28 maja
Mój drogi Robercie wiem, że powinnam ci wszystko wyjaśnić, patrząc w twoje błękitne niczym ocean oczy, w których utonęłam trzy lata temu. Ukochany jednak jestem pewna, że gdybym ujrzała na twej twarzy rozczarowanie przeplecione z pogardą wobec mnie, moje serce by tego nie wytrzymało, rozpadłoby się na tysiące kawałeczków. Dlatego piszę do ciebie ten list. Najdroższy muszę odejść, ponieważ, nie jestem odpowiednią osobą dla ciebie, wiem, że bardzo pragniesz dziecka, nie jedno krótkie mówiłeś mi o tym. Wiem, jakie jest Twoje zdanie na temat kobiet, które nie mogą mieć dzieci, gardzisz nimi, uważasz za nic niewarte. Przykro mi mój drogi mężu, ale ja jestem jedną z tych kobiet. Papiery rozwodowe są w twoim gabinecie, proszę cię nie, szukaj mnie. Żegnaj najmilszy.
Zawsze twoja
Róża
Róża Dunaj odłożyła pióro na szklany blat stołu w salonie, gdzie właśnie siedziała. Jej zielone oczy jeszcze do niedawne pełne szczęścia i blasku teraz są pełne łez, które znalazły już ujście i niczym strumienie płyną po bladych policzkach aż do kącików ust. Czarne niczym węgiel włosy, splecione w niedbałego koka, z którego uwolniło się kilka kosmyków, opadając na twarz. Drżącymi dłońmi zgięła kartkę i włożyła ją w śnieżno białą kopertę.
Ocierając dłonią mokre policzki, wstała z krzesła i wolnym krokiem ruszyła w stronę pozostawionych przy kremowej kanapie dwóch dużych walizek, chwytając je w dłonie, ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu, zatrzymując się przez dłuższą chwilę na fotografii ślubnej.
Lekki uśmiech pojawił się na jej ustach, na miłe wspomnienie, byli wtedy tacy szczęśliwi.
Ciszę panującą w salonie przerwał klakson zamówionej przez nią taksówki.
Z nie małym trudem opuszczała ten dom i to miasto, ale wsiadając, do samochodu nie miała wątpliwości, że to najlepsze wyjście z tej sytuacji.
- Dzień dobry, dokąd?
- Na lotnisko poproszę.
Kierowca skinął głową i ruszył we wyznaczonym kierunku.
Droga na lotnisko była dla niej niczym droga przez mękę. W myślach modliła się o to, by taksówka już się zatrzymała i by mogła wysiąść i zaczerpnąć świeżego powietrza, które może, choć trochę jej ulży w cierpieniu. Wpatrując się w szybę, na której pojawiało się coraz więcej kropel deszczu, wspominała ostatni wyjazd do domku nad jeziorem, który należał do dziadków Roberta, gdy podczas spaceru brzegiem jeziora złapała ich ulewa i biegiem wracali do domku. Gdy dotarli już do celu, byli cali przemoczeni, co nie przeszkadzało im w rzuceniu się na siebie, kochali się tego dnia na puchatym dywanie przed palącym się kominkiem, szepcząc sobie, jak bardzo się kochają. Z miłych wspomnień wyrwał ją gruby męski głos należący do kierowcy.
-Jesteśmy na miejscu.
Wysiadła, czekając, aż młody mężczyzna wyglądający na nie więcej niż trzydzieści lat wyciągnie jej walizki z bagażnika żółtej taksówki.
-Bardzo Panu dziękuję
-Nie ma sprawy, dowidzenia
-Dowidzenia.
Gdy przekroczyła szklane rozsuwane drzwi budynku lotniska, poczuła dziwny nie pokój, ale zignorowała go i szybkim krokiem ruszyła w stronę, gdzie odbywa się odprawa.
Po załatwieniu wszystkich rzeczy związanych lotem nareszcie znalazła se na pokładzie samolotu lecącego do Włoch. Gdy samolot wzbił się w powietrze, poczuła się tak, jakby zostawiła połowę serca w Warszawie, a w zasadzie to tak właśnie było. Jakby była jakaś szansa, ale wiedziała, że nie może dać mężowi, tego, czego on od niej oczekuje, gdy po wielu próbach zajścia w ciążę postanowiła zrobić badania, z których wynika, że jej szanse są prawie równe zeru. Mówią, że miłość zniesie wszystko niestety nie w tym przypadku.
Słońce padające na jej jasną skórę po wyjściu z lotniska w Rzymie działa na nią kojąco niczym ciepłe lato po mroźnej zimie. Od tej pory nic już nie będzie takie samo.
- Róża!
Dobrze znany jej głos, który należy do jej starszego o dwa lata, brata Patryka wyrwał ją z natłoku myśli. Pospiesznie odwróciła się w stronę skąd, dobiegało wołanie, za sobą ujrzała wysokiego szatyna o szarych niczym stal oczach, jego ostre rysy twarz dodawały mu powagi, a napinające się pod czarną koszulką mięśnie sygnalizowały, że lepiej z nim nie zadzierać.
Z szerokim uśmiechem rzuciła się na brata, wtulając się w jego szeroką klatkę. Po chwili została otoczona silnymi ramionami, w których zawsze mogła znaleźć schronienie przed złem tego świata. Słone krople mimowolnie wypływały spod zamkniętych powiek.
- Maleńka nie płacz
-Przepraszam, bardzo się cieszę, że cię widze
- Chodź nie, stójmy tutaj - powiedział, wymijając ja i biorąc walizki, ruszył w stronę zaparkowanego czarnego Mercedesa, Patryk zawsze lubił drogie samochody i jak widać żona i dzieci tego nie zmieniły.
Uśmiech sam wypłyną na jej usta, gdy kroczyła za bratem.
Panująca w samochodzik ciszę była krępująca.
- Powiesz mi, co ten skończony dupek ci zrobił?
- Patryk, proszę nie, rozmawiajmy o tym, co tam u Marleny i małego Eryka i Oliwki.
- Siostra nie zmieniaj tematu, mów co się dzieje
Dodaj komentarz