoszenie mam na myśli.

– W sprawię pracy, jak mniemam? – upewniła się, co tylko potwierdziłem skinieniem głowy.

– W takim razie zawołam tatę. Ja tu tylko podaję kawę. – zaśmiała się, pokazując rządek swoich zębów, pokrytych aparatem ortodontycznym**. Ja natomiast odwzajemniłem jej uśmiech i przycupnąłem na jednym z wielu krzesełek barowych.

Bez celu rozglądałem się po pomieszczeniu dla zabicia czasu i nudy jaka mnie ogarnęła, podczas tych kilku minut czekania. Słyszałem dochodzące z zaplecza głosy, które wskazywały na dość kłopoczącą wymianę zdań i spojrzenia kierowane w moją stronę, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że nie będzie to wcale prosta rozmowa kwalifikacyjna.

Po kilku minutach rozmowa ustała, a do pomieszczenia wszedł mężczyzna w średnim wieku z dosyć wyraźnie wyrysowanym kaprysem na twarzy. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, ten od razu zmierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew do góry. Sam nie wiem co to miało oznaczać, jednak trochę się zaniepokoiłem.

Zależy mi by dostać jakąkolwiek pracę, a po tak długim czasie szukania, ta byłaby jak spełnienie marzeń. Widać, że ci ludzie są na poziomie, więc domyślam się, że nie będzie to łatwe zadanie, ale w końcu do odważnych świat należy. Więc oto jestem!

– Przykro mi, ale nie szukamy pracowników. – oznajmił swoim stanowczym tonem głosu, a ja powstrzymywałem się od tego by nie wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego uśmiechnąłem się znacząco pod nosem i spojrzałem na niego.

– Na drzwiach piszę co innego – odgryzłem się. Postanawiłem, że nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Nienawidzę, gdy ktoś z góry ocenia człowieka przez pryzmat tego ile ma pieniędzy. To, że ktoś jest biedny nie znaczy, że można go traktować jak nic nie wartego człowieka. Tacy ludzie nie istnieją, bo każdy ma w sobie coś, co czyni go wyjątkowym.

– To już nie aktualne. Do widzenia. – odwrócił się na pięcie i skierował w stronę zaplecza. Westchnąłem z bezradności i tym razem spojrzałem na zdezorientowaną i zdziwioną dziewczynę.

– W takim razie poproszę kawę – odezwałem się dla rozluźnienia atmosfery, jednak ta jakby nagle sobie coś przypomniała, popędziła za ojcem.

– Tato! Nie możesz go tak potraktować! To niestosowne. – do moich uszu dobiegł jej piskliwy głosik. Mimowolnie uśmiechnąłem się na treść jej słów. – uczysz mnie, że mam pomagać ludziom podczas, gdy sam tak ich traktujesz.

Muszę przyznać, że jej upartość była godna podziwu. Cóż, jej starszy nie wyglądał na specjalnie miłego i na kogoś, kto miałby chęci do targowania się z kimkolwiek, a w szczególności osobami mojego pokroju.

– Nie próbuj mnie przekonywać. Tu chodzi o dobre imię naszej kawiarni. Nie pozwolę by ktoś taki zniszczył mi reputacje pracując tu. Nie przyjmę go i koniec tematu. – po tych słowach byłem w stu procentach pewny, że nie jestem tu mile widziany, a los jednak naprawdę ma mnie gdzieś. Postanowiłem, że nie będę dłużej marnował czasu i siedział w tym miejscu, w którym prawie mną gardzą. W momencie, w którym już miałem wychodzić, usłyszałem, jednak coś co sprawiło mi małą radość. Mianowicie dwa słowa blondynki, skierowane do jej ojca.

– Jesteś potworem.

* * *

Kiedy byłem już w drodze powrotnej do zamieszkiwanej przeze mnie dzielnicy slumsów, z nieba zaczął padać deszcz. Cóż, trzeba być mną, żeby mieć takiego pecha.

Oczywiście, że mogłem wrócić do rodziców i braci. Oni pewnie tylko na to czekali. Jednak ja nie chciałem wracać i tym samym dawać im satysfakcję, że nie potrafię sam poradzić sobie w życiu, ani zapewnić sobie dogodnej przyszłości, tak jak zrobili to oni. Może po części tak było, lecz to tylko kwestia czasu, gdy wyjdę na prostą i pokaże im jak bardzo się do mnie mylili.

Szedłem chodnikiem w górę ulicy, a deszcz coraz bardziej zalewał Lincoln. Pogrążał w smutku i powodował, że wszystko co tu żyje chowało się po kątach. Czułem jak gdyby deszcz zaczynał mocniej padać, gdy ja przyśpieszałem kroku.

Kiedy byłem już cały przemoczony, pierwszy raz uśmiechnąłem się na widok tej zniszczonej kamienicy. Przebiegłem przez bramę i szybkim krokiem skierowałem się w stronę klatki, pod nosem przeklinając dzisiejszą pogodę.

– Zły dzień, huh? – podniosłem wzrok na dźwięk głosu, który jak się okazało należał do chłopaka z tej samej kamienicy. Kojarzyłem go. Często przesiadywał na ławce pod blokiem ze swoimi kumplami. Nigdy jednak do nich nie zagadałem. Nie czułem potrzeby zawierania nowych znajomości.

– Tak jakby – odparłem lakonicznie i już chciałem wejść do klatki, gdy ten wyciągnął w moją stronę paczkę papierosów.

– Chcesz? – spytał, a jako że nie miałem nic innego do roboty, wziąłem jednego na uspokojenie.

– Co robisz na dworze w taką pogodę? – postanowiłem, że tym razem ja o coś zapytam. Nie lubiłem siedzieć w krępującej ciszy, do tego z kimś kogo nie znałem.

– Spytaj lepiej czego nie robię.

Tymi słowami, można powiedzieć, że zbił mnie z tropu. Mieszkał na slumsach, wnioskuję z tego, że pochodził z patologicznej rodziny, a po tej krótkiej i dosyć dziwnej wymianie zdań, jego postawię, mogę stwierdzić, że wydaję się być inteligentniejszy, niż go oceniałem.

– A ty? O czym myślisz? – spytał po dłuższej chwili, wyrywając mnie z moich myśli.

– Spytaj lepiej o czym nie myślę – odpowiedziałem po chwili zastanowienia. Zaciągnąłem się ostatni raz papierosem, po czym zgasiłem go i wyrzuciłem niedopałek. Ostatni raz spojrzałem na chłopaka z widniejącym uśmiechem na ustach i wszedłem do klatki. Nim drzwi się za mną zamknęły usłyszałem za sobą jeszcze głos chłopaka.

– Zayn.

XXX

Teraz ruszam z czymś zupełnie nowym dla mnie. Po pierwsze dlatego, że pisane z perspektywy chłopaka, a po drugie nie będzie to zwykłe romansidło, lecz mogę powiedzieć, że coś bardziej w kategorii thriller, tajemnica. Jednak więcej szczegółów nie zdradzam. Mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie to opowiadanie. Czekam na wasze opinie i do zobaczenia! :))

* - dzielnica slumsów wymyślona przeze mnie na potrzebę opowiadania, gdyż nie znalazłam nigdzie informacji o tym, że w Lincoln gdzieś takowe są.

** - wiem, że Taissa takowego aparatu nie nosi, jednak dodałam taką informację na potrzeby opowiadania.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Nataliiia

    Kiedy kolejna??

    20 sty 2017

  • Użytkownik Olifffka<3

    Bardzo fajne ! :bravo:

    1 lis 2016