- Wiesz, jakie Robert ma podejście do kobiet, które nie mogą mieć dzieci — wyszeptała, patrząc na obraz za szybą.
-Wiem i według mnie jego podejście do tego jest po prostu chore- powiedział z oburzeniem.
- Wiem, że go nie lubisz.
- Dokładnie tak jest dla mnie dupkiem i tyle, ale wracając do tematu, co to ma wspólnego.
- Nie mogę mieć dzieci, są na to nikłe szanse.
W samochodzie zapadła cisza, słyszalne są tylko oddechy. Wiedziała, że ta wiadomość zaskoczyła jej brata, ale czy może się mu dziwić, ona sama tak zareagowała na informację, gdy czytała wyniki badań, z których wynikało, że jej szanse na zajście w ciążę, wynosiły tylko zero przecinek trzy procent, to tak jak by wcale ich nie miała.
-Maleńka zawsze jest jakaś szansa, pójdziemy do najlepszych lekarzy w Rzymie, ja już tego dopilnuje — wypowiedział te słowa tak pewnie, że aż spojrzała na niego zaskoczona, otwierając buzię i ją zamykając.
- Ale
- Nie ma żadnego, ale i proszę cię, nie protestuj — spojrzał na nią prosząco.
- Patryk jestem dorosła i nie będziesz mi rozkazywać, mam, dość że każdy mówi mi co mam robić i jak żyć! - wykrzyknęła zirytowana zachowaniem brata.
Atmosfera w samochodzie zrobiła się tak gęsta i chłodna, że można by ją kroić nożem. Jej mózg pracował na najwyższych obrotach, miał dość rozkazów i nakazów, wystarczająco się ich nasłuchała od męża przez ostatni miesiąc. Wiedziała, że irytują go te ciągle próby poczęcia potomka, ale zawsze uspokajała go, mówiąc mu, następnym razem się uda. Czasami jego zachowanie przerażało ją do tego stopnia, że chowała się w garderobie, by przez przypadek na niego nie wpaść. Doskonale pamięta, co się stało ostatnim razem, gdy weszła mu w drogę, uderzył ją wtedy tak mocno, że straciła przytomność, to był pierwszy raz, gdy podniósł na nią rękę. Oczywiście wybaczyła mu to, w końcu go kocha. Nie pamięta, a może nie chce pamiętać, ile razy ją uderzył, dwa a może trzy. Nikt o tym nie wie ani się niczego nie domyśla. Jest sama przeciwko wszystkiemu.
-Wiem, przepraszam — słowa wypływające z jego ust wybudziły ją z bolesnych wspomnień związanych z kochającym tyranem.
- Nic się nie stało, przyzwyczaiłam się — odpowiedziała głosem wypranym z uczuć.
-Czy powinienem o czymś wiedzieć?
- Nie — odpowiedziała, gdy wjechali na podjazd przed niewielkim jedno rodzinnym domkiem pomalowanym na żółty kolor, brązowe okiennice otwarte szeroko wpuszczając do środka cieplutkie słońce. Przy drzwiach wejściowych stoi pełno doniczek z barwnymi kwiatami.
Uśmiechnęła się, wychodząc na zewnątrz. Cisza i spokój tutaj panującą to jest to, czego teraz najbardziej potrzebowała.
Po chwili z domu wybiegła szczupła blondynka o uśmiechu promiennym niczym słońce, duże brązowe oczy. Ubrana jest w białą sukienkę za kolano i czarne baletki. Jest śliczna i tak naturalna.
- Różyczko moja kochana — prawie natychmiastowo została porwana w ramiona Marleny, nawet nie przeszkadzało jej to, że jest od niej niższa i zaledwie sięgała jej do podbródka.
- tak mi ciebie brakowało, od kiedy się wyprowadziliście do Włoch — Wtuliły się jeszcze bardziej w siebie.
- Chodźmy do środka, pewnie jesteś zmęczona po podróży.
Dwie godziny później, gdy po obiedzie spokojnie mogła się udać do pokoju, który tym czasowo miał być jej. Ściany pomalowane na brązowy i kremowy kolor, minimalistyczny, ale idealnie dopasowany wystrój. Każdy najmniejszy detal do siebie pasował, duże łóżko z kremową pościelą.
Westchnęła, siadając na miękkim materacu, zasłaniając dłońmi twarz. Zastanawiając się, jak jej cudowne życie mogło się tak bardzo skomplikować przez miesiąc, jeszcze do niedawna, gdyby jej ktoś powiedział, że będzie chciała rozwodu od męża, który się nad nią znęca z powodu braku dziecka, wyśmiałaby go prosto w twarz, a teraz siedzi załamana w innym kraju.
Może jednak powinna porozmawiać z nim, zamiast zostawiać list, ale bała się jego wybuchu i pogardy wobec niej.
-Dam radę, dam sobie radę — słowa przecięły ciszę panującą w pokoju. Licząc, że to pomoże jej to w walce ze samą sobą.
Wyciągnęła drżącą z emocji dłonią telefon z kieszeni czarnych dżinsów. Włączając urządzenie, które przez cały lot było wyłączone, po chwili rozległy się dźwięki przychodzących wiadomości, które dopiero teraz doszły. Spoglądając na wyświetlacz komurki na którym widniało, trzydzieści wiadomości i pięć nieodebranych połączeń. Treść była różna od troski po wyzwiska i groźby, jedna szczególnie ją zabolała"nawet nie wiesz jak bardzo, mnie zawiodłaś, nie masz serca. W jednym ma rację, nie ma serca, bo właśnie przed chwilą rozbił je na miliony cząsteczek, które rozsypały się jak piasek podczas silnego wiatru. Wyssana z energii położyła się na lewej stronie, wpatrując się pustym wzrokiem w poruszające się za oknem zielone liście drzew rosnących w ogrodzie za domem.
Była tak zamyślona, że nawet nie usłyszała pukania do drzwi i osoby, która weszła właśnie do pokoju. Dopiero ugniatający się materac wybudziły ją z letargu, delikatna dłoń pogłaskała po ramieniu.
- Różo powiedz mi, co się dziejesz, jesteś jakąś nieobecna i taka przeraźliwie smutna, mimo że się uśmiechasz twój uśmiech, nie sięga oczu — powiedziała, kładąc się obok niej.
- To nic takiego, po prostu jestem zmęczona po locie, prześpię się i będzie ok — powiedziała, odwracając się w stronę Marleny.
- Proszę cię, nie wciskaj mi takiej ściemy, znam cię od pieluchy — jej wyraz twarzy wskazywał na to, że ani trochę mi nie wierzy.
- To wszystko przez to, że nie mogę zajść w ciążę, Robert się prezes to zmienił, nie jest już tym miłym i kochającym mężczyzną co kiedyś — wypowiedzenie tego sprawia jej psychiczny ból.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, przecież bym przyleciała do ciebie i przywołałabym tego twojego męża do porządku, w końcu to mój dalszy kuzyn — uśmiechnęła się, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.
Dodaj komentarz