Terapia. Cz.2.

Terapia. Cz.2.Zrobiła kilka szybkich kroków w kierunku mężczyzny. Ręka sama poszybowała w górę, ale Johnattan nawet się nie wzdrygnął.  Kobieta zatrzymała się wpół drogi, spojrzała z nienawiścią w zadowolony z siebie głupi, choć seksowny uśmiech, i odwróciła na pięcie. W sekundzie wszystkie dokumenty znajdujące się na biurku poszybowały na podłogę.
-Bardzo ładnie.- mężczyzna zaśmiał się i niezrażony widokiem rozbawiony klepnął po udzie.- Jeszcze raz!  
Inez wydając  z siebie dziwny, jakby warczący dźwięk, zrzuciła z półki kilka ramek pełnych uśmiechów zadowolenia.
-No i? – Johnattan poprawił się w fotelu. – Ulżyło czy wkurwiło?
Stała z zaciśniętymi pięściami, dysząc jak rozjuszony byk.  
-Dlaczego znów mnie o to pytasz?
-Bo twoja odpowiedź mnie nie przekonała.- mężczyzna wyraźnie zmartwiony skoncentrował się na analizie opalenizny prawego przedramienia. Miesiąc po powrocie z Cape Town powoli zaczęła słabnąć.  
-To była twoja odpowiedź!  - Inez wyciągnęła oskarżycielsko palec.- Tylko ją powtórzyłam.
-Taak? Przypomnij mi ją. – spojrzał z uwagą, jak egzaminujący na pierwszego studenta wchodzącego do sali.
-„Nie jestem temu winna. To nie moja wina!”
-Wierzysz w to? – dopytał.
-Wiem to…
W sekundzie przyjemna, przystojna twarz zbrzydła pokryta rozjuszoną miną i zmrużonymi szparkami zamiast jasnych, brązowych oczu.
-Pytam, kurwa, czy w to wierzysz? – skoczył w kierunku kobiety.  
Automatycznie cofnęła się o krok.  
-Taak…
-Tak?!
-Taa…
-Nie! Nie wierzysz! – był już bardzo blisko. Inez oparta plecami o ścianę patrzyła przerażona w rozwścieczoną twarz terapeuty. – Należało ci się!  
Kobieta, otoczona własnymi drżącymi, ramionami, szukała schronienia w sobie.  
- Dobrze to wiesz! To twoja wina. Prosiłaś się o to! Robił to przez ciebie! – palec raz po raz ostro uderzał w szczupłe ramie.
Inez opuściła głowę. Zasłoniła dłońmi uszy.  
-Nie… - szepnęła cicho.  
-Co? Co tam sobie mruczysz? Nie słyszę cię...– Johnattan wyśmiał pacjentkę i szyderczo nadstawił ucha.  
-Nie… - powtórzyła bez przekonania.  
-Aaa…. Że „nie” ?!  
-Nie. Nie zasługiwałam na to. Nie jestem niczemu winna. – wyrecytowała jak wyuczoną formułkę.  
-Kłamiesz! – szarpnął ją za bluzkę do siebie i od razy popchnął do tyłu. Wywróciła się, ledwo omijając kant biurka. Machinalnie przesunęła w stronę ściany, szukając w niej oparcia, zabezpieczenia, choćby tylko z jednej strony.  
Mężczyzna oddalił się kilka kroków i przyjrzał kobiecie z zadowoleniem. Skuliła się pod jego spojrzeniem.
-Wiesz dlaczego ci nie wierzę? – mruknął leniwie. – Zdradza cię mowa ciała. Udawana siła, pewność siebie na pokaz. Plastikowe show…  
Zawstydzona spuściła wzrok.  
-Myślałem, że rozmowa wystarczy. Że wszystko sobie wytłumaczyliśmy. Ale to w tobie zbyt głęboko siedzi. To stało się tobą. –kontynuował beznamiętnie, jak lekarz, który po diagnozie nie przedstawia planu leczenia, bo takiegoż nie ma. - Pozwoliłaś, by wszystko zniszczył i zbudował ciebie od nowa. Z sobą w roli konstruktora i konstrukcji. Z ciebie została tylko zewnętrzna powłoka. Wydmuszka…  
Zawiesił głos.  
-Spójrz na siebie. – głos Jonatthana złagodniał. – Sekundę temu zrzucałaś moje dokumenty z biurka.  Wystarczyło na ciebie raz huknąć i skulona wylądowałaś na podłodze. Może to jest właśnie twoje miejsce?
Inez pokręciła głową. W kącikach powiek pojawiły się pojedyncze łzy.
-Nie, nie jest. Nie powinno być… - szepnęła bardziej do siebie.
-To co ty tam do cholery robisz? – mężczyzna ironicznie udał zdziwionego. – A może … hmm… Inez, przyznaj się… Wiesz, że ze mną możesz być szczera. – uśmiechnął się kpiąco – Może to ty po prostu lubisz? Hmm…? Podobało ci się?
-Nie, nie podobało się…  - zaczęła pochlipywać. -No to co do cholery? Dlaczego ciągle on? Kiedy wreszcie zamkniesz ten rozdział?!
-Nie wiem dlaczego… To ciągle wraca. Nie mogę przestać o nim myśleć.
-Nie możesz przestać myśleć?! – Johnattan krzyknął i rozłożył ręce w geście zdziwienia. – Że co?! Tęsknisz za nim?!
-Nie… Nie wiem…  - Inez zawstydzona ukryła twarz w dłoniach.- Nie zawsze było źle…
-Kurwa, Inez, nie wierzę! – doskoczył do skulonej postaci. - Za czym tęsknisz? Za krzykami? Szarpaniem? Czego ci brakuje?! Może tego?
Z całej siły zamachnął prawą dłonią.  
Kobieta wyćwiczoną reakcją złapała pięść w locie, drugą ręką błyskawicznie wyciągając pistolet z kabury. Lufa zatrzymała się na czole terapeuty.  
-Przynajmniej odruchy masz prawidłowe, skoro w głowie nie po kolei… - Johnattan mruknął  niezrażony i stanął na nogi. Inez sprawnym ruchem schowała broń, ale podkurczyła kolana i schowała głowę.
Johnattan westchnął z niecierpliwością.  
-Wstawaj! Do kurwy nędzy! Nie będę się z tobą cackał! – szarpnął kobietę za ramię. – Dosyć podłogi.
Zaciągnął ją do panoramicznego okna. Światła estakad, pędzących nimi samochodów i górujących nad wszystkim wieżowców przebijały się ostro przez cienie zapadającego zmierzchu. Miasto powoli zapadało w sen. Przynajmniej jego oficjalna, ugrzeczniona wersja. Nastawał czas  prawdziwych właścicieli stolicy.
Jonathan ustawił kobietę przed sobą. Przytulił się do jej pleców, położył głowę na ramieniu. Jedną ręką objął w pasie. Drugą położył delikatnie na szyi.
-Pięknie, prawda? – szepnął.
-Pięknie. – odpowiedziała szeptem. Głos miała spokojny, tętno wróciło do normy.
-Pięknie i niebezpiecznie. – palce mężczyzny przesunęły się po linii szczęki i lekko w górę uniosły brodę kobiety. - Ale nie dla ciebie. Ty możesz spać spokojnie.
-Wiem o tym. – przytaknęła zgodnie.
-A pamiętasz dlaczego? Dzięki komu?  
-Tak…
-Od dwudziestu lat noc w noc wychodzi w ciemność, żeby cię bronić. Od dwudziestu lat pracuje z narażeniem życia, żebyś nie powtórzyła błędów waszej matki. Wysyła chłopaków na miasto, rozlicza hurtowników, rozmawia z innymi szefami…  Ile razy organizowali na niego zamachy? Trzy?
-Cztery. – szepnęła Inez. W kącikach znów pojawiły się bezwiedne łzy.
-Cztery razy. Dwa razy postrzelony. Porwany. Naprawdę to wszystko po to, by jego mała siostrzyczka dawała się prać jakiemuś chujowi?
Inez potrząsnęła głową.
-Żebyś powtarzała błędy waszej matki? Nie pamiętasz, jak ojciec ją lał? Jak chowałaś się w szafie, a Gianni, ten niewiele starszy od ciebie Gianni,  starał się go usadzić? Będziesz, jak ona, bronić swojego byłego męża?  
-Nie, nie chcę…  
-Jesteś pewna? Nie pozwoliłaś go zabić, a Gianni  miał na to olbrzymią ochotę, gdy się dowiedział, jak wygląda twój związek.  
-Wiem, ledwo go powstrzymałam. Pamiętam, chociaż jak przez mgłę…
-Nie dziwię się. Miałaś wstrząśnienie mózgu. Twój kochany tak cię urządził…
Inez w zawstydzeniu spuściła głowę.
-Te rozmowy, twoje wątpliwości, słabość… To wszystko zostaje w tym pokoju. Gianni płaci, ale nie musi wszystkiego wiedzieć. To by mu złamało serce.  Żadne z nas tego nie chce.  
Kobieta odetchnęła z ulgą po raz kolejny słysząc zapewnienie o tajemnicy lekarskiej.
-Tylko pozwól sobie pomóc. Zaufaj tym, którzy wiedzą co dla ciebie dobre. – Johnattan odetchnął głęboko.  
-Spójrz jeszcze raz. – skierował wzrok na centrum miasta. – Tu rządzi twój brat. A ciebie kocha najbardziej na świecie. Czy może być coś piękniejszego? Czy to nie powód do dumy?
Inez chciała coś odpowiedzieć, ale delikatne palce zatrzymały jej wargi.  
- Odetchnij głęboko. –razem z kobietą wciągnął przefiltrowane przez klimatyzator powietrze. -Jesteś z rodziny Rizzace. Nikt nie będzie podnosił na ciebie ręki.  Spójrz, gdzie jesteś. Patrzysz na nich teraz z góry. Tam w dole, na podłodze  jest miejsce dla przegranych.  Przeklinaj, rzucaj rzeczami, strasz mnie bronią, ale nigdy tam nie wracaj. Przegrana nie jest w twoim stylu, nie pasuje do ciebie. Pamiętaj o tym, Inez.
Johnattan poluzował uścisk, a kobieta odwróciła się do niego przodem. Podniosła głowę, poprawiła kosmyk, spadający na klasycznej urody twarz.  
-Dziękuję. – szepnęła i odsunęła się spokojnie.
Z fotela zgarnęła torebkę Versace, rzuciła okiem na telefon.  
-Tak, już. – przytaknął Johnattan.  
Kobieta nacisnęła klamkę i wyszła, nie oglądając się za siebie. Za drzwiami podążyli za nią dwaj ubrani w czarne, eleganckie garnitury, dobrze zbudowani mężczyźni.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1476 słów i 8643 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    W tym kierunku podąża fabuła.  Ciekawe dokąd?  .pozdrawiam

    12 sty 2019

  • angie

    @AnonimS Już donikąd. Wyszła, poszła. Świetny przykład - trzeba zgasić światło i się zając swoimi sprawami.

    13 sty 2019

  • AnonimS

    @angie cóż pewnnie sama wiesz najlepiej . Choć trochę szkoda by było  :blackeye: pozdrawiam

    13 sty 2019